Ala nie chce żyć pod kloszem

Fot. Witold Chojnacki
Fot. Witold Chojnacki
Była po drugiej chemii. Już straciła włosy, jeszcze nie wiedziała, czy uratuje rękę. Kiedy wolontariusze Fundacji "Mam marzenie" zapytali, czego pragnie, powiedziała: Zagrać w prawdziwym teatrze z zawodowymi aktorami. Dziś marzenie 17-letniej Ali się spełni.

Niesamowita dziewczyna - mówią wszyscy, którzy znają Alę Wochowską.

Wulkan energii. Wszędzie jej pełno. Wszystko robi z ogromnym zaangażowaniem. (Aleksander Iszczuk, dyrektor II LO w Opolu). Kiedy gdzieś się pojawia, nawet w dużej grupie, widać przede wszystkim ją. Jest promienna. (Maria Kozioł, sekretarz szkoły). Wielki talent. Humanistka. Ludzie do niej lgną. (Halina Palińska, wychowawczyni, polonistka). Zaimponowała nam profesjonalnym zachowaniem na scenie. Nie wiem, skąd ona to ma. (Tomasz Konina, dyrektor Teatru Kochanowskiego). Znamy się rok i wciąż mnie zaskakuje. Nie znam bardziej wszechstronnej osoby. Czasem ją pytam: czy jest coś, czego nie umiesz? (Martyna Raducka, przyjaciółka z klasy).

Pięknie recytuje wiersze, sama też pisze, maluje, śpiewa, tańczy, świetnie pływa (jest młodszym ratownikiem WOPR), jeździ na nartach i snowboardzie, ma żółty pas z zieloną belką w karate kyokushin. Uczy się jak szatan, słucha muzyki, przeżywa pierwsze miłosne zauroczenia.

- Jestem zwykłą nastolatką. Tylko trochę bardziej doświadczoną przez los - mówi o sobie sama Ala.

RAK

To zaczęło się późną jesienią rok temu. Po treningu karate zaczęła ją boleć lewa ręka. - Pewnie naciągnęłam mięśnie - pomyślała. Ale ból stawał się nieznośny. Rentgen, usg. - Mama wyszła od lekarza zapłakana. Już się domyślałam - mówi Ala. Dwa dni później była już na oddziale onkologicznym Instytutu Zdrowia Matki i Dziecka w Warszawie. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, jeszcze liczyła na to, że lekarze powiedzą, że to nic takiego, a ona pójdzie na zakupy. W sylwestra dostała pierwszą chemię.

Rak kości, bardzo złośliwy.

Zaatakował też tkanki miękkie. Guz miał 20 centymetrów, rozłożył się wzdłuż lewego ramienia. Po biopsji guz się wściekł i tak napuchł, że rozsadzał skórę. Ból zagłuszano morfiną. Chemia musiała być drastyczna, maksymalna, bez żadnego rozcieńczania. Włosy szybko zaczęły wychodzić. Od razu poprosiła, by ogolić jej głowę.

Tylko raz, w pociągu do Warszawy, zapytała mamę, jak bardzo złośliwy jest jej guz. - Powiedziałam, że to nie ma znaczenia. Można odejść, mając najlżejszy typ raka, ale można też wyleczyć się z najgorszego. Nigdy już do tego tematu nie wróciła - mówi Beata Wochowska, mama Ali.

- Na oddziale poznałam Gosię. Chorowała od dwóch lat. Kiedy się zaprzyjaźniłyśmy, już jeździła na wózku. Rak opanował ją całą, ale nikt tak jak ona nie potrafił cieszyć się życiem. Podtrzymywała mnie na duchu - mówi Ala.

Chemia zabija raka, ale też zatruwa cały organizm. Po chemii następują tzw. spadki. Krew się zeruje, leukocyty nikną w oczach, organizm traci siły obronne. Śluzówki atakuje grzybica, nie można jeść, nie można bez bólu pójść do toalety. Nie da się zbić wyniszczającej gorączki.

- Pomyślałam, ale tylko raz, że przecież ludzie na to umierają - przyznaje Ala.

22-letnia ukochana Gosia umarła dwa miesiące temu. Ona przegrała, ale inni wygrywają, nawet gdy lekarze nie dają szans, jak maleństwu, które urodziło się z guzami tak wielkimi, że wychodziły przez cienką skórę. Matce dziecka mówiono, by zostawiła je w szpitalu, bo nic z niego nie będzie, ale dziecko wyzdrowiało. Takie historie krzepią. Ala na pogrzeb Gosi pojechała bez chustki na głowie. Zrobiła to dla przyjaciółki.

SZKOŁA

- A co będzie ze szkołą? - zmartwiła się Ala zaraz po tym, gdy lekarze potwierdzili, że ma raka.
Sprawdzian w szóstej klasie napisała na 40 pkt. Więcej nie można dostać. W gimnazjum została "Omnibusem" - najlepszą uczennicą w Opolu. Jak świadectwo, to tylko z biało-czerwonym paskiem. Wzorowa, pilna, pracowita.

- Miałabym zarwać rok, powtarzać klasę? Przez raka? Jestem na to zbyt ambitna - śmieje się Ala.
- Próbowaliśmy jej wybić to z głowy. Przekonywaliśmy, że najważniejsze jest zdrowie, ale ona wtedy robiła się taka smutna - mówi mama dziewczyny.

Jeszcze w trakcie leczenia nauczyciele zaczęli jeździć do niej na lekcje - i do szpitala, i do domu. Ledwo po spadkach odzyskiwała siły, już dzwoniła, by do niej przyjechać.

- Uczę wiele lat, ale nie spotkałam dziecka, które tak bardzo chciałoby się uczyć - mówi Halina Palińska. - Myślę, że to była dla niej terapia. Znak, że wraca do normalności. Ale to my, nauczyciele, czerpaliśmy od niej siły. Człowiek wracał podbudowany, ze świadomością, że żadne codzienne problemy nie są ważne.

Jako polonistka miała szczególny problem. Literatura chętniej opiewa nieszczęścia niż radosne wydarzenia. W I klasie ogólniaka lekturami są m.in. "Treny" i "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią". Powiedziała Ali wprost, że mogą to na razie odłożyć i wrócić do tych tekstów przed maturą. Ala nie chciała. Rozmawiały o śmierci w literaturze.

W czasie wakacji Ala zaliczyła pierwszą klasę. - Nie przypominam sobie, by jakiś inny uczeń tej szkoły kiedykolwiek zdał w krótkim czasie tyle poważnych egzaminów - mówi Aleksander Iszczuk.

TEATR

- Tę pasję ma po mnie. Chciałam iść na studia aktorskie - mówi Beata Wochowska.

W przedszkolu Ala zagrała pierwszą teatralną rolę - mamy Czerwonego Kapturka. Była potwornie zazdrosna, bo oczywiście chciała być główną bohaterką. Miała nadzieję, że koleżanka grająca Czerwonego Kapturka zachoruje. Nie zachorowała. Potem już zawsze była na pierwszym planie. Konkursów recytatorskich i nagród, które zdobyła, nie zliczy. W gimnazjum zagrała Małego Księcia i Panią Różę (tę od Oscara). Na międzyszkolnym festiwalu dwukrotnie uznano ją za aktorkę roku.

Była po drugiej chemii, gdy przyszli do niej wolontariusze z Fundacji "Mam marzenie", która spełnia marzenia dzieci cierpiących na choroby zagrażające życiu. Jeszcze nie wiedziała, czy lekarze uratują jej rękę (uratowali parę tygodni później, wszczepiając endoprotezę), ale co do marzenia nie miała wątpliwości.

- Chciałam zagrać w prawdziwym teatrze, z zawodowymi aktorami - mówi.

- Byłem w szoku, gdy usłyszałem tę prośbę - przyznaje Tomasz Konina, dyrektor Teatru Kochanowskiego. - Ale po krótkiej rozmowie już wiedziałem, że Ala ma w sobie coś niezwykłego, co nawet trudno określić. Zobaczyłem ją jako Tunię w "Pannach z Wilka" - taką świeżą, czystą, naturalną. Pasuje do Iwaszkiewiczowskiego klimatu. Postanowiliśmy zaryzykować.

Po pierwszej próbie generalnej dostała ogromne brawa od całego zespołu. - Zaimponowała nam profesjonalizmem w podejściu do pracy - mówi Katarzyna Dudek, kierownik literacki teatru, która wprowadzała ją w niuanse psychologiczne postaci.

- Nie wiem, skąd ona to ma, ale znakomicie potrafi się odnaleźć na scenie, a tego najbardziej się obawialiśmy - mówi Tomasz Konina. - Oczywiście brak jej doświadczenia, ale widać ogromną inteligencję i predyspozycje aktorskie. Bałem się, teraz mogę to przyznać, sytuacji, gdy będę musiał jej powiedzieć, że coś było fatalne. Tymczasem okazało się, że na scenie mamy nie amatorkę, chorą nastolatkę, ale partnerkę, koleżankę z zespołu.

DLA INNYCH
W gimnazjum pracowała jako wolontariuszka, ale bardziej dla punktów "za postawę" (przydatnych przy rekrutacji do ogólniaka) niż z innego powodu.

- Teraz wiem, że to był egoizm i że nie wolno żyć tylko dla siebie - mówi poważnie Ala.
Dzisiejsze przedstawienie "Panien z Wilka" to nie tylko spełnienie jej marzeń. W szpitalu w Warszawie poznała 17-letniego Michała. Rak zabrał mu nogę i staw biodrowy. Dla jego rodziców 80 tysięcy złotych, bo tyle kosztuje proteza, to astronomiczna suma.

Ala postanowiła pomóc mu zebrać pieniądze.

Dlatego biletem wstępu na spektakl z jej udziałem będą cegiełki, z których dochód zasili jego konto. W foyer będzie też można wrzucać datki na ten cel. Odbędzie się również licytacja prac opolskich plastyków
- Haliny Fleger, Joanny Lewandowskiej, Andrzeja Sznejweisa i Bolesława Polnara. Do akcji charytatywnej przystąpili też aktorzy "Kochanowskiego", którzy oddadzą Michałowi honorarium za jeden spektakl.

- Nie mieliśmy wątpliwości - mówi Andrzej Jakubczyk, aktor grający Wiktora w "Pannach z Wilka". - To tak piękna akcja, że aż chce się wziąć w niej udział.

Ala zbiera też pieniądze na zakup maszyny do rehabilitacji rąk, której nie ma na oddziale onkologicznym Instytutu Zdrowia Matki i Dziecka w Warszawie.

- Po operacji, takiej ja moja, ręka jest zazwyczaj zgięta. Jej wyprostowanie często zabiera dwa tygodnie ciężkich ćwiczeń. Każdy ruch okupiony jest bólem wyciskającym łzy. Z maszyną byłoby łatwiej - opowiada.

W tym, że myśli, jak pomóc innym, Ala nie widzi nic niezwykłego. Jej kolega z oddziału onkologicznego, 21-letni Bartek (właśnie jest przed siódmą operacją), za pieniądze, które dostaje od różnych fundacji, kupuje dla szpitala pompy podające chemię i środki przeciwbólowe.

Na wiosnę jej szkoła, opolskie II LO, po raz trzeci zorganizuje koncert charytatywny "Dwójka dzieciom". Do tej pory udawało się zebrać po kilka tysięcy złotych. - Chcemy, żeby Ala zadecydowała, na jaki cel pójdą pieniądze z następnej akcji - mówi dyrektor Iszczuk. - Już wiem! Kupię za to "błękit" dla dzieci z mojego oddziału - zapala się dziewczyna.
"Błękit" to niebieskie tabletki, które pacjentom poddawanym chemioterapii pomagają ochronić wzrok, słuch, serce, nerki. Ich niezwykłość polega na tym, że są ogromne. Mało kto potrafi je połknąć, a muszą być przyjęte w całości, by lek uwolnił się w organizmie w odpowiednim momencie. Zresztą po chemii wszyscy wymiotują, więc nawet jeśli uda im się "błękit" połknąć, to i tak za chwilę ląduje on w muszli. Ale lek można też podawać w zastrzykach, niestety, jeden (potrzebne są trzy dziennie) kosztuje 400 zł. NFZ refunduje je tylko najmłodszym dzieciom.

PRZYSZŁOŚĆ

Ala będzie aktorką albo lekarzem pediatrą. To zależy, jak za dwa lata pójdzie jej matura (już wie, jakie przedmioty będzie zdawać). W domu sądzą, że raczej lekarzem. Kiedyś zażartowała, że praktykę na onkologii już zaliczyła. Potrafi śmiać się nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

- Alusia nie dba o siebie tak, jak powinna - skarży się jej mama. - Powinna teraz na siebie chuchać i dmuchać.

- Wczoraj po południu założyła wełnianą czapkę. Przy 16 stopniach na dworze - bronię dziewczyny.
- Ale tylko dlatego, że jej pasowała do stroju - odparowuje mama. Fakt, Ala ubiera się ze smakiem i troską o najdrobniejszy detal.

- Nie chcę żyć pod kloszem - mówi dziewczyna. - Byłabym nieszczęśliwa, a wtedy ludzie wokół mnie też nie byliby szczęśliwi. To nie ma sensu. Ze snowboardu zrezygnuję, ale z jazdy na nartach nie. Karate? Niech pani nie pisze, co mi chodzi po głowie, bo mama się przestraszy.

Specjalny spektakl z udziałem Ali dziś o godz. 18 na Dużej Scenie Teatru Kochanowskiego. Każdy, kto chciałby pomóc Ali w zbiórce pieniędzy dla innych chorych, może je wpłacić na konto ING Bank 26105014451000002276470461 z dopiskiem "Marzenie Ali - Opole".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska