Babeczki od kuchni. Opolskie blogerki kulinarne

Magdalena Żołądź
Magdalena Żołądź
Natalia vel Aurora to kobieta pełna sprzeczności - Indiana i Bridget Jones w jednym. Stałym punktem w jej życiu jest tylko czekolada.
Natalia vel Aurora to kobieta pełna sprzeczności - Indiana i Bridget Jones w jednym. Stałym punktem w jej życiu jest tylko czekolada. pan taksówkarz
Nie lepią z umęczoną miną pierogów ruskich, nie tłuką zaciekle schabowych. Bawią się kuchnią, eksperymentują z przepisami, a gotowanie to dla nich zmysłowa przyjemność. Przy okazji mają talent do pisania i na swoich blogach kulinarnych podbijają serca czytelników. Poznajcie Deli, Małgorzatę i Aurorę.

Wygląda obłędnie, jest wysoki, mięciutki, bardzo kremowy, a gdy się go skosztuje, z zachwytu wymykają się niecenzuralne słowa. Taki jest sernik amerykański - popisowy deser Gosi Adamskiej, bardziej znanej jako Delimamma albo po prostu Deli - nie tylko w Opolu, ale w całej Polsce. Genialna blogerka kulinarna, kuchenna czarodziejka, osobowość.

Ciężko sobie wyobrazić, że jeszcze kilka lat temu Gośka nie gotowała prawie wcale. Znała kilka przepisów na krzyż, korzystała z gotowych półproduktów, a na obiad podawała paluszki rybne z marketu. Potrafiła upiec ciasto, zapominając, że trzeba dodać do niego mąkę.

Z kuchni uciekała jeszcze jako dziecko, zwłaszcza gdy babcia próbowała namówić ją na ulepienie kilku pierogów, by przekazać rodową wiedzę kulinarną. - Zostaw, musi się wybiegać, to jeszcze dziecko - mówiła wtedy mama. I właśnie dla mamy, gdy już jej nie było, Gosia do kuchni wróciła. Spróbować choć trochę podrobić to genialne ciasto drożdżowe z jagodami, którego nie zdążyła się nauczyć. Albo mamine rogaliki.

- To był powrót bardzo emocjonalny - wspomina Gosia. - Nie mogłam sobie darować, że nie przejęłam od mamy całej jej wiedzy kulinarnej i pomyślałam jednocześnie o Julii, mojej córce. Co będzie, gdy ona po latach będzie chciała zrobić moje ciasto, a nie zdąży się nauczyć. Tak narodził się pomysł pisania bloga. Żeby coś po mnie zostało i żeby Julia nie musiała się martwić.

Bo Mamma mia

W nazwie bloga koniecznie musiało być coś włoskiego, bo Gośka jest zakochana w tym kraju, kulturze i kuchni. Pierwsza myśl - Mamma mia. I od razu rozczarowanie. Wszelkie odmiany i połączenia związane z tą nazwą są już zajęte. No to mamma i co jeszcze? W końcu rodzi się Delimamma, od "delicious", czyli "pyszne".

14 grudnia 2011 roku Deli wrzuca do sieci pierwszy przepis - na mamine rogaliki drożdżowe. Potem kolejne, każdy świetnie zilustrowany fotografiami przygotowanych potraw oraz kilka słów od siebie - przemyśleń, sekretów, żartów, opowieści z dnia codziennego. Powstaje taki publiczno-prywatny pamiętnik kulinarny. Fanów zdobywa z prędkością światła.

Deli: - To był czas, kiedy przeżywałam szok za szokiem. Po pierwsze zdziwiło mnie to, jak świetnie się czuję w kuchni. Że gotowanie nie jest przykrym obowiązkiem, że kulinarne wariacje sprawiają zmysłową przyjemność, a próbowanie nowych potraw, mieszanie smaków, eksperymentowanie relaksują bardziej niż wypoczynek w SPA. Po drugie - byłam zaskoczona, że to się może w ogóle komuś podobać.

Uwierzyła w to po kilkunastu tygodniach, gdy na dużej imprezie wywiązała się rozmowa o blogach kulinarnych. Siedząca obok Gosi nieznajoma zapytała ją, czym się zajmuje.

- Przeszłam zgrabnie od mojego etatu w urzędzie, poprzez pracę w klubie fitness, aż do prowadzenia bloga właśnie - opowiada Deli. - Rozmówczyni podchwyciła temat, bo okazało się, że jest wielką fanką blogów kulinarnych i musi mi zdradzić swoje ostatnie odkrycie, którym jest zachwycona. Zapytałam, jak się blog nazywa, a ona, że Delimamma. Nie mogłam uwierzyć, że mówi o mnie, bo do tego momentu byłam święcie przekonana, że mojego bloga czyta tylko rodzina i zmuszeni przeze mnie znajomi!

Gdyby znajomych Deli zapytać o jej najbardziej charakterystyczne danie, bez wahania odpowiedzieliby, że to suszony schab… w podkolanówce. - Takiej normalnej, zwykłej "antygwałtce" przeznaczonej zazwyczaj do noszenia na nodze. Najlepiej, by była w kolorze zbliżonym do schabu. I nowa, nieużywana - śmieje się Gośka. Przepis może i śmieszny, ale wykonanie - niebo w gębie. Miłośnicy dojrzewających wędlin w tym suszonym przez dwa tygodnie, przesiąkniętym aromatem ziół schabie po prostu się zakochają.

Za miesiąc z niewielkim hakiem Delimamma będzie świętować swoje drugie urodziny. Te dwa lata wystarczyły, by z urzędniczki, trenerki fitnessu i początkującej blogerki zrobić jeszcze fotografkę i szefową stowarzyszenia Opolska Blogosfera Kulinarna.

To grupa skupiająca pozytywnie zakręconych na punkcie gotowania ludzi, którzy uczą mieszkańców Opola dobrej, nowoczesnej kuchni i tego, że gotowanie może łączyć ludzi i być świetną zabawą.

A Deli? Posiadła tajemną moc rozciągania doby z 24 do 30 godzin. Nadal pracuje w urzędzie, nadal ćwiczy, a poza tym załatwia tysiące spraw: organizuje imprezy kulinarne, gotuje dla rodziny, dla znajomych, gdy tylko ją o to poproszą, jeździ po Polsce na szkolenia i warsztaty, a w ubiegłym tygodniu miała wernisaż wystawy fotografii kulinarnej "Delimamma tropi smaki".

Bilans tych dwóch lat wychodzi na plus tym bardziej, że wspiera ją w stu procentach mąż i córka. Pytana o to, z czego jest najbardziej dumna, Deli długo się nie namyśla: - W końcu udało mi się podrobić to ciasto drożdżowe, na które nie zdążyłam wziąć przepisu. Aromatyczne, z jagodami i kruszonką. Gdy byłam pewna, że to ten smak z dzieciństwa, wyjęłam z pieca i zawiozłam jeszcze ciepłe mojemu bratu do Wrocławia. Wzruszył się. Tak, właśnie takie ciasto robiła nasza mama.

Małgorzata, czyli

Jest jeden rodzaj sztuki, którą wszyscy trawią bez sprzeciwu, to sztuka kulinarna - oto motto Małgosi Kwiatkowskiej, 27-letniej blogerki z Krapkowic. Jak sama mówi o sobie, miłość do gotowania wyssała z mlekiem matki, która jest najlepszą kucharką na świecie.

W kuchni wpada w szał tworzenia i jest perfekcjonistką aż do bólu. Wszystko musi być najwyższej jakości i dopracowane do ostatniego szczegółu. Dlatego Gocha jest idealną kandydatką na żonę. Nie dość, że świetnie gotuje, w domu ma wszystko posprzątane na tip-top, to jeszcze w dodatku wygląda jak milion dolarów.

- I nie ukrywam, że szukam męża, którego będę rozpieszczać, ale wymagania też mam wysokie - uśmiecha się Małgosia. - Oświadczyn mam dużo na blogu, ale jeszcze żaden zainteresowany nie zostawił numeru telefonu.

Na razie rozpieszczony kulinarnie do granic możliwości jest więc tylko Spajki, pies Gosi. Gust ma wyrafinowany, bo je tylko małże, krewetki i pesto.

Małgorzata codziennie gotuje po dwa, trzy dania, ale w ilościach takich, że mogłaby wykarmić pluton wygłodniałych żołnierzy. Wszystko fotografuje i wrzuca na swój blog Bon Appetit Małgorzaty, a także na facebookowy fanpage. I tak dzień po dniu, od półtora roku. By nie wyrzucać jedzenia, dokarmia przyjaciół i sąsiadów. - Robię im tak zwane lunchboxy, które zabierają do pracy - opowiada Małgosia. Namiętnie karmi także 55 mężczyzn, z którymi na co dzień pracuje w jednym z urzędów korpusu służby cywilnej.

Jej specjalnością są pasztety, dziczyzna, kaczki, gęsi i inne mięsiwa. Obowiązkowo muszą być desery: tartę cytrynową na kremie brulee robi wprost obłędną. Ale potrafi też poeksperymentować. Ostatnio na przykład ugotowała zupę… z pokrzywy i rabarbaru. Rodzice, na których testowała, czy jest smaczna, są zwolennikami dań raczej tradycyjnych, ale zjedli ze smakiem. - O tym, z jakich zupa była składników, powiedziałam im po fakcie. Jak zareagowali? Byli wdzięczni, że im odchwaściłam działkę z pokrzywy - śmieje się Małgosia.

Nie ma chyba dania, którego Gocha nie potrafiłaby ugotować. Bo też gotuje od wielu, wielu lat. Jako kilkunastolatka podrywała pierwszych chłopaków właśnie na "kuchnię".
- Wiadomo, u faceta to przez żołądek do serca, a że młody, dojrzewający organizm lubi dobrze zjeść, więc wykorzystywałam swoje umiejętności bez skrupułów - wspomina Małgosia. - Moimi daniami "popisowymi" z tamtych czasów były zupy i frytki po wiedeńsku. Proste dania, ale zawsze ładnie podane i pełne miłości.

Na swoim blogu ma już wiernych fanów z całej Polski. Trafili tam dzięki gazetom, do których Małgosia wysyła swoje przepisy w ilościach hurtowych. I zarabia w ten sposób na składniki na kolejne dania. Miesięcznie jest w stanie "wyciągnąć" na tym około tysiąca złotych.

Całe szczęście, bo blogowanie to bardzo drogie hobby, zwłaszcza gdy bloger zaczyna udzielać się publicznie. Gosia od kilku miesięcy wraz z innymi członkami opolskiej blogosfery gotuje na imprezach plenerowych dla mieszkańców Opolszczyzny. Na ostatnim Festiwalu Opolskich Smaków serwowała dania kuchni żydowskiej. Blogerzy zrobili wtedy furorę, ale też włożyli w tę imprezę wiele trudu - przygotowali kilka tysięcy porcji.

- Jednym z moich dań był kawior po żydowsku, więc od kilku dni biegałam po sklepach mięsnych w Krapkowicach, by zdobyć wystarczającą ilość składników. Po mieście poszła fama, że jakaś wariatka masowo wykupuje podroby! - żartuje Małgosia. - A tak na serio, wszystkie sprzedawczynie w Krapkowicach już mnie dobrze znają i są moimi ukochanymi fankami. Podobnie jak listonosz, który szuka moich przepisów w prasie. Często, przynosząc pocztę, woła: "Pani Małgosiu, pani Małgosiu, znów o pani pisali w gazetach!"

Aurora, czekolada

Ktokolwiek wejdzie na Bloga Czekolady i przeczyta choć jeden wpis Natalii vel Aurory Urbanek, wpadnie po uszy w jej czekoladowy świat. A czekoladowe tam jest wszystko - od szaty graficznej, przez zdjęcia, przepisy, aż po samą właścicielkę. I to jest właściwie tylko jedna rzecz stała, bo sama Aurora to kobieta pełna sprzeczności - Indiana i Bridget Jones w jednym, niesamowita dziewczyna z dwoma talentami: kulinarnym i pisarskim.

Od jej bloga nie sposób się oderwać. Poza przepisami, pełnymi zmysłowości fotografiami i świetnymi ilustracjami autorstwa Agi, jej siostry bliźniaczki, można tam znaleźć pikantny pamiętnik miłosnych przeżyć, uniesień i rozczarowań w poszukiwaniu prawdziwej miłości. Wśród czekoladowych zwierzeń na pierwszy plan wysuwa się postać Pana Taksówkarza, mężczyzny "prawie" idealnego, twardo stąpającego po ziemi, z wielkim dystansem do świata i rzadko spotykanym poczuciem humoru.

- I ta miłość chyba w końcu znajdzie swój finał w USC albo nawet w kościele - uśmiecha się tajemniczo Aurora.

Oryginalne imię jest prawdziwe, tyle że to trzecie imię. Wydało jej się idealne na internetowy pseudonim anonimowej blogerki, bo takie było początkowo założenie Natalii. Że pisząc o prawdziwych intymnych sprawach i ludziach, których na co dzień spotyka, nie powinna się przedstawiać z imienia i nazwiska.

Jej blog zrobił jednak taką furorę, że szybko została rozszyfrowana. Nawet przez dyrektor szkoły, w której pracuje jako nauczycielka, gdy postanowiła zorganizować dla uczniów Rok Czekolady.

- Byłam święcie przekonana, że gdy poczyta, co tam wypisuję, to wszystko skończy się aferą i pożegnam się z pracą, tymczasem okazało się, że w pani dyrektor znalazłam wierną fankę mojej pisarsko-kulinarnej twórczości - podkreśla Natalia i zdradza, że Aurorę będzie można niedługo znaleźć także w księgarniach. - Jedno z wydawnictw zainteresowało się tym, co robię i tak powstała książka, w której przepisy na ciasta są przeplecione z przepisami na miłość.

Aurora udowadnia, że czekolada może być składnikiem każdego dania, nie tylko deserów. I gotuje np. kurczaka w czekoladzie, którego pochłaniają nawet małe niejadki. Hitem ostatniej imprezy plenerowej blogerów - Żarłostacji II - były jej praliny zrobione z czekolady i jarzębiny. - Utarło się, że czekoladę trzeba jeść tylko na słodko, a przecież samo ziarno kakaowe nie jest słodkie. W porównaniu do tego, co potrafią wyprawiać znane firmy "czekoladziarskie", i tak jestem konserwatywna - śmieje się Natalia. - Zdarzało mi się już jeść czekoladę ze skwarkami, białym serem albo pralinki z serem pleśniowym…

Całe jej życie kręci się wokół tego tematu. Organizuje nawet czekoladowe warsztaty dla przedszkoli, szkół i dorosłych, ostatnio prowadziła je m.in. dla pracowników… podwrocławskiej fabryki czekolady.

Aurora jest czekoladowa dopiero od paru lat, ale gotuje w zasadzie od zawsze. Żelaznym punktem wakacyjnych wojaży były kulinarne obozy u babci, podczas których ona, jej siostra i kuzynki zdobywały tajemną wiedzę, jak powstają rodowe smakołyki. Chyba dlatego od zawsze Natalia czuła misję kulinarnego uświadamiania innych. Jej organizowane podczas studiów obiady czwartkowe, o których napisał nawet "Twój Styl", stały się znane w całej Polsce.

- Mieszkałyśmy w sześć dziewczyn i co czwartek robiłyśmy uczty tematyczne, na które za każdym razem zapraszałyśmy inną grupę, np. raz była to kolacja filmowa dla kinomanów, innym razem obiad w kolorze zielonym dla ekologów. I tak co tydzień przez dwa lata - wspomina Natalia nieczekoladowe czasy.

Na długiej liście planów i zamierzeń Aurora skreśla punkt za punktem i zbliża się do jednego z tych wymarzonych i wyczekanych - otwarcia w przyszłym roku w Opolu własnej czekoladziarni. Jeśli jednak ktoś chciałby wcześniej skosztować jednej z Aurorowych delicji, może zajrzeć na bloga. A koronny deser przepis - to mus inspirowany słynnym przepisem Julii Child. Tylko uwaga, grozi uzależnieniem!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lody kawowe z kajmakiem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska