Badanie lekarskie jak ruletka. Szokująca pomyłka lekarza

Redakcja
W trakcie badania usg lekarz wykrył u Barbary S. zmiany w nerce. Wydał zalecenia. Pacjentka z wrażenia nie potrafiła wydusić z siebie słowa, bo tego narządu już od dawna... nie ma.

- Bałam się powiedzieć, że nerkę usunięto mi kilka lat wcześniej - wyznaje kobieta. - Przecież robiłam to badanie w jednej z najlepszych placówek medycznych na Opolszczyźnie, posiadającej podobno bardzo nowoczesny sprzęt. Skoro i aparat, i lekarz się pomylili, to gdzie mam teraz się udać, żeby wyjaśnić, co mi faktycznie dolega?

- Moja siostra wyczuła zgrubienie w lewej piersi - opowiada Lucyna Z. z Opola. - Powiedziała o tym ginekologowi, który zrobił jej usg i oznajmił, że nie musi się martwić, bo to jest tylko tłuszczak. Siostra chodziła z tym niby tłuszczakiem jeszcze dwa miesiące. Ale coś jej nie dawało spokoju. Poszła do onkologa. Okazało się, że ma zaawansowanego raka, z minimalną szansą na wyleczenie. Cała rodzina przeżyła szok. Na szczęście siostra przeżyła. Od tamtej pory minęły dwa lata, była już jedną nogą na tamtym świecie.

Mnie ginekolog powiedział, że widzi guza na prawym jajniku, więc od razu pomyślałam: to koniec - zwierza się Janina H. z Kędzierzyna-Koźla. - Wpadłam w rozpacz. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to pomyłka. Prawy jajnik wycięto mi pięć lat wcześniej - właśnie z powodu guza. Gdy wyszłam z gabinetu, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Już więcej do tego lekarza nie poszłam.

Za dużo pomyłek

Od wprowadzenia badań usg. w Polsce minęło ponad 30 lat. - Mimo ogromnego postępu w zastosowaniu ultrasonografii w medycynie i coraz to nowocześniejszego sprzętu, niestety, ciągle jeszcze jest zbyt dużo wyników i opisów badań, które są błędne lub niewiele wnoszą do ostatecznego rozpoznania - przyznaje prof. dr hab. med. Wiesław Jakubowski, kierownik Zakładu Diagnostyki Obrazowej II Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie, współautor podręcznika "Błędy i pomyłki w diagnostyce ultrasonograficznej". - Ultrasonografia, jak żadne inne badanie z zakresu diagnostyki obrazowej, jest w znaczącym stopniu zależne od wiedzy i doświadczenia lekarza.

Oczywiście lekarze mają prawo popełniać błędy, ale muszą zrobić wszystko co możliwe, aby je zminimalizować. W kraju jest kilkadziesiąt tysięcy aparatów usg.: w przychodniach, szpitalach i gabinetach prywatnych. Tymczasem zaledwie 2,5 tysiąca lekarzy ma certyfikat potwierdzający ukończenie specjalnego kursu. Posiadanie certyfikatu nie jest jednak u nas obowiązkowe. Nie reguluje tego żadne rozporządzenie.

Niedostatek wiedzy i obycia z ultrasonografem skutkuje nie tylko pomyłkami. Kładzie na szalę zdrowie i życie pacjentów. Jest też wyrzucaniem pieniędzy w błoto. - Niby wszystko jest w porządku, bo jest pan doktor, jest aparat - dodaje profesor Wiesław Jakubowski. - Pacjent opuszcza gabinet zadowolony, dowiedziawszy się, że nic mu nie jest. Tymczasem z danych Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego wynika, że ok. 25 procent wykonywanych badań usg. określa się jako nieprecyzyjne, mało precyzyjne lub bardzo nieprecyzyjne. No i potem skutki tego widzimy w gabinetach konsultacyjnych.

Aby zminimalizować pomyłki, Polskie Towarzystwo Ultrasonograficzne opracowało standardy badań usg.: jak je wykonywać, opisywać itp. Jednocześnie od wielu lat PTU zabiega w Ministerstwie Zdrowia o to, by zostało oficjalnie ustalone: kto, z jaką wiedzą i kiedy może ultrasonografią się zajmować.

Chodzi o to, by standardy pozostające ciągle na papierze zaczęły być przestrzegane. Końca rozmów z ministerstwem zdrowia jednak nie widać, m.in. dlatego, że inicjatywa towarzystwa została oprotestowana przez środowiska medyczne. Na razie PTU samo ustawiło poprzeczkę. Certyfikat jest ważny tylko 5 lat. - W medycynie tyle się dzieje, że po tym okresie można wyrzucić go do kosza - uważa profesor Jakubowski.

Spór o certyfikaty

Stanisław Kowarzyk, wiceprezes Opolskiej Izby Lekarskiej, ma na temat certyfikatów własne zdanie. - Nasi lekarze podnoszą kwalifikacje, ale robią to w swoich szpitalach, gdzie uczą się robienia badań usg. od doświadczonych kolegów. Najlepsza jest praktyka, a nie teoria. W Polsce jest tylko kilka ośrodków mających monopol na organizowanie kursów usg. Czego jednak można się nauczyć w ciągu tygodnia, w wynajętym budynku, nawet jak ustawi się w nim sprzęt? Niewiele.

Z tego, co wiem, lekarze na kursach głównie ćwiczą na sobie, może tylko co ambitniejsi organizatorzy zapraszają pacjentów. Kurs jest drogi, kosztuje kilka tysięcy złotych. Lekarz musi sam opłacić sobie podróż, wyżywienie i noclegi. Gdyby szkolenia odbywały się na miejscu, to koledzy chętniej by z nich korzystali.

Wiceprezes podkreśla, że jeśli lekarz po studiach robi specjalizację, to musi zaliczyć staż z radiologii oraz diagnostyki obrazowej, zdać kolokwium. - Ja w trakcie specjalizacji z endokrynologii musiałem poznać na aparacie usg. zasady badań tarczycy, jamy brzusznej i badania ginekologicznego. Certyfikatu nie mam. Gdyby zabroniono mi robić badania usg., to musiałbym przestać wykonywać swój zawód. Nie wyobrażam sobie tego.

Aparaty usg. są już stałym wyposażeniem nie tylko placówek specjalistycznych, ale niemal każdej przychodni pierwszego kontaktu. Z jednej strony uważa się, że jest to dobre rozwiązanie, bo lekarz, chcąc wyjaśnić przyczynę dolegliwości u pacjenta, może wykryć przy okazji usg. schorzenie, które ujawniłoby się później. Ale może coś przeoczyć i uśpić czujność pacjenta.

USG jak używane auto

- Nie ma żadnych kryteriów co do tego, który sprzęt i jak długo może być używany, a który powinien zostać wycofany - zauważa Beata Wnęk-Rzeszut, specjalista radiolog z Opolskiego Centrum Onkologii. - Rynek wtórny działa. Lekarz może kupić do swojego gabinetu aparat starszy, gorszy. Z ultrasonografami jest podobnie jak z używanymi autami. Jeśli spełniają podstawowe wymogi techniczne, to są dopuszczone do ruchu.

Dr n. med. Zdzisław Juszczyk, dyrektor Szpitala w Białej, jest jednym z pierwszych lekarzy na Opolszczyźnie, którzy zaczęli wykonywać badania usg. Był przez 6 lat szefem opolskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego oraz współorganizatorem kursu usg., który ukończyło 40 medyków.

Usg. w wytrawnych rękach jest skuteczną metodą do skryningowych badań, pozwalających na wczesne wykrycie konkretnej choroby - zaznacza dr Zdzisław Juszczyk. - Natomiast w mało wytrawnych rękach jest źródłem pomyłek. Wystarczy, że lekarz inaczej ułoży głowicę. To jednak doskonałe narzędzie, bo jest to badanie tanie, nie naraża pacjenta na promieniowanie, można je powtarzać. Ale to jest tylko badanie wstępne.

W Ameryce badanie usg. robią technicy, a lekarz je ocenia. W Europie bada i ocenia tylko medyk. - Towarzystwo ultrasonograficzne dąży do tego, by uniezależnić wynik badania od lekarza, który je wykonuje - dodaje dr Juszczyk.

Zdjęcie nie do odczytania

Helena P. w trakcie mycia zębów wyczuła "coś" w jamie ustnej. Było to duże zgrubienie w dziąśle. Poszła do stomatologa, dostała skierowanie na rtg. zęba. - Gdy wróciłam z wynikiem - opowiada - pani doktor mnie ofuknęła: z czym ja do niej przychodzę, skoro zdjęcie jest nie do odczytania. - Obejrzała ponownie zgrubienie i dodała: "Niewątpliwie coś tu jest, ale nie wiem co". Poszłam do kolejnego lekarza, który dał mi skierowanie na kolejne zdjęcie, tym razem wszystkich zębów. Czekam na wynik.

- Błędy diagnostyczne zdarzają się często, ale trudno potem udowodnić komuś pomyłkę - mówi Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Praw Pacjentów "Primum non Nocere". - Winny jest sprzęt, jakość kliszy, tylko nie człowiek. Pamiętam historię kobiety, która mocno kaszlała, była osłabiona, miała dolegliwości wskazujące na zmiany w płucach. Zdjęcie rtg. niczego jednak nie wykazało. Lekarz złożył jej niedomaganie na karb przeziębienia. Kilka miesięcy później chora nie żyła. Okazało się, już po czasie, że zdjęcie zostało źle zrobione.

- Niestety, nie wynaleziono takiego sprzętu, który byłby na sto procent czuły i wiarygodny - mówi dr Juszczyk. - Dotyczy to tomografu, rezonansu, aparatów rtg. Gdyby aparatura była doskonała, to nie wykonywalibyśmy innych, dodatkowych badań. Zdarza się, że tomograf komputerowy "powie", że rak jest, a go nie ma. Może też go przeoczyć. Jeszcze nie tak dawno na Opolszczyźnie był jeden tomograf, teraz jest 10.

Niejeden pacjent, jak tylko coś go zaboli, chce mieć od razu takie badanie. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że w trakcie jednego badania tomograficznego pacjent dostaje tyle promieni, jakby mu zrobiono jednocześnie 150-200 zdjęć klatki piersiowej przy pomocy aparatu rtg. - podkreśla dr Zdzisław Juszczyk.

Piersi pod szczególnym nadzorem

Beata Wnęk-Rzeszut pracuje jako radiolog od 18 lat. Ma specjalizację 2. stopnia. Przegląda rocznie m.in. 5 tysięcy zdjęć mammograficznych. Razem z drugą lekarką z centrum ukończyła kurs mammografisty-skrinera. Mammografia skryningowa, czyli zapobiegawcza, mająca na celu wczesne wykrycie raka piersi, jest jednym z trudniejszych działów w diagnostyce. Każde badanie niesie określone konsekwencje dla pacjentki.

Tu nie ma miejsca na pomyłki, musimy postawić jednoznaczną diagnozę: jest rak albo nie ma raka - podkreśla dr Beata Wnęk-Rzeszut. - Z koleżanką doktor Bożeną Widz-Tomalą uczyłyśmy się mammografii skrynigowej 15 lat. Na Opolszczyźnie certyfikat skrinnera ma tylko kilka osób. Każdego roku wszystkie pracownie mamograficzne w kraju muszą wysłać do Centrum Onkologii w Warszawie 2 komplety zdjęć od 2 pacjentek.

Tam mammografie są oceniane przez ekspertów, od których zależy, czy pracownia może dalej wykonywać badania. Opolskie Centrum Onkologii jest oceniane bardzo dobrze. W ubiegłym roku NFZ wymagał, żeby zdjęcie z mammografii skryningowej było opisywane przez 2 lekarzy z drugim stopniem specjalizacji z radiologii. W tym - przepis został złagodzony i jeden z lekarzy może mieć tylko pierwszy stopień specjalizacji.

- Rozluźnienie przepisów jest niedobre - uważa pani doktor. - Skoro mamy dążyć do całkowitego wyeliminowania pomyłek, to dlaczego się cofamy? Dr Roman Kolek, zastępca dyrektora opolskiego oddziału NFZ ds. medycznych, wyjaśnia: - Dążymy do tego, żeby mammograf był w każdym powiecie. Radiologów na Opolszczyźnie jednak brakuje, dlatego musieliśmy znaleźć inne rozwiązanie. Wystarczy, że jeden lekarz opisujący mammografię ma "dwójkę". Drugi lekarz będzie się od niego uczył. Dzięki temu zyskamy specjalistów.

NFZ zawiera kontrakty na leczenie, ale nie kontroluje sprzętu. - Nie sprawdzimy wszystkich aparatów usg., bo jest to niemożliwe - twierdzi dr Kolek. - Specjalne wymogi stawiamy jedynie placówkom, z którymi mamy oddzielne umowy na dopplerowskie badania przepływów w naczyniach oraz badania ginekologiczne. Wierzę, że lekarz, który robi badania usg., ma odpowiednie kwalifikacje. Inaczej naraziliby się na kłopoty z prawem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska