Bezdomni. Alberci muszą odejść

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
– Bali nas się na początku – opowiada Wiktor (pierwszy z prawej). – Ale nigdy nie czułem się tu wytykany palcem.
– Bali nas się na początku – opowiada Wiktor (pierwszy z prawej). – Ale nigdy nie czułem się tu wytykany palcem. Krzysztof Strauchmann
Na jedną rodzinę w Jasienicy Górnej przypada statystycznie jeden bezdomny i pół sieroty.

27 stopni w cieniu. W takie popołudnie nawet anioł marzy o kuflu zimnego piwa. W barze na dole wioski anioły nie siedzą. Kilku mężczyzn na widok obcego zawiesza rozmowy.

Macham listem do redakcji jak policyjną legitymacją. Autor listu nie uznaje znaków przestankowych ani wielkich liter: "jest u nas schronisko dla bezdomnych mężczyzn to co oni wyprawiają woła o pomstę do nieba od rana siedzą pod barem i piją do godz 22 potem łażą po wsi leją po murach leżą po rowach (…)".

- Święta prawda! - krzyczy starszy gość na środku sali, wyraźnie zmęczony wypitym alkoholem i upałem. - Ciągle tu siedzą i piją do nocy.

Pan starszy rozgląda się po sali w poszukiwaniu argumentu. Pod ścianą dyskretnie dopija swoją butelkę młody mężczyzna. Oskarżycielski palec starszego wyciąga się w jego kierunku: - Ten jest Albert. Jego pan spytaj, czy piją!

Robi się nerwowo. Barmanka zza kontuaru grozi policją. Młody puszcza w kierunku starszego wiązankę nieprzyjaznych słów, a potem ze swoją butelką przeciska się do wyjścia: - Piwa wypić nie dają w spokoju.

Wojny u nas nie było

- Sama się kiedyś bałam, że kobiety będą gwałcić, dzieciom krzywdę robić. Jak się sprowadzali, miałam małą córkę - kobieta w ogrodzie nie chce podejść do zamkniętej bramy bliżej niż na kilka metrów. Przeciskam rękę z dyktafonem przez siatkę ogrodową. - Przez ten czas nigdy nie słyszałam, żeby tu był gwałt, kradzieże, włamania. Żeby komuś krzywdę zrobili. Nikt przed nimi niczego nie chowa. Kłaniają się, dzień dobry mówią, są uczynni i kulturalni. Dla mnie Alberci są nieszkodliwi.

Anonimowy mieszkaniec na koniec listu napisał apel: "bardzo proszę o pomoc aby w tej wsi można było normalnie żyć".

Wcześniej nakreślił apokaliptyczną wizję swojej miejscowości: 75 domów, z tego 11 pustych, bo ludzie poumierali. Dwa bary z alkoholem. Dom dziecka urządzony w dawnej strażnicy granicznej ("ale te dzieci siedzą, nie wychodzą na wioskę chyba ze względu na tych bezdomnych").

Miejscowe dzieci też nie mogą wejść do sklepu, żeby nie usłyszeć wiązanki przekleństw, od których puchną uszy. Droga przez wioskę zniszczona gąsienicami koparek, co przed rokiem regulowały rzekę ("nie ma szans żeby w czystych butach wejść do kościoła to jest najgorzej zasyfiona wieś w województwie").

Alkohol pokątnie sprzedawany wieczorami. Nic niewarta władza, bo jak się człowiek poskarży, to staje się czarną owcą. Lokalna gazeta, która nie chce zająć się interwencją. I 15 zalanych chłopów szwendających się po wsi ("czy my zwykli ludzie nie mamy prawa wyjść na spacer czy my musimy oglądać te pijane mordy jak leją po murach?").

W barze numer 2, na górze, atmosfera sjesty. Trzej klienci siedzą wyluzowani w cieniu pod parasolem, na świeżym powietrzu. Przygadują sobie i bufetowej.

- Alberci? W życiu z nimi żadnego zatargu nie miałem. Żadnych incydentów, zaczepek - przysięga pierwszy z mężczyzn, a dwaj następni potakują. - Piwo nie raz z nimi wypiłem. Oni się pilnują, trzymają się ze sobą. Nawet jak któryś za dużo wypije, to inni się nim zajmą. To są ludzie jak my. Chodzą i do kościoła, i do baru. Ale też za bardzo głaskać ich nie będę!

Sołtys Andrzej Pawłowski podjechał autem do sklepu. Kupił jedno zimne piwo. Nawet nie wziął torby na butelkę, bo zaraz wraca.

- Potwierdzam. Ludzie się skarżą, że mieszkańcy schroniska chodzą i piją, bardzo często przesiadują w barze. Niektóre osoby są wulgarne. W ubiegłym roku młodzież się skarżyła, że ich zaczepiali, ale nie wiem, o co poszło. Słyszałem, że niektórzy boją puszczać dzieci same do sklepu, bo nie wiadomo, na kogo trafią. Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy schroniska są tacy, może 7-9 osób.

Awantur żadnych nie było czy bijatyk, ale ze dwa razy zadzwoniłem po kierownika, to przyjechał i zabrał kogoś ze swoich z baru. Rozumiem, że on nie jest w stanie wszystkich upilnować. Ale ogólnie w wiosce nie jest źle. Sytuacja nie jest poważna, żadnej wojny u nas nie było i nie ma.

- Z naszymi dzieciakami to oni się nawet przyjaźnią. Widzę, jak chętnie rozmawiają - komentuje pod kościołem sąsiadka schroniska. - Ja narzekać nie mogę, ale napiszcie coś o nich, to będą spokojniejsi.

Dlaczego psujesz swój dom?

Na podwórku schroniska 40 mężczyzn czeka na wieczorną mszę. Dziś święto św. Brata Alberta. Idą zbiorowo pomodlić się do patrona. Pierwszy do kościoła rusza kierownik. Potem reszta, w grupach.

Czyste, wyprasowane koszule, ogolone twarze. Przechodzą przez ulicę i znikają w kościelnej bramie. Ostatni dogasza papierosa pod murem.
- Trzeci rok tu jestem i bardzo dobrze mi się tu mieszka z miejscowymi. Ale widzi pan, już msza się zaczyna - urywa rozmowę i rusza za kolegami.

Na podwórzu schroniska porządek, z tyłu domu ogród warzywny. Na korytarzu regał z książkami. Telewizor w świetlicy, kawa, fajki. W schronisku nie ma pieniędzy na więcej rozrywek. Kierownik Marek Gąsiorowski nad biurkiem powiesił dyplomy z podziękowaniami za pomoc od różnych instytucji.

- Nie każdy wypity w barze to mieszkaniec schroniska. Tam są też miejscowi, przyjezdni, nawet Czesi do wioski przychodzą - kierownikowi nie chce się odpowiadać na anonimowe zarzuty. - Może nawet czasem jakiś mój coś wypije, gdzieś nasika, ale taka reakcja to zwykła zawiść. Jest nas tu ponad 40 osób z różnych środowisk, z różną trudną przeszłością.

W takiej grupie czasem zdarza się konflikt, ale przecież sam pan widzi, jak oni się zachowują, jak żyjemy, jak wygląda nasz dom. A jeśli coś źle robimy, to zbiorę chłopaków i sami o tym porozmawiamy.

Zgodnie z regulaminem schroniska mieszkańcy nie mogą wypić nic, a większość ma problem alkoholowy. Pierwszy kieliszek to kolejny początek picia, które może się skończyć nawet za kilka lat.

- Jak mam w zimie wyrzucić kogoś na mróz? - pyta retorycznie Marek Gąsiorowski, zwany przez Albertów tatą. - W lecie bywa, że wyrzucę, kiedy ktoś się już kompletnie zagubi. Musi trafić na ulicę, dostać wszy i wtedy wraca do nas. Zaczynamy od nowa, od łazienki, umycia, spalenia ubrania.

Schronisko powstało 20 lat temu. Z wioski przeniesiono siedzibę parafii, ale został nieużywany budynek plebanii. Wiktor zwany przez wszystkich wujkiem w styczniu 1991 roku przyjechał w pierwszej grupie przysłanej ze schroniska Brata Alberta w Bielicach. Przebudowywali ruinę, żeby zrobić dodatkowe miejsca do spania. Ludzie ze wsi przychodzili, patrzyli, zaczynali rozmowy.

- Bali się nas na początku - opowiada Wiktor. - Ale nigdy nie czułem się tu wytykany palcem.

"Wujek" płacze, kiedy pytam, jak długo był bezdomnym. Bo właściwie od zawsze. Od domu dziecka. Dopiero tu, w Jasienicy, na nowo nawiązał normalne kontakty z ojczymem w Opolu.

Kierownik schroniska chciałby mieć pracownika socjalnego i pieniądze, żeby i innym pomagać w nawiązaniu straconego kontaktu z rodziną. Ale ich nie ma.

Marek Gąsiorowski na starość planuje napisać książkę o historiach, które wysłuchał od swoich ludzi. W poprzednim ustroju wszyscy gdzieś pracowali, w melioracjach, w budownictwie. Mieszkali w hotelach robotniczych.

Po wypłacie pili i bawili się przez tydzień. Potem przez trzy tygodnie pracowali i odżywiali się tylko zupkami w proszku, byle dotrwać do następnej wypłaty. I tak w kółko. Nagle ustrój się zmienił, zlikwidowano im hotele robotnicze i fabryki. Nagle w Polsce powstało bezrobocie.

- Dla nich zabrakło miejsca. Zabrakło im czasem odrobiny szczęścia, siły przebicia, a może ktoś ich nie zauważył? Bo są wśród nich także ludzie wykształceni, inteligentni - komentuje kierownik.

Ci od Brata Alberta są w Jasienicy zameldowani tymczasowo, do spraw wioski się nie wtrącają. Nie biorą udziału w wyborach sołtysa. Z miejscowymi spotykają się w kościele, w barze, na ulicy i w robocie, bo gospodarze chętnie biorą ich do pomocy na roli. I u nich często dostają pierwszy kieliszek zapłaty. W schronisku są jak ubezwłasnowolnieni.

Kierownik i regulamin mówią im, kiedy mają jeść, kiedy spać, a kiedy pracować. Na tablicy codziennie szef wypisuje nazwiska tych, co jadą do roboty albo mają dyżur w chlewie przy świniach czy przy sprzątaniu domu. Wczoraj był problem, bo jeden nie poszedł do roboty. Wybuchła awantura.

- Najgorzej jest w zimie, bo pod jednym dachem mieszka nawet sześćdziesięciu chłopów - opowiada Marek Gąsiorowski. - Nie ma dla nich pracy, nie ma na kawę ani papierosa. Leżą na piętrowych łóżkach, ktoś puści bąka, ktoś zaszeleści i wystarczy, żeby wybuchła awantura. Huczą na siebie, poszczekują i tyle im wolno. Nie mamy problemów z agresją. Ja im tylko powtarzam: Dlaczego psujesz nasz dom. Nie masz innego, więc skoro możesz trafić do śmietnika, to szanuj to, co masz.

Nie zamarzli? Nie ma sprawy!

Są nieufni. Obcemu przyglądają się ostrożnie. Do zdjęcia stanąć? Po co? Czy wiadomo, jak nas potem opiszą? Po co we wsi ten dziennikarz zamęt robi?

Przez ostatnich trzynaście lat z Jasienicy Górnej tylko trzy osoby wróciły do swoich rodzin. Przysyłają kartki ze świata, że im się dobrze powodzi. Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta nie korzysta z finansowej pomocy państwa czy gminy.

Szukają roboty i zarabiają na utrzymanie domu, jedzenie dla wszystkich, na potrzebne remonty, pensje dla personelu. Nie mają wolontariuszy czy pracowników socjalnych. Coraz trudniej im wyprosić wsparcie, bo ludzie wolą dawać na chore dzieci niż na pijaków. Policja przypomina sobie o nich przed Bożym Narodzeniem. Przyjeżdża i zabiera do więzień tych, co nie płacą alimentów.

- Jako społeczeństwo płacimy na nich w więzieniu 3 tysiące. Po co, skoro tu przynajmniej sami na siebie zapracują? - zastanawia się kierownik. - Zaś kiedy zaczną pracować, komornik od razu zabiera im 60 procent na alimenty. Zarobią najniższą krajową, 1,2 tysiąca, i zostanie im w ręku 500. Jak za te pieniądze się utrzymać czy wynająć pokój? Państwo spycha ich w czarną strefę. Tych ludzi nikt nie chce, nikomu na nich nie zależy. Afera robi się dopiero w zimie, jak któryś zamarznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska