Bezdomni z Barki pomagają bezdomnym

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Piotr (na pierwszym planie) i Robert w jednej z melin w Strzelcach Opolskich: - Sami spędziliśmy lata w takich miejscach, więc wiemy, gdzie szukać bezdomnych - mówią.
Piotr (na pierwszym planie) i Robert w jednej z melin w Strzelcach Opolskich: - Sami spędziliśmy lata w takich miejscach, więc wiemy, gdzie szukać bezdomnych - mówią. Radosław Dimitrow
Bezdomni z "Barki" przeczesują pijackie meliny, by przekonać ludzi bez dachu nad głową do odstawienia alkoholu i zmiany swojego życia. Wiedzą, jak do nich dotrzeć, bo sami spędzili lata na ulicy.

To miała być Wigilia taka jak zawsze. Piotr zaopatrzył się w kilka flaszek wódki, zagrychę i znalazł sobie ciepły kąt w piwnicy jednej z kamienic w Strzelcach Opolskich. W reklamówce miał ze sobą jeszcze zestaw ratunkowy - butelkę denaturatu i trochę spirytusu salicylowego (tak na wszelki wypadek). Zanim zasiadł do wigilijnej wieczerzy, wyszedł jeszcze na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Pamiętam, że zajrzałem wtedy do kilku okien - wspomina 53-letni Piotr Mikołaszek. - Jakaś rodzina właśnie szykowała stół, żeby za chwilę do niego usiąść. W oknie iskrzyła się gwiazdka, a przed domem stała rozświetlona choinka. Pomyślałem wtedy: "Cholera! Na świecie żyją miliardy ludzi, a ja zostałem sam jak palec."

Piotr zaczął wtedy rozmyślać, dlaczego tak się stało. Dlaczego młodość spędził w więzieniu, a potem tułał się po ulicach przez kilkanaście lat. Wtedy po raz pierwszy spojrzał krytycznie na siebie: posklejana broda i brudne ręce zdradzały to, że nie kąpał się od pół roku, a łachmany śmierdziały tak przeraźliwie, że ludzi od niego uciekali.

- Jak ty wyglądasz?! Cuchniesz. Żyjesz gorzej niż zwierz... - mówił sam do siebie i przypominał sobie chwile, gdy mieszkał jeszcze u mamy, a jego życie wyglądało całkiem inaczej.

To był moment, gdy w Piotrze coś pękło. Nogi się pod nim ugięły, spojrzał w niebo i zaczął płakać jak dziecko.
- Panie Boże! Czy moje życie jest ci w ogóle potrzebne? Jeżeli tak, to pomóż mi, a jak nie - to sobie je weź, bo mi jest do niczego niepotrzebne! - mówił przez łzy.

Tego wieczoru Piotr nie mógł przełknąć ani łyka wódki. Zamiast upić się w piwnicy, wybrał się na pasterkę. Stał z daleka od ludzi, żeby ich nie przestraszyć. Zaraz po świętach rozdał cały alkohol kolegom i wybrał się do OPS-u.

- Chciałbym się leczyć! - oświadczył na poważnie pracownikom, ale w biurze wybuchła salwa śmiechu.
- Panie Piotrze, pan żartuje... Prawda? - urzędniczki zapytały z niedowierzaniem.

Następnego dnia rano Piotr Mikołaszek był już w szpitalu na detoksie. Pusta sala, łóżko, kroplówka i 12 dni katorgi - tak wspomina pobyt. Po odstawieniu alkoholu ręce trzęsły mu się tak, że nie był w stanie trafić łyżką do ust.

"Barka" - moja przystań

Był 2006 r., gdy po wyjściu ze szpitala Piotr zgłosił się do księdza Józefa Krawca, który prowadzi pod Strzelcami Opolskimi "Barkę" - dom dla osób bez dachu nad głową. To nie jest zwykła noclegownia, ale namiastka rodziny, w której każdy ma przydzielone obowiązki. Piotr trafił na kuchnię i tak się zaangażował w życie barkowiczów, że nie miał czasu, żeby myśleć o wódce.

"Barka" od samego początku podchodziła do bezdomnych bez sztampy - gdy kilka lat temu Piotr usłyszał po raz pierwszy o streetworkingu (z ang. praca prowadzona na ulicy) - uznał, że w tym przedsięwzięciu nie może go zabraknąć. Od tego czasu przeczesuje ulice Strzelec Opolskich i przekonuje bezdomnych, żeby zakończyli tułaczkę. Towarzyszy mu Robert Dyras - niegdyś także bezdomny. Obaj są najlepszym dowodem na to, że można odciąć się od alkoholu i rozpocząć nowe życie.

Planujemy wyjść z miasta i rozpocząć streetworking na wsiach. Tam panuje współczesne niewolnictwo bezdomnych

- Odwiedzamy dworce, ławki w parku, pijackie meliny - dodaje Robert. - Znamy te miejsca jak własną kieszeń.
- Z ostatnich przypadków w pamięci utkwił mi Sylwek - kontynuuje Piotr. - Spotkaliśmy go za Kauflandem w Strzelcach Opolskich w ruinach po opuszczonej fabryce maszyn, gdzie mieszkał. To był dobry chłopak, który kiedyś trenował boks. Ale siła w rękach w połączeniu z alkoholem go zgubiła. Trafił do więzienia, a po wyjściu na wolność nie miał gdzie się podziać. Namówiliśmy go, żeby na jakiś czas został w "Barce". Zdobyliśmy jego zaufanie, a to najważniejsze w pracy streetworkera.

Wygrać w totka i zapić się ze szczęścia

65-letni Wiesiek ze Strzelec Opolskich mówi dziś o streetworkerach krótko: - Uratowali mi życie!
Jego problemy zaczęły się w 2009 roku niespodziewanie od... wygranej w totolotka. Wiesiek "ustrzelił" 100 tysięcy, a po opłaceniu podatków zostało mu na rękę 90 tys. zł. Z wygranej cieszył się razem z kolegami - tak bardzo, że przez rok w ogóle nie trzeźwieli.

- Była wódka, panienki i zabawa. Trochę narozrabialiśmy - przyznaje.

Po niespełna roku kasa się skończyła. Wtedy Wiesiek podjął życiową decyzję, która sprawiła, że ostatecznie wylądował na ulicy: sprzedaję mieszkanie. Część pieniędzy przeznaczył na dalsze picie, a część wpakował w totolotka, bo liczył, że uda mu się powtórzyć sukces. W końcu został kompletnie bez grosza i nie miał się gdzie podziać. Spał w starym samochodzie i na klatkach schodowych.

- Gdy zobaczyliśmy go po raz pierwszy, był wrakiem człowieka - wspomina Piotr. - Brudny, wychudzony. Miał poważne problemy z chodzeniem. Szurał nogami po ziemi, bo nie był w stanie normalnie chodzić. To typowe dla bezdomnych. Czasami alkohol siada także na wzrok. Wtedy człowiek po prostu ślepnie.

Wiesiek dał się przekonać, by zostać jeden dzień w strzeleckim przytulisku przy ul. Krakowskiej. To baza wypadowa streetworkerów i miejsce, w którym bezdomni mogą się wykąpać, przebrać w czyste ubrania, napić gorącej herbaty i coś zjeść. W kwietniu ub. roku zgodził się przyjść do "Barki" - miało być tylko na kilka dni, ale mieszka tam do dziś.

Dlaczego bezdomnych trzeba w ogóle przekonywać, żeby porzucili tułaczkę?

- Bo życie na ulicy toczy się bez żadnych reguł. Nie mam na alkohol - to ukradnę. Nie mam co jeść - to wyżebrzę. Niektórym to pasuje - tłumaczy Robert.

Opolanie w Hadze

Jak szacują streetworkerzy, w gminie Strzelce Opolskie żyje kilkudziesięciu kloszardów. Na całej Opolszczyźnie są to natomiast setki osób. Co ciekawe - to tylko wierzchołek góry lodowej, bo wielu bezdomnych Opolan porozrzucanych jest po całej Europie - szczególnie w Wielkiej Brytanii i Holandii.

- Sam nie mogłem uwierzyć, ilu naszych ludzi tuła się po ulicach Hagi - mówi Piotr Mikołaszek, który poza pracą na miejscu został zaangażowany jako streetworker w projekcie "Barka NL". - Zależało nam na tym, żeby ściągnąć do Polski ludzi, którzy tam utknęli i nie mają za co wrócić. W kilku przypadkach się to udało.

Jacek stał się bezdomnym w Hadze po tym, jak szef oznajmił mu, że nie ma dla niego więcej pracy. Liczył, że jakoś przeżyje na ulicy kilka dni, a w międzyczasie rozejrzy się za innym zajęciem. Spał wszędzie, gdzie było to możliwe - na ławkach, w krzakach, w opuszczonych łajbach, które zacumowane były na wodzie. Dni mijały, a on bez znajomości języka nie mógł się nigdzie załapać. W końcu przyzwyczaił się do życia na ulicy, a alkohol i narkotyki stały się dla niego codziennością.

- Jacka zastałem w miejscowym szpitalu - wspomina Piotr. - Był skrajnie wycieńczony. Lekarze zdiagnozowali u niego raka krtani. Nie miał żadnego ubezpieczenia, więc szpital nie mógł go leczyć.

- Jeżeli pacjent natychmiast nie wróci do kraju i nie będzie leczony, to umrze - zawyrokowali lekarze.
Jacek zrozumiał powagę sytuacji dopiero po rozmowie z Piotrem. Zgodził się wrócić do Polski, a samorząd w Hadze opłacił mu bilet. Dziś przebywa w hospicjum.

To dopiero początek streetworkingu

Strzeleccy streetworkerzy nie są w stanie policzyć, ilu osobom pomogli. Jedni dali się wyrwać z ulicy tylko na kilka dni i wrócili do tułaczki z butelką w ręku. Inni wyszli z nałogu całkowicie i zamieszkali w "Barce" na stałe. Dziś myślą o znalezieniu pracy, żeby móc wynająć własne mieszkanie.

- Teraz planujemy wyjść z miasta i rozpocząć streetworking na wsiach - mówi Antoni Tercha, który kieruje strzeleckimi streetworkerami. - Szerzy się tam zjawisko, które można śmiało nazwać współczesnym niewolnictwem. Mamy potwierdzone sygnały o gospodarzach, którzy pod pozorem pomocy bezdomnemu częstują go alkoholem, a potem każą mu pracować. Takiemu parobkowi przysługuje dziennie skromny posiłek i legowisko na sianie. Aż wierzyć się nie chce, że w dzisiejszych czasach zdarzają się takie przypadki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska