Biznesmeni z wysypiska

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
- Kiedy poszedłem do urzędu zarejestrować firmę, panienki z okienka chichrały się pod nosem - mówi Mieczysław Słabczyński, zbieracz surowców wtórnych z opolskiego składowiska śmieci.

Kobitkom było wesoło, bo nie mieściło im się w głowach, że zwykły zbieracz śmieci z wysypiska może być teraz wielkim handlowcem. A pan Słabczyński (czy się to komuś podoba, czy nie) handlowcem jest. Tak właśnie stoi w jego papierach: "Słabczyński Mieczysław - handel surowcami wtórnymi". Zresztą, pan Mietek wyciąga miesięcznie więcej niż panie z ewidencji, którym tak było do śmiechu.
Puszki w cenie
Wysypisko komunalne w Opolu - nad tonami cuchnących śmieci tysiące rybitw. Podjeżdża śmieciarka Lobbe. Zbieracze, opatuleni przed wiatrem, z plastikowymi workami w przemarzniętych dłoniach, grzecznie czekają, aż kierowca zrzuci na hałdę worki z odpadami.
- Najlepiej idzie miedź - mówi pan Gienek. - Pięć złotych za kilo płacą. Miedź znajdziesz pan w kabelkach, piecykach. Jażem kiedyś 30 kilo w miesiąc wygrzebał.
Antoni zbiera puszki po piwie. Płacą 2,20 złotego za kilo.
- Do jednego worka wchodzi jakieś 200 puszek. - Antek schyla się po zgniecione "tyskie gronie". - A 200 średnio mokrych puszek, to jakieś 12 kilo. Na worku wychodzę około 25 złotych.
- Najwięcej przerabiamy zwykłego złomu - dodaje pan Mietek. - Ja to wożę do skupu na rowerku. Ale jak jest więcej towaru, to się żuka zamawia.
Z kulturką
Mieczysław Słabczyński jest jednym z pierwszych w Polsce zbieraczy surowców wtórnych, którzy oficjalnie zarejestrowali działalność gospodarczą. Płaci ZUS i podatki - jak każdy uczciwy handlowiec.
- Stuknęła mi pięćdziesiątka - mówi. - Takiego starego chłopa nikt do pracy nie weźmie, choć wyrobiłem kwity na różne zawody, np. spawacza. Mam na utrzymaniu dzieci, żona jako salowa wyciąga 600 złotych. Co miałem robić? Po pięćdziesiątce ciągnąć "na szwarc" nie wypada. Teraz, po odciągnięciu kosztów, wykręcam jakieś 1200 na rękę.
Tyle samo zarabiają etatowi pracownicy wysypiska. Pan Mietek jest dumny że wszyscy go tu poważają. Gdy wjeżdża składakiem przez bramę, portier podnosi rękę, jak do starego znajomego.
- Mietek to porządny pracownik i uczciwy kolega, nikt go tu nie dyskryminuje za to, że przebiera w śmieciach - przyznaje Marek Suchocki, pracownik wysypiska.
Antek, drugi ze zbieraczy, wyjaśnia:
- Większość z nas pracowała tu wcześniej na czarno. Dwa lata temu kazali nam wybrać: albo wylatujemy ze śmietniska, albo oficjalne rejestrujemy się, przechodzimy kurs BHP, podpisujemy regulamin śmietniska...
- Ja się prezesowi nie dziwię - mówi Słabczyński. - Człowiek chce mieć w swojej firmie porządek. Nie tak trudno wpaść pod walec, szczególnie po paru piwach. Dziś jest porządek, o alkoholu nawet mowy nie ma, pełna kulturka.
Kulminacja i stagnacja
Wstają wcześnie rano, przed 6.00. Ostatnio, kiedy wiatr i deszcz, trzeba się ciepło ubrać - grube majtki, kalesony, kilka swetrów, ortalion i uszatka.
- Robisz cały czas schylony, to może cię przewiać - wyjaśnia Słabczyński. - Musimy dbać o korzonki, bo jak człowieka raz połamie to wypada z obiegu.
Antek opowiada, że pierwsza "kulminacja" następuje ok. 7.30. Wtedy na wysypisko zjeżdżają śmieciarki Lobbe.
- One wiozą najlepszy towar - mówi Gienek. - To są śmieci od zwykłych ludzi, więc wiadomo, że będzie dużo puszek po piwie, rozmaitych szpargałów, kabelków, zepsutych domowych gadżetów. Z tego zawsze da się coś wygrzebać.
Zbieracze rozpoznają poszczególne śmieciarki, wiedzą na przykład, które jadą z targowiska "Cytrusek".
- Do nich nawet nikt nie podchodzi - mówi Antoni. - Kto by się pchał do zepsutych warzyw...
Po 10.00 jest chwila spokoju, można zapalić papierosa, zjeść drugie śniadanie ("jak się robi codziennie w śmieciach, to człowiekowi nie cuchnie"). Kolejna kulminacja następuje ok. 12.00. Późnym południem zbieracze zakładają kapcie i łapią za telewizyjne piloty, jak zwykli etatowcy.
- W naszej pracy odbijają się wszystkie problemy polskiej gospodarki - mówi Słabczyński. - Na przykład był okres zatorów płatniczych, skupy zalegały nam za złom. Ale teraz już w skupach mają płynność...
Ekolodzy pełną gębą
Stereotyp jest taki: menele, żule, amatorzy taniego wina, grzebią po śmieciach w poszukiwaniu kasy na kolejne tanie wino. Być może tak było dawno temu.
- Ale wtedy i etatowcy z komunalki nie wylewali za kołnierze - przypomina Antoni.
Zbieracze z wysypiska to porządni obywatele, płacą podatki sumienniej od niejednego biznesmena. Mają udane życie rodzinne, nietrunkowe pasje.
- Jeden z naszych jest działaczem klubu sportowego, dla kondycji sam gra w piłkę - mówi Słabczyński.
Interesują się, jak napiszemy w gazecie: "zbieracze", "przebieracze", a może jeszcze gorzej: "śmieciarze".
- Jest takie angielskie słowo "recycling" - mówi Antoni. - U nas nie ma jego odpowiednika. Chodzi o surowce wtórne, pozyskiwanie, o przywracanie. Bo my tak naprawdę jesteśmy ekologami. Dzięki nam nic się nie zmarnuje.
Po europejsku
Zacina deszcz, zbieracze naciągają kaptury, odwracają się od wiatru, kulą się, pochylają. Szef komunalki zakazał im budowania prowizorycznych budek, zadaszeń. Na składowisku ma być po europejsku.
- Takie budki kojarzą się ze slumsami - tłumaczy Gienek.
Zbieracze nie buszują w śmieciach za darmo. Komunalka jeszcze na nich zarabia.
- Ja płacę im miesięcznie jakieś 300 złotych - mówi Antoni. - Grupą kilku kolegów dzierżawimy od śmietniska baraczek, gdzie możemy się przebrać, składować urobek. Oprócz tego płacimy im "osobodniówkę".
Antoni jest elektrykiem, ma na utrzymaniu żonę i dwójkę dzieci. Od dwóch lat jego firma (odpukać) nie wykazała straty, choć koszty miesięczne sięgają tysiąca złotych. Rodzina Antka żyje stabilnie - nie ma miesiąca, żeby nie przyniósł do domu tysiąca, czasem tysiąca trzystu złotych.
- Nawet nie szukam innej pracy, tutaj czuję się naprawdę wolny - mówi Antek, łapie za niebieski worek i rusza do pracy, bo na horyzoncie pojawia się kolejna śmieciarka Lobbe.
- Z tą wolnością to racja - przytakuje Mieczysław Słabczyński. - Sam niedawno robiłem na budowie u prywaciarza. Skończyło się na tym, że pół roku mu czapkowałem, żeby mi zaległą pensję zapłacił. W Wigilię na chleb człowiek nie miał, tak było...
Słabczyński skończył szychtę, umył się, wrzucił na plecy elegancką skórę.
- Jak to jest na swoim? - zastanawia się. - Ciężko, ale do przodu, normalny biznes, jak to w kapitalizmie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska