Były prezydent żyje dziś w domu bez wody i prądu

Daniel Polak
Odcięli mu prąd i wodę. Spirala zadłużenia rośnie.
Odcięli mu prąd i wodę. Spirala zadłużenia rośnie. Daniel Polak
Jerzy Bobrowski, były prezydent Kędzierzyna-Koźla, żyje dziś w domu bez wody i prądu. Je dwie kromki chleba na dzień i wodzionkę. Nie ma ani grosza w portfelu, ma za to gigantyczne długi. Dobiło go państwo, które kiedyś chciał budować.

Tędy chodzę po chrust, którym palę w kominku - Jerzy Bobrowski pokazuje na ścieżkę do lasu sąsiadującego z osiedlem Żabieniec. To jedno z najbardziej prestiżowych miejsc w Kędzierzynie-Koźlu, swoje posiadłości ma tu wielu przedsiębiorców, samorządowców, prawników, lekarzy.

- Da się samym chrustem ogrzać taką willę? - pytam, pokazując na 300-metrowy dom.
- A skąd - Bobrowski puka się w czoło. - Zimą w domu nie zdejmowałem kurtki, aby nie zamarznąć. Jakoś udało się na szczęście przeżyć, a teraz mamy wiosnę.

Gdy widzimy się po raz pierwszy, jest jeszcze w stanie zrobić mi kawę.
- Ale za niedługo odetną mi wodę i prąd. Nie mam z czego zapłacić rachunków - rozkłada bezradnie ręce jeden z najbogatszych kiedyś mieszkańców Opolszczyzny, były prezydent Kędzierzyna-Koźla, szanowany przedsiębiorca i potomek szlacheckiego rodu Bobrowskich, herbu Jastrzębiec.

Prokuratora biznes kłuł w oczy

Bobrowski w czasach PRL-u studiował wzornictwo na uniwersytecie w angielskim Bradford, ukończył też Politechnikę Gliwicką.

Rodzinnie był związany z Wielką Brytanią, ponieważ ojciec walczył w legendarnym dywizjonie 303. Za zarobione za granicą pieniądze założył jedną z pierwszych firm odzieżowych w kraju - Mellow White Intersport, na której dorobił się dużych pieniędzy.

Wkrótce jeden z przedsiębiorców z Anglii przekonywał go do wejścia w inne branże. Bobrowskiego nie trzeba było dłużej namawiać, niedługo po tym zajął się kompleksowym projektowaniem i budową gospodarstw rolnych. I ten biznes szedł dobrze, co wzbudzało jednak zainteresowanie aparatu władzy.

- Jeden z prokuratorów rozpowiadał, że jestem pracownikiem obcego wywiadu. Dziś myślę, że chciał w ten sposób przejąć moje interesy - opowiada były przedsiębiorca.

Prokurator ustąpił, gdy został przyjęty do firmy Bobrowskiego jako radca prawny, w czym miał mu pomóc jeden z oficerów Wojskowej Komendy Uzupełnień.

Schyłek PRL-u i początek III RP wydawał się świetnym czasem na robienie interesów. Nasz bohater miał wówczas mnóstwo ciekawych pomysłów na biznes, m.in. zaczął ściągać górali na Opolszczyznę, którzy zajmowali się budowaniem wspomnianych nowoczesnych gospodarstw rolnych. Chciał też wykorzystywać wytwarzane przez Elektrownię Blachownia pyły do tworzenia materiałów budowlanych.

Niektóre projekty pozostawały jedynie na papierze, a niektóre przynosiły konkretne zyski. Tak było właśnie z produkcją ubrań. Firma Bobrowskiego po pewnym czasie zatrudniała aż 200 osób. Zamówienia przychodziły z całej Europy.

- Przyszło zlecenie z Danii, że potrzebne są żakiety. Na dodatek, jak to się mówi, "na wczoraj" - wspomina Bobrowski. - Więc zapytałem swoje pracownice, czy są w stanie robić sporo nadgodzin. Oczywiście się na to zgodziły. Wiedziały, że dostaną za to solidne wynagrodzenie.

Dziś nie pozwoliłaby na to Państwowa Inspekcja Pracy, ale dwadzieścia parę lat temu nikt nie zwracał na to uwagi. Szczególnie że taka wolność gospodarcza opłacała się wszystkim.

Bywało, że kobiety przychodziły do pracy w poniedziałek i wychodziły… w piątek. Dziećmi w domach zajmowali się wówczas mężowie, którzy akurat nie mieli szans zarobić tyle, ile ich żony. Bobrowski brał wówczas kuchnię polową z kozielskich koszar i dowoził nią pracownicom ciepłą grochówkę. Wszyscy byli urobieni po łokcie. Ale i porządnie opłaceni.

Magazyn się spalił, zaczęły się kłopoty

Opinia solidnego przedsiębiorcy szybko rozeszła się po mieście. W 1990 roku Stowarzyszenie Osiedlowych Samorządów z Jerzym Bobrowskim na czele wygrało pierwsze wolne wybory samorządowe, a on sam został prezydentem Kędzierzyna-Koźla.

To był jednak dopiero początek demokracji, nie wszystkim na szczytach władzy podobał się robiący interesy biznesmen. Pewnego dnia na jego domu pojawił się nawet obraźliwy napis, tak bardzo wulgarny, że nie sposób go tu przytoczyć.

Również w polityce grano wówczas "na ostro", Bobrowski nie mógł znaleźć wspólnego języka z częścią radnych. Rezygnację z funkcji prezydenta złożył już na pierwszym posiedzeniu rady. Na początku nie została ona przyjęta, ale i tak nie rządził miastem długo. Mandat prezydenta oddał już w listopadzie 90 roku, niecałe 5 miesięcy po przejęciu sterów nad gminnym samorządem.

Początkiem prawdziwych kłopotów Bobrowskiego był jednak pożar, który niedługo potem wybuchł w magazynie jego firmy na osiedlu Cisowa. Czy było to podpalenie? Tego nie wiadomo.

Trzeba jednak pamiętać, że na początku lat 90. w tajemniczych okolicznościach płonęło wiele fabryk, rujnując jedne biznesy i torując drogę innym. Biegli ustalili, że uwolnione podczas pożaru związki chemiczne wsiąkły w tkaniny i gotowe wyroby. Nie nadawały się do sprzedaży, gdyż zagrażały zdrowiu klientów. Firma, w której ubezpieczony był zakład, uznała z kolei, że wszystko to, co się uratowało, wystarczy… wyprać.

- Problem w tym, że koszty takiego przedsięwzięcia przekraczały spodziewane zyski ze sprzedaży uratowanych towarów. To wszystko trzeba było odpakować, wyprać, wyprasować, ponownie zapakować. Nie opłacało się już tego robić - opowiada były przedsiębiorca.

Proces o odszkodowanie toczył się ponad dwa lata. Podczas niego Bobrowski doznał zawału na sali Sądu Okręgowego w Opolu. Podczas gdy on walczył o odszkodowanie za cały utracony towar, jego pracownicy nie mieli co robić, choć godziny im leciały.

Kredyt jak gwóźdź do trumny

Bobrowski zaciągnął kredyt w wysokości 3,1 miliarda starych złotych na zakup materiałów i urządzenie nowego zakładu, tym razem bieliźniarskiego.

Powstał na osiedlu Azoty w Kędzierzynie-Koźlu. Pracę w nim znalazły głównie praktykantki ze starego zakładu, a także najstarsze i najbardziej doświadczone pracownice. Część załogi musiał jednak zwolnić, wypłacając im 3-miesięczne odprawy, a także zaległe urlopy. W sumie na zwolnienia grupowe wydał 2 mld złotych.

Ubezpieczyciel wypłacił mu wreszcie 2,74 miliarda złotych odszkodowania, czyli 274 tysiące złotych po denominacji. Bank, który obsługiwał konto Bobrowskiego, potwierdził jednak przyjęcie jedynie 216 tysięcy złotych. Brakowało 58 tysięcy.

Do dziś ich nie odzyskał, pomimo wielu procesów. Dziesiątki dokumentów, które w tej sprawie przedstawia Bobrowski, nie dają odpowiedzi na to, w jaki sposób mogła zniknąć tak duża kwota pieniędzy i dlaczego nie udało się tego wyjaśnić. Sprawę komplikuje fakt, że miało to miejsce 20 lat temu, a część dokumentacji w tej sprawie mogła zostać również zniszczona.

Bank wziął pieniądze od ubezpieczyciela (216 tys. zł) i potraktował jako rozliczenie kredytu wziętego na budowę nowego zakładu na osiedlu Azoty. Tyle że to było za mało.

Bobrowski wciąż walczył przed sądem o odzyskanie zgubionych 58 tysięcy. Jednocześnie bank upominał się o spłatę reszty kredytu. Dziś ta sama instytucja domaga się od Bobrowskiego spłaty 420 tys. złotych.

Na tę kwotę składa się należność główna w wysokości 67 tysięcy złotych plus odsetki, wynoszące aż 349 tys. zł. Gdyby nie tajemnicze zniknięcie blisko 60 tys. zł, Bobrowski najprawdopodobniej nie miałby dziś żadnych kłopotów, bo nie narastałyby zabójcze odsetki. A nawet gdyby były, to nie tak olbrzymie.

- W efekcie mam jednak dług, z którego już nigdy chyba nie wyjdę - mówi rozżalony.

Auto gnije w garażu

Bobrowski ma oryginalny dokument z 1994 roku, w którym bank informuje go, że wszystkie wpłaty z tytuły jego długu będą kierowane na spłatę kapitału (czyli wspomniane 67 tys.).

Bank zapewniał go wówczas, że odstąpi od naliczania odsetek, argumentując, że te mogłyby pogrążyć dłużnika. Była to wówczas dość powszechnie stosowana zasada, sprowadzająca się w skrócie do zasady: "oddaj, facet, tylko to, coś nabrał, i nie róbmy sobie nawzajem kłopotów".

Sąd, który wielokrotnie badał sprawę, nie dopuścił tego dowodu ani podobnego pisma z 1997 roku, w którym bank zaoferował umorzenie 40 procent zobowiązania.

Bobrowski zażądał też od banku okazania wyciągów z ksiąg bankowych, które potwierdzałyby jego faktyczne zobowiązanie wobec banku. Bank odpisał, że nie okaże żadnych dokumentów bez decyzji sądu.

Sąd natomiast nie żąda potwierdzenia tych dowodów świadczących o zobowiązaniu. Takie prawne przepychanki trwają już 20 lat.

Podczas trwania procesów został zlicytowany zakład w Azotach z kompletem nowych maszyn, które - przypomnijmy - zostały zakupione z kredytu, który teraz obciąża komornika. Zlicytowano też dwa samochody dostawcze i osobowego mercedesa żony.
- Pieniądze, które pochodziły ze sprzedaży majątku, zgodnie z prawem powinny trafić do wierzyciela, a do dnia dzisiejszego leżą w depozycie - mówi Bobrowski.

Podsumowując: gdyby dług został od razu przekazany wierzycielowi (bankowi), wówczas zmniejszyłby kwotę długu i tym samym odsetek. I prawdopodobnie nie byłoby dziś o czym pisać. Dlaczego tak się jednak nie stało?

Komornik, który wówczas zajmował się sprawą już nie żyje, dlatego to pytanie pozostaje bez odpowiedzi. O tym, w jak kiepskiej sytuacji w starciu z aparatem państwowym znajduje się zwykły obywatel, świadczy przypadek samochodu pana Bobrowskiego. Opel omega został zajęty 8 lat temu. Właścicielowi zabrano dowód rejestracyjny i kluczyki. Do dziś nie został zlicytowany, wóz najzwyczajniej w świecie niszczeje w garażu.

- Prawo nie określa ściśle czasu, w którym komornik ma zlicytować zajęte mienie - wyjaśnia Roman Romanowski, rzecznik Izby Komorniczej we Wrocławiu. - Zależy to od tego, jak długo trwa postępowanie egzekucyjne.

A to postępowanie, jak i wiele innych, zdaje się trwać w nieskończoność. Problem w tym, że omega Bobrowskiego 8 lat temu była jeszcze warta jakieś większe pieniądze. Przez lata zardzewiała w garażu i dziś nie przedstawia już praktycznie żadnej wartości.

Kawy już nie zrobi

W grudniu zeszłego roku komornik zajął emeryturę Bobrowskiego. ZUS przekazuje mu 1/3 wartości emerytury. Reszta na polecenie komornika została jednak zablokowana na koncie bankowym. W praktyce Bobrowski nie ma od tego czasu żadnych pieniędzy. Hipoteką zajęty jest także jego dom.

Bobrowski napisał skargę do ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Wskazał na podane powyżej przypadki i wiele innych, które w tym tekście pominęliśmy, aby nie gmatwać i tak skomplikowanej historii.

Ministerstwo odpisało mu, że nie rozpatrzy jego skargi, bo zawiera treści obraźliwe. Sprawdziliśmy, jakie obraźliwe treści się tam znajdują. Bobrowski podkreśla jedynie, że został oszukany. Ostatnią skargę do ministra sprawiedliwości napisał kilka dni temu.

"Pracowałem dla tego kraju, byłem wielokrotnie odznaczony, m.in. Krzyżem Kawalerskim i Złotym Krzyżem Zasługi. Teraz jem dwie kromki chleba dziennie i wodziankę, czyli zupę z suchego chleba, smalcu i czosnku. Chrust na opał zbieram wieczorami, żeby ludzie nie wiedzieli, że były prezydent miasta i biznesmen jest teraz tak biedny". Czeka na odpowiedź ministerstwa.

Gdy widzimy się po raz ostatni, Bobrowski nie jest w stanie zrobić mi już kawy. Odcięto mu prąd i wodę. Nie płaci też za telewizję. Spirala zadłużenia rośnie, z pewnością i te zobowiązania z tytułu nie płaconych rachunków trafią w końcu do komornika.

- Gdy mieliśmy dłużnika, który był w naprawdę trudnej sytuacji finansowej, to umarzało się sprawę, aby go nie dobijać i nie gnębić - przypomina sobie Krzysztof Krzywkowski, wieloletni wiceburmistrz Zdzieszowic (obecnie na emeryturze), sąsiad pana Jerzego. - W naszym kraju człowiek, który wpadnie w długi, jest gnębiony, stacza się coraz niżej. Państwo, zamiast wyciągnąć do niego rękę, dobija go. I nawet nie ma się do kogo zwrócić.

To między innymi Krzywkowski wspiera teraz Bobrowskiego w tych trudnych chwilach. Inni sąsiedzi też mu pomagają, nikt nie odmawia, kiedy prosi, aby naładować mu komórkę. Woli ją mieć zawsze włączoną, na wypadek, gdyby znów dostał zawału.

- Niedawno miałem imieniny. Powiedzieli mi "normalnie dostałbyś kwiaty, ale na co ci teraz kwiaty". Dostałem ciepłą zupę, to był wspaniały prezent - kończy były prezydent Kędzierzyna-Koźla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska