Ci wspaniali mężczyźni w swych wasserbombowcach

Redakcja
W ofisie, czyli tymczasowym kontenerze-biurze, wisi mapa. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak lecieć, a nie nad każdym terenem się da.
W ofisie, czyli tymczasowym kontenerze-biurze, wisi mapa. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak lecieć, a nie nad każdym terenem się da. Ewa Bilicka
Kolega jest w powietrzu, ja zaraz będę się podnosił. Proszę dzwonić kiedy indziej - ucina pilot śmigłowca, gdy dzwonię do Leśnej Bazy Lotniczej w Polskiej Nowej Wsi.

Gaszą z nieba

Jerzy Kondraciuk swoim śmigłowcem może czerpać wodę nawet z oczka wodnego.
Jerzy Kondraciuk swoim śmigłowcem może czerpać wodę nawet z oczka wodnego. Ewa Bilicka

Jerzy Kondraciuk swoim śmigłowcem może czerpać wodę nawet z oczka wodnego.
(fot. Ewa Bilicka)

Gaszą z nieba

W Leśnej Bazie Lotniczej w Polskiej Nowej Wsi stacjonują dromader i śmigłowiec. W razie potrzeby nad Opolszczyzną lata też śmigłowiec z bazy w Bryku (woj. śląskie). Godzina pracy samolotu to koszt około 7200 złotych, a śmigłowca - 6800 zł. Jak podaje KW PSP w Opolu, w tym roku podczas pożarów użyto samolotu/helikoptera 50 razy i dokonano łącznie 270 zrzutów wody.

Tylko kiedy? Pożary wybuchają jeden za drugim. Jest najwyższy, trzeci stopień zagrożenia pożarowego, wilgotność ściółki 11 procent. Wszystko wokół jest suche jak pieprz, a ogień rozprzestrzenia się na ogromne powierzchnie w ciągu paru minut. Płoną łąki, nieużytki, płomienie wdzierają się do lasów i do wiosek. Lotnicy stale wspierają strażaków w gaszeniu pożarów.

Aż przyszedł jeden pochmurny dzień. Poranek. Piloci Maciej Lewandowski (lata na dromaderze, ma 5,5 tys. wylatanych godzin) i Jerzy Kondraciuk (lata na śmigłowcu MI 2 SP-SFD, 6 tys. wylatanych godzin) słuchają komunikatów.

- Dwa, siedemnaście - powtarza głos z radiostacji. Czyli: stopień zagrożenia pożarowego drugi, wilgotność - 17 procent. Chwilę padało i zagrożenie pożarowe jest nieco mniejsze. Tak się wydaje...

Komunikat odsłuchiwany jest w ofisie (od office - z angielskiego: biuro), czyli w jednym z kontenerów ustawionych przy lotnisku w Polskiej Nowej Wsi. Te kontenery to drugi dom pilotów zakontraktowanych przez Polskie Lasy Państwowe do gaszenia pożarów, nie tylko w lasach, ale i na polach czy nieużytkach, jakie sąsiadują z lasami, na które przy byle podmuchu wdziera się ogień.

Piloci przyjeżdżają na dyżury, które trwają od tygodnia do niemal miesiąca. Maciej przyjechał z Wielkopolski, Jerzy - znad morza. W kontenerach mieszczą się m.in. kuchnia oraz serce bazy, właśnie office - centrum łączności: radiostacja, komputery, urządzenia do nawigacji oraz szczegółowa mapa rejonu, obok której wisi… sznurek - bo to od wieków najlepsza metoda wyznaczania linii prostej - a w konsekwencji właściwego kursu pomiędzy dwoma punktami: lotniskiem i miejscem, gdzie trzeba gasić.

Maciej Lewandowski na dromaderze wylatał 5,5 tysiąca godzin. Każda z nich przy pożarze oznacza wielkie ryzyko.
Maciej Lewandowski na dromaderze wylatał 5,5 tysiąca godzin. Każda z nich przy pożarze oznacza wielkie ryzyko. Ewa Bilicka

Maciej Lewandowski na dromaderze wylatał 5,5 tysiąca godzin. Każda z nich przy pożarze oznacza wielkie ryzyko.
(fot. Ewa Bilicka)

Na mapie są też dwa obszary zakreślone czerwoną kredką - te miejsca należy podczas lotu omijać. Powód: ważne kwestie wojskowe. Gdyby właśnie tam wybuchły pożary, trzeba z wojskiem załatwiać zgodę na przelot nad tym terenem - mówią piloci.

Radio powtarza komunikaty: - Spokojnego dyżuru - słychać na zakończenie.

W tym dniu życzenie się jednak nie spełni. Za dwie godziny w ogniu staną nieużytki w pobliżu Łubnian i Brynicy. Ogień zagrozi domom we wsi, dym spowije okoliczne miejscowości. Trzeba będzie zamknąć drogę.

- Było ciężko, silny wiatr powodował ogromne zadymienie i ograniczenie widoczności - relacjonuje po akcji Maciej Lewandowski. - Ale strażakom i nam udało się zapanować nad ogniem. I co najważniejsze, ogień nie dotarł do zabudowań, w takich momentach czuje się wielką satysfakcję.

We wtorkowym pożarze w okolicach Łubnian w akcji brało udział 29 zastępów straży pożarnej. Śmigłowiec dokonał 15 zrzutów wody, a samolot - 7. Maszyny latały nad miejscami najbardziej objętymi pożarem.

Pan, który nie wybacza błędów

W ofisie, czyli tymczasowym kontenerze-biurze, wisi mapa. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak lecieć, a nie nad każdym terenem się da.
W ofisie, czyli tymczasowym kontenerze-biurze, wisi mapa. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak lecieć, a nie nad każdym terenem się da. Ewa Bilicka

W ofisie, czyli tymczasowym kontenerze-biurze, wisi mapa. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak lecieć, a nie nad każdym terenem się da.
(fot. Ewa Bilicka)

Przerwa między jedną a drugą akcją gaśniczą. Dromader stoi na trawiastym lotnisku gotowy do lotu, obok śmigłowiec. Maszyny uzupełniają się. Samolot trzeba "tankować" wodą na postoju. Śmigłowiec może brać wodę, zawisając nad rzeczką, stawem, basenem.

O dromaderze nie należy mówić jak o każdym samolocie. To jest pan (!) Dromader. Pilot Maciej Lewandowski kładzie nacisk na słowo "pan", bo ta maszyna wymaga szczególnego szacunku. Dromader "za ręką" nie pójdzie, szczególnie gdy wypełniony jest po brzegi wodą.

- Kiedyś był taki szybowiec dwumiejscowy, nazywał się Czapla - wyjaśnia Lewandowski. - Szkoliłem się jeszcze na nim. Właściwości pilotażowe dromadera to miks czapli i czeskiego samolotu do akrobacji Zlin 526F. Czyli ospale reaguje na ruch drążkiem. Natomiast potrafi się zerwać w korkociąg, tak jak samoloty sportowe, bo ma dość cienkie profile skrzydła. Wykonywanie zakrętów musi więc być płynne. Tak samo przechylenie samolotu - instrukcja mówi o maksimum 30 stopniach.

Ale czasami pilot, wychodząc z zakrętu, przechyli samolot nieco więcej, aby "dokręcić" go i dobrze wyjść na pożar, tuż nad ogniem, a nie gdzieś obok… Pilot z doświadczeniem zrobi to bezpiecznie, o ile szczęście mu sprzyja. Zdarzało się jednak, że piloci nie wyprowadzają dromaderów z manewrów nad pożarami czy uciekając z chmury dymu.

- Latanie samolotami to sztuka panowania nad własnymi nerwami i strachem - mówi Lewandowski.

W połowie sierpnia w Dęblinie (woj. lubuskie) rozbił się dromader lecący do pożaru. Według świadków samolot zwalił się na ziemię po zakręcie. Może to wskazywać na przeciągnięcie, do którego mogły się przyczynić warunki meteorologiczne, a przede wszystkim wysoka temperatura. Mógł też wystąpić ludzki błąd. Ostatecznie przyczyny wypadku ustali śledztwo.

A piloci powtarzają: pan Dromader nie wybacza błędów.

Ślizgiem na rzęsach

Teoretycznie dromader może wziąć 2200 litrów wody, ale wtedy ma o wiele mniej paliwa. W praktyce zabiera więc jakieś 1500-2000 litrów. To pozwala zrzucić na buchający pożar bombę wodną albo na wyczarowanie deszczu, który spadnie na powierzchni o wymiarach 40 m na 180 metrów (przy zrzucie około 1500 litrów wody). Śmigłowiec bierze około 500 litrów.

Lata się nisko, jakieś 15 - 20 metrów nad pożarem.

- Przy gaszeniu zboża należy pociągnąć z paru metrów wysokości. Tu często mamy do czynienia z liniowym pożarem, który najlepiej zagasi smuga wody - dodaje Jerzy Kondraciuk.

Gdy trzeba gasić pożar ściółki leśnej, trzeba być tuż nad drzewami, niemal się o nie ocierając. Na dodatek z pełną prędkością, aby woda z impetem weszła w las, nie zatrzymała się na gałęziach, tylko dotarła do ziemi. Tymczasem dym, szczególnie przy zmiennym lub silnym wietrze, potrafi skutecznie ograniczyć widoczność na drzewa, nad którymi piloci latają. Zrzucanie wody z większych, ale i bezpieczniejszych dla pilota wysokości nie ma sensu. Taki zrzut z wyższych wysokości nazywany jest przez pilotów zrzutem ze stratosfery: nawet mżawka czy mgiełka z tego nie powstaną, woda wyparuje, zanim dotrze do ognia.

Co roku przed sezonem przeprowadza się kontrolę techniki pilotażu. Latając nad lotniskiem, trzeba trafić wodą w beczkę, przy prędkości nie mniejszej niż 170 km na godzinę. Dla pilotów, którzy mają wylatanych przy gaszeniu pożarów po parę tysięcy godzin, to jeden z prostszych testów. Najtrudniejsze testy zdaje się już w akcji. Maciej Lewandowski gasił pożary w Portugalii, Jerzy Kondraciuk - w Hiszpanii. Tam są powierzchniowe pożary, przy których spory pożar w Łubnianach to jak płomyk zapałki przy ogniu z pochodni.
- Tam są ogromne pożary, nie jakieś tam punkciki. Do tego jeszcze w górach, przy silnych wiatrach od Atlantyku. To dopiero jest "taniec z szablami" - mówią piloci.

Pan Maciej gasił kiedyś trasę IC 8 - koło tej portugalskiej autostrady szalał pożar w lesie eukaliptusowym, ogień dostawał się na pobocza i jezdnie, palił infrastrukturę: - Zrzuciłem wodę z ostrego zakrętu i poczułem, jak przechyliło mnie bardziej, niż się spodziewałem, bo przekroczyłem położenie 90 stopni względem ziemi - mówi. Czyli pilot zaczął - mówiąc językiem laika - lecieć niemal do góry nogami.

- Jakoś się z tego wybroniłem, ale skutek był taki, że musiałem ostro lecieć pod górę, przy wzniesieniu, na dodatek w dymie z pożaru. Samolot tracił prędkość, a ja ciągle nie widziałem końca góry…Nagle dym się przerzedził, już zacząłem się cieszyć, że widzę światełko w tunelu, gdy na szczycie wyrosły wiatraki. Tak, te wiatraki produkujące energię elektryczną. To są bardzo wysokie przeszkody, jedna łopata wiatraka ma do 19 metrów długości. Do tej pory nie wiem, jak spomiędzy tych łopat wyleciałem. Ślizgiem jakimś, jak to się mówi - na rzęsach.

Brać wodę z umywalki

Śmigłowiec też ma swoje humory. W korkociąg wprawdzie nie wpada, ale można z niego zrobić tulipana.

- Najwięcej mocy potrzebuje do startu, dużo więcej niż do lotu z prędkością 100 na godzinę. Podobnie dużo mocy potrzeba w zawisie, gdy na przykład nad Odrą trzeba się niemal zatrzymać w powietrzu tuż nad taflą, zrzucić zbiornik (piloci nazywają go "bambi") na wodę, napełnić go - informuje jego pilot, Jerzy Kondraciuk.

Kiedy więc podchodzi zabierać wodę, a robi to w zawisie, i staje się na dodatek o kilkaset kilogramów cięższy, to byle błąd pilota może sprawić, że maszyna traci moc, śmigła składają się (w tzw. tulipan) i maszyna spada. Szczególnie łatwo o to przy wysokich temperaturach, kiedy to powietrze jest mocno rozrzedzone. W upale śmigłowiec - jak człowiek - ledwo dyszy.

- A my tu od miesiąca bierzemy wodę przy bardzo wysokich temperaturach, do 38 stopni Celsjusza - mówi Jerzy Kondraciuk. - Maszyna ledwo wychodzi z tą wodą, ale na szczęście daje radę. Śmigłowce są też wredne, gdy dostaną tylny wiatr, a maszyna jest bardzo ciężka. Też można runąć.

Śmigłowiec ma tę przewagę nad dromaderem, że może wziąć wodę, skąd się tylko da, nawet z oczka wodnego na działce, piloci mówią wówczas, że brali wodę z umywalki.

- Brałem już wodę z wąskich wyrobisk pokopalnianych, schodząc w dół 30 metrów "pod ziemię", ale i z basenu - to było akurat w Hiszpanii koło Valencii. I cały basen wybrałem - uśmiecha się pan Jerzy. Podczas wtorkowego pożaru brał wodę z Odry w okolicy Dobrzenia Wielkiego. Gdy trzeba, na pobór wody zgadzają się i właściciele prywatnych stawów. - Generalnie ludzie są nam przyjaźni. Chociaż… Kiedyś przyszedł do nas na lotnisko w Polskiej Nowej Wsi miejscowy rolnik z pretensjami, że przy jakimś pożarze za nisko latałem i kury mu się przestały nieść - mówi z uśmiechem pan Jerzy. - Zaproponowałem, że wezwę komisję, sporządzimy protokół. Jakoś zrezygnował.

Piloci winni lecieć do pożaru najkrótszą trasą, ale przestrzegając pewnych zasad, unikając nie tylko zabudowy, ale i stad zwierząt, np. krów, a także np. koni idących w zaprzęgu, aby się nie spłoszyły.

- Bo my jesteśmy jak ambulans. W drodze do celu należy się nam pierwszeństwo, ale i sami musimy pilnować zasad - tak aby dobrze wykonać zadanie - podkreślają piloci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska