Członkowie mniejszości w Polsce boją się. Milczenia

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Brak reakcji władz jest zachętą dla ruchównarodowych niechętnych mniejszościom.
Brak reakcji władz jest zachętą dla ruchównarodowych niechętnych mniejszościom. Krzysztof Szymczak
To jeden z polskich paradoksów. Mamy jedną z najlepszych w Europie ustaw o mniejszościach narodowych. Ale te same mniejszości skarżą się na poważne i narastające w kraju poczucie zagrożenia.

Zaledwie dziesięć dni temu członkowie mniejszości narodowych w Polsce należący do Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości przyjęli stanowisko w związku z rosnącą falą ataków ksenofobii wynikających z nienawiści narodowej. Skarżą się w niej na rosnącą agresję z pobudek narodowościowych odczuwalną zarówno w rzeczywistości realnej, jak i w internecie.

„W ostatnim czasie odnosimy wrażenie narastania fali zdarzeń mających u podstaw nie tylko nietolerancję, ale wręcz naruszających podstawowe prawa obywatelskie do otwartego i publicznego deklarowania narodowości czy przynależności kulturowej czy nawet używania języków mniejszości albo w ogóle języków obcych” - piszą członkowie mniejszości.

Autorzy stanowiska nie ukrywają, że idzie im nie tylko o naruszanie obywatelskich swobód. Równie mocno, a nawet bardziej członkowie mniejszości odczuwają lęk przed ujawnianiem swej odmienności, spada tym samym ich zaufanie do państwa polskiego.

Tekst ten u jednych wzbudził zaciekawienie problemem i zrozumienie, ale wiele osób zaskoczył, a nawet zdenerwował. Czego te mniejszości znowu chcą? Mają ustawę, która chroni ich prawa do pielęgnowania kultury, języka i tożsamości. Mogą bez trudności uczyć dzieci i młodzież swoich „języków serca” w szkołach. Tylko niemieckiego jako języka mniejszości narodowej uczy się ponad 50 tysięcy uczniów. W kwestii nauczania mniejszości mogą liczyć na pomoc państwa polskiego (by przypomnieć choćby niedawną decyzję Ministerstwa Edukacji Narodowej o refundowaniu rodzicom kosztów zakupu „Niko” nowego podręcznika do niemieckiego jako języka mniejszości). Mają swojego posła w Sejmie, radnych, wójtów, burmistrzów, podwójne tablice i prawo do używania języków mniejszości jako pomocniczych w urzędach samorządowych. I ciągle im krzywda i jak zawsze mało.

To zderzenie argumentów pokazuje oklepaną prawdę o bezpośredniej zależności między punktem widzenia a punktem siedzenia. Bo to jest jeden z polskich paradoksów, że w tym samym państwie i w tym samym społeczeństwie środowiska mniejszościowe mają prawdziwe prawa i przywileje, ale jednocześnie można tu solidnie oberwać po buzi za mówienie po niemiecku (jak to się stało niedawno w Warszawie), a także po angielsku (dosłownie kilka dni temu w Łomży).

A kiedy do takich zdarzeń dochodzi, czołowi politycy, luminarze nauki i świata kultury milczą. I ten brak głosów oburzenia ze strony autorytetów jest dla mniejszości wyjątkowo dotkliwy.

Jednym z bezpośrednich powodów wydania twardego stanowiska o nienawiści na tle narodowościowym przez mniejszościową część Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych były wydarzenia, do jakich doszło pod koniec czerwca w Przemyślu. Grupa mężczyzn, prawdopodobnie związana ze środowiskami narodowymi, zaatakowała tam ukraińskich uczestników greckokatolickiej procesji idącej przez miasto. Po nabożeństwie w katedrze greckokatolickiej uczestnicy procesji przechodzili na miejscowy cmentarz wojenny. Spoczywa tam około dwóch tysięcy żołnierzy Armii Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej dowodzonych przez Semena Petlurę. Byli oni internowani w 1918 roku w obozie jenieckim w Przemyślu-Pikulicach. W 2000 r. pochowano tutaj również ekshumowane szczątki 47 członków Ukraińskiej Powstańczej Armii UPA, odpowiedzialnych m.in. za atak na Polaków w Birczy, w 1946 r.

Na cmentarzu zaplanowano odprawienie nabożeństwa żałobnego. Organizatorzy podkreślali, że honory oddawane są jedynie ukraińskim bohaterom z 1918 r.

Zdaniem napastników w ubiegłych latach panichidę odprawiano także za banderowców. A w dodatku uczestnicy procesji nosili banderowskie - czarno-czerwone - flagi. W czerwcu 2016 takich flag nie było. Obok symboli religijnych niesiono żółto-niebieskie barwy Ukrainy, flagi biało-czerwone i unijne. Jeden z uczestników procesji miał na sobie czarno-czerwoną koszulkę i to stało się bezpośrednim pretekstem do ataku.

Przy czym nie o sam atak chodzi. W jego następstwie ukraińscy członkowie Komisji Wspólnej (przy poparciu jej współprzewodniczącego, lidera TSKN Rafała Bartka) poprosili o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia komisji. Nie doczekali się żadnej odpowiedzi. „Sprawy przemyskiej” nie było także w porządku obrad kolejnego rutynowego spotkania komisji. I z tego milczenia wyrosło stanowiska ogłoszone 13 września.

Trzeba przy tym zauważyć, że funkcjonariusze państwa zadziałali wobec ataku poprawnie, a nawet bardzo dobrze. Udało się oddzielić napastników od uczestników procesji, nabożeństwo wraz z modlitwą na cmentarzu dokończyć, a prowodyrów napaści zatrzymać, a następnie część z nich aresztować.

Czego więc mniejszościom zabrakło? Wyrazistego powiedzenia tego nie tylko członkom komisji, ale także społeczeństwu. Wysłania jednoznacznego sygnału, że nie ma zgody na agresję na tle narodowościowym, na deptanie barw narodowych (w tym przypadku ukraińskich), a sprawcy muszą się liczyć z karami, do zamknięcia w więzieniu włącznie. Taki komunikat nie wybrzmiał ani z trybun polityków, ani w mediach. Środowiska mniejszości mogły odnieść wrażenie, że państwo jest gotowe karać napastników za takie postępowanie, ale piętnować ich nie chce. Jakby władze nie chciały zrażać sobie środowisk, z których ci napastnicy się wywodzą.

Innym symbolem zachowań agresywnych wobec językowej i kulturowej inności stał się niedawny atak na profesora Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Profesor, zajmujący się stosunkami polsko-niemieckimi po drugiej wojnie światowej, został pobity w tramwaju przez nieznanego sprawcę i wylądował z rozciętą głową w szpitalu. Całą jego winą było to, że ze swoim kolegą, profesorem z Jeny, rozmawiał po niemiecku. Jak ocenił to sam profesor, napastnik nie był przedstawicielem środowisk ani ugrupowań narodowych. - To była raczej „zdrowa reakcja” podpitego proletariatu - mówił, ironizując w wywiadzie dla jednego z ogólnopolskich tygodników poszkodowany.

Trzeba mieć nadzieję, że nie tylko jego niemiecki kolega, ale w ogóle nikt nie będzie z tego incydentu wyciągał wniosku, że Polacy w swojej masie są ksenofobami, którzy rzucają się z pięściami na użytkowników języków obcych. Bo tak nie jest. O czym można się było przekonać w lipcu tego roku, gdy - także na Śląsk Opolski - przyjechały tysiące ludzi różnych ras i języków na Światowe Dni Młodzieży, znajdując w domach serdecznie przyjęcie, otwartość i sympatię.

W warszawskim tramwaju było inaczej. Zaatakowany profesor na pytanie mężczyzny, który go pobił: „Dlaczego mówisz po niemiecku?”, udzielił najbardziej sensownej odpowiedzi: „A dlaczego mam nie mówić?”. Czym dodatkowo rozsierdził podpitego osiłka.

Ten z pozoru drobny incydent zmusza jednak do kilku refleksji. Na szarpaninę nie zareagował nie tylko motorniczy (tłumaczy go to, że powinien jednak pilnować tramwaju i bezpieczeństwa wszystkich nim jadących), ale także nikt z pasażerów. Po fakcie zareagowali - bardzo ładnie napisanym listem - studenci instytutu, w którym profesor prowadzi zajęcia. Świadczy to bardzo dobrze o ich wrażliwości i szacunku dla swego nauczyciela. Tylko gdzie były głosy polityków, także tych wysokiego szczebla? Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało? Jeśli elity polityczne i intelektualne chciały wysłać społeczeństwu sygnał układający się w słowa tej stadionowej piosenki, to grzeszą niekonsekwencją i stosowaniem podwójnych standardów.
Przecież odpowiedzią na akty agresji wobec Polaków na Wyspach Brytyjskich był wyjazd do Anglii polskich ministrów, którzy upomnieli się - zresztą słusznie - o bezpieczeństwo rodaków. (Atak na Polaków w Wielkiej Brytanii został także ostro potępiony w stanowisku członków Komisji Wspólnej). Ale skoro członkowie rządu już w Anglii byli, powinni dostrzec także głosy potępienia sprawców, jakie padły z ust tamtejszych polityków i to z różnych partii i politycznych środowisk. U nas cisza. I ta cisza jest powodem narastającego lęku członków różnych mniejszości. Bo skoro po buzi można dostać w stolicy, gdzie języki obce są na ulicy używane dosyć często i zasadniczo nie dziwią, to czego się spodziewać gdzieś na głębokiej prowincji, gdzie mowa inna niż polska może być rzadkością.

Jeśli ktoś nie chce przyjmować wzorców zachowań od Brytyjczyków, znajdzie je także u nas. Przypomniało o tym niedawno stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita. „Kiedy w 2006 roku na warszawskiej ulicy sympatyk faszyzmu napadł naczelnego rabina Polski, prezydent Lech Kaczyński zaprosił poszkodawnego do Pałacu Prezydenckiego. Taki gest wyrażał nie tylko tolerancję, szacunek dla Konstytucji RP i praw człowieka, lecz także postawę prawdziwie chrześcijańską i patriotyczną” - napisali niedawno jego członkowie, protestując przeciwko narastaniu w Polsce agresji.

Zwłaszcza starsi członkowie mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie na wieść, że ktoś został zaatakowany za mówienie po niemiecku, przywołują czasy - na szczęście już odległe - kiedy używanie niemieckiego mogło być powodem oberwania milicyjną pałką (lata 40. i 50., mogły zwichnąć karierę w pracy albo przynajmniej spowodować niechętne komentarze otoczenia - w latach 70. i później).

Ktoś powie, że członkowie mniejszości są przewrażliwieni? Pewnie niektórzy są i dotyczy to nie tylko Niemców w Polsce. Do tego przeczulenia przyznaje się także część mniejszościowych liderów. Ale takie jest naturalne usytuowanie mniejszości, które z definicji liczebnie słabsze nie mogą liczyć jedynie na proste rozstrzygnięcia demokracji (w głosowaniu zawsze wygra większość, a mniejszość przegra). I dlatego oczekują - jak to nieco zawile określają europejskie dokumenty - pozytywnej dyskryminacji.

Tak na marginesie, na atak można się u nas narazić nie tylko, mówiąc publicznie po niemiecku. W Łomży na początku września grupa mężczyzn napadła na młodego Polaka i jego koleżankę z Rumunii (oboje byli uczestnikami odbywającego się w tym mieście tanecznego festiwalu). Całą ich winą było to, że szukając apteki, rozmawiali po angielsku. Dziewczynie udało się uciec. Mężczyzna został pobity i skopany.

Te różne formy agresji na szczęście nie wiążą się ze sobą. Nie stoi za nimi żadna konkretna organizacja, ani jedno środowisko. Te jednak rzadkie przypadki łączy bierność świadków, którzy wcale nie rzucają się na pomoc napadniętym, i milczenie elit już po fakcie.

Członkowie mniejszości zwracają uwagę - także w oświadczeniu - że nienawiść znacznie częściej niż w realu dotyka ich w sieci. Dotyczy to także mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie.

„Tu jest Polska. Jak ci się nie podoba, to zabieraj swoje pomioty szkopskie i raus ch...” - przeczytał na swojej skrzynce - emailowej jeden z liderów mniejszości niemieckiej. Równie agresywne wpisy zdarzają się na portalach społecznościowych: „Jakbym miał karabin, to bym was k... zniemczone powystrzelał” - pisze jeden z użytkowników Facebooka pod adresem swoich mniejszościowych współziomków. Nazywanie członków mniejszości „jeb... szwabami i gebelsami” powszednieje. Naturalnie adresatami hejtu (słowo hejt jest spolszczoną wersją angielskiego rzeczownika oznaczającego nienawiść - przyp. red.) nie są wyłącznie członkowie mniejszości. Ale to, po pierwsze, żadna pociecha, a po wtóre, właśnie wobec nich jest takich ataków w sieci coraz więcej.

Dobremu samopoczuciu i poczuciu pewności mniejszości niemieckiej nie sprzyjają także ataki na władze w Berlinie. Zarzucono im ostatnio, że chcą się mieszać w sprawę „dużego Opola”. Warto w tym kontekście przypomnieć, co w tej sprawie mówił (w wywiadzie dla nto) Hartmut Koschyk, pełnomocnik rządu Niemiec ds. mniejszości. Przyznał, że rząd w Berlinie będzie się sprawie przyglądał, zastrzegając jednak wyraźnie, że jej rozstrzygnięcie jest wewnętrzną sprawą Polski. Wyraził też nadzieję, że zostanie ona rozwiązana w duchu dialogu.

Czy to już jest ingerencja? Można dyskutować. I warto pamiętać, że kiedy na początku lat 90. władze litewskie wprowadzały projekt „wielkiego Wilna”, rząd polski interweniował właśnie w obronie zamieszkałych tam Polaków. Zresztą bardzo skutecznie. Proces trwał całe pięć lat, a powierzchnia włączona do miasta była ostatecznie o niemal dwie trzecie mniejsza od pierwotnie projektowanej. O „dużym Opolu” będzie się rozmawiać jesienią przy polsko-niemieckim „okrągłym stole”. Mniejszość argumentuje, że właśnie po to go stworzono, by rozwiązywać przy nim problemy.

Członkowie mniejszości na Opolszczyźnie zareagowali zdziwieniem na prowadzone ostatnio sprawdzanie - na polecenie wojewody opolskiego - czy w niemieckich dokumentach przysyłanych do naszych urzędów stanu cywilnego nie pojawiają się niemieckie nazwy miejscowości „naruszające ich przynależność terytorialną”.

Akcja nie wygląda na opolską, ale na wymyśloną w Warszawie. Polityka rządu niemieckiego nie musi się wszystkim podobać. Nie podoba się także sporej części Niemców w Republice Federalnej, co pokazują wyniki kolejnych landowych wyborów. Ale to jeszcze nie powód, żeby tropić w Niemczech rewizjonistów gotowych zamieniać na powrót Opole na Oppeln, a Olsztyn na Allenstein i przesuwać granicę z Polską. I o tyle nie warto, że takich rewizjonistów dzisiaj w Niemczech zwyczajnie nie ma.

Będzie dodatkowe spotkanie

Już po opublikowaniu stanowiska w sprawie rosnącej fali ataków ksenofobii wynikających z nienawiści rasowej - podczas posiedzenia plenarnego Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych ustalono zwołanie dodatkowego posiedzenia poświęconego tej właśnie tematyce. Zostało ono zaplanowane na środę 5 października 2016 roku.

Komisja Wspólna

Rządu i Mniejszości Narodowych działa na podstawie ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych z 2005 roku. W jej skład wchodzi 21 przedstawicieli mniejszości żyjących w Polsce i 24 reprezentantów resortów rządowych.

W ramach Komisji działają stałe i doraźne zespoły problemowe: do spraw edukacji;

do spraw kultury i mediów oraz do spraw romskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska