Człowiek za paragrafem

Ewa Kosowska-Korniak
Sędzia ogłasza wyrok. Gdy kończy, prokurator, obrońca oraz oskarżony, którzy jeszcze do niedawna skakali sobie do oczu, teraz wymieniają uściski i mówią: "No to jedziemy na ryby".

Byłem przekonany, że wydaliśmy wyrok sprawiedliwy, adekwatny do popełnionego czynu - opowiada Edward Bujnicki, ławnik z III wydziału karnego Sądu Okręgowego w Opolu. - Ale kiedy zrozumiałem, że cała trójka to dobrzy znajomi ze studiów, kiedy zorientowałem się, że prokurator i obrońca, prowadząc na sali sądowej gorącą dyskusję, tak naprawdę grali przed nami, po raz pierwszy poczułem się manipulowany. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej o tej znajomości, na pewno inaczej pokierowalibyśmy całą sprawą. Choć nie wykluczam, że wyrok byłby taki sam.
Wyrok musi być sprawiedliwy. To podstawowa zasada każdego, kto orzeka. Nie tylko zawodowego sędziego, ale również "sędziego z woli narodu", jak dziś szumnie nazywa się ławnika (w czasach PRL-u był to "społeczny sędzia"). Bo też każdy ławnik trafił do sądu z woli innych osób, instytucji, które go zgłosiły do ławnikowania, oraz radnych, którzy zatwierdzili jego kandydatury.
- Wiem, że w sprawach, w których orzekałam, zapadły sprawiedliwe wyroki. Mam takie wewnętrzne poczucie. Gdyby było inaczej, do dziś myślałabym o tych sprawach, śniłyby mi się po nocach. A tak wyrzucam je z pamięci, mam czyste sumienie - mówi Kazimiera Gładysz, która ławnikuje w tym samym wydziale co Edward Bujnicki i podobnie jak on drugą kadencję, czyli od 6 lat.

Natomiast Józef Kowalski, mimo podeszłego wieku (82 lata), od 20 lat z niezmienną przyjemnością przychodzi na rozprawy sądowe. To jego piąta kadencja, przeszedł przez wszystkie wydziały: karny, cywilny, gospodarczy i penitencjarny, by znów wrócić do karnego. Twierdzi, że ta kadencja jest zarazem ostatnia, ale i tak mało kto w sądzie wierzy w jego zapewnienia.
- Zawsze staram się za tym paragrafem widzieć człowieka, uwarunkowania, w jakich przyszło mu żyć. Człowiek nie rodzi się przestępcą, on nim zostaje - twierdzi Józef Kowalski. - Winę ponosi rodzina, niewłaściwe wychowanie, a przede wszystkim źli koledzy. Najgorsze jest to, że przestępcy są coraz młodsi. Można powiedzieć, że to dzieci zabijają.

Takim dzieckiem jest niewątpliwie 22-latek z Kędzierzyna-Koźla, którego niedawno skład sędziowski, w którym zasiadała Kazimiera Gładysz skazał za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem na karę 25 lat więzienia.
- Przez cały proces patrzyłam na niego, starając się wyczytać z jego twarzy takie uczucia jak skrucha czy żal za to, co uczynił. Nic, żadnych uczuć - wspomina ławniczka. - Do końca pozostał butny. W ostatnim słowie prosił sąd o litość, której sam nie potrafił okazać ofierze. Zabił ojca rodziny, uczciwego człowieka, bez żadnych motywów. I zrobił to tak brutalnie...
Skazany nie potrafił wyjaśnić, dlaczego przewrócił mężczyznę na ziemię, gdy powiedział, że nie chce więcej piwa, i zaczął go kopać po całym ciele. Rozbił butelkę po piwie, zrobił z niej "tulipana" i wbił nią w brzuch katowanego. Potem rozebrał go do naga i ciężko rannego zostawił na ulicy. Jednak nie na długo. Wkrótce wrócił, żeby - jak sam powiedział - zabić, i sześciokrotnie zrzucił na głowę rannego mężczyzny betonową płytę chodnikową, powodując jego śmierć na miejscu.
- Dwadzieścia pięć lat to surowa kara, choć zastanawialiśmy się także nad dożywociem, zaproponowanym przez prokuratora. Odstąpiliśmy jednak od tego m.in. ze względu na młody wiek oskarżonego - wspomina.
Było ta druga tak surowa kara w jej karierze, ale w obu przypadkach, nie miała wątpliwości, że słuszna.
- Do dziś dobrze pamiętam tę pierwszą sprawę, ze względu na okrucieństwo popełnionej zbrodni - opowiada ławniczka. - To było w Opolu na ulicy Sempołowskiej, około godziny 19.00. Człowiek zdegenerowany, recydywista, wyjął nóż i wbił go w ciało przechodzącego obok portiera, porządnego mężczyzny, którego nie znał i który mu w niczym nie zawinił. Zrobił to bez żadnego powodu. Cios był tak silny, że nóż przeszedł przez grubą ortalionową kurtkę i wbił się ofierze w okolice serca, powodując śmierć.

Sędzia skazał, sędzia wydał taki a taki wyrok - mówimy potocznie. Ławnicy udowadniają jednak, ile w takim stwierdzeniu jest fałszu. To nie sędzia skazuje, lecz skład sędziowski, w którym oni zawsze stanowią większość (w składzie jest sędzia i dwóch ławników lub w sprawach większej wagi - dwóch sędziów i trzech ławników).
- Sytuacje, gdy my ławnicy przegłosowujemy sędziego, wcale nie są rzadkie - zauważa Edward Bujnicki. - Nie śledzę, jak później podchodzi do naszych orzeczeń apelacja, czy przyznaje rację sędziemu, czy nam. Wiem tylko, że w jednej, głośnej sprawie o gwałt zbiorowy nie miałem racji.
- Ofiara miała 16 lat, została zatrzymana przez pięciu młodych ludzi po dyskotece i - jak twierdził prokurator - zgwałcona. Prokurator chciał kar po 3 lata więzienia, sędzia przychylał się do jego zdania, a ja z drugim ławnikiem twierdziliśmy, że trzeba dać kary w zawieszeniu, po dwa lata, i przegłosowaliśmy sędziego. Na moje stanowisko wpłynęła opinia biegłego lekarza, który stwierdził, że dziewczyna była nadal dziewicą. Oskarżeni ją obłapiali, obściskiwali, więc pomyślałem, że choć jest to naganne, nie jest to gwałt. Wiem, że nie miałem racji, to i tak jest gwałt.
Wyrok ów odbił się głośnym echem. Odezwały się oburzone środowiska kobiece. Wiele znanych osób napisało list otwarty protestujący przeciwko takiemu pobłażliwemu traktowaniu gwałcicieli. Sąd apelacyjny uchylił wyrok i sprawcy poszli siedzieć.
- To była dla nas nauczka. Powiem wprost, było nam trochę głupio - ławnik opowiada o swojej największej sądowej porażce.

Bywają, choć rzadko, ławnicy obecni na sprawie głównie ciałem, bo na pewno nie duchem. Gdy przychodzi do głosowania (a procedura jest taka, że najpierw zabiera głos i wyraża swoje zdanie najmłodszy stażem ławnik, potem starszy, a na końcu sędzia), ławnik potrafi powiedzieć: "Ja mam dokładnie takie samo zdanie jak pan sędzia".
- Zareagowałem wówczas natychmiast i sędzia również. Zmusiliśmy go, żeby wypowiedział własną opinię. Co to za ławnik, który nie ma własnego zdania? - dziwi się Edward Bujnicki.
On żyje każdą sprawą, starannie czyta akta, podpowiada pewne kroki sędziemu, zadaje pytania. Jest od 30 lat oswojony z sądem, gdyż często przedstawiał tu swoje opinie jako biegły z branży masarskiej.
- Oczywiście, jako ławnika obowiązuje mnie tajemnica i o pewnych sprawach mówić nie mogę - zaznacza pan Edward. - Powiem tylko, że nasze dyskusje są nieraz bardzo żarliwe, tak że nawet przerywamy posiedzenie i odkładamy na dwa, trzy dni publikację wyroku. By jeszcze raz sięgnąć do dokumentacji, jeszcze raz przemyśleć.

Po dwudziestu latach ławnikowania większość spraw wyrzuca się z pamięci. Pamięta się tylko o najmakabryczniejszych lub o takich, których rozstrzygnięcia człowiek do dziś nie jest pewien.
- To była kradzież samochodu, luksusowego najnowszego mercedesa z garażu pod hotelem "Opole" - wspomina Józef Kowalski. - Firma niemiecka otworzyła swoje przedstawicielstwo w Polsce. Niemiecki właściciel polecił swemu polskiemu pełnomocnikowi, aby zarezerwował mu hotel i garaż, po czym przyjechał do Polski wraz ze swoją przyjaciółką Ukrainką. Wieczorem auto zamknęli w garażu i pojechali się zabawić do "Niedźwiednika". Tam Niemiec solidnie popił, około północy wrócił z przyjaciółką do pokoju. Rano stwierdził, że garaż jest pusty.
Świadkowie widzieli moment wyprowadzania auta z garażu, ale do głowy nie przyszło im, że jest to kradzież. Dwóch ludzi otwarło zamek kluczem i odjechało. Auto znalazło się na granicy z Ukrainą, prowadził je młody człowiek z Lublina. Stanął przed sądem.
- Miał alibi, mówił, że w knajpie podeszło do niego dwóch ludzi i zaoferowało mu 100 dolarów za odprowadzenie auta do Lwowa. Chciał zarobić, żona była w ciąży, potrzebował pieniędzy. Pokazali mu dokumenty, zapewniając, że są one oryginalne - kontynuuje ławnik. - Został uniewinniony, bo nie można było mu udowodnić, że wiedział, iż auto jest kradzione.
Józef Kowalski ma swoją wersję zdarzeń: przyjaciółka zabrała podpitemu Niemcowi klucz, odcisnęła w plastelinie, przekazała odcisk swoim wspólnikom, a ci dorobili klucz i zabrali samochód.
Ta wersja nie została jednak nigdy sprawdzona, właściciel odzyskał swojego merca i był szczęśliwy. Nie wiadomo, czy od tamtej pory zmienił przyjaciółkę.

Czasem oskarżony płacze. Nie wiadomo, czy to tylko gra, czy szczere uczucia, ale płacz jest płaczem. Ławnik to widzi.
- Jestem bardzo wrażliwą osobą, z tego względu długo trzeba było namawiać mnie na ławnikowanie. Teraz jednak ta praca stała się moja pasją, wciągnęła mnie - opowiada Kazimiera Gładysz. - Gdy widzę łzy, to staram się przede wszystkim nadal pozostać obiektywna. Choć oczywiście ten widok mnie wzrusza.
Edwardowi Bujnickiemu wiara pomaga w obiektywnym spojrzeniu na stojącego przed nim człowieka. Józefowi Kowalskiemu - przejścia wojenne i związany z nimi bagaż doświadczeń życiowych.
Udział ławnika z założenia ma powodować sumienniejsze rozpoznanie sprawy przez sędziego i przeciwdziałać zawodowej rutynie sędziego, właśnie dzięki doświadczeniu życiowemu ławników.
- Uczestniczę w takiej brzydkiej sprawie - opowiada Józef Kowalski. - W jednej z podopolskich wsi siostra odwiedza brata, przynosi mu na imieniny półlitra. Razem wypijają wódkę, żona brata i jego trzyletnie dziecko są w tym czasie w Niemczech u rodziny. Potem na stole zjawia się druga butelka i mocno pijany brat brutalnie gwałci swoją siostrę. Ta, porozrywana, trafia do szpitala. Szpital zawiadamia policję, brat zostaje aresztowany.
- Wszyscy złożyli już zeznania, zgwałcona siostra przebaczyła bratu, twierdząc, że nie chowa urazów. Żona i cała rodzina mu przebaczyła. On wyraża ogromną skruchę i tęskni za dzieckiem. Dziecko tęskni za uwielbianym tatusiem. Rodzina pozostaje bez środków do życia. Uchyliliśmy więc tymczasowy areszt, a ten człowiek, tylko wyszedł na wolność, zaraz zaczął pracować - Józef Kowalski nie ma wątpliwości, że ta decyzja była słuszna.
Prokurator złożył jednak zażalenie, które kilka dni temu zostało uwzględnione. Brat musi jednak wrócić do aresztu.
- Moje poczucie sprawiedliwości nakazywałoby jednak pozwolić temu człowiekowi odpowiadać z wolnej stopy. By mógł zatroszczyć się o swoją rodzinę - twierdzi ławnik.

Najważniejsze są dowody. To one tak naprawdę decydują, jaki zapada wyrok. Dlatego Edward Bujnicki z niecierpliwością czeka, na wyniki badania DNA, które przesądzą o winie lub niewinności oskarżonego, zresztą byłego żołnierza z Afganistanu.
- Dwóch mężczyzn pokłóciło się, jeden poszedł do domu, drugiego znaleziono martwego, lecz bez widocznych śladów krwi - opowiada ławnik. - Ciosy zadano częścią nożyczek w taki sposób, że krew nie wypłynęła. Prokurator oskarżył mężczyznę, który jako ostatni widział się i kłócił z nieżyjącym. Jednak oskarżony konsekwentnie nie przyznaje się do winy. Wstępne badania DNA wykazały u zmarłego ślady krwi dwóch osób. Teraz trzeba zbadać, czy tą drugą osobą jest nasz oskarżony.
Dowody są najważniejsze, choć doświadczeni sędziowie, tak zawodowi, jak i "społeczni", doskonale wyczuwają, kiedy ktoś kłamie. - Zaczyna się plątać, nagle bardzo dużo mówić, jąkać się, tracić pewność w głosie. Takie rzeczy się czuje - zapewniają.

Większość ławników to emeryci. Nasi rozmówcy również. Za udział w rozprawach dostają diety w wysokości 30 złotych.
- Ale gdyby tych pieniędzy nie było, to i tak bym przychodził do sądu. Nie robię tego dla pieniędzy, lecz dlatego, że to lubię - zapewnia Edward Bujnicki.
- Właściwie poza działką nie mam żadnych innych zajęć. Dlatego tak bardzo lubię ławnikować. Inaczej nudziłabym się w domu - twierdzi Kazimiera Gładysz.
- Ma wnuki, prawnuki, staram się im pomagać, ale i tak zostaje mi dużo wolnego czasu. Ta praca to moja pasja - zapewnia Józef Kowalski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska