Cztery twarze DPS-u w Prószkowie

Archiwum
Dom Pomocy Społecznej w Prószkowie mieści się w odnowionym zamku.
Dom Pomocy Społecznej w Prószkowie mieści się w odnowionym zamku. Archiwum
- Dyrektorka krzyczy na nas, a zwierzęta są ważniejsze niż ludzie, bo na podopiecznych się oszczędza - alarmuje grupa pracowników Domu Pomocy Społecznej w Prószkowie. - To wszystko pomówienia - uważa dyrekcja i inni pracownicy.

Wszystko zaczęło się od telefonu do redakcji nto. Pracownica DPS-u, pod imieniem i nazwiskiem, poskarżyła się na mobbing.

Śladem tej rozmowy trzy panie - nazwijmy je Beata, Weronika i Anna - zdecydowały się na rozmowę z dziennikarzem. W tekście pod własnymi imionami i nazwiskami nie wystąpią.

Boją się represji i od drzwi zapewniają, że są tylko reprezentantkami ogółu załogi. Bo w firmie - ich zdaniem - źle się dzieje, ale większość pracowników cierpi w milczeniu. W Prószkowie nadmiaru pracy nie ma, zwłaszcza dla kobiet, więc nawet pomocnicze stanowisko pokojowej jest bezcenne.

Dyrektorce nie!

Ta pierwsza twarz DPS jest mocno niezadowolona. Panie przedstawiają listę zarzutów wobec kierującej placówką dyrektorki, Lucyny Danel. Z bardzo długiego i różnorodnego rejestru wybieram ważniejsze.

O relacje z pracownikami: Szefowa zwraca uwagę, a nawet krzyczy na personel w obecności podopiecznych, co kompletnie pozbawia nas autorytetu - mówią panie.

- Manipuluje ludźmi przy przenoszeniu pracowników z zespołu do zespołu - jednym zmienia miejsce pracy w nagrodę, innym za karę, co wprowadza podziały między personelem. Ma wśród podopiecznych swoją pupilkę, która wie, że jest ulubienicą dyrekcji i tego nadużywa. Kto się ośmielił zwrócić jej uwagę, nieraz usłyszał: ja cię załatwię, długo tu, k..., nie popracujesz. Panuje atmosfera nieufności. Kiedy robimy zakupy dla podopiecznych na ich prośbę, wciąż jesteśmy podejrzewane o chęć oszukania tych ludzi.

O traktowanie pacjentów: - W naszej placówce zwierzęta są chwilami ważniejsze niż ludzie. Mogą wejść wszędzie, łącznie z kuchnią i mogą wszędzie narobić. Skutek jest taki, że ciężej upośledzone podopieczne zjadają te odchody, a inne - co widziałyśmy nieraz na własne oczy - przewracają się na nich.

Za kieszonkowe pacjentów (dwa razy po 30 zł na miesiąc) kupuje się nie tylko jogurty, owoce itp. ale też środki czystości do ogólnego użytku. Palącym kupuje się papierosy za pieniądze niepalących. Oszczędza się na wszystkim, włącznie z wodą. Pacjentki są kąpane co drugi dzień, zamiast codziennie.

Brakuje ubrań dla podopiecznych. Magazyny są puste. Żal nam ich, więc przynosimy z domu ubrania, od bielizny po kurtki. Kiedy w zamku (tam znajduje się DPS) odbywają się jakieś komercyjne imprezy albo przyjeżdża pan starosta ze swoimi gośćmi, niektóre mieszkanki są zamykane w pokojach, by nie przeszkadzały. Jedna z nich tak kiedyś waliła głową w drzwi, że do krwi się poraniła.

O sprawy socjalne: - Zmieniono nam system pracy z 8-godzinnego na 12-godzinny - skarżą się pracownice. - Teoretycznie za zgodą pracowników, ale w praktyce nie czekano nawet, aż wszyscy się wypowiedzą. Straciliśmy dodatek popołudniowy. To raptem 30-50 zł, ale przy naszych poborach i tego żal. Nie dostaliśmy podwyżki wyrównującej płace do poziomu inflacji, choć podobno starostwo przelało na ten cel pieniądze. Brakuje odzieży roboczej. Niektóre z nas mają po jednym fartuchu. Nie daj Boże, jak któraś przytyje. A buty można wymienić po komisyjnym sprawdzeniu, że stare są kompletnie zniszczone. Żartujemy gorzko, że idziemy wtedy na casting.

Frustratom nie!

Drugą twarzą DPS jest jego dyrektorka. Lucyna Danel ma za sobą 32 lata pracy z osobami niepełnosprawnymi. O zarzutach grupy pracowników mówi krótko: to pomówienia frustratów. Żeby to udowodnić, zaprasza dziennikarza do obejrzenia części domu. Robi wrażenie.

Korytarze lśnią czystością. Pokoje pacjentów z meblościankami, telewizorami i elegancko nakrytymi łóżkami wyglądają lepiej niż przeciętne mieszkanie emeryta, które czasy świetności przeżywało zwykle w dekadzie Gierka. Łazienki wyremontowane i dostosowane do potrzeb niepełnosprawnych. Barokowa kaplica i sala rycerska są wisienką na tym torcie.

Wracamy do gabinetu. Dyrektorka po kolei odrzuca zarzuty grupy niezadowolonych. Przyznaje, że zdarza się jej zwrócić komuś uwagę bezpośrednio na stanowisku pracy. Ale głos podnosi sporadycznie i tylko wtedy, gdy pracownik krzyknie pierwszy.

Nie zaprzecza, że przeniosła część pracowników do zespołu, w którym zebrano razem sprawniejsze intelektualnie podopieczne i rzeczywiście powiedziała im, że to w nagrodę.

- Bo tam trzeba sprostać wyższym wymaganiom. Nie wystarczy umyć, ubrać, zaopiekować się. Trzeba także się zająć podopiecznym i pomóc choć trochę się rozwinąć. Ale to nie znaczy, że ktoś inny został stamtąd zabrany za karę - mówi dyrektorka. - Dom jest jeden i wszyscy przyjęli się do pracy w całej placówce, nie w swoim ulubionym zespole. To prawda, że podopieczni przyzwyczajają się do opiekunów i czasem niechętnie się z nimi rozstają. Ale po krótkim czasie równie mocno przywiązują się do nowych pań. Zresztą żaden mieszkaniec nie skarżył się na tę zmianę.

O przypadkach jedzenia zwierzęcych odchodów Lucyna Danel słyszy po raz pierwszy. Nie wierzy, że mogły mieć miejsce. - Wokół zamku są hektary parku. Czy naprawdę te zwierzęta nie mają gdzie załatwiać swoich potrzeb? Jeśli tym paniom przeszkadza piesek czy kotek naszych podopiecznych, to znaczy, że się nie nadają do tej pracy. Zwierzęta i opieka nad nimi mają ogromne znaczenie terapeutyczne. Nasi podopieczni tulą je i rozmawiają z nimi. Potrzebują tego.

Dyrektorka zaprzecza, że ma jedną ulubioną mieszkankę. Potwierdza, że podopieczne przesiadują w jej gabinecie. - Jestem tu tyle lat, że nabrały do mnie zaufania i polubiły - mówi. - Może do tych pań, co się skarżą, nie przychodzą, ale to już naprawdę nie moja wina. Jeśli komuś przeszkadza, że mojego towarzystwa szuka osoba, którą razem z terapeutami przez lata wyprowadzałam z traumy wywołanej trudnymi przeżyciami z przeszłości, to mogę tylko współczuć.

Dyrektorka odnosi się też do spraw finansowych.
- Podwyżki rzeczywiście nie było, bo - w sytuacji kryzysu - nie dostaliśmy na nią pieniędzy. Pracownicy stracili dodatek popołudniowy, ale dostają wyższy za pracę w nocy. A liczba pracowników wynika ze standardów. W okresie urlopowym na pewno pracuje się trudniej. W każdej firmie. Nie tylko u nas.

Starosta opolski Henryk Lakwa potwierdza, że w tym roku w starostwie i podlegających mu jednostkach podwyżki nie było. Dziwi się też zarzutom o zamykaniu pacjentek w pokojach.

- Czy były jakieś pojedyncze przypadki, nie wiem i nie mam z tym nic wspólnego. Generalnego zamykania nie ma na pewno. Bo wiele tych pań przychodzi do nas. Witają się, proszą o papierosa czy ciastko. Znam je i poznaję.

Lucyna Danel zapewnia, że prosi, by podopiecznymi zajmować się w czasie wizyt gości staranniej, ale o zamykaniu nie ma mowy.

O dobre imię

Kilka dni po pobycie dziennikarza w DPS do redakcji przyjechała kolejna grupa pracowników - siedem osób. Przedstawiają się chętnie - wszyscy są kierownikami. - Przychodzimy z własnej inicjatywy, nie z nakazu pani dyrektor, bronić dobrego imienia domu - mówią. - Tak jak my myśli większość pracowników - zapewniają tak samo jak ich koleżanki tydzień wcześniej. To już trzecia twarz DPS.

Grupa jest szczególnie zbulwersowana zarzutem o oszczędzanie na wodzie i kąpieli. - To kompletna bzdura - mówią. - Kąpiemy pacjentki nie tylko codziennie, ale nawet dwa i trzy razy, jeśli to jest konieczne.

Zdaniem kierowników nieprawdą jest także oskarżenie o wydawanie pieniędzy z kieszonkowego na ogólne potrzeby. - Jeśli podopieczny poprosi o jakiś płyn czy gąbkę, to ją dostanie - przekonują.

- Żeby umyć własne naczynia czy sprzęty. Ale nie ratuje się w ten sposób budżetu. Na środki czystości wydaje się miesięcznie 5-7 tys. zł. Oszczędzamy. Kiedyś zużywało się 13 litrów płynu do naczyń na miesiąc, teraz pięć, ale to się nie odbywa kosztem podopiecznych.

Równie silne emocje budzi sprawa ubrań.

- Magazyny rzeczywiście są puste - tłumaczą - bo według przepisów powinna się w nich znajdować tylko pościel. Ubrania podopieczni mają w szafach. I to więcej niż ich rówieśnicy w rodzinach. I słusznie, bo bardzo lubią się przebierać. Czasem i trzy razy dziennie. To, że pracownicy przynoszą rzeczy zbędne w domu dla naszych pacjentów, jest prawdą. Pozyskujemy je także od innych ofiarodawców, a czasem kupujemy w ciucholandzie. Zdaniem tej grupy, przyczyną niezadowolenia części załogi jest nie tyle sytuacja domu, ile frustracja.

- Gdyby było tak źle, jak te panie mówią - argumentują obrońcy, to już dawno ujawniłyby to kontrole, których mamy mnóstwo z urzędu wojewódzkiego, z inspekcji pracy, ze starostwa. Przecież wtedy zagląda się do każdego kąta i sprawdza każdy rachunek. No i nie dostawalibyśmy od rodzin naszych podopiecznych listów z podziękowaniami, jakie teraz często przychodzą. Także, kiedy pacjent z powodu śmierci nasz dom opuszcza.

Nie wszystko widać

Szukamy pracowników, którzy nie są stroną w konflikcie. Oni też pod nazwiskami nie wystąpią. Ale pogląd mają wyrazisty.

- W naszym DPS-ie nie jest ani tak źle, jak mówią niezadowolone panie, ani tak dobrze, jak utrzymuje dyrekcja i kierownicy - oceniają. - Jest inaczej. Nie mamy pewności, czy dochodzi do mobbingu. Ale widzimy, że DPS to jest duży organizm - ponad stu pracowników i ponad dwustu podopiecznych - i nie brak w nim podziałów, pretensji, zazdrości i niechęci między ludźmi. Często cierpią na tym pacjenci. Podenerwowany pracownik i wyzwie czasem podopieczną od najgorszych, i szarpnie, i powlecze siłą do łazienki. A jak nie ma starej - jak mówią o dyrekcji - pozwalają sobie na więcej. I wcześniej wychodzą z pracy.

Starosta żadnych sygnałów o mobbingu w placówce nie dostał. - Pani Danel ma na pewno duże doświadczenie w tej pracy i prawdziwe osiągnięcia. Ale to jest trochę żelazna dama, może dlatego wzbudza takie emocje.

Nie wszystko widać

Szukamy pracowników, którzy nie są stroną w konflikcie. Oni też pod nazwiskami nie wystąpią. Ale pogląd mają wyrazisty.

- W naszym DPS-ie nie jest ani tak źle, jak mówią niezadowolone panie, ani tak dobrze, jak utrzymuje dyrekcja i kierownicy - oceniają. - Jest inaczej. Nie mamy pewności, czy dochodzi do mobbingu. Ale widzimy, że DPS to jest duży organizm - ponad stu pracowników i ponad dwustu podopiecznych - i nie brak w nim podziałów, pretensji, zazdrości i niechęci między ludźmi. Często cierpią na tym pacjenci.

Podenerwowany pracownik i wyzwie czasem podopieczną od najgorszych, i szarpnie, i powlecze siłą do łazienki. A jak nie ma starej - jak mówią o dyrekcji - pozwalają sobie na więcej. I wcześniej wychodzą z pracy.

Starosta żadnych sygnałów o mobbingu w placówce nie dostał. - Pani Danel ma na pewno duże doświadczenie w tej pracy i prawdziwe osiągnięcia. Ale to jest trochę żelazna dama, może dlatego wzbudza takie emocje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska