Dawniej to lwy były największą atrakcją ogrodu zoologicznego w Opolu

Artur  Janowski
Artur Janowski
Lwie czworaczki z lipca 1965 roku. Niestety, aż trzy zdechły bardzo szybko po urodzeniu. Do 1976 roku żyła tylko samiczka Murka.
Lwie czworaczki z lipca 1965 roku. Niestety, aż trzy zdechły bardzo szybko po urodzeniu. Do 1976 roku żyła tylko samiczka Murka. reprodukcja arti
Pół wieku temu w zoo w Opolu urodziły się lwie czworaczki. Gdyby dziś doszło do takiego wydarzenia, to maluchy zostałyby gwiazdami telewizji. Ale lwów nie ma. Jeszcze.

Pierwsze lwy

Ela, czyli pierwszy lew w polskiej historii zoo. Zdjęcie z 1954 roku.
Ela, czyli pierwszy lew w polskiej historii zoo. Zdjęcie z 1954 roku. reprodukcja arti

Ela, czyli pierwszy lew w polskiej historii zoo. Zdjęcie z 1954 roku.
(fot. reprodukcja arti)

Pierwsze lwy

które urodziły się w polskim opolskim zoo nosiły imiona Olka i Otto. W lutym 1959 roku miały już pięć miesięcy i każdy "maluch" ważył około 25 kilogramów. Już wówczas pisano, że choć uwielbiają figle - to podczas zabawy potrafią zniszczyć personelowi ubranie. Wróżono kotom, że trafią do cyrków.

Był gorący lipiec 1965 roku, gdy dyrekcja ogrodu z dumą poinformowała opolan, że w zoo pojawiły się małe lwiątka. Szczęśliwą mamą została lwica Olli, a tatą lew Bolek. Zdjęcie maluchów pokazało się w prasie, a w ślad za nim szybko ogłoszono konkurs na imiona dla drapieżnych kotów. Szkopuł w tym, że nigdy go nie rozstrzygnięto i to mimo tego, iż czworaczki stały się lokalną sensacją. Z czasem przestano o nie pytać, a obecnie w ogrodzie nie pracuje już nikt, kto by je pamiętał. Zagadkę czworaczków udało się nam rozwikłać dzięki starej dokumentacji, jaka zachowała się w ogrodzie. To ona umożliwiła wicedyrektorowi Krzysztofowi Kazanowskiemu sprawdzenie losów każdego zwierzęcia.

Lew nie od Göringa

Lwie czworaczki z lipca 1965 roku. Niestety, aż trzy zdechły bardzo szybko po urodzeniu. Do 1976 roku żyła tylko samiczka Murka.
Lwie czworaczki z lipca 1965 roku. Niestety, aż trzy zdechły bardzo szybko po urodzeniu. Do 1976 roku żyła tylko samiczka Murka. reprodukcja arti

Lwie czworaczki z lipca 1965 roku. Niestety, aż trzy zdechły bardzo szybko po urodzeniu. Do 1976 roku żyła tylko samiczka Murka.
(fot. reprodukcja arti)

Niektórzy opolanie

nadal wspominają, że małe lwy traktowano czasem niczym żywe maskotki. W archiwalnej prasie można znaleźć zdjęcia kotów, które były prezentowane na lekcjach, zachowała się też relacja o sylwestrze organizowanym przez dziennikarzy, architektów i artystów w zoo, którego atrakcją były malutkie lwy. Z kolei Ireneusz Kotarba - wieloletni dyrektor ogrodu, potem kierujący zoo w Chorzowie - potrafił nawet z rodziną oraz lwimi maluchami wybrać się pod namiot. Dziś byłoby to nie d pomyślenia...

Okazuje się, że słynne lwiątka szybko zdechły. Pierwsze przeżyło kilka tygodni, drugie miesiąc, a trzecie nieco ponad dwa miesiące.

- Ocalała tylko samiczka Murka, która pozostała na Bolko i padła podczas zabiegu, ale dopiero w 1976 roku - opowiada Krzysztof Kazanowski.

Co ciekawe, czworaczki wcale nie były pierwszymi lwiątkami, jakie urodziły się w polskim opolskim zoo. Pierwszy taki przychówek odnotowano już 26 września 1958 roku, czyli zaledwie pięć lat od reaktywacji ogrodu, który Niemcy zamknęli prawdopodobnie w 1944. Wcześniej jednak - choć zoo zajmowało znacznie mniejszą powierzchnię - ogród nazywany Tierparkiem Bolko prężnie działał. I były w nim także lwy, o czym zaświadczają m.in. archiwalne fotografie.

Lesław Sobieraj, dyrektor zoo, przyznaje, że o przedwojennym ogrodzie wiadomo jednak niewiele. Najpewniej ze względu na zawieruchę wojenną, a potem także przez powódź nie zostały po nim żadne dokumenty. Szczątkowe informacje czerpano tylko ze starych niemieckich gazet. Stąd wiadomo np., że Opole do czasu stworzenia swojego ogrodu miało udział w zoo we Wrocławiu. - Wiemy też, że jednak lwa podarował Opolu któryś z hitlerowskich dygnitarzy, prawdopodobnie marszałek III Rzeszy Hermann Göring - opowiada Lesław Sobieraj.

Ale pierwszy lew musiał się jednak pojawić na Bolko w inny sposób. Archiwalny artykuł z "Oppelner Heimatkalender" wyjaśnia informację o lwie podarowanym zoo przez dygnitarza III Rzeszy. Autor artykułu pisze bowiem o Silberloewe, czyli o lwie srebrnym, a właśnie tak określano kiedyś nie króla zwierząt, ale... pumę. Groźnych kotów w 1945 roku już jednak w Opolu nie było, a zoo było opuszczone i potwornie zdewastowane. Dopiero dziewięć lat później na wyspie Bolko znów można było usłyszeć ryk lwa.

Elę drapano za uszkiem

Pierwszy lew w polskiej historii zoo przyjechał do Opola z Łodzi. Ela - przywieziona w 1954 roku z łódzkiego ogrodu zoologicznego - na początku bardzo tęskniła za poprzednim otoczeniem, a przynajmniej tak tłumaczono jej częste porykiwania. Zwierzę uspokajało się tylko po obfitym posiłku i wówczas dawało się pogłaskać i podrapać za uchem, stąd można wnioskować, że lwica najprawdopodobniej część swojego życia spędziła w cyrku. Odwiedzającym zoo sugerowano, aby pod żadnym pozorem nie przychodzili do ogrodu z psami.

Ela wpadała bowiem w szał, gdy widziała obok swojej klatki czworonogi, z którymi wówczas przychodzono do zoo. O bycie największą gwiazdą lew rywalizował z czterema niedźwiedziami. Te największe nazywały się Boruch i Saba, a szczególnie niedźwiedzica dysponowała potężną siłą, skoro potrafiła odginać łapami żelazne pręty swojej klatki, obok której mieszkały dwa mniejsze niedźwiadki Maks i Moryc.

W 1954 roku ogród zoologiczny miał zaledwie rok i był kilka razy mniejszy niż obecny. Gdybyśmy jednak dziś mogli się do niego przenieść, to spotkalibyśmy np. 8-letniego pawiana Dudu, który do Opola przywędrował z wrocławskiego zoo i mieszkał w sąsiedztwie lwicy. Jak wówczas pisano, był podobnym żarłokiem, ale w przeciwieństwie do Eli nie tolerował zbliżania się ludzi do swojej klatki i dlatego otoczono ją dodatkową siatką. Karmić z ręki dawał się wyłącznie personelowi.

Mimo początkowych kłopotów z Elą lwy szybko się w opolskim zoo zadomowiły. Co więcej młode osobniki nie były w Opolu rzadkością.
- W 1958 r. urodziły się trzy maluchy, ale niestety tylko dwa samce przeżyły - opowiada wicedyrektor ogrodu Krzysztof Kazanowski.

W 1962 roku przyszły na świat dwa samce, rok później kolejne dwa. Lwie potomstwo odnotowano także w 1966, 1968 i 1969 roku. Dzikie koty rozmnażały się również w latach 70. i to wówczas odnotowano jedyny przypadek, gdy młoda lwica zagryzła lwiątko. Z danych archiwalnych wynika, że większość maluchów żyła niezwykle krótko. Niewiele z nich dorastało do takiego wieku, że zoo mogło je sprzedać do innych ogrodów czy do cyrków, czego obecnie już się nie praktykuje.

- Wtedy ogród zarabiał na sprzedaży zwierząt do cyrków, a często w drugą stronę wędrowały zwierzęta, które z jakichś względów nie mogły występować na arenie, bo np. stawały się agresywne - mówi Lesław Sobieraj, dyrektor ogrodu. Takie zwierzęta żyły w zoo na Bolko długo. Nie jest natomiast do końca jasne, dlaczego tak szybko zdychały młode osobniki. Raczej nie chodzi o kwestie żywieniowe. Obecna dyrekcja zoo stawia na to, że za krótki żywot lwiątek odpowiada brak niezbędnej wymiany genów, o potrzebie której niewiele wówczas osób wiedziało.

- Teraz z kolei my nie wiemy nic na temat tego, jak te zwierzęta były spokrewnione, gdyż kiedyś nie prowadzono ksiąg rodowodowych - przyznaje Krzysztof Kazanowski. - Dlatego obecnie mogę tylko podejrzewać, że lwy w Opolu były ze sobą zbyt silnie spokrewnione, bo dużo z nich pochodziło z zoo w Łodzi, a przez lata praktykowano centralny przydział zwierząt, za który odpowiadała Warszawa. Obecnie tego się nie praktykuje.

- Każdy ogród sam zabiega o zwierzęta i wyklucza łączenie takich, które mają tych samych rodziców - podkreśla Kazanowski.

Ryksa idzie na spacer

Ostatnimi lwami na Bolko była Ryksa (urodzona w maju 1990 roku w Zamościu, ale wychowywana od maleńkości w Opolu) i o cztery lata starszy Zulus, który przyjechał do nas z zoo w Warszawie. Para miała bardzo trudne początki, wręcz się nie znosiła, ale wydawało się, że kiedyś uda się jej doczekać potomstwa i przedłużyć długą historię lwów w Opolu.

- Młodą Ryksę karmiliśmy butelką, spacerowała też na smyczy po zoo i wielu opolan do tej poty pamięta ją jako "małego" kota. Później, kiedy dorosła, zamieniła się w groźne zwierzę i musiała być zamknięta - podkreśla Krzysztof Kazanowski.

Być może te przechadzki Ryksa wciąż pamiętała, bo pewnego dnia sama wyszła na spacer. Dziś to wydarzenie wspominane jest w zoo z uśmiechem, ale osobom pracującym przed 20 laty w ogrodzie do śmiechu nie było.
Było za to dużo pecha, bo najpierw pielęgniarz nie zamknął za sobą drzwi, a potem okazało się, że w zoo akurat nie było dyrekcji. Ryksie groziło zastrzelenie, bo na miejscu pojawiła się policja.

- Na szczęście to było zwierzę, które odchowywaliśmy w biurze, a potem długo się z nim bawiliśmy - wspomina Kazanowski. - Ryksa miała jedną ulubioną zabawkę, którą była gruba lina z węzłem. Postanowiliśmy ponownie jej użyć i przekonać do powrotu do pomieszczenia. Lew poszedł za swoją liną i w ten sposób ta bardzo groźna sytuacja zakończyła się szczęśliwie, choć przyznaję, że trochę paniki też było.

Dyrekcja nadal marzyła o kolejnych młodych lwach, ale niestety powódź z lipca 1997 zniszczyła nie tylko ogród, ale również te plany. Nikt się tego nie spodziewał, bo drapieżnikom miało nic nie grozić. Szykowano się bowiem na wodę po kolana.

- Było jej o wiele więcej i lwy musiały się nałykać zbyt dużo brudnej wody - wspomina Kazanowski. Oba zginęły i od tej pory w Opolu tych pięknych zwierząt zobaczyć już nie można. Są tylko kamienne posągi lwów w centralnej części zoo.

Może kiedyś wrócą

O powrót króla zwierząt od dawna upominają się zwiedzający, myśli o tym także samo zoo. Pozyskanie zwierząt to przysłowiowa pestka w porównaniu do kosztów wybiegu i pawilonu, który musi spełniać coraz bardziej wyśrubowane normy.

Zoo oszacowało, że potrzebuje około 4 mln złotych, aby dokończyć rozpoczętą kilka lat budowę nowego pawilonu. W tym roku pokazało się wreszcie jakieś światełko w tunelu, bo wybieg i pawilon dla dużych kotów wpisano do wieloletniego planu inwestycyjnego miasta.

Wprawdzie powrót lwów przewidywany jest dopiero w 2018 roku, a dodatkowo uzależnia się go od sporej unijnej dotacji, lecz bez wpisania do miejskiego planu, dyrekcja zoo nawet o tak odległym terminie, nie mogłaby pomarzyć. Początkowo myślano, aby do ogrodu sprowadzić lwa azjatyckiego. Ale to zwierzę żyjące samotnie i trudne do rozmnażania. Dlatego pojawić ma się lew afrykański. I to niejeden, bo akurat ten gatunek lubi żyć stadnie, a zoo chce mieć stado, czyli młodego samca i 3-4 samice, tak, aby prowadzić hodowlę.

- Najpierw jednak musimy dokończyć wybieg - podkreśla Lesław Sobieraj, dyrektor zoo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska