Dług, co zwala z nóg

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
Kiedy kończyła się era Gierka, polskie zadłużenie wynosiło 20 miliardów dolarów. Dziś wynosi ono blisko 107 miliardów i rośnie.

Ile z tych pieniędzy zainwestowano, a ile przejedliśmy? Do tego trzeba byłoby przeprowadzić zawiłe ekonomiczne analizy. Ireneusz Jabłoński, ekspert z Centrum im. Adama Smitha z Warszawy, efektywność gierkowskich pożyczek opisuje anegdotą:
- Za Gierka Polska kupiła blisko 400 licencji, z których większość była przestarzała. Spośród nich tylko dwie były trafione. Stały się szlagierem eksportowym i na nich zarobiono. Chodzi o licencję papierosów Marlboro oraz na wózki inwalidzkie Mercedesa.
Na co przeznaczane są pożyczki obecnie? W Ministerstwie Finansów dowiedzieliśmy się, że służą uzupełnianiu dziur w budżecie i odesłano nas do przestudiowania ich strony internetowej.

Gdzie jest kasa?
Decyzja Gierka sprawiła, że zaczęliśmy brnąć w długach, a późniejsi decydenci pomogli urosnąć im do ogromnych sum, które sięgnęły 70 miliardów dolarów. Jedna uwaga - patrząc na liczby z czasów żelaznej kurtyny oraz współczesne - nie można ich porównywać. Te sumy sprzed 1990 roku obejmują tylko zadłużenie zewnętrzne. Wewnętrznego długu nikt wtedy nie liczył, bo w socjalizmie taka kategoria nie istniała. Jeśli pieniędzy nie było, to się je po prostu drukowało. Chociaż od czasów towarzysza Gierka minęło już ponad trzydzieści lat, to bagaż niespłaconych wtedy dolarów taszczymy z sobą do dziś.
- Na początku lat 90. w spadku po PRL-u otrzymaliśmy budżet, w którym było nieco ponad 1 miliard dolarów rezerwy walutowej i zadłużenie, które stanowiło wtedy 90 procent PKB - wyjaśnia Ireneusz Jabłoński. - Na skutek zmiany systemu gospodarczego i eksplozji przedsiębiorczości Polaków właśnie na początku lat 90. udało się go zmniejszyć w 1996 roku do 46 procent.
Od 1996 było już tylko gorzej, a zadłużenie, zamiast się zmniejszać, zaczęło gwałtownie rosnąć. Wpływ na to miała polityka kolejnych rządów. Szefowie finansów uznali, że gospodarkę można pobudzać poprzez "dolewanie" do niej pieniędzy. Prawdziwy boom zadłużenia osiągnęliśmy za rządów Jerzego Buzka. Zobowiązania Polski wyniosły 71 miliardów dolarów. Wszystkie te "zabiegi" wpłynęły na to, że zamiast się rozwijać, Polska gwałtownie hamowała i do tej pory próby ponownego rozruszania gospodarczych trybików nie są zbyt skuteczne. Pieniądze zamiast na inwestycje były wpompowywane w świadczenia socjalne, które na krótko mogły udobruchać rozzłoszczony elektorat.

My od nich, a oni od nas
Do lat 90. pożyczaliśmy pieniądze z zewnątrz. Dzisiaj, gdy władza chce mieć dodatkowe fundusze, pożycza je na rynku wewnętrznym. Obecnie jest to około dwóch trzecich zadłużenia. To wewnętrzne zadłużenie to nic innego jak pieniądze pożyczone od nas - obywateli oraz banków i innych podmiotów gospodarczych. Z jednej strony nie jesteśmy na łasce lub niełasce zagranicznych bankierów, z drugiej zadłużanie się wewnątrz kraju może mieć jeszcze gorsze konsekwencje. Pożyczając za granicą, powodujemy, że napływa większa ilość walut do kraju. Pożyczki krajowe nie powiększają obiegu pieniężnego i nie powodują wzrostu cen, ale ogołacają rynek finansowy. Możemy więc wybierać pomiędzy chronicznym kaszlem albo męczącym katarem. Źródło pochodzenia pożyczonych pieniędzy nie ma więc decydującego znaczenia. Ważna jest zaś skala pożyczek. Przychodzi bowiem taki dzień, kiedy dług trzeba będzie spłacić i to razem z odsetkami. W 2001 roku obsługa długu kosztowała budżet państwa, czyli nas - podatników - 22 mld zł. Oznacza to, że o tyle mieliśmy mniej pieniędzy na bieżące wydatki. W 2002 i 2003 na obsługę długu przeznaczyliśmy ponownie ponad 20 mld złotych.
O tym, że to astronomiczna suma, świadczy choćby porównanie z tegorocznym budżetem Narodowego Funduszu Zdrowa, który wyniósł około 30 mld zł. Pieniędzy z jednorocznej obsługi polskiego długu wystarczyłoby Opolszczyźnie na dwieście (!) lat przy założeniu, że roczny budżet, tak jak ten na 2004 rok, wynosi 110 mln zł.
Jednak największe spłaty dopiero przed nami. Z majowego sprawozdania przygotowanego przez Ministerstwo Finansów wynika, że w 2008 roku na dług zagraniczny będziemy musieli wydać ponad 4 mld dolarów tzw. rat kapitałowych, do których należy dodać jeszcze koszty obsługi długu, których to kwot dotychczas ministerstwo nie opublikowało.

Komu jesteśmy winni?
Nie licząc długu wobec swoich obywateli, Polska ma jeszcze niemałe zobowiązania wobec rządów innych państw oraz organizacji. Łącznie ponad 35 mld dolarów.
Na początek Klub Paryski, zrzeszający zagraniczne rządy. Zobowiązania wobec niego sięgają jeszcze czasów Gierka. Część długów już nam darowano, a część zamieniono na fundusze ekologiczne. W maju tego roku do spłaty pozostało nam ponad 16 mln dolarów. Cztery razy mniejszy jest nasz dług wobec innych międzynarodowych instytucji finansowych, m.in. Banku Światowego oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Do tego doliczyć trzeba obligacje, które wyemitowaliśmy w zagranicznych walutach.
- Polska pożyczone pieniądze marnotrawiła - ocenia Marek Zuber, analityk rynków finansowych. - Większość kredytów przejadaliśmy. Co innego, gdy ktoś pożycza pieniądze na kurs komputerowy, dzięki któremu znajduje pracę, a co innego, gdy za nie kupuje cukierki. Polska część pożyczek przekazała właśnie na takie "słodycze".
Nasze zadłużenie stale rośnie, bo państwo, chcąc uzupełnić deficyt budżetowy emituje obligacje. Przychodzi jednak dzień, że trzeba je wykupić. Gdy brakuje na to pieniędzy, emituje się kolejne, żeby mieć pieniądze na odkupienie tych wcześniejszych.
Jak długo jeszcze taka sytuacja będzie trwać? Oby jak najkrócej. Na razie starania rządu, by zmniejszyć wydatki państwa, są raczej mizerne. O odwróceniu rosnącego zadłużenia na razie raczej nie ma mowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska