Domowe porody, domowe rodziny

z archiwum Ewy Janiuk
"Domowe” rodziny Ewy Janiuk spotkały się w ostatni weekend maja na wspólnym pikniku. - Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, ile ich jest, bo ja już przestałam dawno liczyć - śmieje się położna.
"Domowe” rodziny Ewy Janiuk spotkały się w ostatni weekend maja na wspólnym pikniku. - Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, ile ich jest, bo ja już przestałam dawno liczyć - śmieje się położna. z archiwum Ewy Janiuk
Dzwoni telefon. - Dzień dobry. Jestem w trzecim miesiącu ciąży. Chciałabym urodzić w domu. Czy możecie mi wyznaczyć położną, która przyjmie poród?

To był marzec 2000 roku. W Opolskiej Izbie Pielęgniarek i Położnych, gdzie odebrano telefon, zapadła cisza. Bardzo długa. I wreszcie ktoś odpowiedział niepewnym, trochę zgorszonym głosem: - No jest tu taka jedna szalona… Może się zgodzi…

To dzwoniła Emilia Lichtenberg-Kokoszka, dziś mama trójki dzieci. Agnieszka ma 10 lat, Zosia 8, najmłodszy Grześ 3. Wszystkie rodziły się w domu. Dziesięć lat temu, gdy Emilia szukała położnej, była zafascynowana porodami domowymi, o których dowiedziała się podczas nauki w studium pielęgniarek i położnych.

- Myślałam, że to norma. Że tak po prostu można sobie wybrać, jak chce się urodzić dziecko. Byłam głupia i naiwna! - mówi Emilia. - Okazało się, że porody domowe to jakaś bajka.

Nie było nikogo, kto by je przyjmował. NFZ nie chciał ich refundować, ciężarna musiała więc płacić za luksus rodzenia w domu.

- Opinie lekarzy były wówczas krytyczne. Ja się z lekarzami nie lubię… - przyznaje szczerze Emilka. - Bo nie dopuszczam do sytuacji, gdy ktoś chce decydować za mnie. To ja decyduję o sobie. Jak, gdzie i z kim chcę rodzić.

I tak urodzę w domu
Na szczęście dla Emilii znalazła się ta "jedna szalona", czyli Ewa Janiuk, dziś znana opolska położna. O porodach domowych myślała od bardzo dawna, ale w Opolu nikt ich wtedy nie praktykował.

Przynajmniej oficjalnie nikt się do tego nie przyznawał. W Polsce też niewiele osób. Słowem: podziemie.

- Wiedziałam, że to ma miejsce i że jest taka potrzeba - wspomina tę chwilę sprzed dziesięciu lat Ewa Janiuk. - Telefonem Emilii byłam i zaskoczona, i nie. I cieszyłam się, i nie. Chciałam, ale miałam wątpliwości. Nie wiedziałam, jak to będzie: nie znam tej kobiety, nie znam tej rodziny. Decyzję podjęłam, gdy usłyszałam od Emilii: "Ja i tak urodzę w domu. Czy mi pani w tym pomoże, czy nie. Ale czułabym się lepiej, gdyby przy mnie była położna".

Skurcze zaczęły się późnym popołudniem i wtedy mąż się zestresował. Dopiero po przyjeździe położnej uspokoił się i to tak bardzo, że zostawił sapiącą żonę i siadł do komputera. - Wrzasnęłam "może byś mi pomógł? Ja rodzę!" - śmieje się Emilka. - Więc zaczęliśmy rodzić razem. Oddychał ze mną od 19.00 przez kilka godzin. O 4.00 nad ranem poprosił, czy może przestać, bo strasznie się tym oddychaniem zmęczył. Poszedł się zdrzemnąć.

Agnieszka przyszła na świat nad ranem. Wzruszenie, szczęście, emocje trudne do opisania. - Płakaliśmy i przytulaliśmy się we trójkę. To było magiczne - wspomina Emilia. A potem? Po prostu wstałam, wzięłam prysznic i zrobiłam śniadanie, które zjedliśmy razem z położną. To już mi potem weszło w krew, bo Zosię i Grzesia też urodziłam rano. Tak już chyba mam, że rodzę dzieci akurat na śniadanie.

Gosia Łuczak pierwsze dziecko rodziła w szpitalu i wiedziała, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Trafiła fatalnie: na porodówce właśnie trwał generalny remont, kilkanaście rodzących leżało na jednej sali. Zero intymności. Ciężko było przecisnąć się między łóżkami.

- Przyjechałam w pełni świadoma tego, co mnie czeka, spokojna, gotowa na rodzenie dziecka. Już z dziewięciocentymetrowym rozwarciem, a położne nie miały mnie gdzie położyć. "Taka chuda, to może na patologii ciąży?" zastanawiały się głośno, a ja tego słuchałam z szeroko otwartymi oczami - opowiada Małgosia. Poród wspomina źle. - Bardzo potrzebowałam, by był przy mnie mąż, ale w takich warunkach po prostu odesłano go do domu. Nie chciałam rodzić na leżąco, ale tak musiałam, bo mi kazali. Bolesne chwile były też po porodzie. Bardzo popękałam, lekarz, który musiał mnie potem szyć, sam przyznał, że wyjątkowo paskudnie to wygląda. "Może pani krzyczeć, jeśli pani to pomoże" - pozwolił. To miało być pokrzepienie. Przeżywałam bardzo, że po porodzie zabrali mi Pawełka, hormony szalały, a ja zostałam sama, było mi źle, smutno. Potrzebowałam wtedy bliskości męża, synka. Rozmawiałam o tym wszystkim z przełożoną położnych. Usłyszałam od niej "musi nas pani zrozumieć, w szpitalu jest remont". Próbowałam jej tłumaczyć, że to ona powinna nas zrozumieć. Bo to było jedno z najważniejszych wydarzeń w naszym życiu. Ale było, niestety, wydarzeniem, z powodu którego potem przez półtora roku budziłam się w nocy z płaczem - przyznaje Małgosia.

Przesuń się, trzeba rozłożyć folię!
Gosia płakała też w drugiej ciąży, tak bała się porodu. Aż przypomniała sobie, że jej koleżanka z Nysy, swoją drogą położna, rodziła dzieci nie w szpitalu, a w domu. Skontaktowała się z nią i wtedy usłyszała o Ewie Janiuk. Zadzwoniła. Spotkały się. Raz, drugi.

- Ciągle rozmawiałyśmy o pierwszym porodzie i to mnie oczyszczało. Ewa pomogła mi odzyskać kobiecość, wyjść z roli ofiary - opowiada Gosia. - Wiedziałam, że urodzę w domu. Lekarz nie widział przeciwwskazań. Wyniki badań miałam świetne. Mąż i bliscy wspierali mnie w tej decyzji. Ustaliłam z położną, że jeśli choć przez chwilę poczuję się niepewnie, pojedziemy do szpitala.

Sierpień, niedziela, gorąco. Łuczakowie całą rodziną idą do kościoła, na spacer, lody. Skurcze przychodzą w nocy. - Wstałam, przygotowałam sałatkę, zaczęłam się szykować na poród. Mąż jeszcze spał, obudziło go dopiero moje głośne sapanie - śmieje się Gosia. - Zresztą gdy się zerwał, wyznaczył sobie ambitne zadanie. Zaczął rozkładać w pokoju folię remontową, bo bał się, żebym nie w zabrudziła podłogi. Ja leżę z rozłożonymi nogami i sapię, a ten mi wciska worek pod pośladki. Mówię "zostaw to i daj mi ręce, bo potrzebuję twojego wsparcia!". W końcu wezwaliśmy Ewę, ale gdy przyjechała, skurcze zanikły. Tak, jakby mój organizm się zablokował: "oho, ktoś z personelu medycznego przyjechał". Położna wyszła z pokoju i zostawiła mnie samą. Pod drzwiami wsłuchiwała się w rytm mojego oddechu i po nim chyba poznała, kiedy zaczynam rodzić, bo gdy zaczęły się bóle parte, weszła do pokoju. Rodziłam na kolanach, tak mi było najwygodniej.
Marysia pojawiła się na świecie po dziesięciu minutach. Folia była niepotrzebna, bo żadnej krwi nie było. Nie było też nacinania krocza, nie było pęknięć. - Wzięłam Marysię na ręce i zaczęłam się śmiać. Głucha noc, a ja się śmiałam w głos. Po chwili Piotr dołączył. Po prostu zwariował z radości! W ten sposób odczarowaliśmy poród - mówi Małgosia.

W domu rodziły się też dwie kolejne córeczki Łuczaków. Jadzię witała na świecie położna Grażyna Zimnal, najmłodszą, niespełna roczną dziś Anielę, znów Ewa Janiuk. Za każdym razem było tak samo. Gosia budziła się w nocy, robiła sałatkę, bo po porodzie jest potwornie głodna. Potem szykowała sobie stanowisko do rodzenia - na podłodze, bo tak jej najwygodniej. Męża budziła dopiero przed samym porodem. I… coraz później wzywała położną. - Przy ostatnim porodzie Piotra obudziłam o 2.30, po Ewę zadzwoniłam o 2.45. Gdy przyjechała o 3.00, zdążyła założyć rękawiczki i - o 3.20 Anielka była już z nami - relacjonuje Małgosia.

Lewatywa będzie? To rodzę w domu!
Justyna Cierpisz ze Śmiechowic pod Brzegiem zaczęła myśleć o alternatywnym porodzie, gdy tylko zaczął rosnąć brzuch. - Nie chciałam rodzić w szpitalu, ale też nie mówiłam, że tam nie urodzę - zaznacza. - Słuchałam opowieści rodziny, koleżanek, czytałam w internecie różne opinie. W ósmym miesiącu trafiłam na chwilę do szpitala na obserwację i to mi pomogło podjąć decyzję. Zaważyło wiele rzeczy. Choćby to, że przez pomyłkę nieomal nie podano mi leku, który był przeznaczony dla innej kobiety. Nikt nie chciał porozmawiać z Irkiem, moim mężem, powiedzieć mu, co się ze mną dzieje. Nie czułam się bezpiecznie. Poza tym upewniałam się: mój lekarz będzie przy porodzie? Nie. Lewatywa będzie? To konieczność. Podjęłam decyzję: urodzę w domu. Ewę Janiuk znalazłam w internecie.

Bóle porodowe zaczęły się po południu. Choć był sierpień, Justyna poprosiła, by napalić w kominku. Gdy odchodziły jej wody, ona jeszcze siedziała przy komputerze i wypisywała na kartce prawa pacjenta. Szykowała się na to, że gdy coś pójdzie nie tak, to pojedzie do szpitala. Chciała być przygotowana. Żadnego golenia, żadnego nacinania krocza.

Jednak wszystko poszło jak najbardziej tak. Po trzech godzinach mała Ewa była już na świecie. Urodziła się w salonie przed kominkiem.

Coraz więcej osób, i to nie tylko z Opolszczyzny, szuka informacji na temat porodów domowych. Ewa Janiuk ma "swoje" rodziny w Częstochowie, Wrocławiu, Raciborzu, Oleśnicy, Kudowie. Co ciekawe - wszyscy to ludzie światli, wykształceni. W tym gronie jest wielu lekarzy, prawników, są artyści, urzędnicy, naukowcy, ludzie z doktoratami - otwarci na inność. Tacy, którzy mają w nosie krytykantów.

Ci to muszą się wywyższać
Gosia Łuczak: - Zdarzało mi się słyszeć, że jestem nienormalna, zboczona, że narażam moje dzieci na niebezpieczeństwo, rodząc je w domu. Podobnie, jak słyszałam, że posiadanie czwórki dzieci to patologia…

Justyna Cierpisz: - Obcy ludzie się dziwili, ale nasi znajomi są przyzwyczajeni, że mamy nietypowe pomysły na życie i że nikt nam niczego nie może kazać.

- Gdy mąż powiedział w pracy, że pierwsze dziecko będziemy rodzić w domu, usłyszał "oho, jacy wielmożni państwo. Ci to się muszą wywyższać, nie mogą urodzić jak normalni ludzie?" - opowiada Emilia Lichtenberg-Kokoszka. - Parę lat później przy kolejnych porodach ta sama osoba przyznała "macie rację, poród domowy to po powrót do normalności".

Szczęśliwych finałów, chwil wzruszających, jest podczas porodów mnóstwo. Sytuacji komicznych również.

Emilia: - Rodziłam Grzesia, gdy w naszym bloku wymieniali piony kanalizacyjne. Uprzedziłam panów, że szykuję się do porodu domowego, więc uwijali się z robotą piorunem. Ostatniego dnia zostały do zalepienia tylko dziury. Sąsiad, gdy wieczorem usłyszał, że zaczynam jęczeć i sapać, to swoją sam zalepił. Nie chciał mnie słuchać. Jak rano do drzwi zapukał hydraulik, by zalepić tę w naszym domu, ja w pokoju oparta o szafkę właśnie rodziłam Grzesia w towarzystwie dwóch położnych. Grażyna trzymała szafkę, Ewa drzwi, bo do pokoju chciały wejść starsze dzieci, ja krzyczałam wniebogłosy, a mąż za ścianą z hydraulikiem łatali dziury. Przerażony pan uwinął się jak błyskawica.

Ewa Janiuk nie może zapomnieć z kolei innego z sierpniowych porodów.
Wieczór, parno, otwarty balkon. Przychodzą skurcze, żona zaczyna stękać, sapać, jęczeć. Mąż wstaje i zamyka balkon. Po chwili otwiera. Kolejna fala skurczy, żona stęka i jęczy głośno, więc on znów wstaje i zamyka. W końcu nieźle zezłoszczona żona prosi, by zostawił ten cholerny balkon otwarty. Na to on z błagalną miną: "ale po osiedlu tak strasznie się niesie. Co ludzie o mnie powiedzą? Żona w dziewiątym miesiącu ciąży, a ten chłop jej cały wieczór spokoju nie daje!"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska