Dziennikarz to dziennikarz

Redakcja
Katarzyna Kolenda Zaleska, ur. w Krakowie, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Debiut dziennikarski w „Gazecie Krakowskiej” i „Czasie Krakowskim”. Ostatnie 10 lat pracowała dla „Wiadomości” TVP1, dla których m. in. relacjonowała obrady sejmowe i pielgrzymki papieskie. Parlamentarzyści przyznali jej Złotą Akredytację. Od kilku tygodni reporter polityczny TVN24. Jest autorką książki „Pielgrzymka 2002”, współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Kocha Kraków, mieszka w Warszawie - z mężem i 8-letnią córką Anią. Najlepiej odpoczywa na nartach.
Katarzyna Kolenda Zaleska, ur. w Krakowie, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Debiut dziennikarski w „Gazecie Krakowskiej” i „Czasie Krakowskim”. Ostatnie 10 lat pracowała dla „Wiadomości” TVP1, dla których m. in. relacjonowała obrady sejmowe i pielgrzymki papieskie. Parlamentarzyści przyznali jej Złotą Akredytację. Od kilku tygodni reporter polityczny TVN24. Jest autorką książki „Pielgrzymka 2002”, współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Kocha Kraków, mieszka w Warszawie - z mężem i 8-letnią córką Anią. Najlepiej odpoczywa na nartach.
Z Katarzyną Kolendą-Zaleską, byłą dziennikarką telewizyjnych "Wiadomości", rozmawia Danuta Nowicka

- "Odejście Katarzyny Kolendy-Zaleskiej uważam za znak niepokojący" - powiedział Juliusz Braun podczas sobotniego posiedzenia sejmowej komisji śledczej. Tym samym pani rezygnacja z pracy w telewizji publicznej stała się gestem szczególnie znaczącym.
- Nie nadawałabym mojemu odejściu aż takiej rangi.

- Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w TVP w liście do Rzecznika Praw Obywatelskich dało wyraz protestu przeciwko ograniczaniu wolności słowa i zastraszaniu dziennikarzy telewizji publicznej. Nie żałuje pani, że w takim momencie już nie była pani z koleżankami i kolegami?
- Nie. Uważam, że każdy odpowiada za siebie. Jedni piszą listy, inni odchodzą. Bardzo bym chciała, żeby apel Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich odniósł jakiś skutek, ale też wydaje mi się on gestem mało konkretnym.

- Oglądając "Wiadomości", przez 10 lat mogliśmy liczyć na pani rzetelne relacje, głównie z obrad Sejmu. Szkoda, że to się skończyło. Pani nie żałuje?
- Nie. Pracuję trzeci tydzień w TVN 24. Wstaję rano i z przyjemnością idę do pracy, podczas gdy ostatnio do "Wiadomości" szłam bez przyjemności.

- Co było bezpośrednią przyczyną pani odejścia? I czy trudno było się żegnać?
- Szalenie trudno. Przyzwyczajam się do ludzi, nawet do rzeczy, a 10 lat zrobiło swoje. Wolałabym nie mówić o powodach odejścia. Bezpośrednią przyczyną był na pewno fakt, że szef odsunął mnie od relacjonowania posiedzeń komisji śledczej. Pomyślałam, że skoro nie było dla mnie miejsca w związku ze sprawą Rywina, a całe życie polityczne będzie jej podporządkowane, nie mam czego szukać. Co miałabym robić? Ogórki? Ogony?

- Ma pani opinię dziennikarki niepokornej. Podobno wycofywała pani swoje nazwisko przy materiałach, których wymowa kłóciła się z pani oceną.
- To prawda. Kilka razy to się zdarzyło, nie tylko podczas rządów obecnej ekipy, ale też niejednokrotnie udawało mi się przekonać szefów do swoich racji.

- Odejście było skutkiem pani samodzielnej decyzji?
- Niewątpliwie moi rodzice i mój mąż mieli na nią duży wpływ. Tato specjalnie przyjechał z Krakowa do Warszawy, żeby ze mną porozmawiać. Mama sporządziła listy za i przeciw odejściu, na których znalazły się tzw. argumenty życiowe, i dotyczące spokoju mojego sumienia. Te drugie były decydujące. Byłam w tak fatalnym psychicznym stanie, że mąż powiedział: - Rzuć to wreszcie! - i bardzo mnie dopingował.
- A córka?
- No cóż, Ania ma osiem lat i oczywiście widziała, że jest jakiś problem. Starałam się jej jakoś wytłumaczyć, powiedzieć, że najważniejsze jest, żebym żyła w zgodzie ze sobą.

- Zgoda z sobą... To przeświadczenie wyniosła pani, jak sądzę, z rodzinnego domu. I mama, fizyk na Uniwersytecie Jagiellońskim, i ojciec, specjalista od termodynamiki i fizyki jądrowej na AGH, nie przywiązywali zbytniej wagi do stanu posiadania.
- To, jaka jestem, niewątpliwie zawdzięczam rodzicom. Oni mnie wychowali, nakazywali, żeby zawsze pamiętać, że białe jest białe, a czarne - czarne. I że trzeba być przyzwoitym człowiekiem.

- Współpracuje pani z "Tygodnikiem Powszechnym".
- Już kilka lat. "Tygodnik" towarzyszył mi od dziecka, bo rodzice zawsze go czytali. W czasach, kiedy nie było żadnych innych niezależnych pism, to była biblia, jedyna ostoja niezależności. Kiedy jeszcze studiowałam polonistykę i mijałam budynek przy Wiślnej, myślałam: chciałabym kiedyś być w tej redakcji. No i można powiedzieć, że w jakiejś tam części jestem. Uważam ludzi z "Tygodnika" za swoich przyjaciół. Kiedy odchodziłam z telewizji, także od nich miałam wiele ciepłych sygnałów.

- Propozycji pracy było sporo. Zdecydowała się pani na TVN24.
- Po pierwsze ta stacja mi się podoba. Uważam, że jest fajna, profesjonalna i wiarygodna, że znakomicie wypełnia pewną lukę, bo przed nią nie było w Polsce całodobowej informacji telewizyjnej. Druga sprawa: kiedy zaczęłam mieć kłopoty w telewizji publicznej, przyjaciele z TVN24 dzwonili ze słowami wsparcia, pocieszenia. Decydując się na odejście, miałam w głowie, że mogę na nich liczyć. Należało to uszanować, choć potem pojawiły się inne propozycje, znacznie korzystniejsze finansowo.

- Mieliśmy już okazję oglądać panią w nowej stacji w charakterze specjalistki od newsów.
- Lubię newsy, mam temperament newsowca i u Mariusza Waltera będę robiła dokładnie to samo, co w telewizji publicznej, a w przyszłości, kto wie, może więcej. Tutaj jest tak szeroka antena, takie otwarcie na wszelkie propozycje, że jeśli ktoś chce się rozwijać w innym kierunku, nie ma żadnego szlabanu.

- Z bliska obserwowała pani ważne wydarzenia polskiej sceny politycznej, komentowała je i poznawała opinie wielu osobistości ze świata polityki. Jaka jest pani ocena polskiej rzeczywistości?
- Muszę powiedzieć, że ostatnio jestem w dużej, jeśli tak można powiedzieć, depresji, jeśli chodzi o polską scenę polityczną i nasze życie publiczne. Byłam świadkiem debaty Sejmu o samorozwiązaniu, podczas której padło wiele obelg, wiele oszczerstw i taki język nienawiści był na porządku dziennym, że byłam przerażona. Sejm jednak nadaje ton życiu publicznemu i odnoszę wrażenie, że po ostatnich kilkunastu miesiącach przyzwyczailiśmy się do tego, że pewne rzeczy możemy mówić bezkarnie. A ja nie chciałabym się do tego przyzwyczajać. Posłowie wchodzą na trybunę i mówią, że ten jest złodziej, a ten zdrajca - i nikt na to nie reaguje, a jeśli nawet, to wstydliwie, a ja chciałabym, żeby pełnym głosem to wypływało i żeby się temu sprzeciwiono. Nie mogę przystać na to, by poziom debaty był tak miałki intelektualnie i, mówiąc krótko, tak beznadziejny. Przeraża mnie deficyt autorytetów (myślę o wielkich autorytetach, takich, jak Jan Nowak-Jeziorański, Bogu dziękować, jeszcze obecny i słuchany). Bo w Sejmie autorytetów prawniczych czy samorządowych nie ma. W poprzednich parlamentach byli różni politycy, ale jeśli występował jakiś problem, przynajmniej wiadomo było, do kogo pójść, i że zdanie tego człowieka będzie się liczyło. Teraz jest masa posłów z Samoobrony czy Ligi Polskich Rodzin, którzy inaczej myślą o państwie, niż ja o nim myślę - i to jest dla mnie przerażające.

- Gdyby miała pani przedstawić przed kamerą swój punkt widzenia na pracę sejmowej komisji śledczej i prognozy z nią związane, jak by to mniej więcej zabrzmiało?
- Gdy powstawała komisja śledcza, miałam duże wątpliwości, obawiałam się, że politycy zechcą upiec własną pieczeń na tym ogniu, próbować coś wyjaśnić, ale tak naprawdę rosnąć w siłę, pokazywać się, czerpać z tego profity. Myślałam, że będzie to wykorzystywane do własnych doraźnych interesów. A teraz, kiedy słucham, zwłaszcza posła Rokitę, dostrzegam autentyczną chęć wyjaśnienia sprawy, więc złe prognozy zmieniłam na dobre. Oczywiście, niekorzystne są zmiany personalne, niektórzy członkowie komisji zupełnie się nie nadają do pełnienia funkcji ze względu na, że tak powiem, przymioty swojego intelektu, ale generalnie bym powiedziała, że ta komisja w przeciwieństwie do prokuratury już coś nam wyjaśniła.

- Między innymi sytuacja na rynku pracy sprawia, że dziennikarze bez oporów podejmują się różnych ról, wykonywania rozmaitych zawodowych zleceń, choćby pozostawało to w sprzeczności z ich wyobrażeniem o roli, jaką powinni pełnić.
- Uważam, że dziennikarz odpowiada przede wszystkim przed sobą i bez względu na wszystko jest jednak samotną wyspą. Najważniejsza dla niego powinna być jego własna wiarygodność i nazwisko. Powinien być lojalny wobec firmy, w której pracuje, ale przede wszystkim wobec siebie.

- BBC lansuje dziennikarza bez właściwości. Takiego, który nie zdradza własnych poglądów, tylko jest tubą.
- Stanowczo się z tym nie zgadzam. Dziennikarz to dziennikarz. Nawiązuję do Kapuścińskiego, który swego czasu powiedział, że mamy dziennikarzy i media-workerów. Ci drudzy mogą pracować wszędzie i robić wszystko: jednego dnia są dziennikarzami, drugiego rzecznikami prasowymi. Prawdziwy dziennikarz pełni specyficzną rolę. Powtórzę za Jerzym Turowiczem: to on bierze pewną odpowiedzialność za świat i życie publiczne.

- Co należy robić, by być tak sprawnym i tak odpowiedzialnym dziennikarzem jak pani?
- Dziękuję za komplement. Nie powiem, że po prostu taka jestem, bo ja się po prostu cały czas uczę i ciężko pracuję, by mieć pojęcie o tym, o czym mówię. Czasami okoliczności wymagają, że jadę zrobić temat, na którym się gorzej znam, i wtedy zawsze gorzej to wypada. A jeśli przygotuję się odpowiednio, zaczerpnę wiedzy, która gdzieś tam jest w głowie, jestem bardziej pewna siebie i bardziej wiarygodna.

- Jeszcze jedna okoliczność temu sprzyja - wyrozumiała rodzina.
- Oczywiście. Moja rodzina jest bardzo wyrozumiała. W każdej sytuacji mogę liczyć i na rodziców, i na męża. Muszę im oddać sprawiedliwość. Kiedy wracam do domu po całym dniu pracy, bardzo zmarnowana, zawsze czekają na mnie dwie kanapki i herbata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska