Feralne grzybobranie. 6-letni Tomek walczy o życie, jego ojciec ma wyrzuty

fot. Janusz Motyka
Pan Jerzy z dyplomem przedszkolnym syna. Od września Tomek miał pójść do zerówki.
Pan Jerzy z dyplomem przedszkolnym syna. Od września Tomek miał pójść do zerówki. fot. Janusz Motyka
- To grzybobranie będzie mnie męczyło do końca życia - mówi pan Jerzy, ojciec 6-letniego Tomka. Losy jego synka, który zjadł muchomora sromotnikowego, śledzi teraz cała Polska.

Tomek już rozmawia z lekarzami!

Tomek już rozmawia z lekarzami!

Sześciolatek z Tarnawiec k. Przemyśla, który w ubiegłym tygodniu przeszedł w warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka zabieg transplantacji wątroby, obudził się ze śpiączki.

W środę po południu chłopiec rozmawiał już z personelem szpitala.- Pacjent ma się coraz lepiej. Wątroba i nerki pracują dobrze i nie trzeba ich już wspomagać. Podobnie jak płuca, dzięki czemu chłopiec jest już odłączony od respiratora. Wygląda na to, że teraz będzie już tylko lepiej - powiedział nam wczoraj Paweł Trzciński, rzecznik CZD.

Zdaniem lekarzy nic nie wskazuje także na uszkodzenie mózgu, którego bardzo się obawiano. - Skoro dziecko z nami rozmawia, to raczej wszystko jest w porządku - mówi Trzciński.
Jeżeli stan zdrowia chłopca nie pogorszy się, za kilka dni zostanie przeniesiony z oddziału pooperacyjnego na gastroenterologiczny. W szpitalu zostanie jeszcze przynajmniej miesiąc.

Od września Tomek miał iść do zerówki. Bardzo na to czekał. Zapowiadał się na dobrego ucznia. Potwierdza to dyplom superprzedszkolaka. Ale nie siądzie szybko w szkolnej ławie. Chłopak walczy o życie w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Zatruł się sromotnikiem.

Skromny, drewniany domek w środku Tarnawiec, w gminie Krasiczyn. Niedaleko sklepu i kościoła. Pan Jerzy krząta się po gospodarstwie. Właśnie próbował wydoić krowę, ale nie daje sobie rady. Zwykle zajmowała się tym żona. Ale teraz czuwa w szpitalu przy chorym synu.

- Próbowałem podłączyć dojarkę. Ale ta krowa ma ze dwanaście lat, a dojarki na oczy nie widziała, to gdzie się przyzwyczai. Marta, znaczy żona, to raz dwa i krowę wydoiła, a mnie za nic nie idzie - mówi pan Jerzy i zaprasza do domu.

Co chwila odrzucali dawców

Widać, że jest bardzo zmęczony. Kilkanaście minut przed naszą wizytą w Tarnawcach w Warszawie zakończyła się kolejna operacja jego ukochanego synka. W środku, na ścianach sporo świętych obrazków, głównie z Matką Boską, nad drzwiami krzyżyk. W gościnnym pokoju, w oszklonej szafce zdjęcie Tomka wkomponowane w zieloną czterolistną koniczynę. Obok dyplom ukończenia katechizacji. Na dole stylizowana na cyfrę sześć świeczka na tort. Pewnie została z urodzin chłopca.

- W Warszawie wszyscy dziennikarze chcieli z nami rozmawiać. W końcu przed kamerami uciekałem. Mnie już psychika zaczęła wysiadać. Teraz trochę mi przeszło - mówi. Ciągle przed oczami ma najtragiczniejsze wydarzenia sprzed tygodnia, czyli poszukiwania dawców wątroby dla Tomka.

- Zwątpiłem już całkowicie. Moja siostra chciała dać wątrobę. Nie nadawała się. Siostrzenica - wątroba nie nadawała się. Siostry wątroba by pasowała, ale jest zbyt otyła i lekarze się bali o nią. Siostrzenica ze strony żony to już prawie pewna była, że będzie dawcą.

Jeździli do Warszawy, w sądzie byli, wszystko się zgadzało, wszystko było obgadane. Ale jakiś głupi ząb, chory kiedyś, zapalenie okostnej, zadecydował o odrzuceniu - przez dłuższą chwilę pan Jerzy nie może nic powiedzieć. Odrzucanie kolejnych dawców dla walczącego o życie syna, gdy decydują minuty, było wielką traumą. - No i tak jakoś wyszło, że jeden się koło Warszawy zabił, a ten drugi to prawdopodobnie gdzieś koło Rzeszowa. Nie wiem. Podziękowaliśmy już tej rodzinie.

Ściąłem dwa gołąbki, Tomek wskazał trzeciego

Pan Jerzy nie rozstaje się z telefonem komórkowym. Co chwila ktoś dzwoni, ale najbardziej czeka na telefony od żony. Bo od niej dostaje najnowsze informacje o synku. - Najbardziej to się obawiam, jak on na tym łóżku szpitalnym wytrzyma. Tomuś był taki ruchliwy. Tylko naprawdę wysoka gorączka mogła go do łóżka zapędzić. Ojciec wyrzuca sobie, że dał się skusić na te grzyby i dał je zjeść Tomkowi. Jego jedynemu dziecku.

Na grzyby wybrali się w niedzielny poranek, do Cisowej. - Ja gołąbka czerwonego nie wezmę, pieczarki i podpinek też nie. Jak byliśmy na tych grzybach, to tutaj sobie rósł gołąbek, dalej jeszcze jeden. Jak ja się po nie schyliłem, to Tomcio mówi: tato, tam jeszcze jest. No i go ręką zgarnąłem.

One skurczysyny z muchomorem są jednakowe, różnią się nogą. Na sromotniku jest pierścień, a na tamtym nie ma. No, ale ja ciachnąłem tylko kapelusz i wrzuciłem do koszyka - opowiada pan Jerzy. Zaraz po powrocie do domu zaczęli oporządzać grzyby. Smażyli. Tomek nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł je zjeść. Była uczta dla wszystkich.

- Daję głowę, że ten trzeci to musiał być sromotnik. Bo tamtych nogi widziałem, a tego nie. I to jest mój straszny błąd i to do końca życia będzie mnie prześladować - rozpamiętuje ojciec Tomka.

Ważne

Ważne

Muchomor sromotnikowy

- najbardziej trujący grzyb z rosnących w polskich lasach. Spotkać go można z końcem lata i jesienią. Oliwkowozielony lub białozielony kapelusz, z gęstymi blaszkami pod spodem. Ma pierścień na łodydze. Zawarte w tym grzybie toksyny są śmiertelnie niebezpieczne. Zjedzenie nawet kawałka sromotnika jest bardzo niebezpieczne, prowadzi do nieodwracalnego uszkodzenia narządów, m.in. wątroby.

Wszystkie grzyby poszły do kosza

Tydzień leżał w szpitalu, ale w tym czasie może z kilka godzin spał. Taki był w nerwach. Dopiero teraz lekarze dali mu tabletki na sen, ale i tak spać nie może. Co chwila się budzi. - Zobaczę jakieś buty syna albo coś innego, to nie mogę wytrzymać i zaraz płaczę.

Drugie, czego nie może sobie darować: to, że tak późno zgłosili się do lekarza. Zaczęło się w niedzielę wieczór. Tomek wymiotował. Pan Jerzy i żona też. Wszystkim chciało się spać. Ale sąsiedzi tłumaczyli, że to pewnie grypa żołądkowa, bo we wsi grasuje. Przejdzie. Dopiero w poniedziałek, gdy synka zaczęło "rzucać", pojechali do lekarza do Krasiczyna, stamtąd szybko do Przemyśla, a potem do Warszawy.

Tomek to duma i oczko w głowie pana Jerzego. - Pomaga mi w gospodarstwie. Jak jeszcze nie znał się na cyferkach, a mu kazałem przynieść kluczyk ósemkę, to Tomcio pyta: tato, a czy to ten, gdzie są dwa brzuszki? Tak, synku, to ten. Jak sobie o tym przypomnę, to mnie zaraz w gardle ściska - mówi pan Jerzy.

Już nie będzie zbierał i jadł grzybów. Te, co miał zasuszone, wyrzucił na śmieci. I prawie pełny koszyk borowików ceglastych. - Lekarze powiedzieli mi, że nie jest powiedziane, że wystarczy zjeść niewielki kawałek sromotnika, aby się zatruć. Jak to mówią, coś zjesz, to wódka z pieprzem pomoże. Przy ogórku, kiełbasie tak, ale nie przy tym skurczybyku - mówi.

Dowiedział się też innej rzeczy. Niektórzy grzybiarze do koszyka z jadalnymi grzybami zabierają na pamiątkę, dla ozdoby, muchomory. Nie wolno! Toksyny ze sromotnika przejdą na inne grzyby.

Wszyscy czekają na powrót Tomka

W Tarnawcach wszyscy czekają na powrót Tomka. - Fajnie się z nim bawiło. Często do nas przychodził na komputer. Lubił gry samochodowe - opowiada kuzynka Tomka. Tuż przy sklepie zaczepiają nas dwie starsze kobiety. Nawet się nie upewniają, czy my w sprawie Tomka.

Od kilku dni każdy obcy w ich miejscowości przyjeżdża w sprawie chłopca. - Wiecie coś, panowie? - zagadują kobiety. - To taki fajny chłopaczyna był. Wszędzie go było pełno. Rodzicie w ogień by za nim poszli. Jest dla nich wszystkim. A i my za nim tęsknimy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska