Grupa Bilderberg. Władcy marionetek?

morguefile.com
morguefile.com
Światem rządzi finansjera - mówią zwolennicy spiskowych teorii. Szefowie największych firm faktycznie rozmawiają regularnie z najważniejszymi politykami na tajemniczych spotkaniach. Czy to jest dowód na istnienie "światowego rządu"?

Dziewiąty czerwca 2013. Angielskie miasto Watford w hrabstwie Hertfordshire przypomina wielką twierdzę. Porządku pilnują głównie amerykańskie służby specjalne, a najlepiej strzeżonym obiektem jest miejscowy hotel Groove.

Meldują się w nim: amerykański miliarder David Rockefeller, prezes Banku Światowego James Wolfensohn, przewodniczący korporacji Goldman Sachs Peter Sutherland i inni szefowie najbogatszych firm na naszym globie, m.in. Google'a i Amazona. Jest też żona Billa Gatesa, Melinda Gates, i małżonka byłego prezydenta USA Hillary Clinton.

Z polityków przybyli m.in. szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso i były sekretarz stanu USA Henry Kissinger. Wśród 140 znamienitych gości jest także przedstawiciel naszego kraju - Jan Vincent-Rostowski, wicepremier i minister finansów RP.

- To władcy marionetek. Światowy rząd. Oni naprawdę istnieją - krzyczą niedaleko hotelu Groove grupki osób protestujących przeciwko temu spotkaniu. Nie mają jednak żadnych szans, żeby zobaczyć, co dzieje się za specjalnie postawionym murem oddzielającym zwykłych obywateli od najpotężniejszych ludzi świata.

Tak rozpoczyna się 61. spotkanie Grupy Bilderberg - jednej z najbardziej tajemniczych i jednocześnie wpływowych organizacji na świecie. Polacy, którzy później będą szukać informacji na ten temat, szybciej znajdą krótką notkę w portaliku zmianynaziemi.pl przeznaczonym dla zwolenników teorii spiskowych niż w jakimś szanującym się medium informacyjnym.

Spotkania Grupy Bilderberg nie są bowiem relacjonowane przez dziennikarzy. Wstęp na nie mają co prawda wyselekcjonowani redaktorzy, ale nigdy nie dzielą się z czytelnikami tym, co tam zobaczyli.

Rostowski milczy jak grób

Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z Ministerstwem Finansów. Tam potwierdzono nam, że wicepremier Rostowski był na spotkaniu Grupy Bilderberg służbowo. Zapytaliśmy resort, kto go tam zaprosił, po co tam pojechał, czego się tam dowiedział i czy sam zabierał głos.

Taką dostaliśmy odpowiedź z ministerstwa: "Założeniem Bilderberg Meetings jest umożliwienie uczestnikom, przedstawicielom świata polityki, ekspertom w takich dziedzinach jak przemysł, finanse, nauka czy media, wymiany poglądów i otwartej debaty. W trakcie spotkań Grupy nie proponuje się żadnych uchwał, nie są przeprowadzane głosowania ani wydawane żadne deklaracje polityczne. Nie obowiązuje też szczegółowa agenda spotkania. Wobec tego nie przewidywany był udział czy wystąpienie Pana Premiera w odgórnie określonej debacie".

Resort odpisał także, że "w związku z nieformalną formułą i faktem, że Panu Premierowi nie towarzyszyły osoby trzecie, nie sporządzono notatek służbowych/sprawozdania ze spotkania".

Rzecznik prasowy ministra finansów zrobił więc to, co do niego należało, czyli coś napisał, ale nic nie wyjaśnił. Tak właśnie od 1954 roku wygląda polityka informacyjna dotycząca spotkań Grupy Bilderberg. Każdy z jego uczestników zobowiązuje się, że nigdy nie będzie na forum publicznym opowiadał o tym, co usłyszał na spotkaniach. I właśnie ta aura tajemniczości daje paliwo tym, którzy wierzą w spiskowe teorie i to, że o tym, co dzieje się na Ziemi, naprawdę decyduje światowy rząd.

Na Downing Street 10 i do Białego Domu wchodził jak do siebie

Noc z 3 na 4 kwietnia 1944 roku. W samolocie lecącym z włoskiej bazy przerzutowej w Brindisi nad Warszawę leci mężczyzna w mundurze kapitana z maską na twarzy.

Oficjalnie jest jednym z cichociemnych, czyli żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych zrzucanych na spadochronach do pogrążonego wojną kraju w celu walki z okupantem. Nikt nie zna jednak jego prawdziwej tożsamości.

Współtowarzysze podróży wiedzą tylko, że tajemniczy kapitan leci na osobisty rozkaz szefa Special Operations Executive, tj. tajnej brytyjskiej agencji zajmującej się operacjami specjalnymi. Faktycznie to Józef Hieronim Retinger, polski dyplomata i szara eminencja światowej polityki. Równie tajemniczy, co wpływowy.

Pozostałych członków misji dziwi jedynie fakt, że kapitan z maską na twarzy cały czas wydaje rozkazy towarzyszącemu mu majorowi, który jest przecież wyższy rangą. To symboliczna scena, pokazująca sposób działania Retingera. Zawsze stał z tyłu, kreował się na kogoś mało ważnego, a jednocześnie wszędzie tam, gdzie miał coś do załatwienia, to on rozdawał karty.

W czasie misji do Polski miał 56 lat, kurzą ślepotę i ogólnie nie najlepszy stan zdrowia. Tym samym był wówczas najstarszym i najbardziej niedołężnym komandosem, który brał udział w jakiejkolwiek akcji.

Znany historyk Norman Davis twierdzi dziś, że faktycznie przyleciał oceniać siłę armii podziemnej i ugrupowań komunistycznych, by potem opowiedzieć o szczegółach Brytyjczykom.

Według innych źródeł Retinger, znając ustalenia konferencji teherańskiej, próbował stworzyć w kraju lewicowy rząd, który mógłby być uznany przez Stalina. Miał też zapobiec powstaniu warszawskiemu i jego spodziewanej klęsce. Przywiózł również kilka milionów dolarów, które przekazał Polskiemu Państwu Podziemnemu. W Polsce Armia Krajowa próbowała go kilkakrotnie zabić, używając do tego celu m.in. wąglika. Nie udało jej się.

Anglicy strzegą informacji o Retingerze

Po wojnie nie zaprzestał swojej pracy emisariusza politycznego. W 1948 roku Retinger zorganizował pierwszy szczyt europejski, który odbył się w Hadze. Mówił wtedy, że marzy mu się zjednoczona Europa.

Do siedziby angielskiego rządu przy Downing Street 10 oraz Białego Domu Retinger wchodził jak do siebie. W 1954 roku zaprosił do Oesterbeek w Holandii najbardziej wpływowych ludzi ze świata polityki i gospodarki. Spotkali się w hotelu Bilderberg. To od niego wzięła nazwę organizacja, którą dziś posądza się o światowe wpływy. Józef Retinger aż do śmierci w 1960 roku pozostawał jej sekretarzem.

Jego depozyt znajduje się w Muzeum Polskim w Londynie. Tam znajdują się notatki dyplomaty, rzeczy osobiste. Objęte są 100-letnią karencją, co oznacza, że przez ten czas nikt nie powinien mieć do nich dostępu.

Jedną z niewielu osób na świecie, której udało się przejrzeć część dokumentów jest Dariusz Baliszewski, dziennikarz i publicysta, autor głośnych tekstów o działalności wywiadów, polskiego podziemia, rządu na uchodźstwie i katastrofy w Gibraltarze, w której zginął gen. Władysław Sikorski.

- Do dziś nie wiem, komu służył Retinger - przyznaje Baliszewski. - Czy był to wyłącznie agent brytyjski czy także sowiecki? Na pewno był to człowiek, który miał bezpośredni dostęp do Churchilla. Są tacy, którzy przyjmują, że istnieje coś na kształt światowego rządu i że on te plany wcielał, a one się teraz realizują.

Baliszewski zwraca uwagę, że to właśnie on po wojnie zakładał zjednoczoną Europę. - Jest to niezwykle dziwna postać, niesamowicie wpływowa, szalenie kolorowa - opisuje dziennikarz. - Warto tu wspomnieć, że on nigdy nie miał pieniędzy, wszystkie swoje rzeczy utrzymywał w straszliwym nieporządku. Mimo to tak wielu ludzi się z nim liczyło.

Kiedy gen. Sikorski zginął w zagadkowej katastrofie w Gibraltarze, Retinger, który był jego osobistym doradcą, miał płakać i mówić: "zabili mi go". Zdaniem Baliszewskiego świadczyć to może o tym, że nie był zimnym i wyrachowanym agentem, ale oddanym patriotą. Który tylko w zjednoczonej Europie widział szansę na przetrwanie Polski.

Kto wybiera Włochom premiera

Od dnia założenia Grupa Bilderberg spotyka się co roku w innym miejscu, zawsze na 3-4 dni. Po co? - Skoro paru ważnych gości leci z jednego krańca świata na drugi, to jakiś powód być musi - uważa prof. Robert Gwiazdowski, znany ekonomista, ekspert Centrum im. Adama Smitha. - Jeśli sobie dyskutują o różnych ważnych rzeczach, to właśnie po to, żeby z tej dyskusji wykluł się jakiś profil działania - podkreśla.

Gwiazdowski przyznaje, że nie mógł zrozumieć pewnych decyzji politycznych, które zapadały w ostatnich latach w Europie. Na przykład mianowania na stanowisko premiera Włoch Mario Montiego. - Nie umiałem znaleźć racjonalnych powodów, poza takimi, że ktoś gdzieś z kimś to ustalił - mówi Gwiazdowski. - A kto? Niewykluczone, że Goldman Sachs z jakimś pełnomocnikiem Silvio Berlusconiego.

Profesor jest zdania, że to niemożliwe, by taka organizacja jak Grupa Bilderberg nie miała wpływu na to, co się dzieje w światowych gospodarkach. - Jeśli premier Tusk spotka się z ministrem finansów oraz prezesami NBP, PKO i KGHM, to oczywiste, że ich decyzje będą rzutowały na to, co dzieje się w polskiej gospodarce. Tak samo jest w tym przypadku. Skoro spotykają się prezesi największych banków na Ziemi i ministrowie finansów, to mają wpływ na to, co się dzieje na świecie - uważa Robert Gwiazdowski.

Zaznacza jednak, że jest przeciwnikiem jakichkolwiek spiskowych teorii dziejów. - Jakby prawdą było, że istnieje jakiś wielki spisek i prawdziwy rząd światowy, to już wszystko na świecie byłoby dawno poukładane. A nie jest - podsumowuje.

Podobnego zdania jest Andrzej Jonas, publicysta, założyciel i redaktor naczelny miesięcznika społeczno-politycznego "The Warsaw Voice". - Istnienie rządu światowego to nonsens - uważa Jonas. - Gdyby takowy istniał, to w świecie nie byłoby takiego bałaganu, jaki jest obecnie.

Jego zdaniem stworzenie takiej wszechwładnej organizacji jest w praktyce niemożliwe. - Z powodu ogromnych różnic interesów. Wystarczy powiedzieć, że jedynym spoiwem wielkich imperiów, jakie istniały, była przemoc - przypomina redaktor "The Warsaw Voice". - Właściwie jedynym wielkim nowożytnym imperium, jakie istnieje, są Stany Zjednoczone. Zbudowane na fundamencie wyłącznie demokratycznym, ale występuje w nich spoistość miejsca. Całego świata jednym rządem z pewnością opanować by się nie dało.
Nawet Palikot wśród nich się kręcił

David Rockefeller, którego majątek szacuje się na 2,9 miliarda dolarów, wraz ze Zbigniewem Brzezińskim, doradcą byłego prezydenta USA Jimmiego Cartera, założyli w 1973 roku Komisję Trójstronną.

To kolejna plutokratyczna organizacja skupiająca najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi świata. Formalnie powstała w celu poszerzenia współpracy pomiędzy Ameryką, Europą a Japonią, ale jej spotkania również nie są jawne. Dlatego także oskarżana jest o chęć zawładnięcia światem.

Oprócz samego Cartera należał do niej również Bill Clinton. Jej członkami była zresztą większość prezydentów USA po 1973 roku, sam Barack Obama był przez nią oficjalnie popierany. Jeśli chodzi o Polaków, to poza Brzezińskim należał do niej Janusz Palikot i Andrzej Olechowski.

Chcieliśmy z nimi porozmawiać na ten temat. Janusz Palikot był jednak zbyt zajęty spotkaniami z wyborcami. Olechowski zaś zaprzątał sobie głowę zbliżającym się wyjazdem na wakacje.

- Odpowiedział, że z chęcią porozmawia na ten temat, ale we wrześniu. To będzie jeszcze aktualne? - odpowiedziała nam pracownica biura Andrzeja Olechowskiego.

W 1970 roku Zbigniew Brzeziński napisał książkę "Między dwoma wiekami: rola Ameryki w erze technotronicznej". Oto jeden z jej fragmentów: "Era technotroniczna polega na stopniowym wglądzie i większej kontroli społeczeństwa. Takie społeczeństwo będzie zdominowane przez elity, nie skrępowane tradycyjnymi wartościami. Wkrótce będzie można prowadzić niemal ciągły nadzór nad każdym obywatelem i stale aktualizować pliki zawierające nawet najbardziej osobiste dane obywateli. Pliki te będą natychmiast pobierane przez władze".

W przyszłym roku portal społecznościowy Facebook, który ma już ponad miliard użytkowników, będzie obchodził 10. urodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska