Halina Mlynkova: Jestem silną kobietą

Marlena Bielińska
Halina Mlynkova
Halina Mlynkova Marlena Bielińska
Rozmowa z Haliną Mlynkovą, wokalistką.

- Witam Halinkę z Krainy Czarów. W ostatniej płycie przeszła pani na drugą stronę lustra. Czyżby bajka o Alicji w krainie czarów była tą ulubioną?
- Nie, moja ulubiona to "Dziadek do orzechów". Za Alicją nie przepadałam. Czytałam kiedyś, że w tej bajce autor dał upust swoim skrywanym żądzom, nie brakuje w niej podtekstów seksualnych, ale o tym nie napisze chyba pani...

- Oczywiście, że napiszę, bo prasa żądna jest wszelkiej sensacji, o czym sama się pani przekonała.
- No, w każdym razie "Alicja w krainie czarów" to książka trudna do sklasyfikowania, zawiera w sobie elementy zarówno bajki, jak i książki dla bardzo dorosłych czytelników. Więc nie przepadam za nią.

- To skąd druga strona lustra w nowej płycie, także w jej tytule?
- Przechodzę na drugą stronę po to, aby pod koniec płyty stanąć przed wyborem - powrócić lub nie. Stąd ten sam utwór jest zupełnie inaczej zaśpiewany na początku płyty, jako jej prolog, i zupełnie inaczej - jako epilog, zamykając płytę klamrą. Po drugiej stronie lustra jest bajkowo, czasem nierealnie, to moje emocje, przemyślenia na temat miłości czy świata.

- Producent Leszek Wronka to pani partner życiowy - co jest już informacją oficjalną. Od początku znajomości nadawaliście na tych samych falach?
- Pierwszy raz spotkaliśmy się rok temu - 11 listopada, na biznesowym obiedzie. Sytuacja w Warszawie była wówczas taka sama jak w tym roku - szum, bójki, petardy, dym. Nie umiałam złapać taksówki, więc Leszek odprowadził mnie do domu. To był niemal godzinny spacer, całą drogę rozmawialiśmy.

- O muzyce?
- Nie tylko, choć mamy podobne na nią spojrzenie. Ale przecież pochodzimy z tych samych stron, mamy podobnych znajomych, podobne poglądy.

- Wronka to znany producent w Czechach. Czy u naszych południowych sąsiadów portale plotkarskie też z wielką pompą ogłosiły: Wronka pokazał swoją nową dziewczynę?
- Plotkarskie portale w Czechach działają podobnie jak u nas. Jednak na szczęście w Czechach nie jestem rozpoznawalna jak w Polsce, więc mam spokój.

- Łatwiej jest pracować z producentem-partnerem?
- Wręcz przeciwnie, bardzo trzeba uważać, aby w pracy nie przekroczyć granic świadczących o profesjonalizmie. No i trzeba też dbać o to, aby praca nie zdominowała życia prywatnego. Na szczęście mamy o czym rozmawiać - jesteśmy przecież z tych samych światów. Nawet piwo lubimy to samo i pijemy je do dna!

- Widzieliśmy panią w opolskim amfiteatrze na przedstawieniu - projekcie muzycznym "Morowe panny", podczas którego polskie artystki śpiewają o kobietach powstania warszawskiego. Niesamowite jest to, że mieszka pani w kamienicy, w której podczas wojny mieszkała Krystyna Krahelska, która zginęła w powstaniu. Jest ona jedną z bohaterek piosenki "Za wolność", którą pani śpiewa i do której napisała pani słowa.
- Gdy przeprowadzałam się z Krakowa do Warszawy, poszukiwałam kamienicy z duszą, a nie jakiegoś apartamentowca. To miała być kamienica z grubymi murami, aby można było w niej śpiewać bez obawy o reakcję sąsiadów, kamienica z podwórkiem, gdzie mój syn będzie bawił się z dziećmi sąsiadów. I taki właśnie okazał się ten dom, od razu wiedziałam, że to moje miejsce. Mieszka mi się doskonale, synek bawi się z dziećmi sąsiadów na podwórku, raz cała ekipa dzieciaków wpada do mnie na obiad, innym razem dzieci jedzą obiad u kogoś innego...

- A kiedy dowiedziała się pani o historii domu.
- Dopiero dzień po wprowadzeniu się do niego zauważyłam tabliczkę mówiącą o tym, kto w tym domu kiedyś mieszkał.

- Wszystko, co jest w piosence "Za wolność", wydarzyło się naprawdę?
- Tak. Dostałam bardzo szczegółowe archiwalne materiały na temat kobiet z powstania. Dziewczyny wyszły w tym dniu z domu pięknie ubrane, "w sukience, w skarpetkach wyszła tylko dziś, bo słońce tak pięknie świeci, w sukience, w skarpetkach wyszła tylko dziś, miała zaraz wrócić" i już nie wróciły się przebrać na bój, zatrzymał je wybuch powstania. Spotkanie w bramie też miało miejsce w rzeczywistości: niemiecki oficer był zdumiony, gdy zobaczył, z jakimi dziewczynkami walczył - "a dziewczęta dumnie stały i zobaczył, z kim dziś walczy, poza sobą nic nie miały…" . Krystynę Krahelską nazywam w piosence Danusią, bo Danuta - to był jej pseudonim. Pozwoliłam sobie na zdrobnienie imienia, bo przecież Danuta jest nasza, tak jak nasza jest twarz Syrenki, która ma rysy Kraherskiej.

- Nie stroni pani od ambitnych projektów muzycznych. Jednym z nich - poza "Morowymi pannami" - był też udział w spektaklu "Edith i Marlena". Ponoć bardziej bliska była pani Edith, ale zagrała pani Marlenę. Przeważyło fizyczne podobieństwo do Marleny Dietrich?
- Piaf była bardziej szalona. Ale mnie bliższa jest Marlena. Márta Mészáros, reżyserka spektaklu, powtarzała, że odkąd mnie zobaczyła, wiedziała, że powinnam zagrać Marlenę. I przejrzała mnie: ja wprawdzie nie uważam się za feministkę, ale za to bliski jest mi sposób myślenia silnej kobiety.

- To przedstawienie pokazuje nieznane wątki z życia tych dwóch artystek - ich miłość, ale i wzajemną rywalizację. Najtrudniejsza scena do zagrania to...<.b>
- Nie ma w tym spektaklu trudnych momentów, są natomiast ulubione. Aktorzy lubią robić psikusy na scenie i podczas jednego ze spektakli aktor Arek Brykalski, tuż przed wejściem na scenę, spytał mnie: "Pamiętasz tekst?". Odpowiedziałam, że tak. O on na to - "A ja nie!" I już musieliśmy wejść na scenę. Tak mnie ta odpowiedź zaskoczyła, że na scenie dosłownie plątał mi się język! A Arek po prostu żartował! Wracając do ulubionych scen - jedna z nich to scena kłótni między Marleną a Edith o to, która ma pierwsza wystąpić, także sceny po śmierci Marcela, ukochanego Edith. Dużo mi dała praca w teatrze, a szczególnie, gdy podczas prób wcielałam się w coraz to inne role, zastępując nieobecnych kolegów. To była doskonała szkoła aktorska.
- W teatrze najbardziej lubi pani...
- Gdy otwiera się kurtyna. Uwielbiam ten dźwięk!
- Mówi pani jak urodzona aktorka teatralna, choć w wielu wywiadach zastrzegała pani, że nie chce zostać aktorką, bo jest spełnioną wokalistką.
- Bo jestem.
- Ale długo kazała pani na siebie czekać. 7 lat przerwy do kolejnej płyty od czasów Brathanków - to sporo.
- Wychowywałam syna, poświęciłam się temu, świadoma, że w tym czasie pojawiają się na polskiej scenie nowe głosy i nowe osobowości. I tego, że po tak długiej przerwie będę musiała siebie pokazać na nowo. Uważam jednak, że warto było...
- Są artystki, które jeżdżą z dziećmi na koncerty, siedzą z nimi w studiu przy nagrywaniu kolejnych płyt...
- Mój synek by tego nie udźwignął, miał zbyt wątłe zdrowie, trasy, koncerty - to nie dla niego.
- Rok temu zrobiła pani wraz ze swym ówczesnym mężem Łukaszem Nowickim coś niezwykłego w polskim show-biznesie. Rozwodziliście się, o czym stale donosiły gazety na pierwszych stronach. O rozwodzie synek dowiedział się z mediów, nawet wy o kolejnych terminach rozpraw też wiedzieliście najpierw z prasy. I wtedy zgłosiliście się do programu Tomasza Lisa...
- Początkowa formuła tego programu z naszym udziałem miała być inna. Obok nas mieli być też prawnik i psycholog, tematem miało być, co wolno mediom w pogoni za newsem, jakie informacje z tak osobistego zakresu może sąd podawać do publicznej wiadomości. W programie na żywo okazało się jednak, że jesteśmy sami i mamy opowiadać o tym, co nas spotkało... Gdybym wiedziała, że program tak będzie wyglądać, nigdy bym się nie zgodziła w nim wystąpić. Rozwód to nie sukces, to klęska życiowa, którą każdy chce przeżyć w intymności.
- A czym warto się chwalić?
- Miłością, przyjaźnią, nową płytą. I tym się chwalę.
- Dziękuję za rozmowę.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska