Historia hrabiny Muriel White i jej kucharki Balbiny Jenek - gotowy sceniariusz na film

fot. Witold Chojnacki
fot. Witold Chojnacki
Hollywood jeszcze się upomni o historię Muriel White, Amerykanki z Dobrej, zaszczutej przez gestapo. Losy jej kucharki Balbiny Jenek też zasługują na filmowy scenariusz.

Dla Balbiny Jenek z domu Szafarczyk świat wielkich salonów zaczął się, gdy wybuchła I wojna światowa, a skończył wraz z frontem II wojny. W 1914 roku miała 14 lat i właśnie skończyła szkołę powszechną w Rozkochowie.

Jak każda młoda dziewczyna z folwarku poszła do roboty w stodole. Zobaczyła ją tam stara pani hrabina Matylda von Seherr-Thoss i powiedziała: - Absolutnie. Taka piękna dziewczyna nie pójdzie do krów. Dawać ją do kuchni.

Trzydzieści lat później, wiosną 1945 roku, po wojennej tułaczce, pieszej ucieczce z dziećmi przed rosyjskim frontem aż pod granicę austriacką, Balbina Jenek wróciła do Dobrej. Stanęła przed spalonym zamkiem i rozpłakała się.

- Za naszym spalonym domem tak nie płakała jak za pałacem - opowiada Agnieszka Czernecka, córka Balbiny Jenek.

Potem wzięła znajomego i poszli do kościoła we wsi. Po schodach z nawy głównej zeszli do krypty rodzinnej Seherr-Thossów. W przejściu między grobowcami leżała rozbita trumna, wyrzucone ciało ostatniej hrabiny Dobrej, Muriel von Seherr-Thoss, Amerykanki z wyższych sfer.

Rosyjscy żołnierze nie oszczędzili amerykańskiego sojusznika. Zwłoki miały wyłamane palce, żeby łatwiej było pościągać pierścionki.
- Muriel White była córką znanego amerykańskiego dyplomaty Henry'ego White'a, współpracownika prezydenta Wilsona i współautora traktatu pokojowego w Wersalu - opowiada Jan Szczurek, który od 2001 roku pomaga Franciszkowi Jopkowi, nowemu właścicielowi Dobrej, w odbudowie pałacu. - Napisaliśmy do ambasady amerykańskiej o związkach tej rodziny z Dobrą. Zależy nam na zachowaniu tej pamięci.

Według informacji amerykańskiej Wikipedii Henry White wraz z żoną odwiedził swoją córkę w Niemczech w 1914 roku, czyli 5 lat po jej ślubie z Hermannem Seherr-Thossem. Być może był także w Dobrej, gdy trafiła tam młoda Balbina. Już po wybuchu I wojny światowej wyjechał do Stanów, zabierając ze sobą w bezpieczne miejsce małe dzieci Muriel.

Hrabina skacze z okna

Muriel zginęła 15 marca 1943 roku. Wyszła na drugie piętro pałacu od strony parku, wybrała okno przy samej wieżyczce. Spadła na żwirową alejkę. Autorzy książki o dziejach Dobrej napisali, że na pałacowe podwórze wjeżdżał właśnie samochód gestapo.

- Coś musiało ją przestraszyć - zastanawia się Agnieszka Czernecka. - Nie wyglądała na kogoś opanowanego przez myśli samobójcze. Chodziły słuchy, że Niemcy ją prześladowali, bo była Amerykanką, a swoje dorosłe dzieci jeszcze przed wojną odesłała do Stanów.

Niemieckie władze nie pozwoliły jej nawet na wyjazd do Ameryki na ślub swojej córki Margarit w 1938 roku. Hrabina Muriel opowiadała mojej matce, że chcą ją wysłać do Auschwitz. Że po pałacowym parku chodzą za nią jacyś obcy mężczyźni. Bała się nawet tam wychodzić.

Cały folwark płakał za hrabiną Muriel. Na pogrzeb czerwonymi dywanami wyłożyli drogę z pałacu do kościoła we wsi i zanieśli ją w trumnie do krypty rodzinnej. Balbina Jenek, kucharka z wielkiej kuchni w piwnicach pałacu, rzewnie płakała wtedy po raz pierwszy.

63-letnia arystokratka i 43-letnia kucharka z prostej, śląskiej rodziny musiały się ze sobą zżyć w ciągu kilku wojennych lat.

- Mój młodszy brat, Ginter, urodził się w 1939 roku w tym samym dniu, gdy w Ameryce przyszedł na świat wnuk pani Muriel - wspomina Agnieszka Czernecka.
- Hrabina zaraz przyniosła do naszego mieszkania różne rzeczy do jedzenia, ubranka. Spytała, czy mama ma wózek dla dziecka, bo ona może nam kupić. Od tego czasu zaczęła do nas przychodzić bardzo często, przynosiła prezenty dla braciszka. Przewijała go, karmiła i piastowała, a kiedy zaczął chodzić, zabierała go na spacery do parku. Zawsze mówiła do matki, że to jest jej synek, żeby go matka oddała hrabinie. A mama się na to oburzała: To mój chłopczyk!

Margarit, tę, która wyszła za mąż za amerykańskiego przemysłowca, pani Agnieszka też zapamiętała. Co roku pałac urządzał wigilię dla wszystkich ludzi z folwarku.

Hrabia Hermann osobiście wybierał w parku świerki, a potem strażacy z Dobrej męczyli się strasznie, żeby po drabinach włożyć je przez pałacowe okna do sali balowej na II piętrze.

Schodzili się tam ludzie ze służby, przychodził ksiądz, siostry zakonne śpiewały kolędy, a wiejskie dzieciaki dokazywały w pałacu. Agnieszce Czerneckiej zapadł w pamięć obraz młodej, pięknej Margarit, jak gra kolędy na fortepianie. I jeszcze jedno jej utkwiło: niechęć do całowania rąk hrabiny Muriel, które starsza pani wyciągała do wszystkich ze służby na każdym spotkaniu. Małej Agnieszce matka kazała zaciskać zęby. Nic nie mówić, tylko całować.

Hrabia chce ratować kucharkę

Hrabia Hermann von Seherr-Thoss uciekł pierwszy przed rosyjskim frontem. 17 stycznia 1945 w bryczce zaprzężonej w konie zajechał na podwórze przed mieszkaniem Balbiny, której mąż, stajenny, był wtedy na wojnie.

- Bierz jakiś koc, najpotrzebniejsze rzeczy i pakuj dzieci do landauera - rozkazał Albince, bo tak wszyscy mówili w pałacu na powszechnie lubianą kucharkę.
- Uciekam do swojego majątku w Krausowitz w Austrii. Tu niedługo będą Rosjanie. Jedź ze mną!

Nie pojechała. Oprócz swojej trójki dzieci miała pod opieką jeszcze troje. Dzieciaki znajomej ze wsi, która dwa tygodnie wcześniej trafiła do szpitala. Albinka Jenek nie chciała zostawić cudzych dzieci bez opieki, a do powozu wszyscy zabrać się nie mogli.

Hrabia odjechał sam. Pod Dzierżoniowem - jak napisano w monografii Dobrej
- zabrał ze sobą jakąś miejscową kobietę z dziećmi. Pojechała z nim aż do Austrii. Po wojnie została drugą żoną hrabiego Hermanna von Seherr-Thoss. Kto wie, gdzie by dziś mieszkała Agnieszka Czernecka, gdyby jej matka w styczniu 1945 roku posłuchała hrabiego...

Po dziedzicu uciekali pracownicy folwarku. Ludzi ze wsi przepędziło wojsko. Kazali wszystkim otwierać w domach drzwi i okna, bo będą w pobliżu wysadzać wielką fabrykę amunicji.

- Rosjanie przerwali wał na Odrze i przyszli do wsi przez las - opowiada Gerard Laksy, sołtys Dobrej, który miał wtedy 5 lat i też uciekał przed frontem z rodzicami.

- Kiedy zajęli zamek, Niemcy zaczęli kontratakować. Niemieckie lotnictwo zbombardowało zamek. Łuna była taka, że kilometr dalej można było gazetę czytać w środku nocy.

- Nie wierzę, że to niemieckie lotnictwo - mówi Agnieszka Czernecka. - Byłam kiedyś na dachu pałacowym. Tam była namalowana wielka swastyka, żeby niemieckie samoloty wiedziały, że nie wolno bombardować. Ktoś musiał wysadzić pałac.

- Wszystkie stropy, dach, ściany, zawaliły się do środka pałacu - pokazuje Andrzej Michalik, majster z Dobrej, który od 2001 roku pilnuje remontu prowadzonego przez nowego właściciela. - Kiedy tu weszliśmy cegły jeszcze leciały na głowę. Najpierw musiałem pozwalać z góry luźne elementy, żeby nie było wypadku.

Majster Michalik pokazuje skrzynię wyładowaną rozbitymi talerzami. Jedyne znalezisko z epoki Seherr-Thossów w tonach gruzów, jakie wynieśli z ruin.
- Nic po nich nie znaleźliśmy - mówi Michalik.

Tęsknię do Dobrej

Agnieszka Czernecka jest nieformalnym doradcą ekipy budowlanej. Przywieźli ją kilka razy do Dobrej, żeby opowiedziała, jak pałac wyglądał w czasie świetności, gdzie była kuchnia, a gdzie salony.

- Tęsknię do Dobrej. Pieszo bym tam poszła, nawet dzisiaj - mówi pani Agnieszka.
- Jakbym miała swoje pieniądze, tobym je dała na odbudowę pałacu. Mam nadzieję, że jak wszystko się skończy, to mnie jeszcze pan Jopek zaprosi na otwarcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 9

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
Bardzo wzruszajace opowiadanie.Moze wreszcie "ludzie dojezdni po 1945" zrozumia wreszcie historie tej slaskiej ziemi .A moze Muriel White tez polskie korzenie miala??

Zastanów się chwilę i pomyśl, kogo w Twoim otoczeniu, dzisiaj najprościej można byłoby podpiąć pod określenie "ludzie dojezdni". Sądzę, że nie pomyślisz w tej chwili o przybyłych tu po wojnie osiedleńcach, których miejscami już czwarte pokolenie szczęśliwie tu mieszka, podziwia i uwielbia tę Ziemię, darowaną przez Opatrzność oraz nie ma najmniejszego zamiaru nigdzie się wyprowadzać.
G
Gość
Bardzo wzruszajace opowiadanie.Moze wreszcie "ludzie dojezdni po 1945" zrozumia wreszcie historie tej slaskiej ziemi .A moze Muriel White tez polskie korzenie miala??

Gwarantuję Ci, że historię znają całkiem dobrze i jest dla nich na tyle zrozumiała, że mogą bez żadnych trudności (kompleksów) wyciągać z niej poprawne wnioski oraz zdecydowanie i łatwo odróżniać prawdziwe wydarzenia historyczne od, nawet interesujących, ale niewiele znaczących epizodów.
P
Paweł
Czy jest ktoś w stanie wskazać miejsce dokładnie z którego okna wyskoczyła w pałacu???
T
Tomek
Ludzie, ja jestem dojezdny po 45 jak to piszecie ale nie rozumiem o co chodzi z tym określeniem? od kiedy poszedłem do szkoły to spotykam się z niechęcią tutejszych ze względu na to że jestem Polakiem. nigdy nikomu nic nie zrobiłem i nie widziałem żeby inny Polak wyrządzał Ślązakom jakieś krzywdy (przecież warszawiacy się tu nie przenosili), a co się nie obrócę to tylko: Poloków to ino motkiem po łebie czaskać albo chadziaje do wora a wór do jeziora. że o znacznie gorszych nie wspomnę. bez sensu są takie uprzedzenia ale niestety ja już się nauczyłem że w Ślązakach są one tak głęboko zakorzenione że prędzej Niemiec z Polakiem pozbędą się uprzedzeń do siebie niż Ślązak pozbędzie się uprzedzeń do Polaka.
~JaN~
W dniu 20.03.2009 o 18:39, graf napisał:

Bardzo wzruszajace opowiadanie.Moze wreszcie "ludzie dojezdni po 1945" zrozumia wreszcie historie tej slaskiej ziemi .A moze Muriel White tez polskie korzenie miala??


Wzruszenie to chyba mało.
Przede wszystkim refleksja nad skutkami jednej z wielu tragedii wyjennych, jakie zdarzyły się na tej śląskiej ziemi.
Natomiast, nie martwił bym się aż tak bardzo "ludźmi dojezdnymi po 1945".
Nie przyjechali na Śląsk jako globtroterzy.
Przemieścili się tutaj i to przeważnie z kresów II Rzeczypospolitej, tuż po zakończonej wojnie na podstawie "ustalonego nowego światowego porządku", jako wygnańcy i przesiedleńcy.
Większość z "dojezdnych" uniknęła eksterminacji ze strony władzy sowieckiej, m. in. wywiezienia na Syberię,
jak również ratowali swoje życie przezd eksterminacją ze strony działających skutecznie tamtejszych nacjonalistów.
Są z pewnością na tyle wrażliwi, że potrafią właściwie ocenić zdarzenia z ostatniej wojny.
D
Dzięgiel
,,Taka piękna dziewczyna nie pójdzie do krów. Dawać ją do kuchni. ''-Niemcy to umieli docenić miejscowych!!
Trzeba jaki monument postawić.
S
Sy-Sy
... i ponieśli koszty wojny której nie rozpętali.
g
gonzoR
a tam, przecież oni tu przynieśli kulturę wyższą, zaawansowaną wiedzę techniczną i ekonomiczną tak doskonałą, że nawet doszli już do etapu, że kiedyś jednak coś tu było i trzeba coś odbudować...
g
graf
Bardzo wzruszajace opowiadanie.Moze wreszcie "ludzie dojezdni po 1945" zrozumia wreszcie historie tej slaskiej ziemi .A moze Muriel White tez polskie korzenie miala??
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska
Dodaj ogłoszenie