I znowu jakoś to będzie

Joanna Jakubowska [email protected]
Trzy czwarte ankietowanych (75 proc. - o 6 punktów więcej niż przed czterema laty, w lipcu 1999 roku) uważa, że polski system podatkowy należy zreformować. Przeciwnego zdania jest tylko 6 proc. badanych, natomiast duża grupa (19 proc.) nie ma wyrobionego zdania na ten temat.CBOS pytał też respondentów o rządowy projekt zmian w systemie podatkowym. Zdaniem 33 proc. badanych propozycje rządu nie są zbyt dobre, ale można je zaakceptować w obecnej sytuacji. Tylko 8 proc. uważa, że są to dobre propozycje. Najwięcej przeciwników tych propozycji jest wśród osób pracujących na własny rachunek (59 proc.).
Trzy czwarte ankietowanych (75 proc. - o 6 punktów więcej niż przed czterema laty, w lipcu 1999 roku) uważa, że polski system podatkowy należy zreformować. Przeciwnego zdania jest tylko 6 proc. badanych, natomiast duża grupa (19 proc.) nie ma wyrobionego zdania na ten temat.CBOS pytał też respondentów o rządowy projekt zmian w systemie podatkowym. Zdaniem 33 proc. badanych propozycje rządu nie są zbyt dobre, ale można je zaakceptować w obecnej sytuacji. Tylko 8 proc. uważa, że są to dobre propozycje. Najwięcej przeciwników tych propozycji jest wśród osób pracujących na własny rachunek (59 proc.).
Polska jest krajem niekończących się reform. Od kilku lat doskonali się u nas m.in. system podatkowy. Reformy polegają na podnoszeniu podatków i komplikowaniu przepisów.

Im więcej reform, tym gorzej działa państwo i gorzej żyje się obywatelom. Rzecz w tym, że reformy nie są robione dla dobra publicznego, lecz podporządkowane są interesom licznych partykularnych grup, głównie polityków i powiązanych z nimi lobby. Wszystko odbywa się zgodnie z zasadą "im gorzej, tym lepiej (dla nas)". W odróżnieniu od lat poprzednich, rząd oprócz narastającego niedoboru budżetowego ma w tym roku jeszcze jeden strup na głowie: składkę, którą Polska musi wpłacić w przyszłym roku do wspólnego budżetu Unii Europejskiej. Dlatego wciąż szuka nowych źródeł dochodów i znajduje je w kieszeni podatnika.

U podstaw niepowodzeń tzw. reform leży ich autorstwo: zamiast niezależnych fachowców tworzą je politycy albo ekonomiści, którzy stali się politykami. Żaden rząd nie chce na serio uzdrawiać finansów państwa, czyli mówiąc w skrócie: zmniejszać deficytu przez ograniczanie wydatków. Oszczędności oznaczają narażenie się wyborcom i utratę ich poparcia w następnych wyborach. Politycy z dwojga złego wybierają więc podnoszenie podatków. Przypomina to nieustanne naciąganie finansowej (budżetowej) kołdry, która z roku na rok staje się coraz krótsza. Podnoszenie podatków skutkuje zmniejszeniem wpływów do budżetu. Przeciętni podatnicy uciekają w szarą strefę, a najbogatsi nie płacą ich w ogóle, bo rozliczają się w tzw. rajach podatkowych.

To, co rząd wymyślił w tym roku w sferze finansów państwa i polityki fiskalnej, nie odbiega od dotychczasowego sposobu myślenia. Wszystko, co robi ekipa Leszka Millera, jest podporządkowane zwiększeniu wpływów do budżetu, nie bacząc na skutki. Większość tych działań odbywa się pod pozorem obniżania podatków i hasłem sprawiedliwości społecznej. Oba uzasadnienia są fałszywe: to, że oddajemy państwu coraz więcej łatwo jest wyliczyć, a sprawiedliwość społeczna w wydaniu SLD polega na stosowaniu Janosikowego prawa, czyli zabieraniu jednym i dawaniu drugim. Z tym, że ci drudzy też na tym tracą.
Reforma podatkowa na 2004 rok (w rzeczywistości nie jest to żadna reforma, tylko nowelizacja obecnych ustaw) przewiduje:
- likwidację większości ulg podatkowych,
- dalsze mrożenie progów podatkowych,
- utrzymanie stawek podatkowych na dotychczasowym poziomie (19, 30 i 40 proc.),
- opodatkowanie dochodów z giełdy,
- opodatkowanie dochodów szkół wyższych, przedszkoli i szkół
prywatnych,
- zastąpienie ulg od darowizn (10 lub 15 procent rocznego dochodu) odliczeniem w maksymalnej kwocie 380 złotych,
- podniesienie podatku VAT do maksymalnej stawki 22 proc.
W zamian rząd proponuje:
- podniesienie kwoty wolnej od podatku z 2790 zł do 3168 zł,
- pozostawienie dwóch ulg (odsetkowej za spłatę odsetek od kredytów na zakup nowych mieszkań) i rehabilitacyjnej,
- obniżenie stawek CIT z 27 do 19 proc.
- być może także wprowadzenie ujednoliconej 19-procentowej stawki podatkowej dla przedsiębiorców, którzy rozliczają się z PIT.

Przeciętny obywatel nie zyska na tych zmianach nic, tylko straci:
- Dzięki istniejącym dotychczas ulgom, podatnicy mogli oszczędzić przeciętnie 300 zł rocznie, teraz utracą taką możliwość, z kolei na podwyższeniu kwoty wolnej od podatku podatnicy zyskają 71,84 zł rocznie.
- Przez zamrożenie progów podatkowych dziesiątki tysięcy podatników będą płacić podatki według wyższych stawek przy niewielkim wzroście dochodów. Tę prognozę potwierdzają dane resortu finansów: w 2002 roku ponad 34 tys. podatników wpadło w wyższy, trzeci przedział podatkowy przy nieznacznym wzroście dochodów. Ubyło natomiast podatników, których dochody mieściły się w 2001 roku w pierwszym i drugim progu podatkowym.
- Utrzymanie dotychczasowych stawek podatkowych (19, 30 i 40 proc.) przy jednoczesnej likwidacji prawie wszystkich ulg spowoduje wzrost efektywnej stawki podatkowej (dzięki ulgom i kwocie wolnej od podatku realnie płacimy niższą stawkę, czyli tzw. efektywną). Już w 2002 roku, kiedy znikły niektóre odliczenia, stawka efektywna wzrosła z 15,61 proc. do 15,85 proc. W przyszłym roku wzrośnie jeszcze bardziej.
- Opodatkowanie dochodów z giełdy (19 proc.) tylko pozornie dotknie wyłącznie graczy giełdowych. Efektem tego może być odpływ pieniędzy z giełdy i kapitału inwestycyjnego z Polski.
- Przez opodatkowanie placówek oświatowych podrożeć mogą opłaty za przedszkola i czesne w prywatnych szkołach (od podstawówki po niepubliczne szkoły wyższe). Opodatkowanie zysków państwowych szkół wyższych spowoduje natomiast uszczuplenie funduszy na stypendia naukowe i niższy poziom nauczania w tych szkołach (wypracowane zyski były przeznaczane na stypendia dla najzdolniejszych studentów i doktorantów, a także na inwestycje w bazę naukową).
- Zmniejszenie odpisu od dochodu z tytułu darowizn (dla osób fizycznych) z obecnych 15 proc. do 380 zł ograniczy skłonność ludzi do filantropii i dzielenia się pieniędzmi z biedniejszą częścią społeczeństwa.
- Wyrównanie stawek VAT-u do maksymalnego 22-procentowego poziomu w związku z wejściem Polski do UE. Nieprawdą jest, że Unia żąda od krajów członkowskich wprowadzenia ujednoliconej stawki podatku VAT. W większości krajów obowiązuje niższy VAT niż u nas (od 15 do 21 proc.). Z 22-procentową stawką Polska znalazłaby się w czołówce krajów o najwyższym podatku płaconym od towarów i usług (zaraz po Danii i Szwecji, które mają 25 proc. VAT) i na równi z Finlandią (22 proc.). Z 7 do 22 proc. miałby wzrosnąć podatek na materiały i usługi budowlane, a także na artykuły dziecięce oraz na gazety, które znaczną część powierzchni przeznaczają na reklamę. Efektem podwyższenia VAT-u będzie wzrost cen mieszkań, stagnacja w budownictwie i ograniczenie popytu wewnętrznego.
Andrzej Raczko, minister finansów, zapewnił (z trybuny sejmowej 27 sierpnia), że zaproponowane przez jego resort zmiany w podatkach oznaczają uproszczenie systemu fiskalnego i zmniejszenie obciążeń, a tym samym przyczynią się do ożywienia gospodarki.

Jest dokładnie odwrotnie: utrzymanie takiego systemu doprowadzi do kryzysu finansów państwa, wykończy przedsiębiorczość i zwykłych obywateli. Zaniechanie gruntownych działań naprawczych doprowadzi do tego, że dług publiczny przekroczy w przyszłym roku dopuszczalny próg 60 proc. PKB (już teraz sięga 50 proc. PKB). W takiej sytuacji Konstytucja nakazuje zrównoważyć budżet automatycznie: dochody muszą zrównać się z wydatkami. Oznacza to brutalne cięcie wydatków albo radykalne podniesienie podatków. Straci na tym i gospodarka, i obywatele. Stracą wszyscy, także rząd. Społeczeństwo długo nie zapomni "reform" koalicji SLD-UP. A ta nadal liczy, że jakoś to będzie, że znów się uda (tzn. wzrost podatków zapełni jednak monstrualną dziurę budżetową, a rząd jakoś dotrwa do końca kadencji).

Pazerność polityków, korupcja na wszystkich poziomach władzy, pozorowanie reform, łupienie skóry z podatników, dobijanie przedsiębiorczości, brak dbałości o dobro publiczne to nic innego jak wyraz pogardy rządzących wobec obywateli, całkowity zanik poszanowania elementarnych zasad i wartości. Liczy się wyłącznie interes grup trzymających władzę (finansowy i polityczny).
Rząd pozostaje głuchy na argumenty i perswazje przedsiębiorców, niezależnych ekonomistów i opozycji. Środowiska te domagają się zmniejszenia i uproszczenia podatków, zmniejszenia składek na ZUS, ograniczenia roli państwa i wpływu urzędników na gospodarkę, zredukowania administracji państwowej, przyspieszenia prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, oszczędności budżetowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska