Jak pan Franciszek zamachnął się na prezydenta Komorowskiego

Fot. Archiwum
Franciszek i Cecylia Andzulewiczowie: – Przecież my głosowaliśmy na prezydenta Komorowskiego!
Franciszek i Cecylia Andzulewiczowie: – Przecież my głosowaliśmy na prezydenta Komorowskiego! Fot. Archiwum
Franciszek Andzulewicz szykował się, by zabić głowę państwa. Doniesienie w tej sprawie złożył na policji inkasent z elektrowni, który przyszedł odczytać liczniki. Prokuratura wszczęła śledztwo.

- Było tak - mówi pomówiony emeryt z Surmin koło Bań Mazurskich. - Inkasent sobie odczytywał co trzeba, a ja w telewizji jak raz zobaczyłem redaktora, jak krytykował prezydenta Komorowskiego: że niby prezydent obiecywał, że wycofa wojsko z Afganistanu, nie dotrzymał słowa i jakoś tak dodał, że trzeba go za to zniszczyć. Zniszczyć, czyli co, zabić? - miał dodać od siebie emeryt Andzulewicz. A inkasent nic nie powiedział, tylko odczytał, pożegnał się i wyszedł.

Poszedł prosto na policję, gdzie złożył donos obywatelski, że przed chwilą był świadkiem przygotowań do zamachu na prezydenta Komorowskiego i jednocześnie ofiarą namów, by się przyłączył.

W mieszkaniu państwa Andzulewiczów zaroiło się od śledczych, szukali broni, którą pan Franciszek nawet legalnie posiadał jako były policjant, ale rok temu zdał do komisariatu i dziś chwali Boga za tamtą decyzję. W okolicy na okoliczność przesłuchano dodatkowo cztery osoby, czy jest im coś wiadomo w sprawie.

Problem w tym, że pan Franciszek ma motyw, by nie lubić prezydenta za ten Afganistan. Służy tam syn państwa Andzulewiczów. Z własnej woli, ale przecież nie z woli rodziców. Andzulewiczowie o niczym innym nie myślą, tylko by ich najmłodszy syn cały z zdrowy stamtąd wrócił, co nie jest regułą. Pan Franciszek był już na dwóch pogrzebach tych, co wrócili, ale w ołowianych trumnach. I nie chciałby już być na trzecim.

Z Afganistanu właśnie dzwonił syn Darek spytać, co ojcu się stało, bo i tam dotarła wieść, że chce się zamachnąć na prezydenta. Po tym telefonie pani Cecylia jako matka nic nie powiedziała, tylko zasłoniła twarz, płacząc: zrobili z nas bandytów.

- Oddałem wojsku czterech synów i za to mają mnie za terrorystę - potakuje smutno pan Franciszek, kawaler orderu "Zasłużony dla Obronności Kraju". W prokuraturze złożył zeznania, jednak prokurator nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

- Prowadzimy postępowanie w kierunku podżegania do zamachu na głowę państwa, czyli zbrodni zagrożonej karą od 12 do 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocia - potwierdza Mieczysław Orzechowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. Czyli, matematycznie rzecz ujmując, panu Franciszkowi wychodzi najmniej po 3 lata odsiadki za każdego oddanego wojsku syna.

Pani Cecylia myśli też o tym, co powiedzą sąsiedzi. Jedni na pewno, że to głupota jakaś, bo wszyscy po tym mordzie w Łodzi wolą dmuchać na lodowate. Ale inni - że widocznie coś w tym musi być, skoro wokół Andzulewiczów tyle policji.

A tego inkasenta więcej do domu nie wpuszczą. Kto by pomyślał, że taki inkasent może człowieka wykończyć - przyznaje pan Franciszek. Bo to jego rodzina czuje się ofiarą. Sami też złożyli na inkasenta doniesienie, domagają się cofnięcia przez niego pomówień, przeprosin i nawiązki na jakiś dom dziecka.

Prokuratura zapowiada szybkie zakończenie śledztwa.

- Występują istotne rozbieżności w zeznaniach. Przewidujemy konfrontację obu postaci tej historii. Dopiero potem albo zostaną postawione zarzuty, albo prokurator uzna, że nie ma do nich żadnych podstaw - tłumaczy kolejność - sprawy prokurator Mieczysław Orzechowski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska