Jerzy Szteliga - upadek barona lewicy

fot. Sławomir Mielnik
Indywidualista. Przekorny, ambitny, uparty - mówią i jego znajomi, i zajadli wrogowie.
Indywidualista. Przekorny, ambitny, uparty - mówią i jego znajomi, i zajadli wrogowie. fot. Paweł Stauffer
Czy istnieje choć jeden urzędowy dokument stwierdzający, że jest winny złamania prawa? On mówi, że nie ma takiego. No i co tu zrobić z tym Szteligą?

Już na wstępie rozmowy zastrzega, że ani słowa nie powie na temat swego trzytygodniowego aresztowania ani w sprawie zarzutów, które prokuratura przesłała do sądu jeszcze w maju ubiegłego roku.

Bo - tłumaczy - ilekroć coś chlapnął gdzieś w mediach, zaraz prokuratura zwoływała konferencję prasową i upominała, by trzymał język za zębami, jak każe art. 249 kodeksu karnego.

A przecież chlapał zawsze.

Indywidualista. Przekorny, ambitny, uparty - mówią i jego znajomi, i zajadli wrogowie. Stronnik Szteligi opowiada: - Był taki zjazd w Jarnołtówku, jego gwiazda już blakła, ale wystarczyło, że się pojawił w kuluarach, zaraz powstały dwie frakcje: ci od Jurka i reszta.

Andrzej Namysło, wieloletni rywal: - Nigdy nie umiał grać w grupie. Jak stworzył ekipę "młodych eseldowskich wilczków" to zaraz ich medialnie zamordował, ale niekonsekwentnie, bo o konkretach nic nie wspomniał.
Wróg Szteligi: - Niczym Wałęsa wykorzystywał "zderzaki" i bez wahania wymieniał, gdy się zużyły.
Co zrobić z facetem, który zawsze był hardy i uwielbiał dostarczać dziennikarzom uciechy? To on zapowiadał, że gdyby Oleksy zjawił się w dawnej siedzibie partii na ul. Dwernickiego, poszczułby go psami. Kolegów wyzywał od wyliniałych brytanów, opowiadał ze swadą, że gdy jego dawni partyjni kumple dowiadywali się, że ich korupcja wychodzi na jaw, ręce tak im się trzęsły, że rozlewali po stoliku smaczną i pożywną whisky.

Umie rzucić mięsem i skrótem w sam raz na nagłówek. Z pogodą figlarnego dziadka opowiada też, jak to grzeszył w młodości, "oszczędnie gospodarując prawdą" w wypowiedziach dla mediów, gdy zwycięski po raz pierwszy sojusz rwał stołki dla swoich i cisnął ile sił, by odwołać dawnego wicewojewodę Kasperka.

Znajomi mówią: Ma taki "pałer" i wewnętrzne przekonanie o swej uczciwości, że nie boi się ani Boga, ani historii, ani sądów. Szteliga boi się wyłącznie swojej żony.

Biografia polityczna jakby przyprawiona nutką szekspirowskiego dramatu. Z barona, władcy, nietuzinkowego posła - do piekła aresztu i infamii. Gdyby w Opolu zrobić badania opinii, na pytanie o Szteligę chyba większość mówiłaby - to ten od afery ratuszowej. Wiadomo, komuch.

Ale w swej dawnej partii do dziś ma więcej przeciwników niż zwolenników. Jego zwolennicy mówią: - Łatwiej wybaczono by u nas Leszkowi Poganowi niż Jurkowi.

Ta jego niewyparzona gęba

Głubczyce nigdy nie były dobrym miejscem do rozpoczynania kariery. A jeszcze gorszym Kwiatoniów, opodal granicy. Klimaty jak z filmu "Rejs": nuda, zwierzęta, pola, PGR. Zapamiętał, że 16 jajek było trzeba wyzbierać z grzęd, by kupić coś na dzień do jedzenia.

Ale unika tanich wzruszeń: - Rzeczywiście miałem w sobie jakiś "pałer", który kazał mi stawiać sobie coraz wyższe wymagania. Zresztą okoliczności też mnie popychały do przodu.

Był tu w Głubczycach PGR prowadzony przez słynnego Michałka. I tak się złożyło, że moja mama została posłanką. Był PRL, gospodarka nakazowo-rozdzielcza, ludzie mieli życiowe kłopoty, przychodzili do mamy, a ja jej pomagałem w ich rozwiązywaniu. I wie pan, że to działało? Rynna komuś ciekła, to poseł, partia, kazały naprawić i zaraz było naprawione. W oczach chłopaka z głubczyckiego liceum ten system był sprawny!

Wojsko mu się zaczęło przyglądać, to uciekał, jak wszyscy. Ale do Warszawy, do ekskluzywnego wtedy Instytutu Politologii Uniwersytetu Warszawskiego. Był rok 72, gierkowska prosperity szczodrze nakręcana zachodnimi kredytami ludziom się podobała.

Radio Wolna Europa, Głos Ameryki owszem, coś tam marudziły, ale po siermiężnym socjalizmie Gomułki dla Szteligi nie brzmiały przekonująco.
A uniwerek w stolicy to zupełnie inny świat niż ten głubczycki. "Czerwone harcerstwo" Kuronia. "Czarna Jedynka" Macierewicza.

Szteliga poznaje ludzi - Marka Ungiera, który będzie potem szefem kancelarii Kwaśniewskiego. Słucha wykładów najwybitniejszych profesorów. U Fukiera Himilsbach odruchowo dorzuca im brakujące drobne do wina, bo nie może patrzeć na trzeźwych studentów.

A obok Polska rośnie w siłę i ludzie żyją dostatniej, choć sam Szteliga waletuje, bo do dochodów mamy wliczono jej poselskie diety i wyszło, że Szteliga burżuj, więc mu socjalizm do akademika nie dopłacił.

Połowa lat 70. "Budujemy drugą Polskę", a jemu proponują studia doktoranckie na Uniwersytecie Leningradzkim. Pewnie, że jedzie. Dziś mówi, że tam studia to była orka nieporównywalna z tą w Polsce, a wykładały naukowe sławy.

Jest już szefem sądu partyjnego, ale jakoś go nie chcą przyjąć do partii. Bo co? Pił i ryczał po ulicach antykomunistyczne pieśni? Mówi, że nie pił i nie ryczał, ale sam nie wie, czemu go partia nie polubiła. Może nie umiał powstrzymać pokusy "chlapania", jak ma w zwyczaju?

W 78 wraca do kraju. Jest już mężem, ojcem, a państwo każe mu pracować w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Gdzie będę mieszkał? - pyta rektora, i słyszy, że "gówno go to obchodzi".

To ucieka do Opola: - Mietek Nijakowski pomyślał i powiedział "bierzemy cię". No i tak został na WSI asystentem. Ale żyje w trójkącie: żona w Leningradzie, syn w Niemczech, on tu.

To wymarzony układ dla wywiadu. SB proponuje:
- Paszport za współpracę. Szteliga: - Cokolwiek ktoś o tym pomyśli, ja wtedy rozumiałem sprawy tak: chcą, żebym patrzył, czy naszych ludzi nie werbują obce wywiady. Były lata osiemdziesiąte, a ja myślałem tak: To jest moje państwo, bo innego nie mam. Te obce wywiady nie powinny czepiać się naszych ludzi.

Byłem w SB

No i się spotyka z oficerem bezpieki, i mówi o swych spostrzeżeniach na temat prób penetracji naszych środowisk przez obce wywiady:
- Nikt mnie nie zwolnił ze zobowiązań, które wtedy zaakceptowałem - mówi dziś.
- A skoro tak, muszę uciąć ten wątek. Przerwałem współpracę z SB, ale gdy wprowadzone zasady lustracji zaczęły obowiązywać, przyznałem się do tego publicznie.

Do dziś pamięta tamtą konferencję prasową, gdy powiedział o swym uwikłaniu dziennikarzom. Potem pierwszą wizytę w Sejmie, bo był już posłem:
- Byłem zaskoczony. Bałem się ostracyzmu, a tu graba, graba - z różnych klubów. Facet - ty masz nerwy ze stali - słyszałem. Kuroń się zmartwił: "będę miał kłopot z AWS" powiedział, bo miałem być jego zastępcą w komisji ds. mniejszości. Ale nawet Franciszek Szelwicki głosował za moją kandydaturą, gdy przyszło co do czego.

Ale problemów narobił sobie jeszcze wcześniej. Cofnijmy się do 83 roku. Szteliga w końcu jednoczy swoją rodzinę w jednym miejscu, w Opolu, ale zaraz potem wylewają go z ówczesnej monopartii (PZPR) i do kompletu z roboty.

Wniosek o wyrzucenie z partii składa Andrzej Namysło - późniejszy towarzysz Szteligi w SLD i jeszcze późniejszy przeciwnik. W realnym socjalizmie wyrzucenie z partii i z pracy oznaczało właściwie, że człowiek powinien przestać istnieć.

Pomocną rękę wyciąga ówczesny rektor WSI w Opolu, prof. Kabza: - W charakterystyczny dla siebie chłodny sposób każe mi się wziąć w garść i zabrać do roboty.

Szteliga się bierze i w 89 roku wykonuje ruch kompletnie niezrozumiały: gdy wszyscy uciekają z tonącej PZPR, on bierze stanowisko szefa partii na Opolszczyźnie.

Czy to jeszcze przekora, czy ciągoty samobójcze?

Gmach KW (siedziby partii w Opolu) jest co rusz obrzucany puszkami z czerwoną farbą.
- Może była w tym nuta przekory, ale przede wszystkim przekonanie, że ten system można zracjonalizować i uczłowieczyć - mówi dzisiaj.

- Pan wspomina ostatnie senne plenum, a ja pamiętam z niego, że wielu z wtedy obecnych i niemych jest dziś burmistrzami, wójtami, czymś zarządzają i nie dlatego, że wstąpili do jakiegoś mitycznego układu, tylko dlatego, że socjalizm nie tylko potrafił promować miernoty, ale też dawał szanse naprawdę zdolnym. Znam przypadki, gdy same załogi broniły szefów, starych komuchów, przed atakami rozmaitych nawiedzeńców, bo rozumiały, że w nowej gospodarce, rynkowej, liczą się wiedza i umiejętności, a nie pochodzenie z prawego politycznego łoża.

Komuch (jak lubi o sobie z uśmiechem mawiać) i współpracownik służb robi w wolnej już Polsce karierę polityczną. Umie korzystać z mediów, ostentacyjnie nie kręci, odpowiadając na wiecach na pytania o swą przeszłość polityczną. Jest w dobrych, koleżeńskich stosunkach z większością opolskich polityków, którzy oficjalnie okazują wstręt do "czerwonych".

Gdy są konkrety do wykonania - wsparcie dla powołania Uniwersytetu Opolskiego na przykład - staje się posłem-lobbystą gotowym sprzymierzyć się z każdym, kto ma podobnego pozytywnego fioła. Ale ciągle ma niepoprawne refleksje:
- Jak byłem tym pierwszym sekretarzem, to gdy coś kazałem zrobić, było robione od razu i bez gadania.

A kiedyś, jako poseł, przyprowadziłem do ministerstwa ludzi z takiej niewielkiej podopolskiej firmy. Mieli problem i mieli rację. Ale usłyszałem od dyrektora gabinetu ministra: "A po kiego ch..a pan mi tych baranów przyprowadził?" No, ciśnienie tak mi skoczyło, że chyba byłem wtedy po raz pierwszy w życiu rzeczywiście czerwony od butów po początki łysiny! Demokracja jest OK, ale zbyt wielu ludzi potrafi z niej zrobić karykaturę gorszą niż nasz total-soc.

Za późno na szczerość

3 listopada 2006 r. Jerzy Szteliga wyszedł z aresztu tymczasowego. Odebrała go żona Kerstin.
(fot. fot. Sławomir Mielnik)

Wybuch afery ratuszowej był paradoksalnie początkiem końca Szteligi. Był "Myszką Miki" opolskiej lewicy - jej twarzą, ikoną, symbolem - więc w potocznej opinii grzesznikiem, bo albo wiedział o łapówkach branych przez lewicowych prominentów w mieście, albo zgrzeszył podwójnie - nie wiedząc, o czym powinien.

Kiedy ruszył do ofensywy, krzycząc na łamach nto, że "Złodzieje chodzą po mieście" (złodzieje z jego własnej partii), było już za późno. Sekwencja zdarzeń - wyborcza porażka sojuszu, wstyd, złość były zbyt wielkie, by krzyki Szteligi mogły cokolwiek zmienić. Koło politycznej fortuny obróciło się na jego niekorzyść.

- Ruszył do ofensywy, ale medialnej - mówi dziś z przekąsem Andrzej Namysło.
- Zagrał się na śmierć w dziesiątkach wywiadów, zamiast zwyczajnie iść do prokuratury i powiedzieć, co wie. Ten prasowo-radiowy karnawał, jaki sobie urządził, ludzie w SLD pamiętają mu do dziś.

Może dlatego teraz jest sam?

Dziś ma w domu teczki z różnymi dokumentami, a wśród nich rachunki ze spółdzielni inwalidów w Pokoju na kanapę, sygnowaną przez nowego barona opolskiego SLD, jego następcę. Kopię pisma, jakie darczyńca jego stowarzyszenia przesłał do sądu z prośbą, że skoro kwota została uznana została za łapówkę, niechże mu będzie zwrócona, tym bardziej, że nikt z tych pieniędzy nie wziął ani grosza i jak parę lat temu wpłynęły, tak do dziś bezużytecznie leżą na koncie, więc cóż za strata?

Andrzej Spór, szef największej, namysłowskiej organizacji SLD w regionie:
- Człowiek z tytułem doktora od dwóch lat musi żyć z pensji żony, choć żaden proces się nie odbył, żaden zarzut nie został dowiedziony... Więc można być skazanym na infamię mimo braku wyroku? To państwo prawa? A dawni koledzy z SLD? Są nadal w grze, więc wolą trzymać z daleka, by się Jurkiem nie pobrudzić. To już przecież nie kwestia polityki, ale poczucia przyzwoitości.

Żona Szteligi, Kerstin, gdy palimy papierosy w garażu, przestrzega go jednak, by nie dał się zamknąć w pajęczynie szczegółów, bo o detalach tylko sąd zechce słuchać i nikt poza nim.

Ciąży na Sztelidze zarzut, udziału w łapówkarskiej aferze ubezpieczenia Elektrowni Opole. Odpierał go na łamach nto:
- Żyłem w dostatku i nie musiałem kombinować - mówił w wywiadzie.
I dalej: - Jestem facetem, który za życia stał się nieboszczykiem. Wiedziałem, że wielokrotnie z ust różnych prokuratorów padało pytanie o Szteligę. A to jakaś fabryka dywanów w Kietrzu, a to afera ratuszowa.

Pytali: "Nic pan nie wie o Sztelidze, to taki czyścioszek? Dookoła niego kwitła korupcja, a on jeden czysty się znalazł?". Z kręgów sądowych dowiedzieć się można, że Szteliga z ubezpieczania elektrowni nie ma związku innego jak tylko przez ówczesną prezes PZU Opole, która jest głównym podejrzanym, a jednocześnie wpłaciła na konto stowarzyszenia Szteligi ok. 90 tys. zł. Czy było to przygotowanie do "przeprania" tej kwoty?

- Zostałem podwójnie skazany. Raz jako była osoba publiczna. Do tego jako poseł na Sejm zagłosowałem za ustawą, że nauczyciel akademicki, który dostał zarzuty, jest skasowany. Mój plan zamknięcia kariery politycznej, powrotu na uczelnię i habilitacji trafił szlag. Jestem facetem, który za życia stał się nieboszczykiem. Nic nie mogę robić. Teraz siedzę tylko w domu. Czekam na proces. Będę się zażarcie bronił.

Żaden tam epilog

Próbował wrócić do polityki, gdy w Opolu zawiązało się SdPL. Jej lider Marek Borowski, póty naciskał na opolską strukturę socjaldemokracji, by zgodziła się na przyjęcie Szteligi do klubu parlamentarnego partii, aż opolska struktura - w proteście przeciw tym naciskom - się rozsypała w 2005 r.

- Nie wykluczam powrotu do polityki, oczywiście po stronie lewicy - mówi dziś Szteliga. - Lubię wyzwania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska