Kacper Kowalski: "Fotografia precyzyjnie opisana jest jak znak drogowy. Ja zmuszam do myślenia"

Anna Konopka
Anna Konopka
Kacper Kowalski na tle swoich fotografii, nagrodzonych w konkursie World Press Photo. Wystawę można oglądać w Galerii Sztuki Współczesnej do 20 grudnia.
Kacper Kowalski na tle swoich fotografii, nagrodzonych w konkursie World Press Photo. Wystawę można oglądać w Galerii Sztuki Współczesnej do 20 grudnia. Fot. Anna Konopka
Jedyny Polak nagrodzony w obecnej edycji World Press Photo, Kacper Kowalski - opowiada o tym, jakie uczucie jest silniejsze - miłość do fotografowania czy do... uciekania w przestworza.

Perspektywa robienia zdjęć „z góry” jest ciekawsza niż ta „oddolna?” Przyznasz, że fotografowanie z powietrza, podczas lotów paralotnią czy wiatrakowcem, choć nie jest już nowością, to jest wciąż ekstrawaganckie.

Od mojego pierwszego lotu mija już prawie 20 lat. Od samego początku chęć takiego fotografowania mnie wręcz obezwładniła. Latanie to bardzo uzależniająca forma aktywności i pasji, jest stanem, do którego się tęskni.

Mówisz, że to poważne uzależnienie?

Od adrenaliny i „doznawania przestrzeni” na pewno! Lecisz, gdzie tylko chcesz i czujesz się niezależny. Oczywiście omijam strefy wojskowe i strefy lotnisk pasażerskich (śmiech). To uzależnienie było tak silne w moim przypadku, że szukałem dla niego uzasadnienia. Stąd fotografia stała się dla mnie wymówką, pretekstem do tego, by latać „na legalu”.

Jak złapałeś bakcyla?

Na początku bardzo dużo latałem sportowo. Ścigałem się po niebie całego świata.

Gdzie udało ci się dolecieć?

Były Indie, Wietnam, Nepal, Australia, Hiszpania, Portugalia… no, chyba z pół świata! To fantastyczna opcja na zobaczenie i zwiedzenie świata zupełnie inaczej. Zwykle sportowo lata się tam, gdzie są dobre prądy powietrzne, gdzie jest termika i inne warunki. Bardzo często nie idzie to w parze z jakąkolwiek atrakcyjnością turystyczną. Na przykład jakaś mała górka, która jest atrakcyjna dla lataczy, jest kompletnie nieciekawa dla wszystkich innych. Tak poznaje się prawdziwe miejsca, ludzi.

Był taki moment, że miałeś dość latania?

Po którymś sezonie znudziłem się ściganiem, ale nie samym lataniem. Po czterech latach architektura - mój wyuczony zawód - także przestała mnie pasjonować. Pomyślałem sobie, że albo muszę odwyknąć od latania, bo to mocno mną zawładnęło, albo muszę znaleźć sobie wymówkę.

A wymówką stała się fotografia…Wygrała silniejsza pasja?

Ona była rodzajem opcji. Z jednej strony mogłem się podzielić tym, co widzę, a z drugiej na tym zarabiać. Na samym początku nie miałem żadnych ambitnych fotograficznych planów, żeby opowiadać jakąś historię o świecie…Fotografowałem usługowo, głównie hotele, autostrady, miasta - wyłącznie w Polsce.
Czy wiedza zdobyta na studiach zmienia twoje podejście do robienia zdjęć z „lotu ptaka”?

Tak, bo okazało się, że ta architektura we mnie wcale nie umarła. Fotografowałem świat w sposób architektoniczny, opisując jego cechy, patrząc pionowo w dół.

Dlaczego zdjęcia wykonane w powietrzu zacząłeś pokazywać innym?

Okazało się, że to szalenie atrakcyjny punkt widzenia, a szczególnie to, że nie do końca wiadomo, na co się patrzy (śmiech). Od tego się zaczęło.

I ta historia trwa już prawie 20 lat!

Fotografowałem od początku, kiedy zacząłem latać, ale wtedy to było na takiej zasadzie, że dzieliłem się tym, co widzę, bo chciałem mieć zwykłą pamiątkę z moich wypraw. Ten właściwy i świadomy czas zawodowego robienia zdjęć „pionowo w dół”, trwa już jakieś 10 lat.

Zostałeś wyróżniony w kategorii projektów długoterminowych, które są nową kategorią w konkursie World Press Photo. Zdjęcia przedstawiają różne krajobrazy w okolicach twojej rodzinnej Gdyni. Ile czasu zajęło ci przygotowanie całego projektu, co się na niego składa?

Fotografowałem w promieniu 50 km od mojego domu. Gdy rozpoczęła się moja przygoda z fotografowaniem świata, to robiłem to jeszcze analogowo, to były jeszcze te czasy sprzed rewolucji cyfrowej. Zainspirował mnie francuski fotograf Yann Arthus-Bertrand, który zrobił głośny projekt „Ziemia z nieba”. A jeszcze pokolenie wcześniej żył pewien słynny Szwajcar George Gerster. Ci artyści poprzez swoją twórczość opowiadali o świecie, pokazując bardzo spektakularne miejsca.
Ty też o tym marzyłeś?

Ja też zawsze chciałem pojechać w jakieś ciekawe miejsca, na przykład do Indii albo do Afryki na pustynię - właśnie po to, żeby uzyskać niesamowity efekt. Oglądając prace tych mistrzów, doszedłem jednak do wniosku, że nie będę miał takich możliwości jak oni. Trzeba mieć między innymi gigantyczny budżet. Stwierdziłem jeszcze, że już nie mam takiej potrzeby, by pojechać w spektakularne miejsce, tylko po to, żeby zrobić dobre zdjęcie. To trochę pójście na łatwiznę. Pomyślałem, że przecież historia, którą mogę opowiedzieć, może być na podstawie mojego własnego podwórka, które bardzo dobrze znam. Ten krajobraz jest jak w teatrze, może być pretekstem do tego, żeby powiedzieć historię o ludziach jako takich. Ten projekt mojego „opowiadania” trwa do dzisiaj.

Co jest na twoich zdjęciach?

Od 2006 roku fotografowałem epizody, różne odsłony ludzkiej działalności podpatrywane z lotu ptaka. Tak powstała seria pt. „Jeden dzień na plaży” w 2009 roku. Pokazałem to, co ludzie robią przez cały dzień na plaży w tym samym miejscu.

To zdjęcia, które powstały na plaży we Władysławowie i one po raz pierwszy doceniło jury World Press Photo?

Tak i to była moja pierwsza nagrodzona seria.

Kolejne tematy dotyczyły ważnych wydarzeń. Rok temu zachwyciłeś jury WPP albumem „Toxic Beauty”. Wtedy na warsztat weszły tereny przemysłowe, powstały zdjęcia w zakładach chemicznych, kopalniach odkrywkowych… Pokazujesz pewien kontrast - piękno, ale toksyczne…

Tak, powstała też seria o powodzi w Sandomierzu czy właśnie projekt „Toxic Beauty”. Bardzo mnie interesowało, co dzieje się za płotem tych wielkich fabryk, które dymią i buczą, co się dzieje tam, gdzie nie można normalnie wejść.
Tobie płot nie przeszkadzał…

Jasne, płot mnie nie obowiązywał, bo mogłem lecieć nad nim (śmiech). W międzyczasie fascynowała mnie przyroda, a dokładnie to, czy to, co widzę, to jest prawdziwa przyroda, a może uprawa? Zadawałem sobie pytania: „Gdzie kończy się uprawa, a zaczyna dzikość?, „Co należy do nas, a co do przyrody?”. I tak dalej…

Przyszła więc pora na prezentację efektów twojego latania i fotografowania…

Po 2010 roku, razem z Agnieszką Jacobson-Cielecką, przygotowywaliśmy wystawę w Dusseldorfie i wtedy zrodził się pomysł, żeby to wszystko spiąć jedną klamrą, tak, żebym mógł opowiadać o całości, o całym portrecie. Wcześniej to były bardziej rozdziały większej historii. I tak ruszył projekt „Efekty uboczne”, który miał kilka wystaw, aż w końcu dostał nagrodę na WPP.

Gdy już mowa o ekspozycjach, to nie ma żartów. Na koncie masz imponującą liczbę wystaw, m.in. ponad 80 ekspozycji na całym świecie w ramach WPP za rok 2013 i 2014, gdy zostałeś laureatem. Ten konkurs motywuje? To wielkie wyróżnienie w branży..

To w końcu najważniejszy konkurs fotografii prasowej, więc wytycza pewne ścieżki. Wysyłanie fotografii na WPP zbiega się z końcem każdego roku. Wtedy każdy fotograf może zajrzeć do swojego archiwum, skonfrontować swoje cele z tymi z ubiegłego roku i sprawdzić, co teraz udało się zrobić, odpowiedzieć sobie na pytania: „Czy pracuję tylko warsztatowo, czy może twórczo? Czy idę w dobrą stronę?”. Nie warto chować zdjęć do szuflady!

Projekt jest zwieńczony publikacją książkową „Efekty uboczne/Side Effects”, która na rynku ukazała się w styczniu 2014 r. Jakie to efekty uboczne? Szkodliwe rozumiem?

W świecie prasy, gdzie jakaś fotografia pracuje ilustracyjnie i jest publikowana pojedynczo, powinna mieć opis mówiący o tym, co na niej widzimy. Niestety przez to, że jako czytelnicy jesteśmy nauczeni łatwego dostępu do wiedzy, poniżej fotografii znajduje się zwykle opis na temat tego, co na niej jest, a najlepiej, gdy oprócz tego znajduje się jeszcze wyjaśnienie, co my powinniśmy o tym problemie sądzić...
A to źle?

W ten sposób media odmóżdżają swoich czytelników. W momencie, w którym zaczyna się interpretować rzeczywistość, nadając jej pozytywny lub negatywny wymiar, troszkę wchodzi się w politykę. Nie chcę wartościować w żaden sposób tematu, który poruszam.

Dlatego twoje prace trzeba samemu interpretować?

Na moich autorskich wystawach czy to w książce moje zdjęcia są podpisane wyłącznie koordynatami geograficznymi. Chcę, aby odbiorca poczuł się tak jak ja. Gdy lecę, wiem, kiedy zrobiłem zdjęcie, w jakim dniu, o jakiej porze roku i gdzie, ale z powietrza nie widzę żadnych podpisów z tłumaczeniem.

Zmuszasz więc do poszukiwań?

Tak, bo uważam, że fotografia, która jest precyzyjnie podpisana, staje się jak znak drogowy - ma jedno znaczenie i nic więcej. Co innego, jeżeli zdjęcia dotyczą spraw, gdzie kontekst jest istotny, a wydarzenia dzieją się między ludźmi, to opis jest niezbędny. Natomiast ja chciałem, żeby moje zdjęcia były trochę jak poezja - otwarte na interpretację. Nie jest dla mnie tak ważne to, żeby ludzie dobrze je odczytali, tylko żeby oglądając - uruchomili wyobraźnię, zaczęli się zastanawiać nad tym: „Co my tu robimy?”, „Czy to dobrze, że robimy to, co robimy?”.

Chcesz wywołać dyskusję?

Tak. To, z czego się cieszę, to odrobina zacięcia fotoreporterskiego, takiego obserwatora, który stara się być w totalnym środku.

W wywiadach mówisz, że interesujesz się badaniem relacji między ludźmi a przyrodą. Czy z tych obserwacji wynika, jakie one są? Poprawne czy też nie zawsze? Jeśli są kiepskie, to dlaczego?

Tu w ogóle powstaje wiele pytań, na przykład: „Czym jest piękno? Dlaczego jest tak, że może nam się podobać coś, co w swojej istocie jest śliskie i śmierdzi? Czy krajobraz, w którym występuje człowiek, to jest ten krajobraz, który on sobie podporządkowuje, czyni ziemię sobie poddaną, jak daleko ma prawo to zrobić?”.

Bardzo często się mówi: „Co ci ludzie robią tej biednej ziemi, naturze?”, a to jest przecież wielka manipulacja. Jeżeli ludzie coś komuś robią, to wyłącznie sobie. Jeżeli człowiek przesadzi, to nastąpi wielka katastrofa i on wyginie. Przyroda za ileś milionów lat i tak się odbuduje, w innej bogatej formie, tylko już bez nas.
Zdarzyła ci się jakaś ekstremalna sytuacja podczas latania?

To, czym się zajmuję jest w tej grupie ryzyka co jazda konna, na nartach czy nurkowanie. Ważny jest respekt wobec powietrza, przyrody, natury, lotu - to jest podstawa. Jeżeli pilot nie boi się niczego, to się odkleja od rzeczywistości i szybko kończy się jego kariera.

Ile czasu przelatałeś, robiąc zdjęcia?

Spędziłem ok. 4 tys. godzin w powietrzu. Gdy lecę, obserwuję ziemię, którą znam z… ziemi. Nie czuję się elementem tej ziemi. To jest trochę tak, jakbym nurkował, obserwował rafę koralową. Zamieniam się więc w mieszkańca zupełnie innej krainy. Będąc fotografem dokumentalnym, artystą-pilotem - cały czas przynoszę spojrzenia z bardzo odległej krainy, ale ta odległa kraina nie jest 15 tys. km od Polski, tylko 150 metrów nad poziomem gruntu. To właśnie Polska jest moją odległą krainą. Zmieniając perspektywę, nagle może się okazać, że nasz kraj jest piękny, zróżnicowany i bardzo jeszcze nieznany.

A zdjęcie z najwyższej wysokości?

Zdarzyło mi się fotografować z wysokości ok. 3-4 tys. metrów, ale muszę przyznać, że tam wysoko jest nieprawdopodobnie nudno. Widać co prawda bardzo dużo, ale żeby zmienić krajobraz, trzeba lecieć z godzinę czasu, bo lecę z prędkością około 30 km na godzinę. Znacznie ciekawiej jest lecieć sobie te 150 metrów nad ziemią i co chwilę widać coś nowego.

Jakie są twoje najbliższe plany?

Jeden z projektów dotyczy energetyki odnawialnej. Kontynuuję „Efekty uboczne”, bo to kompletne studium przypadku człowieka, więc jeszcze długa droga przede mną. Szykuję jeszcze trzeci projekt kreacyjny „Tkając” - to będzie fikcja oparta na faktach, gdzie rozwalam własne fotografie dokumentalne, by z nich odbudować swoje wspomnienia z lotów.
Kacper Kowalski urodził się w 1977 roku, jest absolwentem wydziału architektury na Politechnice Gdańskiej. O sobie mówi „artysta pilot”: fotografik, architekt, pilot. Specjalizuje się w zdjęciach wykonywanych z „lotu ptaka”, które wykonuje najczęściej z wysokości 150 metrów nad gruntem z paralotni oraz wiatrakowca. Kowalski jest laureatem nagród i wyróżnień w najważniejszych polskich i międzynarodowych konkursach fotograficznych: World Press Photo (2009, 2014 i 2015), Picture of The Year International - POYi (2012, 2014, 2015), Grand Press Photo (9 razy).

W styczniu 2014 roku ukazał się pierwszy debiutancki album „Efekty uboczne”. Fotografie z tego cyklu wystawiane są w galeriach na całym świecie. Na co dzień Kacper Kowalski mieszka i pracuje w Gdyni.

World Press Photo to konkurs, który przedstawia najlepsze zdjęcia prasowe na świecie z danego roku. W tegorocznej 58. edycji wzięło udział 5692 fotografów z całego świata, których prace - w sumie 97912 zdjęć - oceniało jury składające się z grupy fachowców. Zwycięskie zdjęcie wykonał duński fotograf - Mads Nissen, a przedstawia ono parę młodych gejów: 21-letniego Jona i 25-letniego Alexa. Obaj półnadzy leżą na łóżku w przyciemnionym pokoju. Zdjęcie powstało w Sankt Petersburgu. World Press Photo pokazuje najważniejsze wydarzenia polityczno-społeczno-kulturalne, które w danym roku wydarzyły się na świecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska