Każdy proboszcz był tu krótko...

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Mieszkańców wsi podzieliła kaplica przedpogrzebowa, której nie zbudowali. To wina księdza i dlatego musi stąd odejść - twierdzą niektórzy.

Jako parafia doszliśmy w 1999 roku do wniosku, że trzeba ją budować - mówi Zbigniew Kozłowski, wtedy inicjator budowy, dziś główny oponent księdza, domagający się jego odejścia.
Zdaniem Zbigniewa Kozłowskiego, budowa została wszczęta za aprobatą proboszcza, który wskazał miejsce i przystał na pomysł budowania kaplicy oraz obiecał współpracę przy inwestycji.
Ks. Walenty Kozioł podkreśla, że cała jego aprobata ograniczyła się do tego, iż w rozmowie z panem Kozłowskim przyznał, że kaplica pogrzebowa byłaby potrzebna, ale parafii nie stać w tej chwili na nową inwestycję.
- Potem zostałem już postawiony przed faktem dokonanym. Powołano komitet budowy kaplicy, przedstawiono mi gotowy projekt architektoniczny, zaczęto zbierać od ludzi pieniądze. Wreszcie na placu kościelnym pojawili się geodeci, którzy wbili paliki wyznaczające ławę pod przyszłą kaplicę. Nie spytali mnie nawet o zgodę - mówi proboszcz.
- Ksiądz wiedział o wszystkim od początku, nawet zrobił szkic pod przyszłą kaplicę - twierdzi Kozłowski. - Nie zaraz powiedzieliśmy księdzu, że to my, komitet, będziemy zbierać od ludzi pieniądze i dysponować nimi. Ksiądz miał się zajmować sprawami organizacyjnymi.

Spór wygląda jeszcze inaczej oglądany z boku, czyli z perspektywy kurii diecezjalnej.
- Komitet nie był nigdzie zarejestrowany, nie ma osobowości prawnej, pieniądze zebrane od ludzi wpłacono na prywatną książeczkę oszczędnościową - mówi ks. Albert Glaeser, dyrektor Wydziału Finansowo-Gospodarczego kurii. - Ponadto inicjatorzy budowy zapomnieli lub nie chcieli przyjąć do wiadomości, że gospodarzem parafii wyznaczonym przez biskupa jest proboszcz, że w myśl prawa kanonicznego to on odpowiada nie tylko w kategoriach duszpasterskich, ale także odpowiedzialności materialnej za parafię. Ci panowie chcieli decydować o inwestycji powstającej na kościelnym terenie, to jest sprzeczne nie tylko z prawem, ale i ze zdrowym rozsądkiem - dodaje.
Ksiądz proboszcz przyznaje, że jak długo się dało, starał się ratować z tej inicjatywy, co było możliwe. Zwołał posiedzenie komitetu wraz z radą parafialną, sołtysami obu wsi - Szonowa i Tomic - wchodzącymi w skład parafii.
- Ale nie mogłem się zgodzić na to, że kto inny będzie na kościelnym terenie prowadził inwestycję, a ostatecznie ja jako proboszcz będę ponosił odpowiedzialność za ewentualne nieprawidłowości - mówi ks. Kozioł.

Komitet uzyskał z gminy zgodę na sporządzenie dokumentacji i wkrótce była ona gotowa. Tyle tylko, że za radą architekta, była to dokumentacja na kaplicę przykościelną, którą dopiero w ostatniej fazie budowy miano przekształcić w kaplicę przedpogrzebową. Na to już proboszcz się nie zgodził. Jego zdaniem, władze gminy zezwoliły na sporządzenie dokumentacji, sądząc, że to proboszcz jest inicjatorem całego przedsięwzięcia. Ksiądz na początku całej "sprawy kaplicy" wierzył, że skoro do dzieła zabiera się radny, to być może inwestycja zostanie wsparta ze środków samorządowych.
Co do jednego zgadzają się wszyscy: cała parafia z wyjątkiem trzech rodzin chciała budowy kaplicy pogrzebowej. - To jest normalne, ludzie wielu rzeczy chcą. Ale nie zawsze za tym idzie chęć włączenia się do finansowania i do pracy. Wiadomo, jakie dochody mają dziś wierni i jak mało mają czasu - mówi wójt Tomic.
Tymczasem ludzie - według Zbigniewa Kozłowskiego - dawali na kaplicę chętnie, nawet emeryci i renciści, pod warunkiem, że to nie ksiądz będzie administrował pieniędzmi. Zdaniem księdza, najwięcej wśród wpłacających było emerytów, którzy ulegli presji radnego, i ludzi będących daleko od Kościoła.

Sprawę budowy - przynajmniej dla księdza - zamknęła decyzja Diecezjalnej Komisji Budowlanej, która wyraziła zgodę na sam fakt budowy kaplicy przedpogrzebowej pismem z 7 czerwca 2000, ale już tydzień później konkretnego projektu nie zaakceptowała "pod względem architektonicznym, lokalizacyjnym i funkcjonalnym" oraz na skutek braku uzgodnień z Wojewódzką Służbą Ochrony Zabytków.
- W tym momencie nie mogłem w żaden sposób uczestniczyć w kontynuowaniu inwestycji. Ksiądz nie jest wybierany w gminie ani we wsi. Działa z ustanowienia biskupa i winien mu jest posłuszeństwo. Rozumiem, że komitet poniósł koszty na wykonanie dokumentacji, która okazała się nieprzydatna, ale to nie ją zlecałem, nie ja drukowałem cegiełki, nie ja zbierałem pieniądze - mówi ks. Kozioł.

Członkowie komitetu mają żal do proboszcza, że zanim ruszyła "ich" inwestycja, ksiądz rozpoczął "swoją", czyli remont wieży kościoła.
- Jaka to księdza inwestycja - mówi zachowujacy anonimowość mieszkaniec Szonowa - czy ksiądz ze sobą kiedyś tę wieżę zabierze?
Ksiądz Kozioł wyjaśnia, że powodem remontu wieży nie była chęć dokuczenia komitetowi, ale stan wieży. Uświadomił go sobie podczas silnej burzy, gdy wichura zaczęła zrzucać z dachu płaty blachy. Wezwany rzeczoznawca uświadomił księdzu, że wieża pokryta była po wojnie prowizorycznie blachą ze starych metalowych beczek. Prowizorka przetrwała do dziś, ale jest dziurawa jak sito. Także drewniane części wymagają natychmiastowej wymiany ze względu na bezpieczeństwo ludzi.
- Wieża to kolejna rzecz, którą ksiądz zaczął i nie zdołał dokończyć. Remont się ślimaczy i końca nie widać - mówi Zbigniew Kozłowski. - Jest dokładnie odwrotnie. Właśnie to drażni część moich parafian, że nie jestem dziadem jak oni, że co zaczynam, kończę i nie trzeba po mnie poprawiać - uważa proboszcz. Ksiądz z satysfakcją pokazuje 24-letni dorobek w Szonowie. Osuszony kościół i przekryty dach świątyni, dom katechetyczny z pokojami gościnnymi i salą na 60 osób wyposażoną w meble, naczynia, kuchnią z całym sprzętem. Tu odbywają się wesela, stypy, uroczystości rodzinne.
Remont wieży rzeczywiście nie jest zakończony. Proboszcz tłumaczy, że dużo kosztuje, a część rodzin w Szonowie (około 100) nie dało na ten cel ani grosza. Wielu mówi, że da na wieżę, jak komitet odda im pieniądze wpłacone na kaplicę. Są i tacy, którzy nie dają na wieżę, bo w konflikcie o kaplicę pogrzebową stanęli po stronie Zbigniewa Kozłowskiego. Te podziały przebiegają nie tylko przez wieś, ale nawet przez radę parafialną.

Dumą księdza i kamieniem obrazy komitetu jest nie kaplica pogrzebowa, której nie ma, ale ta, która jest. Proboszcz urządził ją w dawnej zakrystii, która oddzielona była niegdyś od kościoła ścianką z płyt pilśniowych. Zastąpił ją ścianą z regipsu, oddzielił od nawy kościelnej nowymi, solidnymi drzwiami, sprowadził z Niemiec za 3 tysiące marek używany przeszklony sarkofag chłodniczy. Członkowie komitetu zarzucają księdzu, że kaplicę budował w święto Trzech Króli w nocy, ukrywając się, bez zezwoleń konserwatora zabytków i sanepidu. Ksiądz przyznaje: kaplica powstała praktycznie w ciągu jednego dnia, ale pośpiech spowodowany był tym, że wykonujący ją fachowcy na co dzień zarabiają w Niemczech, więc spieszyli się do tamtej pracy.
- Ja robię wszystko jawnie, mam potrzebne zezwolenia, a nieprawidłowości przy budowie wieży i kaplicy nie wykazała także kontrola, która była wynikiem donosu pana Kozłowskiego. W porównaniu z pierwszą kaplicą, która miała kosztować 40 tys. zł, ta nie kosztowała prawie nic. A zarówno jej wystrój, wielkość, warunki do modlitwy z pewnością wystarcza na te 8-10 pogrzebów, które tu w roku odprawiamy.
Taką kaplicę przedpogrzebową w pełni aprobuje kuria diecezjalna. Poinformowała o tym parafię specjalnym pismem.
Ani zaniechanie budowy pierwszej kaplicy, ani powstanie drugiej nie zamknęło szonowskiego konfliktu. Zbigniew Kozłowski i jego stronnicy stawiają księdzu długą listę zarzutów dotyczących budowy i innych spraw: że zaaprobował budowę, a potem ich zostawił, że przechowuje u siebie dokumentację, którą oni chcą odzyskać, by rozliczyć się z ludźmi, że ksiądz Ślązak wyzywa ich od Ukraińcow i bolszewików, że nie rozlicza się przed parafianami z pieniędzy, że wypomina im przeszłość ich rodziców i dziadków, że woli współpracować z nielicznymi we wsi Ślązakami - to tylko niektóre zarzuty. O swoich pretensjach poinformowali wydział gospodarczy kurii, biskupa rejonowego Jana Bagińskiego, ordynariusza opolskiego oraz prymasa Polski. W swoim mniemaniu znikąd nie otrzymali zadowalającej odpowiedzi.
- Ci ludzie, a właściwie jeden człowiek, bo pod wszystkimi listami podpisany jest pan Kozłowski, nie myślą i nie działają kategoriami Kościoła. Gdyby tak nie było, wiedzieliby, że parafia w Szonowie nie leży w jurysdykcji prymasa Polski i nie pisaliby donosów na ks. arcybiskupa. W pewnym momencie szło już tylko o ambicje tego pana i dalsza korespondencja z nim przestała mieć sens - mówi ks. Albert Glaeser.
Proboszcz zaprzecza, jakoby miał egzemplarz dokumentacji architektonicznej kaplicy. Znajduje się on w kurii, gdyż stanowi podstawę negatywnej decyzji o budowie.
- Sprawą komitetu było wziąć od architekta taką liczbę kopii projektu, by i im jeden został. Skoro tego nie dopilnowali, to niech nie zwalają winy na księdza - mówi proboszcz. Zaprzecza też, jakoby wyzywał swoich parafian. To on bywał tu nazywany Niemcem, Goebbelsem, hitlerowcem. Co do rozliczeń finansowych, to wszystkie podaje w kościele i jeśli ktoś do niego chodzi, to na pewno słyszy. Zapewnia też, że każdy zainteresowany może przyjść na plebanię i zobaczyć rachunki.
- Nie tylko nie pożytkuję dla siebie parafialnych pieniędzy, ale raczej z własnych środków dokładam do parafii - mówi ks. Kozioł.

Jak duże poparcie ma komitet? Zdaniem samych zainteresowanych - 90 procent wsi, zdaniem księdza - kilkudziesięciu osób. Z pewnością nie tylko to dzieli parafię i wieś. Ksiądz przyznaje, że teren jest trudny i na początku pracy przy osuszaniu kościoła w 1979 poprosił misjonarza, by w czasie misji zadawał pracę przy kościele za pokutę. Także dziś przy pracach w parafii łatwiej mu o pomoc mieszkańców Tomic niż Szonowa, ale więcej niż połowa szonowian staje na jego wezwanie do pracy przy kościele.
Ksiądz zaprzecza, że to kwestie narodowościowe dzielą go od parafian. Czy poźniejszy biskup Adamiuk był Niemcem, kiedy został w parafii pobity? Czy ks. Gaworski był Niemcem, skoro parafianie nasyłali na niego UB? Czy ks. Pielesz był Niemcem, że polano mu samochód smołą? - pyta retorycznie ks. Kozioł.
- Mnie po tygodniu pobytu tutaj wybito wszystkie szyby. Czy tak prędko mnie oceniono? Ten, co ciskał kamienie, niedługo potem zmarł z przepicia, a ten, kto kazał rzucać, wkrótce stracił palce przy pracy na kombajnie - dodaje.

Jego przeciwnicy żądają wprost, by po 24 latach odszedł do innej parafii. - Ks. Kozioł z pewnością, jak każdy z nas, nie jest człowiekiem bez wad, ale nie ma powodów ani duszpasterskich, ani gospodarczych, aby go przenosić z powodu ambicji grupki parafian - tłumaczy ks. Glaeser.
Proboszcz sam też nie myśli o rezygnacji.
- Każdy, kto przyjdzie tu po mnie, będzie miał trudniej. Tu wszyscy proboszczowie byli krótko. Ja jestem już prawie ćwierć wieku. Wiem wszystko o moich parafianach, o ich teraźniejszości i przeszłości. Wiem, co mam o kim myśleć i to mi pomaga - mówi ksiądz.
Proboszcz wie, że ma wrogów. I traktuje to jako cenę za swoje zaangażowanie.
- Kardynał Bertram powiedział kiedyś jednemu z proboszczów, że jak nie ma wrogów, to powinien się przenieść, bo kto coś robi i wymaga od parafian, zawsze ma przeciwników.
- Czy Szonów potrzebuje jeszcze jednej kaplicy pogrzebowej? Myślę, że ta, która jest, całkiem wystarczy. Szonów potrzebuje zgody - mówi sołtys Tomic, wsi, której mieszkańcy wycofali już swoje pieniądze wpłacone na konto komitetu budowy kaplicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska