Kraj Janków Muzykantów

Paweł Stauffer/sxc.hu
Dwie trzecie tzw. trudnych uczniów to dzieci uzdolnione.
Dwie trzecie tzw. trudnych uczniów to dzieci uzdolnione. Paweł Stauffer/sxc.hu
Dwie trzecie tzw. trudnych uczniów to dzieci uzdolnione. Muzycznie, plastycznie, matematycznie lub sportowo. Talenty. Ale przepadają, jak w XIX wieku, bo pochodzą ze złych lub biednych rodzin, a państwo zupełnie sobie nie radzi ze szlifowaniem tych diamentów.

Łukasz bez wysiłku chwytał wszystko na niemieckim, śpiewał i grał na flecie jak żadne dziecko w historii szkoły w Gałązczycach.

Kiedy na plastyce rysował parafialny kościół, widział go w perspektywie, czego nawet większość dorosłych nie potrafi. Podobnie z matematyką - bez trudu rozwiązywał trudne zadania z "gwiazdką", chociaż nikt się z nim w domu nie uczył i do nauki go nie pędził. Wprost przeciwnie - Łukasz do szkoły chodził w kratkę, a jak przychodził, to zawsze bez zadania domowego.

- Od trzydziestu lat jestem nauczycielem, ale z takim talentem spotkałam się tylko raz - przyznaje Dorota Wenda, dyrektor Szkoły Stowarzyszeniowej w Gałązczycach koło Grodkowa. Wsi na krańcach województwa, z dala od szosy, gdzie większość młodych żyje na garnuszku rodziców, którym udało się wypracować emerytury, zanim wraz wolnym rynkiem pojawiło się bezrobocie.

- Owszem, bywały dzieci zdolne czy z zacięciem do czegoś, ale taki talent to rzadkość - podkreśla dyrektor Wenda. - To przyjemność z takim dzieckiem pracować, ale i strach, żeby czegoś nie zepsuć. Takie dziecko wymaga innego podejścia...

Nauczyciele patrzyli więc na niego z fascynacją, mając nadzieję, że może wyrośnie z niego następca Einsteina, znany muzyk albo światowej klasy reżyser. Z ich wioski.
Niestety, w pewnym momencie Łukasz przestał się rozwijać.

- Talent wymaga podwójnej pracy, tej w szkole, ale przede wszystkim w domu - tłumaczy Dorota Wenda. - Nie jakiegoś nadzwyczajnego, ale zwykłego domu.

W przypadku Łukasza tego zabrakło. Zdarzało się, że matka przychodziła po niego do szkoły pijana, a po lekcjach wracał do nieogrzewanego domu, gdzie nie było nic ciepłego do zjedzenia. Ojciec harował od świtu do nocy, chwytał każde dorywcze zajęcie. Chłopiec, kiedy podrósł i mówił, że był w którymś z dużych miast, to wiadomo, że był na odwiedzinach w więzieniu - u brata.

- Co miałam zrobić? - pyta dyrektorka. - Jedyne rozwiązanie to zabrać go do siebie, ale tego przecież nie mogłam! Mogłam tylko patrzeć bezsilnie, jak chłopiec nie wykorzystuje daru, który otrzymał od losu.

Kiedy Łukasz podrósł, wyjechał z Gałązczyc. Czasem docierały jakieś informacje na jego temat. Nie były budujące.

Perła wymaga obróbki

W Regionalnym Centrum Rozwoju Edukacji w Opolu mówią, że nie brakuje uregulowań prawnych zobowiązujących szkoły i nauczycieli do pracy z dziećmi zdolnymi.

- Prawo jest bardzo dobre, mówi o tym, jak zająć się dzieckiem odpowiednio do jego potrzeb - podkreśla Anna Gawdyn, która w RCRE od 10 lat zajmuje się utalentowanymi dziećmi. - Nauczyciel w ramach swojego pensum może poświęcić utalentowanemu dziecku więcej czasu.
A co z domem?

- Niestety, nie ma takiego prawa, które zobowiązywałoby rodziców do odpowiedniego traktowania dziecka utalentowanego - przyznaje Gawdyn. - Są sytuacje, kiedy nauczyciele zachęcają do dodatkowych zajęć, żeby uzdolnienia rozwijać, natomiast rodzice twierdzą, że to zbędne. No i nic się nie zrobi…

Badania jednoznacznie pokazują, że większe szanse mają dzieci z domów, w których rodzice mają wyższe wykształcenie. To tam stymuluje się rozwój dziecka, czasem kosztem wyrzeczeń funduje dodatkowe godziny nauki języka, muzyki, rysunku czy matematyki. Szuka nowej przestrzeni, w której dziecko mogłoby być dobre. Ci rodzice przyjmują, że to najlepszy posag, kapitał dla dziecka. A jeśli przy tym ujawni się talent, to zwykle nie zostanie zaprzepaszczony.

Tylko że talent objawia się niezależnie od miejsca zamieszkania i środowiska, w którym uzdolnione dziecko się rodzi.

- Według badań, 68 proc. uczniów z problemami szkolnymi to dzieci z dużym potencjałem intelektualnym - podkreśla Anna Gawdyn. - Tyle że talent zwykle bywa niepokorny i może przysporzyć wiele kłopotów wychowawczych…

Niestety, większość nauczycieli nie ma czasu, a często chęci i cierpliwości, by zajmować się kłopotliwym talentem, zaniedbując tych, którzy przykładnie się uczą i zachowują. I z reguły jest tak, że szkoła talentu nie oszlifuje, a ten gubi się bezpowrotnie.

- Znam wielu oddanych nauczycieli, którzy w zapomnianych wsiach sami walczą z rzeczywistością - dodaje Anna Gawdyn. - To sytuacja idealna, kiedy rodzice współpracują ze szkołą, tworząc odpowiedni grunt do rozwoju talentu. I trzeba pamiętać, że talent to przede wszystkim twórcze myślenie, a dziecko z bardzo dobrymi ocenami z góry na dół niekoniecznie musi twórczo myśleć. Niestety, w szkole wymagane jest przeważnie odtwórcze myślenie...

Muszą myśleć o chlebie

Łukasz z Gałązczyc też miał złe oceny. Kiedy więc nauczyciele mówili jego rodzicom o talentach syna, ci wybuchali śmiechem: - Jaki utalentowany? Przecież ma same pały!
Rodzice innego dziecka usłyszeli, że dziecko ma ponadprzeciętny potencjał muzyczny. Ale co z takim darem począć, kiedy do szkoły muzycznej jest daleko? Nie 5-6, ale 40-50 kilometrów. Dziecko samo do niej nie dojedzie, tym bardziej że do wielu opolskich wsi autobus dojeżdża dwa razy dziennie.

- Takiemu rozwojowi musi towarzyszyć przekonanie rodziców o konieczności artystycznego rozwoju ich dziecka - podkreśla dyrektor Wenda.

Jednak i to niewiele da w rodzinach, które w kolejnym pokoleniu borykają się z bezrobociem, a ich największy problem polega na zaspokojeniu pierwszych i podstawowych potrzeb. Tam, gdzie nie ma na chleb, nikt nie myśli o twórczym rozwoju dziecka.

W takich rodzinach dzieci doskonale wiedzą - to rodzaj cichej, niepisanej umowy - że mają szybko skończyć szkołę, żeby ubyło buzi do karmienia. I najlepiej rozpocząć życie na własny rachunek z dala od rodzinnego gniazda.

Bez rodziców ani rusz

Nawet państwowa szkoła muzyczna nie zawsze jest szansą dla utalentowanych dzieci z trudnych i zubożałych rodzin. I nie od pieniędzy to zależy.

- Odkrycie talentu to jedno, ale później przychodzi praca, bez niej talent nie może się rozwijać - wyjaśnia Małgorzata Kowalska-Waloszczyk, wicedyrektor PSM w Opolu. - Najzdolniejsze dziecko bez mozolnej pracy niczego nie osiągnie. To, ile dziecko w domu pracuje, widzą jego rodzice, więc ile poświęci na to czasu, zależy w dużym stopniu od nich.

Bywało, że do szkoły muzycznej zachęcił dziecko ksiądz z parafii, nauczyciel ze szkoły, a nie byli w to zaangażowani rodzice. Takie dziecko niedługo w niej wytrwało.

- Początkowo niemal każde dziecko ma zapał do nauki - mówi Małgorzata Kowalska-Waloszczyk. - Później zapał blednie, przychodzą powtarzające się ćwiczenia, etiudy, czyli mozolna praca. A wtedy bez wsparcia i stymulacji rodziców muzyczny rozwój się zatrzymuje. Dom to jest magia, bez której nie będzie artysty. Bez wsparcia domu niewiele się osiągnie...

Mówiąc "dom", ma na uwadze jego zasady, wartości i priorytety - w co wyposaża się dziecko, zanim otworzy przed nim drzwi na świat.

- Żadne pieniądze nie załatwią zaangażowania rodziców, którzy przywożąc dzieci, poświęcają wszystkie swoje popołudnia w tygodniu - zaznacza Kowalska-Waloszczyk.
Tak było np. w przypadku Rafała Blechacza, zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku. Przez wiele lat ojciec dowoził go codziennie kilkadziesiąt kilometrów do szkoły muzycznej. Bo nagrody są odsunięte w czasie, a nie wszyscy potrafią cierpliwie pracować i na nie czekać.

- Wiadomo, że jeśli w szkole muzycznej uczy się więcej niż jedno dziecko z rodziny, a bywa, że i czworo jest w naszej szkole, to budżet domowy może tego nie wytrzymać - przyznaje wicedyrektorka opolskiej PSM.

Zakup podręczników, instrumentu, odpowiedniego stroju koncertowego oraz dojazd do szkoły to spory koszt. Kiedy niełatwa sytuacja finansowa z czasem staje się trudna do ukrycia, wtedy Rada Rodziców PSM może fundować obiady, dojazdy do szkoły czy dofinansować zakup instrumentu.

- Poza tym z pomocą do naszych zdolnych uczniów przychodzi stowarzyszenie Parlament Dobroczynności - dodaje wicedyrektor Kowalska-Waloszczyk.

Parlament Dobroczynności przyznaje od 2006 roku stypendia m.in. uczniom z PSM. - Pomagamy tym, którzy sami sobie chcą pomóc, wspieramy ich rozwój duchowy i intelektualny - tłumaczy ksiądz Krzysztof Matysek, jeden z założycieli fundacji. - Nasi stypendyści są uzdolnieni, ale też pracowici.

Oni mają szczęście, w przeciwieństwie do być może równie uzdolnionych i pracowitych, którzy powinni trafić do szkoły muzycznej, ale nie ze swojej winy tam się nie znaleźli. Im nikt nie pomaga.

Jak w czasach Janka Muzykanta z noweli Henryka Sienkiewicza, w której wielki polski pisarz pokazał ograniczanie możliwości kształcenia uzdolnionych dzieci ze względu na ich pochodzenie. To było w XIX wieku…

Jakub Wygnański, twórca trzeciego sektora w Polsce, przyznaje, że istnieje gąszcz organizacji pozarządowych - stowarzyszeń i fundacji - zajmujących się pomaganiem. Jednak żadna z nich nie potrafi zająć się skutecznie problemem współczesnych Janków Muzykantów.

W sporcie też nie ma nic za darmo

Utarło się, że przynajmniej piłka nożna daje szanse biednym uzdolnionym dzieciom, bo nie wymaga dużych nakładów finansowych. Za przykład chętnie podaje się kariery gwiazd brazylijskiego i argentyńskiego futbolu.

- Ale takie spektakularne gwiazdy jak np. Messi to rzadkość, poza tym nie można latynoskich realiów, z ich szkółkami piłkarskimi, przekładać na każdy grunt - mówi Jacek Cieśliński, nauczyciel i trener piłkarski z Opola. - Nad talentem w sporcie, tak jak w innych dziedzinach, trzeba czuwać, wspierać i mozolnie pracować. Bez udziału rodziców tego się nie dokona.

Krótko mówiąc, chłopca trzeba dowieźć na trening, opłacić zajęcia, wyjazdy na turnieje, kupić strój i piłkarskie buty, przynajmniej dwie pary na sezon - bo się niszczą, poza tym dziecku stopa rośnie. Rocznie mały piłkarz zdziera średnio pięć piłek, to też muszą mu zapewnić rodzice. Można powiedzieć, że niewiele, gdyby porównać to z wkładem finansowym rodziców, których dzieci trenują tenis, ale dla wielu to powyżej ich możliwości.

Zresztą, nie wystarczy dziecku sfinansować treningi, trzeba jeszcze przy nim być. Jak się czuje chłopiec, mały gwiazdor z boiska, z którym nikt nie przychodzi i nie podziwia jego gry? Wcześniej czy później (a raczej wcześniej) dzieciak przestanie przychodzić na treningi.

Z tzw. trudnym dzieckiem może być jeszcze inny kłopot.
- Dziecko z problemami w domu rozbija treningi, więc wcześniej trzeba zapanować nad jego emocjami - zauważa Cieśliński. - To robota dla specjalisty, ja się nie mogę zajmować tym na treningu, bo drużyna oczekuje ode mnie czegoś innego.
Takie dziecko samo jednak do psychologa nie pójdzie, a nikt inny sam z siebie się tym nie zajmie.

Cieśliński podkreśla, że lubi pracować z dziećmi trudnymi.
- Bo mają w sobie cechy, które są w zaniku u pozostałych - tłumaczy. - Przede wszystkim są lojalni wobec kolegów z drużyny i nie koncentrują tylko na sobie, bo to nie są indywidualiści. Tacy budują siłę zespołu. Trzeba jednak zwracać na nich uwagę, bo czasem taki dzieciak może się zacząć czuć wyobcowany i odstawać od grupy. W końcu sam przestanie przychodzić, bo źle się czuje.

Rozwarstwienie społeczne utrudnia rozwój talentów, ale jest jeszcze coś. Brak dziecięcych podwórek i dzieci z kluczami na szyi, jak za czasów PRL.

- Należę właśnie do tego pokolenia - podkreśla Cieśliński. - Podwórko to były grupy rówieśnicze, od których można było czerpać i uczyć się nawzajem. Panowały tam niepisane normy i zasady, czyli to, czego nie mają współczesne dzieci ulicy.

Niech zobaczą miasto

Trzy razy w tygodniu spod szkoły w Gałązczycach dwa sprintery zabierają dzieci na piłkarski trening do Grodkowa.

- Mamy u siebie salę gimnastyczną, ale chodzi o to, żeby miały kontakt z miastem, żeby miasto ich nie przerażało - wyjaśnia Dorota Wenda, która sama mówi o sobie, że jest dziewczyną ze wsi, z pobliskiego Karnkowa, już za dolnośląską miedzą. Ma też nadzieję, że kiedy chłopcy pójdą do gimnazjum, nie pójdzie w las to, czego nauczył ich trener.
- Ważne, żeby samodyscyplinę chcieli przenieść w swoje życie, niezależnie od tego, czy będą mogli rozwijać piłkarską pasję - dodaje.

Bo brak samodyscypliny już w gimnazjum może zgubić.
- Rzadko zdarzają się silni, którzy potrafią pójść w inną stronę niż ich otoczenie - tłumaczy dyrektorka z Gałązczyc.

Przywołuje przykład utalentowanej plastycznie dziewczyny i zdolnego chłopca z ich wsi. W innych warunkach dziewczyna pewnie skończyłaby szkołę plastyczną, a chłopiec trafiłby na politechnikę. A tak ona jest dobrą fryzjerką w dużym mieście, a on murarzem na europejskich budowach.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że ich potencjał został zaprzepaszczony - dodaje Dorota Wenda. - Ale ja wiem, skąd wyszli i ile musieli pokonać przeszkód, żeby osiągnąć to, co mają. Sami, bez niczyjej pomocy.

Wszelkie szczegóły, które mogłyby zidentyfikować bohaterów, zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska