Łambinowice pokazały turystom nieznaną dotychczas twarz

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Warto wędrować kilometrami po łambinowickich lasach, by od czasu do czasu natknąć się na militarny obiekt.
Warto wędrować kilometrami po łambinowickich lasach, by od czasu do czasu natknąć się na militarny obiekt. Fot. Iwona Cichoń CMJW
Wiedzieli Państwo, że na terenach poobozowych w Łambinowicach można znaleźć pełnowymiarowy, tzw. olimpijski basen? Ja nie wiedziałem. I ogół Opolan nie ma o tym pojęcia. Łambinowice kojarzą nam się głównie z jeńcami - polskimi, francuskimi, serbskimi, brytyjskimi i rosyjskimi z różnych wojen. Z cierpieniem przetrzymywanych tu powstańców warszawskich i z powojenną ofiarą Ślązaków i Niemców izolowanych w powojennym obozie UB.

W ostatnią środę to miejsce pokazało się zupełnie inaczej. Wspomniany basen i potężny kulochwyt dawnej strzelnicy, fundamenty żołnierskiego lazaretu, artyleryjski bunkier i wiele innych wojskowych, poligonowych obiektów obejrzało około 50 rowerzystów, którzy pod przewodnictwem pana Mariusza Woźniaka, pasjonata i znawcy lokalnej historii, wyruszyli „Szlakiem zapomnianych obiektów militarnych”. Na tę niezwykłą wycieczkę zaprosiło ich Centralne Muzeum Jeńców Wojennych, które tym razem przeniosło w plener comiesięczne „Łambinowickie Spotkanie Muzealne”, włączając je w program Europejskich Dni Dziedzictwa.

- Z zaproszenia skorzystała oczywiście część stałych bywalców naszych spotkań - mówi Sebastian Mikulec, asystent muzealny w CMJW i uczestnik środowego wyjazdu. - Ale możliwość zobaczenia, wręcz dotknięcia historii w terenie, poznania miejsc nieznanych i na co dzień nieeksponowanych przyciągnęła także wiele nowych osób. Najmłodsza uczestniczka miała niewiele ponad pięć lat, ale na rowerową wyprawę wybrali się też emeryci.

Ich obecność potwierdza, że w Polsce jest dziś ogromne zapotrzebowanie na turystykę militarną. I niekoniecznie trzeba jechać do Giżycka, na Dolny Śląsk, do twierdzy Modlin, na Hel czy do Międzyrzecza. I zupełnie nie szkodzi, że w Łambinowicach oglądamy głównie ruiny dawnych obiektów. To jest zwiedzanie wymagające wyobraźni i wrażliwości. Kto je ma, wśród drzew porastających dawne obiekty wojskowe łatwo zobaczy twarze żołnierzy, którzy stacjonowali tu od XIX wieku aż po okres powojenny.

Dawne obiekty wojskowe w Łambinowicach są wyzwaniem nie tylko dla muzeum, także dla władz. Te miejsca po prostu warto pokazywać. Zanim czas i przyroda wygrają z nimi ostatecznie.

Nie wszystkie są ruinami. W dawnej komendanturze Wehrmachtu mieści się dziś łambinowicka siedziba muzeum, a w sąsiadującej z nią wartowni można oglądać wystawę poświęconą powojennemu obozowi.

Dawnym kasynem oficerskim tak zwanego obozu pierwszego jest „Pandora” - obecnie sala spotkań miejscowego ośrodka kultury. Żeliwny taras został wprawdzie zdemontowany niedługo po 1945 roku, ale wnętrze, a w nim sala balowa z balkonem, przetrwało. Plac musztry, skład amunicji i magazyny tarcz strzeleckich, podobnie jak kuchnie, pralnie, łaźnie, latryny i betonowe gnojowniki (ważne tam, gdzie żyły obok ludzi setki koni) musimy sobie wyobrazić. Po remizie strażackiej została tylko wieża obserwacyjna o ciekawej, szkieletowej konstrukcji wypełnionej cegłą.

Zaczęli Prusacy

Trzysta hektarów gruntów leśnych pod poligon artyleryjski Pruskie Ministerstwo Wojny zakupiło już w 1862 roku. Dwa lata później odbyły się tu pierwsze ćwiczenia. Na dobre żołnierze zagościli tu od roku 1887, gdy do Łambinowic dotarła linia kolejowa (na trasie Opole - Nysa). Wojsko, najpierw niemieckie, potem sowieckie i polskie, stacjonowało tu aż do lat 90. XX wieku. Na bazie istniejących już poligonów w czasie konfliktów zbrojnych - od wojny francusko-pruskiej 1870/1871 po II wojnę światową - powstawały obozy jenieckie.

Nazajutrz po rowerowej wycieczce reporter nto odwiedza dawne obiekty poligonowe, oczywiście w towarzystwie Mariusza Woźniaka. Uwagę przykuwa oddzielona od drogi sporym wałem ziemnym strzelnica. Zbudowana w latach 30. XX wieku służyła do ćwiczeń z bronią. Jeden tor strzelecki długości 400 metrów i cztery tory po 300 metrów pozwalały na doskonalenie strzelania z karabinów, dwa krótsze - po 70 metrów - z pistoletów. Wchodzimy za dobrze utrzymany ceglany kulochwyt. Potężna budowla oglądana z zewnątrz wygląda jak niedostępny mur dawnej twierdzy albo pałacu.

- Strzelnicę zbudowano rzeczywiście pod koniec lat 30. - opowiada Mariusz Woźniak, ale po wojnie ćwiczyli na niej na pewno także Polacy i Rosjanie.

Z powodu tych ostatnich przylatywały tu śmigłowce z Brzegu, a w nieodległym Sowinie mieli do dyspozycji także bocznicę kolejową. Ale z miejscową ludnością czerwonoarmiści raczej nie utrzymywali kontaktów. Zresztą z wzajemnością. W latach 60. i 70. stacjonowało tu Ludowe Wojsko Polskie.

- Jeden z uczestników środowej wycieczki przyznał, że jako młody człowiek był tu w wojsku - relacjonuje Sebastian Mikulec.

Turyści też najwyraźniej przyjeżdżali tu w różnych czasach, skoro na cegłach kulochwytu można znaleźć zarówno zatarte już nieco napisy po niemiecku, jak i brzmiące całkiem swojsko wyznania typu „Ewa kocha Pawła” czy dowody obecności w rodzaju: „Ela z Raszowej”.

Po drugiej stronie leśnej drogi widać wysokie kopce w kształcie stożków. To obwałowania starej, pamiętającej wiek XIX pruskiej strzelnicy. Nosiła ona nazwę „Kugelfang” (kulochwyt).

Schron? A może areszt...

Pan Mariusz prowadzi leśnym duktem utrzymanym od XIX wieku, który oddziela pamiętający właśnie tamte czasy lager dwa od zbudowanego w latach 30. następnego stulecia lagru trzeciego.

Po prowadzącej do niego bramie zostały tylko trzy spore ceglane słupki. Resztę trzeba sobie wyobrazić, bo to jest jedno z tych miejsc, gdzie przyroda konsekwentnie wraca na swoje - niegdyś zabrane przez człowieka - miejsce. Przewodnik pomaga mojej wyobraźni i pokazuje dawne zdjęcie bramy. Obok spory budynek wartowni. Bo w tej części poligonu znajdował się obóz wartowniczy.

Idziemy dalej - w stronę obiektu, który podczas środowej wycieczki szczególnie podobał się dzieciom. Nic dziwnego, bo już samo wejście do niego jest zaciekawiające. Schodzimy po dość stromych schodach mocno porośniętych trawą. Trzeba uważać, żeby się nie zsunąć. Stajemy przed dużym, ukrytym w ziemi obiektem.

Pan Woźniak wrzuca do środka kamień. To na wypadek, gdyby szukało tu bezpiecznego schronienia jakieś zwierzę. Wchodzimy. W świetle latarki odsłaniają się ceglane łukowate sklepienia. Podobne w jednym, drugim, kolejnym pomieszczeniu. Dochodzimy do niewielkich ni to okien, ni otworów strzelniczych. Nie umiem sobie wyobrazić, co się tu kiedyś znajdowało. Mógł to być schron, mógł być i schowany pod ziemią areszt. W każdym razie wygląda tajemniczo i zachęca, by zajrzeć do każdej dziury.

Pan Mariusz raczej zniechęca do podobnych prób. W tym i w innych zrujnowanych obiektach. W wielu z nich łatwo wpaść do jakiejś studni czy piwnicy i złamać nogę. Znalezienie na tym odludziu pomocy nie będzie łatwe.

- Na uczestnikach wycieczki wielkie wrażenie zrobił także położony niedaleko strzelnic bunkier - relacjonuje Sebastian Mikulec. - Nie wiadomo, co było większym zaskoczeniem: stosunkowo dobry stan pomieszczeń w środku (bunkier jest podzielony na sześć boksów - przyp. red.) czy spory ślad po pocisku przy wejściu do betonowej budowli. Najwyraźniej podczas jakichś manewrów czy ćwiczeń artylerzysta przymierzył dobrze i trafił dokładnie w obiekt.

Co stało się z ukrytą w nim załogą? Kim byli żołnierze i do której z bitew II wojny światowej się przygotowywali? Już się nie dowiemy. I to jest jeszcze jeden urok zwiedzania tego miejsca. Głównie spacerujemy po lesie, całymi kilometrami, żeby od czasu do czasu zobaczyć jakąś pozostałość po militarnym obiekcie. Nie spotykamy nikogo. Ale elementarna wrażliwość i wyobraźnia każe między drzewami i w chaszczach widzieć twarze tych tysięcy ludzi, którzy spędzili tu - pewnie nie zawsze szczęśliwie - kawałek młodego życia.

Niektóre obiekty ocalały już tylko na zdjęciach pokazywanych przez przewodnika. Jak choćby kasyno oficerskie lagru drugiego. Wykwintny okrągły budynek z ażurowym ogrodzeniem kojarzy się raczej z wyjazdami do wód niż z pruskim rygorem wojskowym. Jakby oficerowie chodzili tam po służbie przypomnieć sobie, kim są naprawdę. Zresztą nie chodzili tam pewnie sami.

Do kasyna z damą

Jak opowiada Mariusz Woźniak, w Łambinowicach niejaki Teo Pusch prowadził hotel, w którym zatrzymywały się rodziny odwiedzające oficerów. W hotelu „Dworcowym” - bo tak się nazywał - można było nie tylko mieszkać. Dama mogła tam także wynająć konny powóz i pojechać do swojego ukochanego porucznika czy majora.

Nie zachował się też do naszych czasów Annabergkreuz (Krzyż Góry św. Anny). Kiedy stawiano go w 1937 roku, by upamiętniał Niemców poległych podczas walk z powstańcami śląskimi, na pewno górował nad okolicą. Dziś po sięgającym czwartego piętra wielkim drewnianym krzyżu, osadzonym dodatkowo na sporym kamiennym postumencie, została tylko... sięgająca po horyzont łąka.

Za to na pewno turysta dostrzeże - na terenie obozu drugiego - kąpielowy basen. Choćby dlatego, że niecka ma rozmiary olimpijskiej pływalni - 50 na 20 metrów. Po prawie 90 latach od zbudowania zarosła drzewami i krzewami. Na obu krótszych bokach zostały schody. Po jednej stronie pozwalały zejść do płytkiej części basenu - na pierwszy rzut oka wody było tu mniej niż 150 cm. Ukośne dno wskazuje, że z każdym metrem głębokość rosła i przy przeciwległym brzegu mogli się sprawdzić w wodzie już tylko naprawdę wytrawni pływacy. Obok niecki basenu stoi do dziś nieduży ceglany budynek. W czasach, gdy basen działał, mieściła się tu przepompownia dostarczanej rurociągiem wody.

Basen zbudowano pod koniec lat 30. XX wieku, kiedy w Łambinowicach funkcjonowała szkoła sportowa dla członków SA, czyli oddziałów szturmowych NSDAP.

- Z pewnością kąpali się w nim nie tylko SA-mani - zauważa Mariusz Woźniak. - Zachowały się zdjęcia, na których widać, że z basenu korzystają angielscy jeńcy.

Niedaleko pływalni oglądamy fundamenty po wojskowym szpitalu. Sam lazaret został zburzony po roku 1945. Na potężnych fundamentach stał kiedyś wysoki gmach zbudowany z pruskiego muru. Solidne, ale mocno dziś zarośnięte fundamenty równocześnie kuszą i zniechęcają do wejścia. Bo do środka na pewno dałoby się dostać. Ale czy i wyjść bezpiecznie?

Ktoś przed nami nie miał takich obaw ani skrupułów. Na skraju terenu szpitala w trawie leżą fajansowe skorupy białych szpitalnych naczyń. Po bliższym przyjrzeniu da się w nich rozpoznać resztki po kaczkach, które pielęgniarki lub salowe przynosiły leczonym tu żołnierzom. Dla eksploratorów ruin kaczki nie były, jak widać, wartościową pamiątką przeszłości. Najwyraźniej szukali czegoś innego.

Centralne Muzeum Jeńców Wojennych

1964 - otwarto Cmentarz Jeńców Radzieckich oraz odsłonięto Pomnik Martyrologii Jeńców Wojennych.

1964 - utworzenie Muzeum Martyrologii Jeńców Wojennych w Łambinowicach jako Oddziału Okręgowego Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu.

W 1965 r. stała się samodzielnym Muzeum Martyrologii Jeńców Wojennych w Łambinowicach, podległym Ministrowi Kultury i Sztuki. Od 1984 r. placówka istnieje jako Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu, a od 1999 r. jest podporządkowana władzom samorządowym województwa opolskiego.

1968 - tereny poobozowe oraz cmentarze wojenne zostały uznane za Pomnik Pamięci Narodowej w Łambinowicach.

1991 - rozpoczął się proces upamiętnienia ofiar Obozu Pracy w Łambinowicach (1945-1946). Na terenie byłego obozu postawiono krzyż i tablicę informacyjną.

1995 - odsłonięto Pomnik Ofiar Obozu Pracy w Łambinowicach (1945-1946).

1997 - odsłonięto Pomnik Powstańców Warszawskich - Jeńców Stalagu 344 Lamsdorf.

2000-2002 - nastąpiła likwidacja poligonu wojskowego.

2002 - otwarto Cmentarz Ofiar Obozu Pracy w Łambinowicach.

2002 - tereny poobozowe oraz cmentarze wojenne zostały uznane za Miejsce Pamięci Narodowej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska