Liczyła się tylko gra

Wysłuchał Mirosław Marzec
To, że alkohol mnie zgubi, dotarło do mnie, kiedy zobaczyłem, ilu moich kompanów od kieliszka leży już na cmentarzu. Teraz zgubić mnie chce hazard.

Lekko siwiejący 42-letni Marek leczy się dziś na oddziale odwykowym. Jest alkoholikiem, ale alkoholu nie wziął do ust od ponad 5 lat. Podczas naszej rozmowy, co kilkanaście minut zapala papierosa. To jeden z jego nałogów. Codziennie wypala trzy, cztery paczki papierosów. Dlaczego jest obecnie na odwyku, skoro od tylu lat nie pije? Jest nałogowym hazardzistą. W kasynach zostawił ponad 300 tysięcy złotych. Oto jego zwierzenia:
- Tak na ostro zacząłem pić jakieś 9 lat temu. Dlaczego? Alkohol był dla mnie ucieczką do lepszego, takiego kolorowego i wesołego świata. Z powodu picia w ciągu dwóch lat, od 1992 do 1994 roku, kilkanaście razy zmieniałem pracę. Pracowałem w różnych zawodach, a każdy z nich związany był z budowlanką. Byłem murarzem, brukarzem, remontowałem dachy, tynkowałem domy, a nawet kładłem panele ścienne i podłogowe. Z roboty nigdy nie wyleciałem dyscyplinarnie. Zawsze byłem na tyle cwany, że domyślałem się, kiedy szef szykuje dla mnie zwolnienie i wtedy sam się zwalniałem. Dlatego zawsze dostawałem pracę w innej firmie.

- W końcu trafiłem na odwyk. Był koniec 1994 roku. Poszedłem tam dla świętego spokoju, bo prosiła mnie o to rodzina. Po wyjściu z odwyku przez 7 miesięcy nie wziąłem alkoholu do ust, ale potem było już to samo. Czułem się fatalnie, więc siadałem w knajpie i piłem. Po tych latach picia w końcu dorobiłem się wrzodów na żołądku. Nie chciałem iść do szpitala, pomyślałem, że wyleczę się sam. Kupiłem kilka butelek wódki i po wypiciu piętnastu setek ze strasznym bólem żołądka trafiłem do szpitala. Kiedy powiedziałem lekarzowi, że wypiłem tyle wódy, bo chciałem wyleczyć wrzody to powiedział mi, abym się nad sobą zastanowił, bo chyba mam problemy z alkoholem. Mnie się wtedy jeszcze wydawało, że mało piję, że mógłbym wypić o wiele więcej, ale rodzina i znajomi zaczęli mi tłumaczyć, że jestem alkoholikiem, i w końcu jakoś to do mnie dotarło. Po wycięciu wrzodów wyszedłem ze szpitala.

Był 27 wrzesień 1997 roku. Dzień czwartych urodzin mojego syna Krzysia oraz dzień pogrzebu Waldka, mojego najlepszego przyjaciela od kieliszka. Na cmentarz wybrałem się po uroczystościach pogrzebowych. Nie chciałem, aby ktoś z jego rodziny mnie tam zobaczył, bo Waldek wykorkował przez picie, a zawsze piliśmy razem. Idąc aleją cmentarną, zacząłem czytać nazwiska z nagrobków. Znalazłem tam kilkunastu moich znajomych, z którymi nieraz razem piłem. Rysiek, z którym chodziłem do podstawówki, zmarł z przepicia, mając 28 lat, Tadek miał 34 lata, mieszkaliśmy na tym samym osiedlu i nieraz spotykałem go w knajpie. Na tym cmentarzu pod ziemią leżał jeszcze Józek, Władek i Kazik oraz kilku innych kumpli, których imion teraz już nie pamiętam. To był dla mnie szok!!! Postanowiłem, że skończę z piciem i pójdę na odwyk alkoholowy po raz drugi. Wtedy na cmentarzu zrozumiałem też, jak bardzo kocham moją rodzinę. Wróciłem na urodziny od syna. Ciągle myślałem, że i ja mogłem tam leżeć razem z nimi, i już więcej nigdy nie zobaczyłbym mojej rodziny.

ODWYK MAKSIMUM I ODWYK MINIMUM
Z Januszem GAWLIKIEM, specjalistą psychoterapii uzależnień, kierownikiem Ośrodka Terapii Uzależnień od Alkoholu przy Samodzielnym Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Branicach, rozmawia Mirosław MARZEC
- Jakie osoby najczęściej trafiają na oddziały odwykowe?
- To jest różne. Na leczeniu odwykowym przebywają zarówno osoby niedorozwinięte umysłowo jak i osoby z tytułami naukowymi, biznesmeni, prawnicy, czyli tzw. ludzie dobrze sytuowani. Leczyliśmy również księży. Statystyka mówi, że najczęściej na odwyk alkoholowy trafia bezrobotny mężczyzna w wieku 38 lat, który ukończył szkołę zawodową.
- I jak długo ten statystyczny 38-latek musiał pić alkohol lub uprawiać hazard, aby się od niego trwale uzależnić?
- Według literatury, jeśli dorosły mężczyzna po 21. roku życia intensywnie pije alkohol przez 10 lat, to po tym okresie może rozwinąć się u niego zespół zależności alkoholowej, czyli uzależnienie. Od nałogowego grania w kasynie można uzależnić się znacznie szybciej, nawet po kilku miesiącach.
- Dziesięć lat! Znam osoby, które od alkoholu uzależniały się po niecałym roku.
- Oczywiście, że można uzależnić się po roku. Takie osoby również do nas trafiają. Należy pamiętać o indywidualnych uwarunkowaniach.
- A od czego w ogóle można się uzależnić?
- Prawie od wszystkiego. Np. od alkoholu, narkotyków, papierosów, internetu, telefonu komórkowego, czy od seksu lub religii - co w Polsce jest mało znane, ale za granicą są specjalistyczne ośrodki leczące seksoholików.
- Od ilu rzeczy jednocześnie można się uzależnić?
- Spokojnie od trzech: może to być hazard, alkohol i seks.
- A dlaczego nie komputery, alkohol i seks?
- Dlatego, że przy komputerze trzeba mieć jasny umysł. Uzależnienie od komputera może iść w parze z amfetaminą, seksem czy hazardem. Amfetamina jest narkotykiem pobudzającym, który powoduje, że umysł pracuje na wyższych obrotach i tym samym "sprzyja" temu uzależnieniu. Za to środki, które spowalniają funkcjonowanie układu nerwowego, szczególnie alkohol i przetwory makowe, nie będą chodziły w parze z uzależnieniem od komputerów.
- Jak wielu hazardzistów leczy się na oddziałach odwykowych?
- Są to jednostkowe przypadki. Zazwyczaj leczymy ludzi uzależnionych od alkoholu i od hazardu. Zdarza się tak, że wcześniej ktoś przebywał u nas na odwyku alkoholowym, a po kilku latach trafia na odwyk jako nałogowy hazardzista. Hazard jest bardzo poważnym sygnałem przed nawrotem choroby alkoholowej. Świadczy o tym, że człowiek jest bliski zapicia.
- A czy z hazardu lub z alkoholizmu nie można się wyleczyć?
- Osoba, która była uzależniona przypuśćmy od alkoholu zawsze będzie zagrożona nawrotami choroby. Jeśli straci czujność, jeśli przestanie dbać o swoje zdrowie, to wpadnie w inne uzależnienie. Najczęściej pacjenci wpadają w pracoholizm, bo chcą odrobić stracony czas. Czasami bywa tak, że po jakimś czasie człowiek ten zaczyna pić i rozwija się u niego pełnoobjawowy zespół zależności.

- Dopiero w szpitalu uświadomili mi, jaką krzywdę wyrządzałem swojej rodzinie pijąc. W czasie wielu rozmów terapeuci pomogli mi to zrozumieć. Strasznie krzywdziłem moich najbliższych. Okłamywałem ich. Prosiłem matkę, aby dołożyła mi parę groszy, bo chcę kupić rowerek dla syna, a tak naprawdę ten rowerek był dobrym sposobem na wyłudzenie pieniędzy. Piłem na krechę w barach, a potem żona musiała spłacać moje długi ze swojej wypłaty, bo ja do domu nic nie przynosiłem. Jak na tamte czasy, zarabiałem dobrze. Miałem co najmniej kilkanaście milionów na rękę miesięcznie i całą tę sumę potrafiłem przepić. Przez gardło przelałem niejedną wypłatę. Zrozumiałem to dopiero dzięki pomocy terapeutów.
- W końcu wyszedłem z odwyku. Znalazłem dobrą pracę. Dałem się poznać jako porządny pracownik. Harowałem po kilkanaście godzin na dobę. Starałem się pokazać szefom, że naprawdę dobrze zrobili, zatrudniając mnie u siebie. Po niecałym roku awansowałem od brygadzisty do kierownika. Miesięcznie zarabiałem jakieś 5 tysięcy złotych. Byłem kimś. Zacząłem dbać o rodzinę, o mieszkanie. Sprawiało mi to ogromną radość. Lecz pomimo tak dobrych jak na polskie realia zarobków, pojechałem do pracy w Niemczech. Pamiętam, że wyjechałem we wrześniu 1999 roku. Za zarobione za granicą pieniądze chciałem wybudować w Polsce dom, bo zaczynało mnie nudzić mieszkanie w bloku. Tam również znalazłem legalną pracę na budowie, lecz aby było śmieszniej, moja miesięczna wypłata w Niemczech była taka sama jak w Polsce, ale pomyślałem sobie, że jak już tu jestem, to będę pracował.

- W Hamburgu mieszkałem z trzema Polakami, zwyczajnymi pijakami. Wieczorami chodziłem z nimi do barów. Ale ile można siedzieć z nimi przy stole, popijając wodę mineralną!!! W końcu znalazłem sobie świetne zajęcie. Z nudów i w obawie, że spróbuję alkoholu zacząłem grać na automatach. Po miesiącu granie tak mnie wciągnęło, że stało się poważnym problemem. Przegrywałem z "jednorękim bandytą" każdą wypłatę. Żonę okłamywałem. W Niemczech byłem pół roku i w tym czasie przegrałem na automatach 36 tysięcy złotych. Wszystko to, co zarobiłem. Byłem wtedy typem luzaka. Najważniejsza stawała się dla mnie gra, i nie było ważne, czy wygram czy przegram. Do pracy chodziłem z przymusu, no i dlatego, że musiałem gdzieś zarabiać pieniądze, za które mogłem grać.

- W końcu przyszedł czas powrotu. Musiałem zadzwonić do żony i powiedzieć jej prawdę. To znaczy nie całą prawdę. Powiedziałem żonie, że przegrałem wszystkie pieniądze, ale nie na jednorękim bandycie tylko w ruletkę w kasynie. Ona po prostu nie uwierzyłaby mi, że można przegrać na automatach tyle kasy. Do Polski wróciłem z tysiącem marek długu, które pożyczyłem w Niemczech od kolegów, aby przez powrotem do kraju jeszcze, choć trochę, pograć na automatach.
- Po powrocie dostałem propozycję założenia własnej firmy budowlanej. Przystałem na nią. Zatrudniłem 112 osób. Podpisałem bardzo poważny kontrakt. Budowałem osiedle domków jednorodzinnych pod Warszawą. Z miesiąca na miesiąc zarabiałem coraz więcej kasy. Na początku było to jakieś 30 tysięcy miesięcznie a potem prawie 100 tysięcy. Pracowałem ciągle poza domem, na wyjazdach, więc miałem mnóstwo wolnego czasu wieczorami. W pewnym momencie mój inwestor miał przejściowe problemy finansowe. Przestał mi płacić pieniądze i nie miałem na zapłacenie składek ZUS za pracowników. Z wypłatami jakoś jeszcze sobie radziłem. Dla odprężenia zacząłem grać w kasynie. Po kilku miesiącach inwestor wykaraskał się z kłopotów i zapłacił mi zaległe pieniądze, ale ja nie mogłem już oderwać się od gry w kasynie.

- Automaty już mi nie wystarczały. Postanowiłem, że spróbuję czegoś innego, mocniejszego. Ruletka. Na początku było wesoło. Przegranie jednego wieczoru 5 czy 10 tysięcy złotych nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Zacząłem po pewnym czasie kłamać rodzinę i pracowników. Zacząłem robić tak samo jak wtedy, kiedy piłem. Rodzinie mówiłem, że muszę być w pracy, bo jestem tam potrzebny. Do domu nie wracałem nawet na weekendy. Pracownikom za to mówiłem, że w poniedziałek czy wtorek nie będzie mnie jeszcze w pracy, bo mam coś do załatwienia w domu, a w rzeczywistości jeździłem po kasynach. Na pewno zwiedziłem wszystkie kasyna w całej Polsce i wiele za granicą. Gra w ruletkę bardzo mnie podniecała. Tak wciągała, że nawet nie zwracałem uwagi na kobiety kręcące się w kasynach, na krupierki. One mnie nie interesowały. Liczyła się tylko gra.
- Przez pierwsze tygodnie mojego grania interesowałem się jeszcze firmą, ciągle byłem pod telefonem, ale z czasem zaczęło mnie to denerwować. Ja tu gram w ruletkę, a jakiś pracownik będzie mnie pytał, czy ma zamówić kleje do posadzki w jednej hurtowni czy w drugiej. Powiedziałem sobie, że nikt nie będzie mi przeszkadzał i zawracał głowy jakimiś głupotami. Aby mieć spokój i warunki do gry, zacząłem wyłączać komórkę. Czasami jak kończyły mi się pieniądze i chciałem się odegrać, to potrafiłem sprzedać garnitur Bossa warty kilka tysięcy złotych za pięć stów. Sprzedałem nawet ślubną obrączkę.
- Czasem potrafiłem jechać taksówką z jednego końca Polski na drugi tylko po to, aby pograć trochę w ruletkę i stracić kilkanaście tysięcy złotych. Szukałem kasyn, które były otwierane jak najwcześniej. Takie kasyno jest w Warszawie. Otwierają je o godzinie 11. Wchodziłem do niego zaraz po otwarciu i grałem czasami przez 20 godzin na okrągło do siódmej rano. Potem szedłem zdrzemnąć się na kilka godzin do jakiegoś najbliższego hotelu i wracałem do kasyna. Przez pół roku spędzałem tak każdy weekend.
- Jak obstawiałem? Każdą grę zaczynałem od 100 złotych. To była taka rozgrzewka. Potem podnosiłem stawki do kilku tysięcy złotych. Najczęściej przegrywałem, ale kiedy straciłem jakąś kasę, to zawsze wtedy grałem aż coś wygram. Chciałem się odegrać. Pewnie, że zdarzało się, że wygrywałem. Pamiętam, że pewnego razu wygrałem 54 tysiące złotych. To była moja największa wygrana, ale dla mnie nie była to duża kasa. Co z tego, że wygrałem, skoro następnego dnia w tym samym kasynie przegrałem już 60 czy 70 tysięcy. Taki okres w moim życiu trwał przez ponad pół roku. Od lutego do sierpnia 2001 roku.

- W czerwcu tego roku zakończyłem budować osiedle. Musiałem zamknąć firmę, bo całe zarobione pieniądze przegrałem w kasynie. Z trudem zebrałem jakieś grosze na zaległe wypłaty. Wróciłem do starej firmy nie kierownicze stanowisko. Do tej, z której odszedłem przed wyjazdem do Niemiec. Na rękę dostawałem jakieś 6 tysięcy złotych wypłaty miesięcznie, ale dla mnie to było mało. Doszedłem do wniosku, że nie będę pracował za tak marne pieniądze. Nie podobało mi się też to, że ciągle musiałem być pod telefonem. Porzuciłem pracę i pojechałem do najbliższego kasyna. Firma zawaliła kontrakt, który nadzorowałem. Stracili przeze mnie jakieś 50 tysięcy złotych.
- Kiedy się o tym dowiedziałem, uciekłem za granicę. Przerosło mnie to wszystko. Do dziś ścigają mnie komornicy nasłani przez ZUS, któremu jestem winien jakieś 300 tysięcy złotych niezapłaconych składek za pracowników. Jeździłem po wielu krajach. Najpierw wyjechałem do Niemiec, stamtąd do Holandii, Belgii, Francji oraz Hiszpanii. Moja ucieczka trwała dwa miesiące. Tam nadal grałem w kasynach, bo przecież musiałem brać skądś pieniądze na utrzymanie, ale wtedy już grałem ostrożnie.
- Nie chciałem wracać do kraju, bo bałem się, że pójdę siedzieć. Na moją decyzję o powrocie duży wpływ miała rodzina, którą kocham. Czasami do nich dzwoniłem, oczywiście na ich koszt. Po wielu rozmowach telefonicznych z żoną, synem i matką zrozumiałem, że rodzina jest dla mnie najważniejsza. Wróciłem do Polski dla nich. Nie mieli już za co żyć, a co więcej - zaczęli ich nachodzić moi wierzyciele i komornicy, którzy zabezpieczyli cały mój majątek. Dwupokojowe mieszkanie, sprzęt AGD, nowiutką wieżę Sony, telewizor i wideo Grundig. Kiedy o tym usłyszałem postanowiłem, że za swoje czyny najwyżej ja odpowiem, ale nie moja rodzina.

- Z zagranicy wróciłem we wrześniu tego roku. Przez kilka tygodni jeszcze grałem w kasynach, ale na początku października dotarło do mnie, że to wszystko mnie przerasta i powinienem zacząć się leczyć. Przypomniałem sobie cmentarz i kolegów. Zrozumiałem, że przecież jestem na najlepszej drodze do tego, abym zaczął znów pić. Tak by było na pewno, gdyby skończyły mi się pieniądze na granie.
Od trzech tygodni jestem na odwyku i nie gram w ogóle. Jest mi ciężko, brakuje mi klimatu kasyna. Tej adrenaliny. Wielu ludzi wokół stołu z ruletką, wielkich pieniędzy, które mi zresztą zawsze imponowały. Dopiero teraz w czasie terapii dotarło do mnie, że gra zastępowała mi wszystkie moje troski i zmartwienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska