- Gdy ten człowiek przechodzi obok mojej firmy, to trzeba drzwi zamykać - skarży się pan Bogusław, który mieszka przy ul. Bytnara Rudego na opolskim osiedlu AK. - Jeśli się tego nie zrobi, to smród wdziera się do pomieszczenia i utrzymuje się przez kilka godzin, tak że żadne odświeżacze powietrza nie pomagają. Ten odór rozkładającego się ciała jest po prostu nie do wytrzymania - opowiada.
Arek, bo tak przedstawia się bezdomny, koczuje na osiedlu AK od kilku miesięcy. Mieszkańcy mają o nim dobre zdanie, bo kłania się, nie wszczyna awantur, nie upija się też do nieprzytomności. Ludzie współczują mu, ale jednocześnie boją się, że sprowadzi na osiedle jakąś zarazę. - Któregoś razu zobaczyłam, jak siedział na ławce z podciągniętymi nogawkami - wspomina pani Grażyna. - Całe nogi miał pokryte białymi robakami, a wokół tego było aż czarno od much.
Mieszkańcy widzą, jak mężczyzna wyskubuje sobie insekty lub czochra się plecami o ławkę. - Później na tych ławkach siadają rodzice z dziećmi, maluchy jedzą lody i siłą rzeczy dotykają rączkami tych miejsc, o które on się drapał - opowiada pani Krystyna. - My nie wiemy, na co on jest chory i boimy się, że nas czymś zarazi. Widać, że mężczyzna od wielu tygodni nie kąpał się ani nie zmieniał ubrań.
Arek podobno był artystą, a mieszkańcy mówią, że jego prace robiły duże wrażenie. Później znalazł się na ulicy. On sam twierdzi, że mieszkał na osiedlu AK, ale odkąd matka wyrzuciła go z domu, nie ma się gdzie podziać. O leczeniu nie chce słyszeć. - Ja nie wiem, czy jestem ubezpieczony. Nie chcę mieć problemów. Najwyżej tu padnę i będzie spokój. But mnie otarł, larwy się zalęgły i okropnie to wygląda. W zimie miałem wszy, a teraz, cholera, muchy. Zawsze się mnie musi jakieś świństwo czepić.
Mężczyzna jest doskonale znany straży miejskiej. - Kilka razy wzywaliśmy do niego pogotowie, dostawał zastrzyk, bo miał ból nie do wytrzymania, ale on nie zgadza się na leczenie - mówi wicekomendant Krzysztof Maślak.
- Nie raz woziliśmy go do noclegowni, ale on - gdy poczuł się lepiej - zawsze wracał - opowiada. Po każdej takiej wyprawie radiowóz trzeba było dezynfekować.
Strażnicy mówią, że w ranę na nodze bezdomnego wdała się gangrena i jedyną radą jest amputacja. - Ale lekarze nie mogą mu pomóc, gdy on się na to nie zgadza - wyjaśnia Maślak.
Bezradny jest również sanepid, bo aby stwierdzić, czy mężczyzna jest nosicielem choroby zakaźnej, trzeba go zbadać, a on na to się nie zgadza.
Pomoc zadeklarowali strażnicy, którzy po raz kolejny spróbują przekonać bezdomnego, aby pozwolił sobie pomóc.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?