Ma 74 lata i nie jest w stanie sama wyjść z mieszkania

fot. Krzysztof Strauchmann
Marta S. z Prudnika całe dnie spędza sama w łóżku z widokiem na drzwi wejściowe. Kontakt ze światem zapewnia jej tylko telefon.
Marta S. z Prudnika całe dnie spędza sama w łóżku z widokiem na drzwi wejściowe. Kontakt ze światem zapewnia jej tylko telefon. fot. Krzysztof Strauchmann
Rok temu Marta S. z Prudnika zgodziła się dobrowolnie opuścić dom starców, żeby córka nie musiała płacić na jej utrzymanie. Teraz została sama, w mieszkaniu jak więzieniu.

Od roku nie wyszła z mieszkania. Strome schody na piętro są barierą nie do pokonania dla wózka inwalidzkiego. Rano przychodzi do niej pielęgniarka środowiskowa z opieki społecznej. Wiezie ją do łazienki, robi toaletę, przynosi zakupy. W południe co drugi dzień przychodzi pani z Domu Pomocy Społecznej z obiadem. Wieczorem zagląda jeszcze prywatna opiekunka, opłacona przez syna. Zamyka mieszkanie na noc, żeby jej przypadkiem jakiś pijak czy złodziej nie wszedł do środka. Boi się otwartych drzwi, bo kiedyś w nocy dobijał się pijak. Sąsiedzi go przepędzili.

Marta S. z Prudnika ma 74 lata. Jest wdową od pięciu lat. Niedługo po śmierci męża dwa razy upadła, łamiąc sobie najpierw w skomplikowany sposób stopę, a potem biodro. Od tego czasu nie może chodzić.
- Miałam być operowana, ale anestezjolog się nie zgodził - opowiada. - Powiedział, że nie przeżyję operacji, bo mam za dużo innych chorób.

Dwa lata temu Marta S. jako osoba niedołężna została umieszczona w Domu Pomocy Społecznej w Prudniku. Miała tu pełne wyżywienie, mieszkanie, opiekę lekarską, rehabilitację, sąsiedztwo ludzi w podobnej sytuacji. Przed rokiem na własne życzenie została wypisana z DPS-u. Personel zawiózł ją do domu córki pod Prudnikiem.

- Próbowaliśmy ją nakłonić, żeby u nas została - opowiada Mariusz Półchłopek, dyrektor DPS. - Zrobiliśmy wszystko, żeby ją zatrzymać, ale przecież nie możemy jej trzymać na siłę. Moim zdaniem ona wymaga stałej pomocy.

Pobyt w DPS-ie kosztuje miesięcznie 2 tys. zł. Pani Marta ma niecałe tysiąc złotych emerytury po mężu. DPS zgodnie z prawem może jej zabrać 70 procent tego dochodu, na poczet kosztów pobytu. Ośrodek Pomocy Społecznej w Prudniku zbadał możliwości finansowe dzieci pani Marty i zdecydował, że pozostałą kwotę - 1,3 tys. ma dopłacać córka. Nie dopłacała. Dyrekcja OPS zagroziła jej sądem i komornikiem.

- Córka mnie namówiła, żebym się wypisała z DPS-u. Płakała mi, że nie ma pieniędzy na te opłaty - opowiada niechętnie pani Marta. - Żałuję tej decyzji. Chciałabym tam wrócić.
W domu u córki mieszkała trzy tygodnie. Jak opowiada, wnuczek kazał się jej wynosić. Zięć zawiózł ją do jej pustego mieszkania na piętrze prudnickiej kamienicy.

- Córka powinna na mnie płacić alimenty. Tak orzekł sąd - mówi pani Marta. - Nie płaci, a ja nie żądam tego, bo się wstydzę. Nie chcę być dziadem. Mam swoją ambicję! Syn też powinien płacić alimenty, ale sam ma teraz problemy finansowe.

- Gdyśmy wiedzieli, że rodzina naciska na tę panią, żeby się wypisała z DPS, tobyśmy do tego nie dopuścili - mówi Barbara Dufrat, zastępca kierownika Ośrodka Pomocy Społecznej w Prudniku. - Brak takich opłat nigdy nie jest powodem usunięcia kogoś z ośrodka. To my dochodzimy w sądzie należności od członków rodziny. Pani Marta może do nas wystąpić o ponowne skierowanie do DPS. Problem w tym, że do tej pory tego nie chciała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska