Mądry Polak po wojnie, czyli Osmańczyk krzepi

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Warto po 70 latach czytać Osmańczyka.
Warto po 70 latach czytać Osmańczyka. Fot. Archiwum Główne Uniwersytetu Opolskiego
70 lat temu Edmund Osmańczyk przewidział, że Niemcy staną się potęgą, a Polska będzie się z nimi ścigać w pracowitości, a nie walczyć. Oczywiste prawdy, których wolimy nie słuchać. „Spraw Polaków” nie wznawia się od lat.

Niemcy obojętnie w jakiej strefie, odrzucają własną winę i z zaciętością pracują, pracują, pracują nad odbudowaniem swego kraju – pisał w 1946 roku Edmund Osmańczyk. Polacy, obojętnie, w Kraju czy na Emigracji, lewą ręką biją się w piersi, prawą wskazują winowajców wśród innych narodów i męcząc się bardzo gadaniem o losach Ojczyzny i świata, są co najmniej dwakroć mniej produktywnymi niż Niemcy.

To brzmiało prowokacyjnie i aktualnie 70 lat temu. I dziś brzmi mocno. Rzecz nie w tym, by doraźne polskie spory polityczne rozsądzać z Osmańczykiem w ręku. Ale tekst sprzed siedmiu dekad zasługuje, by do niego wrócić. Choćby dlatego, że potwierdziły się proroctwa, które zawierał.

Piętnaście miesięcy po zakończeniu zbrodniczej niemieckiej wojny – ciągnie Osmańczyk w rozdziale „Prawda o Niemczech” – staje się jasne, że nienawiść i pogarda dla narodu niemieckiego nie utrzyma się w świecie. Nieuchronnie zbliżamy się do dnia, w którym zostanie wśród szumu szlachetnych i wzruszających słów jak zbłąkana owieczka wprowadzony z powrotem do rodziny ludów świata.

Skoro Osmańczyk tak trafnie przewidział powojenny polityczny i gospodarczy sukces naszych zachodnich sąsiadów, warto przyjrzeć się, w czym dostrzegł źródło tego sukcesu: Jest w narodzie niemieckim siła pracowitości, która na skutek otępienia moralnego może być wykorzystana równie dobrze negatywnie, jak pozytywnie. Istnieniu jednak tej siły zaprzeczyć nie wolno – zauważa. I dodaje, że jeśli za lat dwadzieścia pracowitość niemiecka wyprzedzi pracowitość naszą, czy będzie się nam to podobało czy nie, możemy stać się zależni od naszego zachodniego sąsiada. Bo siła pracy narodu trwa przez wszystkie ustroje, zawieruchy i wojny.

Ciekawy głos we współczesnej dyskusji o miejscu Polski w Europie wyprostowanej czy na kolanach, suwerennej czy kolonialnej.

Na tle Niemców Osmańczyk pokazuje jałowość naszych sporów, ciągłych licytacji, kto jest lepszym patriotą...

– Osmańczyk bardzo sugestywnym językiem staje na przekór naszej narodowej mitologii i naszemu wyobrażeniu o sobie samych w Europie. Jego książka jest drastyczna w diagnozach i żądaniach – mówi historyk, prof. Stanisław Nicieja. – Jesteśmy narodem romantyków – z Sienkiewicza i Mickiewicza – w którym wielu zasługuje na Virtuti Militari, krzyż odwagi wojskowej, trudniej o kandydatów do odznaczeń za odwagę cywilną. Osmańczyk mówi chłodno, że leżymy w Europie – chcemy czy nie – między dwoma wielkimi narodami, różnymi od nas mentalnie. Możemy z nimi skutecznie rywalizować tylko pracowitością. To jest wartość Osmańczyka, że widzi siłę pracowitości i praworządności - do jakiej, jak do łożyska, Niemcy wrócą. I robi to wtedy, gdy ogół ludzi w Polsce i w Europie uważa, że ich kraj trzeba zaorać, a jego nazwę pisać małą literą.
Można by się pocieszać, że przeciętny Polak jest dziś często nawet pracowitszy od statystycznego Niemca. A istnienie Europy dwóch prędkości wyraża się i tym, że my w swojej masie gonimy od rana do wieczora, a tamto społeczeństwo jest dużo mniej zestresowane. Widziałem na własne oczy.

- Jemu nie chodziło o to, czy oni pracują ciężej. Raczej o nowocześnie rozumianą dyscyplinę pracy. Wiedział, że jako naród są zdyscyplinowani i praworządni. I na tym stopniowo odbudują swoją potęgę. Osmańczyk znał Niemcy z okresu międzywojennego, wojnę przeżył w Polsce. Miał świadomość, że świat dzieli się już żelazną kurtyną – przypomina profesor Michał Lis z Instytutu Śląskiego - i trafnie oceniał funkcjonowanie naszych sąsiadów. Nie tylko Niemców, także racjonalnie zachowujących się Czechów. Tę racjonalność uważa także za warunek polskiego sukcesu. Jego książka jest nadal aktualna.

Nienawiść prowadzi do morduDiagnoza Osmańczyka o tyle nietypowa, że Osmańczyk widział Niemców nie tylko zdołowanych wojną, ale także autentycznie biednych, pracujących za marne pensje, nierzadko głodnych. Ale jednocześnie: W głowach niemieckich jest chaos polityczny, kulturalny i moralny – pisał. – Nie przeszkadza to w niczym, że Niemcy jako obywatele nie istniejącej dziś Rzeszy zdają egzamin społeczny z najwyższą pochwałą. Prawo niemieckie było dla nich święte, obojętnie, czy wydawał je Himmler, Bismarck czy Fryderyk II. To w nich pozostało. Dla Niemca niemiecki przepis prawny jest po to, aby mu być posłusznym, a nie po to, aby go obejść.

- Osmańczyk pokazuje na ich tle jałowość naszych sporów, ciągłych licytacji, kto jest lepszym, a kto gorszym patriotą – dodaje prof. Nicieja. - Tego zjawiska w rozwiniętych krajach europejskich nie było wtedy i nie ma dzisiaj. Niemcy już wiedzą, że Angela Merkel zbłądziła przez zbytnią otwartość. Oceniają to krytycznie, ale nie ma tam takiego biczowania, jakie obserwujemy u nas. Nie ma takiego medialnego jazgotu.

Autor „Spraw Polaków”, choć przenikliwie widział przeszłość, nie mógł oczywiście przewidzieć istnienia hejtu ani społecznej niechęci, której w Polsce pełny jest nie tylko internet. Obserwował – jako świadek czasu – narastanie nienawiści, nie tylko wobec Żydów, w Niemczech. Wnioski powinny nam co najmniej dawać do myślenia:
To nieprawda, że naród niemiecki był zawsze nieludzki i hitleryzm tę nieludzkość przemieniał w zorganizowaną zbrodnię. Hitler nie dokonałby tych zbrodni, które popełnił w Europie, gdyby przedtem (to słowo Osmańczyk podkreśla) propaganda nie zohydziła w oczach Niemców wszystkich mordowanych Żydów, Polaków, Rosjan i Serbów.

Tak jak Osmańczyk nie ma złudzeń co do zachowań Niemców w czasie wojny, tak nie wyrzeka się też romantycznego, bohaterskiego wątku polskich dziejów.

Nie trzeba się go zresztą wyrzekać ani się tego masowo nie robi. Potwierdza to choćby całkiem świeży renesans zainteresowania Żołnierzami Wyklętymi i ich autentyczna popularność, zwłaszcza wśród młodych Polaków. Ale to, co pozytywnie kształtuje społeczeństwo w Polsce, może być zupełnie nieprzydatne w kontaktach ze światem.
Nie łudźmy się – czytamy w „Sprawach Polaków” – nie zdyskontujemy krwi poległych za wolność waszą i naszą. Banki świata za krew nie płacą. (…) Rachunek naszej słabości jest tylko ważny dla nas. Bohaterskie nasze ofiary możemy zaprezentować światu dopiero wtedy, gdy będziemy silni.

Osmańczyk krzepi, bo myśli daleko i przenikliwie. Ale najwyraźniej także drażni. I być może dlatego „Sprawy Polaków” są dziś prawie zapomniane. Nieduża, licząca niewiele ponad 80 stron tekstu książka miała swój początek w 11 powojennych korespondencjach z Niemiec przysłanych do „Przekroju”. W 1946 roku „Sprawy Polaków” zostały wydane w formie książkowej. W styczniu 1947 roku dostały nagrodę w plebiscycie miesięcznika „Odra”. Do roku 1948 książka miała pięć wydań. A potem cisza, jeśli nie liczyć edycji z roku 1982. W wolnej Polsce już nie doczekała się wznowienia.

A szkoda, bo choć napisana dawno, jest chwilami zaskakująco aktualna. Choćby wtedy, gdy Osmańczyk pisze o emigracji. Przypomina, że Polacy zawsze wyjeżdżali z Polski przymusowo. Bo przemoc polityczna nie różni się pod tym względem od ekonomicznej. Racjonalnie polemizuje z poglądem, że miliony Polaków rozsianych po Europie, Ameryce i innych kontynentach przyczyniają się do budowania dobrego imienia Polski w świecie. Samego faktu Osmańczyk nie neguje, uważa jednak, że ceną – niewspółmiernie wysoką do efektu - jest utrata tych ludzi dla kraju praktycznie na zawsze.

Bo byłoby łudzeniem się, że z wielomilionowego Polactwa w świecie – zauważa – będziemy mieli poza garścią sympatii coś bardziej konkretnego (…) – mocny zastrzyk powrotnej polskiej krwi.

Od 1946 roku do dziś nie zmieniło się także polskie poczucie wyższości wobec Czechów (choć wielu jest w Polsce czechofilów) na tle ich braku wojennego bohaterstwa, charakterystycznego dla nas. Osmańczyk pozornie wpisuje się w ten ton. Przenosi nas do praskiej kawiarni, w której przestrzelone kulą karabinową lustro opatrzono marmurową tabliczką z napisem: „Rewolucja 5 maja 1945”.

Owa rewolucja poprzedzająca wejście Armii Czerwonej do Pragi trwała raptem trzy dni. Powinniśmy się śmiać, skoro po¬wstanie warszawskie było ponad 20 razy dłuższe? Osmańczyk każe nam sobie wyobrazić, co by się stało z Czechami, gdyby zdecydowali się w 1938 na wojnę z Hitlerem, potem przez siedem lat walczyli z Niemcami w podziemiu, a wreszcie po¬zwolili sobie na 63 dni powstania w Pradze.

Ilu Czechów zostałoby dziś przy życiu? - pyta. - Jestem przekonany, że nie więcej niż Żydów w Polsce. Czesi w tej wojnie obliczali każdą kroplę swej krwi, gdy myśmy szafowali krwią na podziw świata.
Nie oznacza to, że musimy się od razu zamieniać z Czechami na historię albo wstydzić własnej. Ale myśleć jest o czym. Dlatego warto po 70 latach czytać Osmańczyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska