Margaret: Czy to takie ważne, że obcięłam włosy?!

Redakcja
Margaret
Margaret Sławomir Mielnik
Nie bałam się występu przed prezydentem RP. Ale występu przed 60 tysiącami kibiców siatkówki bałam się już bardzo - mówi Margaret, znana polska piosenkarka, a także blogerka modowa.

Ostatnio pomyślałam sobie: tej Margaret jest wszędzie pełno, jeszcze chwila, a wyskoczy z mojej lodówki… A dziś, proszę, rozmawiamy.
(śmiech). Ale z lodówki ci nie wyskoczyłam. Coraz częściej słyszę, że wszędzie mnie pełno, nie rozumiem, skąd te opinie.

Jak to? Widzę cię w reklamówkach, byłaś gwiazdą na otwarciu mistrzostw świata w siatkówce, gwiazdą koncertu KFPP w Opolu oraz Top Trendy w Sopocie, i wielu, wielu innych.

Bo śpiewam, owe pojawienia się są związane z muzyką. Nie przyjmuję propozycji uświetniania jakichś głupich eventów, nie tańczę z gwiazdami. Staram się, aby to moje "wyskakiwanie z lodówki" było na temat i w kontekście muzyki.

Nie tańczysz z gwiazdami, bo producent nie zaproponował ci tego, czy też dlatego, że wprawdzie pojawiły się takie propozycje, ale ty nie chciałaś na nie przystać?

Nie zaproponowano mi. I dobrze, bo ja przecież nie tańczę, tylko śpiewam.

W siatkówkę też raczej nie grasz, a zostałaś wykonawczynią sztandarowego songu siatkarskiego mundialu. Skąd wzięła się filigranowa blondynka na imprezie sportowej facetów o wzroście 180 cm minimum.
Znów: bo śpiewam! Dostałam propozycję napisania hymnu siatkarskich mistrzostw świata, które odbywają się w Polsce. Takim propozycjom się nie odmawia. Napisaliśmy "Start a fire" - Rozpal ogień. Chodziło o to, aby zagrzać kibiców do walki, by dopingowali Polaków… Okazało się, że się podoba.

Autorami piosenki są Thomas Karlsson i Mats Tarnforss, z którymi zresztą od dawna współpracujesz.
Tak! To oni głównie piszą, ale ja również uczestniczę w tworzeniu i komponowaniu piosenek. Na mej płycie są też kawałki, które sygnuję: np. "Getaway", "Dance for 2"…

Jak myślisz: rozpaliłaś na otwarciu siatkarskich mistrzostw ogień walki na tyle mocny, by Polacy wygrali nie tylko mecz otwarcia, ale i mistrzostwa?

Polacy wygrają, i mam nadzieję, że ta przegrana ze Stanami była ostatnią na tych mistrzostwach. Z ceremonii otwarcia to ja niewiele pamiętam. Byłam tak zestresowana występem na Stadionie Narodowym, że miałam przed oczami czarne plamy…

I to mówi dziewczyna, która jakiś czas temu, gdy usłyszała, że wystąpi przed prezydentem RP na Gali Fryderyków, stwierdziła jedynie: Prezydent? Damy radę!

No, na stadionie było jednak ponad sześćdziesiąt tysięcy widzów, plus widownia przed telewizorami. Poza tym pan prezydent siedział na widowni gdzieś nade mną, a kibice na Narodowym byli ze mną, przy mnie. Poza tym z tym panem prezydentem było tak, że się go nie bałam, dopóki go nie zobaczyłam. Ale najbardziej bałam się Jacka Cygana.

Bo?
Poza "Thank you" zaśpiewałam też "Czas nas uczy pogody", piosenkę napisaną przez Pana Jacka Cygana dla Pani Grażyny Łobaszewskiej. To był stres przed nim zaśpiewać tak ważną piosenkę…

To jest piosenka dla dojrzałej kobiety, nie uważasz?
Tak.

Jak sobie z tym dałaś radę?
Starałam się, by wybrzmiał tekst, bo on jest niesamowity. Zresztą ja jestem trochę w klimacie Grażyny Łobaszewskiej, jestem bardzo nostalgiczna, wyciszona.

Jak to nostalgiczna i wyciszona? Myślisz, że nie wiem, że wyrzucono cię swego czasu z internatu? Właściwie to za co?
Za późne nocne powroty z różnych jam session. Podczas tych nocnych wyjść śpiewałam, słuchałam występów innych. Słowem - inwestowałam w siebie, ale grono pedagogiczne tego nie doceniło. I dobrze, że mnie wywalono, bo wynajęłam stancję i mogłam żyć po swojemu. Śpiewać, spotykać się z zespołem.

Ostatecznie się opłacało, pół Polski śpiewa "Thank you", a teraz siatkarski hymn "Start a fire". Ponieważ obie lubimy przystojnych siatkarzy, zapytam, czy udało ci się stanąć oko w oko z polską reprezentacją?
Raz, ale nie na Stadionie Narodowym, tylko w hali podczas Memoriału Huberta Wagnera w Krakowie. Przybiliśmy piątki.

Chyba skakałaś, by dosięgnąć do ich dłoni.

Tak. I bałam się, że mnie nie zauważą oraz rozdepczą! Ale zauważyli mnie, na szczęście.

Twoi rodzice byli pedagogami, na dodatek twoimi nauczycielami. Chyba nie miałaś łatwego z nimi życia w szkole?
Tak naprawdę nauczała w mojej szkole mama. Tata był zaś dyrektorem szkoły, w której się uczyłam, a mama pracowała. Więc w ogóle miałam przerąbane.

A może nauczyciele nie chcieli stawiać ocen niedostatecznych córce swego szefa?
Było źle: nikt z rówieśników mnie nie lubił, bo byłam córką dyrektora. Chyba też po części z tego powodu uciekałam w muzykę, uciekałam do szkoły muzycznej, gdzie nie sięgała już władza taty dyrektora, wyjeżdżałam wciąż na jakieś koncerty i występy.

Slyszałam, że w szkole muzycznej dałaś popis i dość brzydko potraktowałaś samego dyrektora.
No troszeczkę…

To znaczy?
To był głupi przypadek. Poszłam na egzaminy i oświadczyłam, że bardzo chcę grać na saksofonie. Pan dyrektor powiedział wówczas, że ponieważ jestem mała, mam za małe rączki, to może rozważyłabym naukę gry na akordeonie. A ja na to: "Akordeon jest dla wieśniaków". Okazało się, że pan dyrektor jest profesorem od akordeonu.

Gry na jakim instrumencie się w końcu uczyłaś?
Dwa lata na klarnecie, potem na saksofonie.

To możesz zagrać jakiś fajny kawałek na saksie?
W tej chwili już nie, bo z instrumentami dętymi jest tak, że trzeba na nich non stop ćwiczyć, inaczej zabraknie pary w płucach. Saksofon nie lubi, gdy się o nim zapomina. Ja wprawdzie zimą zaczęłam znów coś tam grać na saksofonie, ale potem miałam za dużo pracy związanej z koncertami, z płytą.

- Szkoda, bo Margaret grająca na saksie, zamiast na grzebieniu czy gwizdku - jak teraz robisz na koncertach - zrobiłaby piorunujące wrażenie!
Rozważę to.

Byłaś jedną z finalistek słynnego programu "Szansa na sukces". To była faktycznie szansa?
Tak, ale tylko na przygodę. Nie na sukces. Nikt mnie nawet nie zapamiętał z tamtego czasu. Zresztą teraz jest tyle talent-show, że po paru miesiącach zapomina się o finalistach wcześniejszych edycji. Poza tym nie genialne odśpiewanie coverów jest w muzie ważne, tylko to, aby równie genialnie odśpiewać własne kawałki.

Nie spotkałaś tam mentorów skorych do dobrych rad, do wskazania ścieżki rozwoju?
Nie. To były dwa dni wycięte z życiorysu. I tyle.

Przeglądając książeczkę z twej płyty Add the Blonde, zauważyłam, że szczególnie ciepło dziękujesz za wsparcie Krzysztofowi Szewczykowi. Myślałam, że on - jako stary wyjadacz w branży - był twym przewodnikiem.
Poznaliśmy się na festiwalu w Szwecji, na którym był dyrektorem muzycznym, a ja tam śpiewałam. I tak się zaprzyjaźniliśmy. Bardzo mi pomaga, swoimi kanałami dobrze o mnie mówi, i to zawsze do mnie wraca w pozytywny sposób. To ważne, aby w tej branży mieć przyjazną duszę. Poza tym bardzo często tak po ludzku spotykamy się i gadamy, ja z tych pogaduszek dużo wynoszę, bo Krzysztof jest bardzo oczytaną i mądrą osobą. Pracowaliśmy też w radiu, mieliśmy wspólną audycję.

Co myślisz, gdy czytasz o sobie w rankingach najcenniejszych ludzi polskiego show-biznesu, gdy widzisz, jak wyceniono cię na niemal 300 tysięcy złotych? Choć to było jakiś czas temu, teraz jesteś warta o wiele więcej.
Śmieszne to jest.

A nie przykre? Takie materialne, przedmiotowe podejście, przeliczanie człowieka na złotówki…

Nie oszukajmy się: show-biznes taki jest, że wszystko tu nabiera wartości, potem ją traci, potem znów zyskuje. Wiem, w jakie miejsce weszłam. Mam jednak nadzieję, że moja muzyka jest nie tylko wyceniana, i że wchodzi w sfery wielowymiarowe, to znaczy wzrusza, raduje, inspiruje. Mnie w robieniu muzyki, nie chodzi o pieniądze. Dlatego - jak już mówiłam na początku - odrzucam wiele propozycji, bo mają jedynie wymiar materialny, a nie pozwalają na dzielenie się muzyką.

Pozwolisz, że się czepię tego stwierdzenia…
Jasne, wal.

Co w takim układzie robisz w reklamówkach jednej z telefonii komórkowych? Ja uważam, że przecież taka reklama to nie koncert. Za to oczywiście daje pokaźną kasę.
Kasa jest. Ale nie tylko. Ta reklamówka pokazywała także moją muzykę. Poza tym przed nakręceniem reklamy miałam w Polsce duży problem z tym, że nikt nie wiedział, że jestem Polką…

Może dzieje się tak dlatego, że śpiewasz po angielsku...
W reklamówce mówiłam po polsku i wielu ludzi dopiero wówczas dowiedziało się, że jestem Polką. To była też moja promocja.

A zostało coś z czasów, gdy byłaś znana jako blogerka modowa?

Wciąż projektuję większość swych strojów i daję je do szycia. Blog też prowadzę osobiście, wpisy robię nocami.

Pytanie o strój z ostatniego festiwalu w Opolu. Chodzi mi o ten komplet: gorset, długa spódnica, szorty. To był twój pomysł?
Komplet zaprojektował mój przyjaciel, Bartek Janusz.

A pomysł z wyskoczeniem ze spódnicy?
Na początku poddaliśmy się atmosferze festiwalowej, stąd ta długa spódnica. Ale potem pomyślałam, że przecież na scenie można wszystko, przydadzą się więc spodenki. Za kulisami czułam się przejęta festiwalową atmosferą, ale na scenie miałam ochotę zaszaleć, pomyślałam sobie: chcę poskakać. I rozebrałam się...

No i internet grzmiał: "Margaret rozebrała się w Opolu, wystąpiła majtkach". Tego chciałaś?
Oczywiście, że nie. Ale w mediach wiele mnie wkurza. Wydaję np. płytę, a wszyscy mówią: Margaret obcięła grzywkę.
No nie wiem, Opole faktycznie było zgorszone?

W życiu! W stolicy polskiej piosenki nie takie rzeczy artyści kiedyś robili. Po tym koncercie jeszcze często bywałaś z występami w Opolu. Poznałaś nasz gród?
Zaliczyłam obowiązkowe naleśniki w "Grabówce", a także stek w "Starce", zjadłam go w całości. Spacerowałam po bulwarach nadodrzańskich. Tam jest naprawdę pięknie! Byłam jeszcze w secondhandzie, kupiłam parę ciuchów - bardzo fajnych. Wrócę do was.

Zapraszam. I - cytując twoją piosenkę - Thank you very much.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska