Mateusz Adamski chce być drugim Kubicą

Anna Konopka
Anna Konopka
Mateusz Adamski rozpoczyna drugi sezon startów w Northern European Cup Formuły Renault 2000.
Mateusz Adamski rozpoczyna drugi sezon startów w Northern European Cup Formuły Renault 2000.
Po torze mknie z prędkością 250 kilometrów na godzinę. Do szkoły jednak jeździ pociągiem, bo nie ma jeszcze prawa jazdy.

Niespełna 17-letni Mateusz Adamski z podopolskiej Chróściny ma wszelkie dane, by pójść w ślady Roberta Kubicy. W czasie tego weekendu na torze Hockenheim rozpocznie swój drugi sezon startów w Northern European Cup Formuły Renault 2000.

- W wyścigach trzeba zaczynać szybko, szybko jechać, szybko się uczyć i szybko wydawać pieniądze - żartuje młody zawodnik. - Natomiast ja swoją przygodę z wyścigami rozpocząłem dość późno i teraz muszę nadrabiać stracony czas. Ale jest coraz lepiej.

Z autem od małego
Mateusz od dziecka miał do czynienia z motoryzacją, bo w tej branży pracowali jego dziadek i ojciec. Nie myślał jednak o ściganiu się w Formule.
- Jak zwykle zadecydował przypadek - śmieje się Mateusz. - Kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem wyścigowe gry komputerowe i jeździłem na motorynce. Tata zabierał mnie w dalekie trasy samochodem. Jednak o prawdziwych wyścigach nie miałem jeszcze wtedy pojęcia. Kiedy skończyłem dziesięć lat, dziadek wziął mnie na tor kartingowy w hali w Opolu i wtedy się zaczęło. Wciągnęło mnie, a że szło mi dobrze, postanowiłem spróbować sił w kartingu.

Andrzej Adamski, ojciec Mateusza, nie sprzeciwiał się, by syn zajął się sportem, i w ten sposób Mateusz rozpoczął przygodę z torem.
- W zawodach zacząłem startować w wieku trzynastu lat, co oznaczało, że byłem już w opinii fachowców za stary na odnoszenie sukcesów - kontynuuje Mateusz. - Byłem jednak uparty i nadrobiłem ten stracony czas. Wielu ludzi nie wierzyło, że uda nam się z tatą tego dokonać.
W Polsce w zawodach kartingowych Mateusz startował przez jeden sezon w kilku klasach. Szybko jednak okazało się, że dla niego jest tu za ciasno.
- Jeśli chce się osiągnąć sukces, trzeba, niestety, wyjechać z kraju - twierdzi młody kierowca.

Przeniósł się więc do Niemiec, gdzie z sukcesami jeździł w mistrzostwach tego kraju, później startował, także z powodzeniem, we Włoszech. Kolejnym krokiem były testy w bolidach BMW, a później Formule Renault.

Do drużyny przez sieć
Jak trafia się do wyścigowego teamu? Okazuje się, że można się tam dostać przez internet.
- Szukaliśmy zespołu i znaleźliśmy taki, który nam odpowiadał - opowiada Mateusz. - Zaprosili nas na testy, które kosztują trzy i pół tysiąca euro za jeden dzień. Zobaczyli, jak jeżdżę, i w ten sposób trafiłem do zespołu.
Adamski obecnie reprezentuje niezłą holenderską stajnię MP Motorsport, w której jeżdżą też Holendrzy Nicky Catsburg i Daniel de Jong.

- Zespół przygotowuje bolid pod konkretnego zawodnika - mówi dalej Mateusz. - Wszystko trzeba dograć przed sezonem, bo później, w okresie wyścigowym nie ma już na to czasu. Auto jest przywożone na tor, ja przyjeżdżam z Polski, wsiadam i jadę.
Aby startować, trzeba mieć nie tylko talent, ale i pieniądze. Kierowca musi wnieść "posag" do zespołu. Na początek jest to około 200 tys. euro.
Jedynym sponsorem Mateusza jest ojciec, w poszukiwaniu funduszy pomaga mu też jego przyjaciel i menedżer Kamil Kubica. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, bo jest to kuzyn Roberta.
Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą
- Zdobycie funduszy w Polsce jest niełatwą sprawą - mówi Kamil. - Polscy sponsorzy chcą mieć gotowy produkt, natomiast nie chcą ryzykować przy wspieraniu młodych zawodników. Zresztą Robert, zanim wszedł na wyścigowy szczyt, też często odchodził z kwitkiem sprzed drzwi firm, do których pukał. W ten sposób przetarł jednak szlaki. Dlatego my też nie poddajemy się, jeździmy razem w poszukiwaniu sponsorów, a to dodatkowo nas zbliżyło i Mateusz traktuje mnie jak starszego brata.

- Kamil siedzi też w branży muzycznej i dlatego dzięki współpracy z nim poznaję wiele nowych zespołów - dodaje Mateusz.
Dewizą młodego kierowcy z Chróściny jest sentencja "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą".
Młody kierowca twierdzi, że w życiu trzeba myśleć pozytywnie i nie wracać do niepowodzeń.

- Wyścigi dają ogromną adrenalinę - mówi. - Nie można jednak pozwalać ponosić się emocjom, cały czas trzeba być skoncentrowanym. Ja mam dodatkowo komfortową sytuację, bo wspiera mnie rodzina. Mama nie jest wprawdzie zachwycona, że jeżdżę, ale przyjęła to do wiadomości. Powtarza mi tylko przy każdym starcie, że mam wrócić cało z zawodów. Najbardziej boi się o mnie babcia. A ja miałem wprawdzie parę kraks, ale uważam wyścigi za bezpieczną dyscyplinę. Zresztą trudności na torze mobilizują wszystkich zawodników - mnie też - do jeszcze lepszej jazdy. Wiele daje mi też współpraca z psychologiem.
Mateusz trenuje cztery razy w tygodniu z Józefem Nowakowskim, z którym współpracuje od dwóch lat. Przestrzega diety, choć, jak mówi, nigdy nie miał problemów z wagą.

- Wyścigi w naszej formule są krótkie, dwa razy po dwadzieścia pięć minut - opowiada. - Bardziej męczące są treningi, podczas których przejeżdżamy po sto okrążeń dziennie. Nie mam problemów z kondycją, jedyny dyskomfort odczuwam w czasie wysokich upałów.
Testy przed sezonem, a później dojazdy na tory i starty zajmują Mateuszowi bardzo dużo czasu. W domu nie ma go prawie pół roku, a przecież chodzi do szkoły.

Inżynier z ferrari
- Uczę się w IV liceum ogólnokształcącym w Opolu w klasie o profilu ekonomiczno-geograficznym - mówi. - Zresztą lubię geografię, bo przemieszczam się dużo po Europie. W szkole nie mam żadnych problemów, nauczyciele są bardzo przychylni, pomagają mi koledzy. Nie spodziewałem się aż tak życzliwego podejścia do mnie. Dlatego staram się nie zmarnować tej szansy, jaką mi dają, i mimo braku czasu nie mieć zaległości w nauce.
Przez ten brak czasu Mateusz nie ma też dziewczyny. Żartuje, że żadnej nie uśmiecha się chłopak, którego pół roku nie ma w domu.

- Na rozrywki też nie ma wiele czasu, staram się jednak w miarę możliwości spotykać z przyjaciółmi. Poza tym, jak chyba każdy, lubię sport, szczególnie żużel i lekkoatletykę, a dzięki Kamilowi wciągnąłem się też w klimaty muzyczne.
W Formule Renault startuje kilka zespołów i kilkudziesięciu zawodników. Samochody są napędzane przez 2-litrowe silniki o mocy 200 KM, do setki przyspieszają w niespełna 3 sekundy, a ich prędkość maksymalna wynosi 250 km/godz. Jednak tylko z zewnątrz wyglądają na takie same.

- Dużo zależy od możliwości finansowych zawodników i teamów - mówi Mateusz. - Kto ma więcej pieniędzy, robi więcej zmian w ustawieniach auta, które dopuszczają regulaminy, więcej testów. W zimie niektórzy moi konkurenci mieli trzydzieści dni testowych, ja tylko pięć. Jeździmy na tyle, na ile nas stać i dlatego każdy dobry występ jest dodatkowym powodem do satysfakcji. Czuję, że ten sezon może być dla mnie przełomowy, bo do naszego zespołu doszedł inżynier, który wcześniej pracował w Ferrari i wiąże z moją osobą duże nadzieje. Chcę w tym sezonie zaprezentować stabilną, równą jazdę, wygrać kilka wyścigów i być wysoko w klasyfikacji. To pozwoliłoby mi rozpocząć nowy etap w karierze - wejście do Formuły trzeciej. Muszę wierzyć w siebie, bo bez tego nie ma co brać się za sport.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska