Mieszkańcy Kędzierzyna: - Boimy się żyć w mieście wielkiej chemii

Tomasz Gdula
- W ZAK pracują nowoczesne instalacje, a systemy zapobiegania awariom i ich neutralizacji są na najwyższym poziomie. Nie szczędzimy pieniędzy na zabezpieczenia - zapewnia Witold Rusak, dyrektor ds. bezpieczeństwa technologicznego.
- W ZAK pracują nowoczesne instalacje, a systemy zapobiegania awariom i ich neutralizacji są na najwyższym poziomie. Nie szczędzimy pieniędzy na zabezpieczenia - zapewnia Witold Rusak, dyrektor ds. bezpieczeństwa technologicznego.
Masowe zatrucie, niszczycielska eksplozja chemikaliów - takie wizje prześladują część ludzi w mieście. Nasilają się po każdej awarii w zakładach.

W sobotę około godz. 9.40 zapalił się wyciekający z instalacji gaz reakcyjny syntezy amoniaku (głównie złożony z wodoru i azotu).

- Do zdarzenia doszło podczas rozruchu instalacji po czasowej przerwie w jej działalności - wyjaśnia Witold Rusak, dyrektor ds. bezpieczeństwa technologicznego ZAK SA.

Na miejscu awarii pojawiło się sześć wozów straży pożarnej, w tym trzy zakładowe. Jak poinformowała już w dniu zdarzenia rzeczniczka prasowa ZAK Alicja Górska, strażacy jedynie zabezpieczali teren, a pożar zlikwidowano metodami technologicznymi, bez ich interwencji. Dyrektor Rusak tłumaczy, co dokładnie zostało zrobione.

- Rozszczelniło się połączenie kołnierzowe na rurze instalacji, która pracowała pod ciśnieniem. Zaczął się wydobywać gaz syntezowy i doszło do zapłonu wodoru. Obsługa obniżyła ciśnienie i do instalacji wtłoczono gaszący azot. Dzięki temu ogień został stłumiony, zagrożenie dla ludzi i środowiska było zerowe - zapewnia dyrektor Rusak.

- W latach 70. też rozszczelniła się instalacja w Azotach i to była tragedia - wspomina Adam Jarzębski, mieszkaniec Kędzierzyna-Koźla. - Każda informacja na temat awarii w ZAK mrozi krew w żyłach, bo to potencjalne zagrożenie dla tysięcy ludzi. Tam są chemikalia, które mogą się ulotnić, ale i zbiorniki, których ewentualna eksplozja spowodowałaby gigantyczne zniszczenia - uważa pan Adam.
Nie jest w swych obawach odosobniony, gdyż w pamięci kędzierzynian wciąż jest tragedia sprzed ponad 30 lat, w wyniku której śmierć poniosło troje pracowników Azotów.

Po sobotnim zdarzeniu na internetowych forach pojawiły się nawet wpisy sugerujące, że w ZAK wciąż pracują stare, poniemieckie instalacje. - To pokazuje, jak wiele mitów na temat naszej firmy żyje w świadomości ludzi - mówi Witold Rusak. Przypomina on, że w ostatnich latach zakłady przeprowadziły wielkie inwestycje, unowocześniły kluczowe instalacje i podjęły wiele działań mających na celu poprawę bezpieczeństwa. Jednym z nich był zakup strażackiego wozu bojowego o wartości ponad miliona zł. - ZAK nie stanowi zagrożenia dla mieszkańców, a na wypadek awarii w odwodzie mamy doskonale wyposażony dział ratownictwa chemicznego, natomiast tuż za płotem państwową jednostkę straży pożarnej z bodaj jedynym na Opolszczyźnie plutonem chemicznym - zapewnia dyrektor Rusak.

Na terenie dawnych Zakładów Chemicznych Blachownia sytuacja nie wygląda już tak dobrze. Dokonano tam przekształcenia jednostki po to, by nie wypłacać strażakom pieniędzy za nadgodziny. To nadszarpnęło jej reputację. Okoliczni mieszkańcy mają teraz szereg wątpliwości, co do jakości zabezpieczenia przed groźnymi awariami.

- W 2003 roku śmierć w pracy poniosło trzech pracowników Petrochemii Blachownia, w innej spółce zdarzył się groźny pożar - przypomina pani Helena z Blachowni. - Jesteśmy narażeni na oddychanie skażonym chemikaliami powietrzem, ale nikt nie da nam też gwarancji, że kiedyś po prostu nie wylecimy w powietrze, albo nie zostaniemy podtruci jakimś świństwem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska