Mieszkańcy Kolanowic: - Ludzie, zostawcie im dzieci!

Jolanta Jasińska-Mrukot
Być może Waldek i jego rodzina nie są typowi jak na Kolanowice - wymuskaną wieś ze strzyżonymi trawnikami, iglakami i hodowanymi dla ozdoby strusiami. - Ale, że ktoś ma inaczej, to nie powód, żeby im zaraz dzieci zabierać - oburza się sołtyska.

- Teresa to dobra matka, nie rozumiem, jak takiej dziewczynie można chcieć zrobić coś takiego - dodaje. - A że nie mają warunków do życia, to trzeba im pomóc je stworzyć.

Oburzone są też są pracownice z gminnego ośrodka pomocy społecznej w Łubnianach. - Trzeba znać wiejskie warunki, nie z tych luksusowych domków, ale tych w których mieszkają nasi podopieczni - tłumaczy Joanna Rymarek, szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łubnianach. - Znamy dużo gorsze warunki, od tych, w jakich żyją dzieci Waldemara i żaden kurator tam nie chciał dzieci do domu dziecka zabierać. A w tej rodzinie potrzeba zgody. Albo mieszkania. Ale mieszkań gmina nie ma…

Zgody nie ma między 55-letnią Alfredą a resztą, czyli jej synem Waldemarem, Teresą, którą przywiózł na śląską wieś spod Kielc oraz jej wiekowymi rodzicami. Kolanowice przywykły do ich niezgody, często unoszące się nad wsią krzyki Alfredy już na nikim nie robią wrażenia.

Alfreda krzyczy też do dziennikarzy.
- A co to mnie obchodzi, że dzieci sprowadził? A skąd ja to mam wiedzieć, czy są aby jego? Czy ja jestem ich babcią, tego nie wiem - krzyczy nad głowami wnuków, syna, Teresy i jej rodziców.

Nie daje za wygraną.

- Owszem, stawiałam wódkę, piwo i jedzenie kupowałam, ale teraz koniec! Bo tutaj nie ma miejsca dla tylu ludzi! - krzyczy dalej. - Powiedziałam, że tylko do końca czerwca mogą mieszkać, a potem wzywam policję, bo to moja własność i nikogo u siebie nie potrzebuję! Do tego prądu naciągnęli przez zimę tyle…
Wtedy nie wytrzymuje Teresa, jej głos słychać tak samo jak "teściowej".
- Sprowadziłaś nas tutaj, jak potrzebowałaś w chorobie opieki, a teraz prąd nam odcięłaś! - krzyczy Teresa. - Odcięłaś dostęp do wody, tak, że dzieciom nie ma jak prania robić! Ty babcia jesteś?

Do chóru przyłącza się matka Teresy, 73- letnia Kazimiera. - To po to my tu z moim starym przyjechali, żeby naszą córkę od k… wyzywała?! - lamentuje kobieta. - A córce to nos patelnią połamała! Tak ją oszpeciła...

Kolanowice mnie nie trzymały
Waldemar stoi z opuszczoną głową pośrodku wrzeszczących kobiet, czeka, aż w końcu matka przestanie krzyczeć.

Ale ta ani myśli skończyć.

- Teresa zarobiła patelnią, bo mnie wnerwiła, ale to moja sprawa i za to, jak trzeba będzie, to odpowiem! Ale zameldować, to ich na stałe nie zamelduję! - upiera się Alfreda. - A ty, Teresa, nie jesteś w porządku, ty szmata jesteś, tyle ci powiem! A za opiekę, kiedy byłam chora, to wam płaciłam, niczego za darmo od was nie chciałam. A wy za prąd mi za mało daliście. Dziady z was, wstyd za was we wsi.
Waldemar nie wytrzymuje. - Ona jest w porządku! - staje w obronie Teresy. - A ja nawet nie wiem, kto jest moim ojcem - mówi z goryczą do matki.

Dodaje jeszcze, już spokojniejszym głosem, że już w podstawówce musiał zarabiać na swoje utrzymanie.
- Szedłem tam, gdzie dali zarobić, do budowlanki, albo gdzie indziej, a we wsi zawsze się jakaś robota znalazła - opowiada. - Nikt się mną nigdy nie przejmował, nikogo nie obchodziło, co ja ze swoim życiem zrobię.

Alfreda denerwuje się wymówkami syna. - Tylko wziął w garść dowód osobisty i już go nie było! - mówi oskarżycielsko. - Gdzieś z tymi karuzelnikami z Biadacza zabrał się w pioruny!

- Nadarzyła się okazja roboty w wesołym miasteczku, to się z nimi zabrałem - tłumaczy Waldemar.

Pojawiła się wtedy dziewczyna. - Z sąsiedniej wioski, chwila zapomnienia i ciąża… - przyznaje. - Byłem szczeniak i do siebie nie pasowaliśmy. Tyle.

Nie ma chłopak szczęścia

Po ponad dwóch latach w wesołym miasteczku był już w Cyrku Polskim. Na początku robił za pomagiera technika i podawał rekwizyty artystom, potem dochrapał się funkcjimajstra. - Miałem pod sobą ośmioro ludzi, to wtedy poznałem Teresę - opowiada. - Zaczęły na świat przychodzić dzieci, to odszedłem z cyrku do murarki, żeby się ustatkować i blisko domu pracować.

W życiu Waldemara jest jak na karuzeli. Jak już ktoś na niej usiadł, to nie ma się wpływu na to, kiedy się zatrzyma. I tylko się kręci. Jak Waldemar.
- Nie poszczęściło się chłopu - mówią zgodnie w Kolanowicach. - Ani w życiu, ani z matką.

Ludzie mówią, iż był już taki moment, kiedy myśleli, że Alfreda przenosi się na tamten świat. - Patrz pani, piła okropnie - podkreśla 76-letnia pani Angela z Kolanowic i usprawiedliwia się, że przez swój wiek ma prawo mówić prawdę. - Była tak chora, że nikt nie wierzył, że ze szpitala wróci.

- To wtedy sprowadziła Waldka do opieki - mówią kobiety we wsi. - A teraz tak mu dziękuje, że od pół roku nawet wody skąpi.

- Matka potrzebowała całodobowej opieki - tłumaczy Waldemar. - Siostry nie mogły, to ja zostałem. Wtedy nawet obiecała, że da mi górę domu, będę mógł sobie tam mieszkanko wyremontować. Ale kiedy tylko zaczęła zdrowieć, to z każdym dniem zmieniała zdanie. Aż w końcu powiedziała, że nas tutaj nie zamelduje. A przecież pod Kielce nie mamy już do czego z dziećmi i rodzicami Teresy wracać, bo zdaliśmy tam mieszkanie.

A potem, kiedy Alfreda całkiem wyzdrowiała, Waldemar poszedł siedzieć. Za długi alimentacyjne, za tą chwilę zapomnienia z dziewczyną z sąsiedniej wsi. A nie płacił, bo nie miał z czego. A czasem myślał, że jak tamta już ma męża, to niech on się martwi.

Ja się zabiję
Ludzie słyszą krzyki Alfredy, a teraz jeszcze biadolenia Kazimiery, matki Teresy. Kazimiera chodzi po wsi i prosi o wodę do gotowania, albo żeby ktoś pozwolił im wyprać ubrania dla wnuków. - Ja się zabiję, ja się utopię, jak te paniusie zabiorą nasze dzieci! - krzyczy kobieta. - Te dzieci to wszystko, co człowiek w życiu ma.
Waldemar wyszedł z wiezienia 15 maja, zaraz usłyszał od kuratorki sądowej, że powinien dzieciom stworzyć lepsze warunki. - Bo teraz są w fatalnych - tłumaczy Monika Jarosz, kurator sądowy i przyznaje, że to na podstawie jej wniosku sąd podejmie decyzję. Zabrać dzieci lub je zostawić.

Waldemar ma termin do końca czerwca, do tego czasu musi zapewnić pociechom lepsze warunki. - Jeszcze w więzieniu szukałem mieszkania, ale wszyscy wołają zaraz kaucję - mówi bezradnie.

- Skąd mam brać? Matka nadal nie dopuszcza nas do wody, odcięła prąd. Co ja mam zrobić? Choćby człowiek chciał dobrze, to nic nie wychodzi…
Kuratora sądowego zawiadomiła szkoła, w której uczą się dzieci Waldemara. - Absolutnie nie chodziło o to, żeby trafiły do domu dziecka, a raczej o zdyscyplinowanie ich matki - zastrzega się podenerwowana Ewa Pietras, dyrektor podstawówki w Węgrach. I tłumaczy, że Teresa trochę się pogubiła, kiedy Waldemar był w więzieniu.
- Dzieci nie zawsze były czyste, odstawały od reszty - wyjaśnia dyrektorka. Przyznaje, że dzieci dobrze się uczą, ale często przychodziły z nieodrobionym zadaniem domowym. Dlaczego? Mówiły, że prądu nie mają w domu.

- Matka trzyma je cały dzień w szkole, najpierw w świetlicy, potem w świetlicy środowiskowej - relacjonuje dyrektorka. Po chwili przyznaje, że najprawdopodobniej wynika to z braku normalnego domu, zwyczajnego własnego kąta. To dlatego, kiedy w szkole są dyskoteki albo zajęcia popołudniowe, Teresa siedzi ze swoimi dziećmi do końca w szkole.

Dzieci się tu nie liczą
Krystyna Piwowarczyk, sołtyska Kolanowic, broni Teresy i jej rodziny. - Waldemara nie znam, bo kiedy ja tutaj się wprowadziłam, to on wyjechał - podkreśla. - Ale Teresę znam, inni też. Przecież ludzie we wsi widzą dobrze: dzieci zadbane, zawsze przy matce, czy takie coś można lekceważyć? - denerwuje się sołtyska. - Jak Teresa przychodzi do robót interwencyjnych, to widzę, jaka jest pracowita i dokładna. U Alfredy warunki do życia mają bardzo kiepskie. Ale pomóżmy im je stworzyć, wtedy dopiero można oceniać jak sobie radzą. Jak Teresie chcą dzieci obierać, to ja już niczego nie rozumiem…

Waldek z rodziną może mieszkać u matki tylko do końca czerwca.
- Kończy się rok szkolny i was już tutaj nie ma! Ja was nie zamelduję - wykrzykuje po raz kolejny do Waldka jego matka.

- To gdzie my mamy pójść? - pyta bezradnie Waldemar.
Podinspektor Tomasz Bilski, szef komisariatu w Dobrzeniu Wielkim mówi, że skoro matka pana Waldemara nie chce go zameldować i ma prawo do tego budynku, to prawo stoi po jej stronie. Policja nie jest od eksmisji, ale oni nie będą mogli już tam mieszkać. Choć z opinii dzielnicowego policjanci wiedzą, że dzieci w tym domu są bezpieczne. A samego Waldemara oceniają dobrze.

- Gdybym mógł się u matki zameldować, to pomoc społeczna będzie partycypowała w kosztach remontu - mówi Waldemar. - No i budynek bym cały wyremontował, bo od wielu lat nikt tu palcem nie ruszył. Od przyszłego tygodnia będę pracował na budowie, ale mieszkania za to nie wynajmę. A w opolskiej "Szansie", też nie ma miejsca, pęka w szwach…

- Ludzie, zostawcie te dzieci przy matce! - apeluje sołtyska. - Niech ktoś to przeliczy, czy stworzenie rodzinie warunków kosztuje więcej niż dla całej trójki dom dziecka. W czyim to jest interesie? Bo chyba nie tych dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska