Moda na przeszłość

Redakcja
Moda na historię przejawia się także w tym, że powstaje coraz więcej grup rekonstrukcyjnych. Z drugiej strony - młodzi Polacy wciąż mylą Świerczewskiego z Sosnkowskim. Na zdjęciu - biwak grupy rekonstrukcyjnej wojsk SS w Karczowie.
Moda na historię przejawia się także w tym, że powstaje coraz więcej grup rekonstrukcyjnych. Z drugiej strony - młodzi Polacy wciąż mylą Świerczewskiego z Sosnkowskim. Na zdjęciu - biwak grupy rekonstrukcyjnej wojsk SS w Karczowie. Paweł Stauffer
Historyk z pasjonatem niedawno poszarpali się publicznie o to, kto i jak będzie opowiadać o historii Opola. Dlaczego? Może dlatego, że chętnych na słuchanie stale przybywa. Bo lokalna historia staje się coraz powszechniejszą pasją.

Historykiem jest dr Maciej Borkowski, wieloletni pracownik Instytutu Śląskiego. Pasjonatem - który od lat na własną rękę bada i opisuje historię Opola - Romuald Kulik. Panowie najpierw powiedzieli sobie kilka mocnych słów, a potem naukowiec nie wytrzymał i zdzielił Kulika pięścią. Wprawdzie szybko przeprosił, ale zdania o pasjonacie nie zmienił.

- O przeszłości miasta nie powinna opowiadać osoba przypadkowa, niekompetentna. Pan Romuald Kulik jest samozwańczym specjalistą od historii przedwojennego Opola. On konfabuluje, a za mną przemawia dorobek naukowy - argumentował dr Borkowski.

Szkopuł w tym, że na spotkanie z Kulikiem - który oprowadzał opolan po zabytkowym cmentarzu na Półwsi - przyszła blisko 100 osób. Nawet profesjonalista miałby problem ze zorganizowaniem tak sporej publiki. Ludzie są spragnieni wiedzy na temat lokalnej historii.

- Jestem w stanie opowiedzieć niemal o każdym zachowanym nagrobku. Za to pan Borkowski napisał o cmentarzu przy Wrocławskiej jeden tekst. - mówi Romuald Kulik i dodaje: - Przecież historycy też mogą pisać o cmentarzu, zajmować się każdym grobem z osobna, ale z jakichś względów tego nie robią. Tymczasem opolan interesuje, kto na Wrocławskiej jest pochowany, czym się zajmował i gdzie żył. Właśnie wiedzę na ten temat staram się poszerzać. I szkoda, że pan Borkowski nigdy nie wskazał moich błędów, choć mi je zarzuca.

Co było na tym podwórku?

Kulik ma sporo racji. Jak wynika z badań - prowadzonych przez historyków - nadal interesujemy się przeszłością, ale głównie tą najbliższą. Dlatego coraz większą wagę przywiązujemy do miejsc, w których obecnie żyjemy.

- Ludzie chcą wiedzieć, kto żył wcześniej w ich kamienicy, co się działo na ulicy, po której oni teraz spacerują - przyznaje dr Mariusz Patelski z Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. - Przybywa osób nie tylko słuchających i czytających, ale też samodzielnie szukających informacji i źródeł. Ludzie dociekają historii z pasją, której nierzadko mógłby im pozazdrościć niejeden historyk.

Dr Patelski zwraca także uwagę, że w Polsce jak grzyby po deszczu rosną grupy rekonstrukcyjne odtwarzające różne okresy historyczne. Moda przywędrowała do nas z Zachodu i początkowo na rekonstruktorów historycy patrzyli bardzo nieufnie. Teraz to się zmienia, bo rekonstruktorzy nie biegają tylko z karabinami po lasach.

- Te osoby, które ja miałem okazję poznać, wchodziły niezwykle głęboko w dany okres historyczny i dysponowały bardzo specjalistyczną wiedzą - mówi dr Mariusz Patelski.
Dr Patelski zastrzega jednak, że nie można zrównywać pasjonatów z historykami. Zwłaszcza że ci pierwsi podchodzą do źródeł pisanych bezkrytycznie.

- Uważam, że najpierw dany okres powinien być przebadany i opisany przez historyka, aby potem jakiś pasjonat mógł na bazie badań opowiadać ludziom o historii lub w inny sposób ją upowszechniać, np. poprzez książki popularnonaukowe. Tymczasem często te badania próbuje wyprzedzać - opowiada historyk. - Wówczas pojawiają się niezamierzone błędy, dopowiadanie jakichś historii. Błędów nie da się nigdy całkowicie wyeliminować, ale warto wiedzieć, że pasjonat to jednak nie jest naukowiec. Choć oczywiście nikt nigdy nie może mu zabronić opowiadać o historii. Ja radziłbym jednak, aby takie osoby zapisywały się do stowarzyszeń historycznych, konsultowały się z naukowcami. Być może wówczas wielu spornych sytuacji udałoby się nam uniknąć?

Nikt nie ma monopolu

O tym, że jest popyt na przeszłość, świadczą półki księgarskie pełne historycznych książek i to takich, które przed przełomem 1989 roku nigdy po polsku nie zostałyby wydane. Wspomnienia wysokich dowódców SS już nikogo nie dziwią, a kilka lat temu zupełnie bez echa przeszła nawet książka kierowcy Hitlera, który opisywał, jakim dobrym pracodawcą i człowiekiem był wódz Trzeciej Rzeszy.

Z kolei na półkach w kioskach spotkamy mnóstwo tytułów historycznych, a historyczne dodatki mają dziś niemal wszystkie tygodniki i dzienniki. Mało tego. Niedawno także w Opolu powstało pismo historyczne. EKM to magazyn poświęcony nieśmiertelnikom, czyli blaszkom identyfikacyjnym, dzięki którym można było zidentyfikować żołnierzy po ich śmierci.

- Szczerze mówiąc, sam się kiedyś zastanawiałem, skąd ten wysyp gazet o tematyce historyczno-militarnej - przyznaje Krzysztof Stecki, sekretarz redakcji magazynu EKM. - Wydaje mi się, że przez lata historia nie była jakoś specjalnie popularna w głównym nurcie medialnym. Niektórzy powiedzieliby, że celowo, ja raczej powiedziałbym o źle rozumianej europejskości, w której nie było miejsca na lokalną historię. Teraz właśnie tej bliskiej sobie historii ludzie poszukują. Stąd np. zachwycanie się starymi zdjęciami czy pocztówkami. A skoro przybywa osób, które chcą o tym czytać i słuchać, to jednocześnie pojawia się więcej ludzi próbujących zaspokajać te potrzeby. Historycy już nie mają monopolu na opowiadanie.

Ale przez wiele lat myśleli jednak, że mają. Wprawdzie przewodnicy PTTK oprowadzali po mieście, ale wiedzę głównie czerpali z tego, co wcześniej wydali historycy. Tymczasem teraz nie ma problemu, aby wydać książkę historyczną. Zwłaszcza jeśli ma się na to pieniądze.

- Przełomem było pojawienie się internetu i zamieszczenie w globalnej sieci setek książek, zdjęć, cennych dokumentów - opowiada Krzysztof Stecki. - Na Facebooku są profile, których autorzy zamieszczają setki starych fotografii czy pocztówek, ale skarby drzemią na stronach bibliotek czy muzeów całego świata. Dostęp do nich często jest darmowy i trudno się dziwić, że ludzie to czytają i sami chcą coś na podstawie tego tworzyć. Myślę, że dzięki takim pasjonatom dzieje się wiele dobrego. O zabytkowym cmentarzu niszczejącym na ulicy Wrocławskiej w Opolu przypominają dziś głównie osoby zafascynowane historią tego miejsca. Miasto - jego właściciel - chyba wolałoby, aby cmentarz dawno okrył się niepamięcią - dodaje Krzysztof Stecki.

Pasjonaci są potrzebni

Romuald Żabicki nie jest z wykształcenia historykiem, ale dziś wiele osób piszących o dziejach Kędzierzyna-Koźla powołuje się na jego książkę "Z kart znanej i nieznanej historii miasta Koźla". Losami swojej małej ojczyzny Żabicki interesował się od dziecka. Zbieranie pamiątek zaczął się od starych widokówek Koźla i kalendarzy. Dziś mieszkanie pasjonata przypomina małą izbę pamięci.

- Historycy są potrzebni, ale tacy lokalni kronikarze, za jakiego ja się uważam, też powinni funkcjonować, bo przecież nie każdy człowiek sięgnie do naukowej publikacji - przekonuje Romuald Żabicki.

Kronikarz wspomina, że blisko 50 lat temu spotkał kogoś, kto pracował niegdyś w nieistniejącym pałacu w Sławięcicach.

- Wiele się wówczas dowiedziałem na temat pałacu, który pamiętam, zanim go zburzono pod koniec lat 50. - opowiada Romuald Żabicki. - Pamiętam np. że wewnątrz znajdowały się piękne schody i posągi herkulesów. Stajenny opowiadał mi również, że w pobliżu pałacu istniał staw, a naprzeciwko budynku fontanny. Strumień wody w jednej z nich miał bić na wysokość 100 metrów.

Historycy zazwyczaj na takie ciekawostki większej uwagi nie zwracają, a Żabicki ich szuka i opisuje.

- Niebawem ukaże się moja druga książka, żadnych ocen - same fakty - podkreśla pasjonat.

Swoją pierwszą książkę - poświęconą walkom Estończyków pod Opolem w czasie II wojny światowej - przygotowuje z kolei Jacek Cielecki, opolski student i członek grupy rekonstrukcyjnej Festung Breslau. Do tej pory nikt w Polsce na temat Estończyków walczących u boku Niemiec nie wydał żadnej książki.

- Zaczęło się od opowieści, że w wiosce, w której mieszka mój dziadek, przebywali w czasie wojny Estończycy - opowiada Jacek Cielecki. - Początkowo informacji było co kot napłakał, ale z czasem ich przybywało, a teraz współpracuję już z Estonian War Museum. Polega to na wymianie materiałów, obserwacjach terenowych, a także na odnalezieniu i ekshumowaniu na cmentarz 79 żołnierzy estońskich i niemieckich. Gdyby nie ja, to podejrzewam, że jeszcze przez lata żaden historyk tym tematem by się nie zajął ze względu na jego niszowość. Czasem jednak nisze po ich zbadaniu potrafią wiele wnieść do lokalnej historii, a nawet obalić niejedną tezę historii powszechnej.

Świerczewski wiecznie żywy

Na razie zainteresowanie historią lokalną nie przekłada się na poziom ogólnej wiedzy historycznej. Opolscy historycy podkreślają, że wiedza, zwłaszcza młodego Opolanina, na temat przeszłości, np. Polski powojennej, jest bardzo pobieżna i sporo osób myli generała Karola Świerczewskiego z gen. Kazimierzem Sosnkowskim.

- Niestety, mówię to z żalem, odkąd powstały gimnazja, poziom wiedzy ogólnej osób, jakie przychodzą na studia, obniżył się - alarmuje dr Mariusz Patelski. - Nie jest to wina młodzieży, ale raczej tego, że dramatycznie spadła liczba godzin historii w szkołach. A przecież język polski i poznawanie naszej przeszłości, to podstawy naszej tożsamości. Bez tych przedmiotów nasze szkoły upodobnią się do tych, które działały podczas II wojny światowej w Generalnej Guberni. Nie tędy droga. Pasjonaci, bez względu jak dużo ich by było, tego problemu nie rozwiążą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska