Moje Kresy. Budzanów - sagi rodzinne (cz. 2)

Ze zbioru pamiątek Zdzisławy Stępniewskiej
Zarząd miejski w Budzanowie w roku 1938. Od lewej siedzą: Max (Mizio) Pohorililes, nauczyciel; Michał Miecznik, burmistrz; Marian Szozda, zastępca burmistrza; Michał Szkwarek, lekarz. Od lewej stoją: Wojciech Ziemski, aktor, szewc; Gabriel Aleksander Szozda, burmistrz w 1933 r.; Szkulnik, wydał Polaków na Sybir; Poldek Koller, aptekarz; Michał Ziemski, budowniczy domu ludowego.
Zarząd miejski w Budzanowie w roku 1938. Od lewej siedzą: Max (Mizio) Pohorililes, nauczyciel; Michał Miecznik, burmistrz; Marian Szozda, zastępca burmistrza; Michał Szkwarek, lekarz. Od lewej stoją: Wojciech Ziemski, aktor, szewc; Gabriel Aleksander Szozda, burmistrz w 1933 r.; Szkulnik, wydał Polaków na Sybir; Poldek Koller, aptekarz; Michał Ziemski, budowniczy domu ludowego. Ze zbioru pamiątek Zdzisławy Stępniewskiej
Rozrasta się moje archiwum: wypełnia się nowymi relacjami, kserokopiami dokumentów i pożółkłymi starymi fotografiami wydobytymi z rodzinnych albumów i domowych szuflad.

Nie mogę oczywiście wszystkich tu przytoczyć i wykorzystać. Przekroczyłoby to rozmiary tego cyklu. Ale kilku najciekawszych nie mogę pominąć.

Decyduje o tym nie tylko szacunek do moich czytelników, którzy obdarzają mnie tak wielkim zaufaniem, powierzając często tajemnice rodzinne, ale przede wszystkim fakt, że dzięki tej niezwykłej współpracy historyka ze świadkami historii udaje się wydobyć z zapomnienia wydarzenia z przeszłości, które mogłyby być nigdy nie zapisane.

Odchodzą bowiem ludzie i zabierają z sobą obrazy lat, które wypełniały ich biografie, historie ich wzlotów i upadków, szczęścia i tragedii, które przeżyli, osiągnięć i strat, których doznali.

A w życiorysach tych zawarte są dzieje narodu, bo historię tworzą nie tylko władcy, królowie czy przywódcy polityczni, ale również zwykli ludzie, którzy dzięki swym talentom, pracowitości, patriotyzmowi tworzą kształt swego państwa, miejscowości, w której żyją, i rodziny, do której należą.

Rodzina Szozdów

Z rodzin budzanowian, które osiadły po wojnie na Śląsku, ze względu na ich różnorodne dokonania warto wymienić Szozdów. Była to jedna z najliczniejszych polskich rodzin w Budzanowie, licząca kilkadziesiąt osób.

Szozdowie trudnili się głównie stolarstwem, kołodziejstwem, handlem nierogacizną. Byli też wśród nich szewcy, kupcy, masarze - producenci bekonu, który eksportowano do Anglii i Austrii, oraz sitarze - producenci sit. Niektórzy z nich osiągnęli wysoki prestiż w swoim miasteczku i cieszyli się dużym szacunkiem.

Jednym z najwybitniejszych z nich był Gabriel Szozda, który przed wojną doszedł do stanowiska burmistrza Budzanowa i okazał się sprawnym organizatorem. Doprowadził do rozbudowy szkoły, której budynek do dziś w Budzanowie wyróżnia się wielkością.

Przed zajęciem Budzanowa przez Sowietów wiceburmistrzem został jego brat, Marian (1909-1941), który - gdy po 17 września 1939 r. bolszewicy zajęli miasto, wiedziony jakimś przeczuciem, ukrył się i dzięki temu nie został wywieziony na Sybir, co spotkało innych członków zarządu Budzanowa.

W czerwcu 1941 r. do miasta weszli nowi okupanci, hitlerowcy. I wtedy instynkt polityczny zawiódł Mariana Szozdę. Zawierzył dobrym intencjom Niemców, którzy publicznie ogłosili, że chcą usprawnić administrację miasta, dlatego wzywają dawnych urzędników, aby podjęli pracę w urzędach na stanowiskach, które pełnili w czasach polskich, i nic złego na pewno ich nie spotka.

Marian Szozda wyszedł wówczas z ukrycia i objął ponownie stanowisko wiceburmistrza. Nie spodobało się to Ukraińcom, którzy, współpracując z hitlerowcami, uważali się za współgospodarzy Budzanowa i nie życzyli sobie burmistrza Polaka.

Dokonano zamachu na jego życie. Mariana Szozdę zastrzelił przez okno w jego własnym domu ówczesny komendant policji Stiepan Derewianko vel "Naturalnyj", członek Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Parę tygodni później polskie podziemie dokonało zamachu na zabójcę Mariana Szozdy. Został postrzelony w klatkę piersiową na moście na Serecie i kilka dni później zmarł w szpitalu w Trembowli. Oto jeszcze jeden dramat w tej okrutnej wojnie, która w połowie XX w. przetoczyła się przez Europę. W Gliwicach mieszka obecnie córka Mariana Szozdy, znany pediatra, dr Genowefa Szozda-Stankiewicz.

W przedwojennym Budzanowie mieszkał jeszcze inny Szozda, noszący imię Gabriel, który wyszedł z Rosji z armią Andersa, walczył później pod Monte Cassino, a po wojnie został w Wielkiej Brytanii i stał się aktywnym działaczem tamtejszej Polonii.

Liczni Szozdowie osiedli po wojnie w Dobromierzu, Prudniku i Koźlu. Był wśród nich Emil Szozda (1922-2010), który organizował na Śląsku przemysł spożywczy. Kierował młynem w Koźlu. Był ojcem jednego z najsłynniejszych polskich kolarzy - Stanisława Szozdy, dwukrotnego medalisty olimpijskiego, triumfatora Wyścigu Pokoju i Tour de Pologne oraz dwukrotnego mistrza świata.

Do legendy przeszła jego rywalizacja o palmę pierwszeństwa z arcymistrzem kolarskim Ryszardem Szurkowskim. Był to złoty okres w dziejach polskiego kolarstwa. Rozgrywane na stadionach finisze etapów kolarskich ściągały na trybuny i przed telewizory tysiące kibiców, a triumfatorzy byli postaciami powszechnie znanymi. Obecnie Stanisław Szozda mieszka w Prudniku, gdzie prowadzi znany sklep z rowerami.

Rogowscy i Gomułkiewiczowie

Z Budzanowa wywodzi się też liczna rodzina Rogowskich, skoligacona z Szozdami. Byli to zasobni gospodarze, trudniący się uprawą roli i handlem bydłem. Na wyróżnienie zasługuje szczególnie Józef Rogowski (1904-1986), z zawodu stolarz, żołnierz II Armii WP, a po wojnie organizator i jeden z przywódców kozielskiego Zrzeszenia "Wolność i Niepodległość" (WIN).

1 listopada 1948 r., wracając z Polanicy Zdroju, gdzie był na grobie swej matki, został aresztowany przez funkcjonariuszy UB na dworcu w Koźlu. Zaczęło się wówczas jedno z największych śledztw mające na celu rozpracowanie miejscowej komórki WIN-u.

Aresztowania objęły kozielską rodzinę Rogowskiego i krąg jego przyjaciół. On sam przeżył ciężkie śledztwo i tortury oraz 6-letni wyrok więzienia. Jego synem jest urodzony w Budzanowie w 1941 r. Bogusław Rogowski, znany dziennikarz prasy opolskiej, m.in. kwartalnika "Historia Lokalna" i kędzierzyńskiego "Echa Gmin".

Równie liczną jak Szozdowie była rodzina Gomułkiewiczów. Przed wojną szczególną estymą cieszył się Wojciech Gomułkiewicz (1882-1938) - absolwent Uniwersytetu Lwowskiego, znakomity organizator życia kulturalnego w Budzanowie i Trembowli, twórca teatrów amatorskich i dyrygent chórów, kierownik drużyny strzeleckiej i sekretarz magistratu w Budzanowie.

Jego brat Tadeusz (1889-1939) był wicestarostą w Podhajcach. Zginął z rąk Ukraińców, wycofując się wspólnie z rządem w kierunku granicy rumuńskiej we wrześniu 1939 r. Stanisław Gomułkiewicz (1921-1997) był po wojnie kierownikiem banku w Koźlu, a jego młodszy brat Zbigniew, żołnierz generała Berlinga (II Armii WP), wzięty do niewoli przez Niemców osiadł w Anglii, gdzie stał się znanym działaczem polonijnym.

Bardzo ciekawa była również rodzina Reperowiczów, z której Józef (1881-1938) i jego syn Jan (1901-1970) byli kuśnierzami. Reperowicze osiedli po wojnie w Niemczy. Córka Jana, Janina Reperowicz-Iszczuk, jest znanym opolskim pediatrą, a jej syn, Aleksander Iszczuk, były kurator opolski, jest dyrektorem II LO w Opolu. Z Reperowiczami i Szozdami spokrewniony był urodzony w Budzanowie długoletni sędzia wojewódzki w Opolu Mieczysław Konopnicki (1927-2000) - syn budzanowskiego organisty. Budzanowianką z urodzenia jest Halina Dziuk - jedna z aktywnych działaczek w opolskim ZNP.

Z urwisa milioner

W Budzanowie wyróżniającym się zasobnością gospodarzem był Piotr Krowicki. Posiadał rozległe gospodarstwo ogrodzone kamiennym murem, co świadczyło o zamożności. Krowicki słynął w Budzanowie jako utalentowany muzyk.

Był organistą i w miejscowym kościele potrafił dawać koncerty na wysokim poziomie artystycznym. Wyróżniał się głęboką religijnością, a przywiązanie do wiary objawił ufundowaniem dzwonów, zwanych "Krowickiego", które zawieszono w świątyni budzanowskiej.

Swoich synów i wnuków wychowywał twardą ręką. Dlatego gdy jeden z nich, Antoni, uzyskał złą ocenę ze sprawowania w gimnazjum w Trembowli, bojąc się gniewu ojca, uciekł z domu do Ameryki na Florydę.

Tam miał wyjątkowe szczęście i dorobił się ogromnego majątku. Był człowiekiem pełnym fantazji i postanowił zademonstrować swoistą wdzięczność dla srogiego ojca, który niechcący przyczynił się do jego bogactwa. Przyjechał w 1934 r. do Budzanowa na jubileusz 55-lecia swoich rodziców i wydał dla całego miasteczka wystawne przyjęcie, na którym uginały się stoły od jadła i picia. Głównym gościem na tym przyjęciu, obok rodziców, był nauczyciel z gimnazjum w Trembowli, który dał Krowickiemu dwóję ze sprawowania.

Bardzo wpływowa była w Budzanowie również rodzina Krukowskich. Posiadali własną kuźnię i byli razem z Jerzym Baworowskim współwłaścicielami młyna. Hrabia Baworowski wywodził się z rodziny, która ufundowała we Lwowie znaną bibliotekę.

Święta komunia Jerzego Urbana

Jest w historii Budzanowa epizod, który dziś nosi posmak sensacji obyczajowej i swoistej pikanterii. Otóż w latach 1941-1943 ukrywał się tam wraz z rodzicami Jerzy Urban, jeden z najbłyskotliwszych polskich felietonistów i publicystów, którego felietonami drukowanymi pod pseudonimem "Kibic" zaczytywała się swego czasu cała Polska, a jednocześnie skandalista, cynik, prowokator obyczajowy, wojujący ateista, rzecznik prasowy rządu PRL i główny obrońca polityki gen. Wojciecha Jaruzelskiego, a ostatnio stronnik Ruchu Palikota.

Jerzy Urban, urodzony w Łodzi w 1933 r. w zamożnej, zupełnie spolszczonej rodzinie pochodzenia żydowskiego, syn redaktora naczelnego lewicującej gazety "Głos Poranny", po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę schronił się wspólnie z rodzicami we Lwowie pod okupacją sowiecką.

Jego ojciec otrzymał tam z racji swych lewicowych poglądów bezpieczną i nie najgorzej płatną pracę w zarządzie miasta. 30 czerwca 1941 r. do Lwowa weszli jednak Niemcy i Urbanowie, nie chcąc trafić do getta albo do obozu koncentracyjnego w Bełżcu, postanowili schronić się na prowincji. Trafili wówczas do Budzanowa.

Nie sposób ustalić, u kogo bądź w czyim domu się tam ukrywali. Józef Ziemski twierdzi, że była to rodzina Hreczuchów, mieszkająca przy ulicy Magistrackiej 30. Natomiast Jerzy Urban, kilkakrotnie wspominając o swoim pobycie w Budzanowie, nigdy nie wymieniał nazwisk rodzin, u których mieszkał. "Żyliśmy - pisał - na tzw. aryjskich papierach, czyli udając katolików".

Zachowało się zdjęcie kilkuletniego Jerzego Urbana z dnia, gdy udając katolika, przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej w kościele w Budzanowie, a komunijną spowiedź odbył u tamtejszego proboszcza, księdza Szczepana Ufryjewicza, który po wojnie osiadł w Paczkowie i Otmuchowie. Po latach Urban napisał, że musiał dla kamuflażu uczyć się na pamięć pacierza, wkuwać modlitwy i pieśni religijne, biegać regularnie na naukę religii i robił to niezwykle gorliwie.

Przyznał nawet, że ćwiczył w domu odprawianie nabożeństw. Po wojnie nie żywił jednak wdzięczności wobec Kościoła za to, iż dzięki niemu ocalił życie, a wprost przeciwnie - znienawidził duchownych, co demonstruje do dziś przy każdej możliwej okazji.

Na tle pobytu Urbana w Budzanowie doszło do bardzo ostrych napięć między tamtejszą społecznością, która osiadła po wojnie na Śląsku, a obrazoburczym felietonistą. Urban stwierdził bowiem w jednym z felietonów w piśmie "Karuzela", że ciągle jego rodzinę i jego samego nachodzili jacyś budzanowianie, domagając się zapłaty za ukrywanie ich w czasie wojny.

A gdy odpowiadał, że nie pamięta tych osób domagających się wdzięczności za rzekome ukrywanie go, miał słyszeć w odpowiedzi, że powinien im być wdzięczny za sam fakt, że wiedzieli, iż jest Żydem, a nie zgłosili tego faktu na gestapo. Takie zachowanie Urbana wywołało wielkie oburzenie wśród budzanowian, którzy zredagowali list otwarty, twierdząc, że Urban kłamie, bo nikt z nich po żadną zapłatę i dowody wdzięczności nigdy do niego się nie zgłaszał.

Mamy w tym wypadku znów do czynienia z polsko-żydowskim piekłem, wzajemnym obwinianiem się stron. To, co tak trafnie skomentował wybitny polski poeta Kazimierz Wierzyński w jednym z wierszy:

Nie wchodź na stosunki polsko-żydowskie
To pole minowe, wylecisz w powietrze
Tak było, jest i będzie
Dopóki paść będziemy się na łące głupich osłów

Dramat Myślickich

W Budzanowie mieszkała też rodzina Myślickich, która miała liczne rozgałęzienia po okolicznych wsiach w trójkącie Trembowla - Budzanów - Chorostków. Z tej rodziny wywodzi się docent Adam Myślicki - fizyk, długoletni dziekan Wydziału Matematyczno-Fizycznego i dyrektor Instytutu Fizyki WSP w .

Adam Myślicki, mający poważny udział w rozwoju opolskiej fizyki, urodził się we wsi Hawiłów tuż pod Budzanowem w 1932 r. Jako 12-letni chłopiec przeżył wstrząs, który pozostawił w nim ślad na całe życie. Nigdy po ucieczce z Hawiłowa nie odważył się odwiedzić swej rodzinnej miejscowości. Dziecięcy strach zrobił swoje.

Zdarzyło się to zimą 1944 r. W środku nocy do domu jego rodziców wpadło pięciu banderowców z zamiarem zabicia ojca, Leopolda Myślickiego (1899-1893), który był jednym z bogatszych gospodarzy we wsi. Żonaty z Balbiną Terlecką (1901-1985) po dłuższym pobycie w Kanadzie, skąd przywiózł dolary, wybudował ładny dom z zabudowaniami gospodarczymi i miał 10 ha ziemi.

Myślickim powodziło się dobrze. Budzili zazdrość u biedoty ukraińskiej. Ponadto Leopold Myślicki był traktowany jako obcy, bo wżenił się w hawiłowską rodzinę Terleckich, sam pochodząc z Chorostkowa. W myśl ideologii banderowców, takich należało likwidować w pierwszym rzędzie. Przyszli więc nocą, aby wykonać na nim egzekucję.

Atmosfera terroru i osławione banderowskie "czerwone noce" powodowały, że Leopold Myślicki nie spał nocą w domu, lecz u sąsiada w stajni pod końskim żłobem. Oprawcy dokładnie spenetrowali dom Myślickich i gdy nie znaleźli gospodarza, jeden z rosłych banderowców chwycił za włosy 12-letniego Adama i podniósłszy go do sufitu począł krzyczeć do jego matki, że jeśli nie powie, gdzie jest mąż, zabije jej syna.

Nastały ciągnące się bez końca minuty trwogi. Płacz chłopca, krzyki banderowców, klęcząca, sparaliżowana strachem, zrozpaczona matka powtarzająca w kółko: "Nie wiem, gdzie jest mąż". I dramat pewnie by się dopełnił, gdyby nie koleżanka matki, Ukrainka, która nie wiedzieć skąd pojawiła się i zaczęła błagać banderowca, swego pobratymca, aby odstąpił od zamiaru i darował chłopcu życie. W swych prośbach była tak natarczywa i sugestywna, że banderowiec puścił chłopca i zarządził odwrót. Kazał tylko zabrać konia i lepszą odzież z szafy Myślickich.

Następnego dnia Myśliccy (Leopold, Balbina, Adam i Józef - młodszy brat) uciekli do Chorostkowa, do krewnych. Tam ukrywali się dwa miesiące, a następnie pierwszym transportem z Chorostkowa ruszyli na zachód, przez Gliwice, Opole, do miejscowości Iłowa pod Żaganiem, gdzie osiedli na poniemieckim gospodarstwie. Adam skończył liceum w Żarach, studia we Wrocławiu i podjął pracę na opolskiej uczelni. Nigdy nie zwierzał się ze swej tragedii. Jestem wdzięczny, że zdecydował się powierzyć mi swą tajemnicę z lat chłopięcych.

Podobny dramat znam z opowieści doc. Zygmunta Łomnego (rocznik 1930) - długoletniego dyrektora Instytutu Pedagogiki i prorektora WSP. Zdarzył się w Jezierzanach pod Borszczowem. Przedstawię go, gdy będę pisał o Borszczowie. A swoją drogą ubolewam, że Polacy nie stworzyli medalu podobnego do wręczanego przez Żydów - Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Jest to najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne nadawane nie-Żydom, przyznawane przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem tym, którzy ratowali w czasie wojny Żydów.

Medal został ustanowiony dekretem Knesetu w 1963 r. Powinien też istnieć taki polski medal, nagradzano by nim Ukraińców, którzy w czasie wojny ratowali Polaków. A było ich wielu. Prawda o relacjach polsko-ukraińskich na Wołyniu i Podolu w czasie wojny jest bardzo złożona. Obok zbrodniarzy spod znaku tryzuba byli Ukraińcy zdolni do wielkich poświęceń, często ryzykujący życie, aby obronić swoich polskich sąsiadów. Tak jak nie znana z nazwiska Ukrainka, która uratowała rodzinę Myślickich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska