Moje Kresy. Piewcy Stryja i strażnicy pamięci

Fot. ze zbiorów Adama Dobosiewicza z Opola
Tadeusz Fabiański (siedzi pierwszy z lewej) - dziennikarz, piewca Stryja, autor książki "Na skraju Dzikich Pól” - z kolegami z Lwowskiej Wesołej Fali. Trzeci od lewej (siedzący) Wiktor Budzyński - poeta i pisarz, obok jego żona Włada Majewska - piosenkarka, nad nimi stoi (w rozpiętej marynarce) Kazimierz Wayda - popularny Szczepko, słynny aktor komediowy, w Buzau, w Rumunii, 14 XI 1939 r., po opuszczeniu Polski.
Tadeusz Fabiański (siedzi pierwszy z lewej) - dziennikarz, piewca Stryja, autor książki "Na skraju Dzikich Pól” - z kolegami z Lwowskiej Wesołej Fali. Trzeci od lewej (siedzący) Wiktor Budzyński - poeta i pisarz, obok jego żona Włada Majewska - piosenkarka, nad nimi stoi (w rozpiętej marynarce) Kazimierz Wayda - popularny Szczepko, słynny aktor komediowy, w Buzau, w Rumunii, 14 XI 1939 r., po opuszczeniu Polski. Fot. ze zbiorów Adama Dobosiewicza z Opola
22 lipca 1944 r. rozpoczął się w Stryju czas grozy kilkudniowych niszczycielskich bombardowań przez rosyjskie lotnictwo. Samoloty atakowały z niskiego pułapu i zasypywały miasto gradem bomb. Ginęli starcy, kobiety i dzieci, wylatywały w powietrze całe domy, płonął dworzec i kamienice w rynku.

Front powoli zbliżał się od strony Skolego. Hitlerowcy tuż przed opuszczeniem Stryja w parku Olszanka zdążyli jeszcze rozstrzelać 22 osoby, w tym prof. Priesa z żoną za przechowywanie Żydów.

Nim 5 sierpnia 1944 r. do miasta weszli ponownie Rosjanie, w okresie kilkudniowego bezhołowia banderowcy poczęli mordować wybitniejszych Polaków w Stryju.

Błysk jutrzenki wolności

We wrześniu 1944 r. do Stryja przyjechały trzy auta wypełnione polskim wojskiem z orkiestrą. Była to zmotoryzowana brygada piechoty WP z porucznikiem Staniszewskim kierowana na Berlin.

Proboszcz Wojciech Goleń wspominał: Na placu przykościelnym potężnym głosem trąb zabrzmiało "Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy", a echo błyskawicznie rozniosło po mieście wieść, że żyjemy. Plac nie mógł pomieścić tłumu, który przybiegł ze łzami w oczach na powitanie. Były to niezapomniane, pełne radości chwile po latach ciężkiej niewoli, cierpień, bicia, katowania, mordowania. Skończył się wreszcie okres martyrologii, a zabłysła nam jutrzenka wolności - zmartwychwstania. Ilu było żołnierzy, tyle domów zaprosiło ich jako gości do siebie na wieczerzę i przegadaną noc.

Euforia trwała krótko. 17 października 1944 r. na mieście rozwieszono ogłoszenia: "Kto nie przyjmie obywatelstwa radzieckiego i czuje się Polakiem, musi opuścić Stryj i udać się na zachód".

Wśród Polaków zapanowała powszechna konsternacja. Ludzie miotali się i z lękiem w głosie pytali: Co robić? Pakować się czy czekać? Jechać w nieznane czy zostać? Ale gdy od nowych sowieckich urzędników w stryjskim ratuszu słyszeli odpowiedź: jeśli nie na zachód, to my wam pomożemy pojechać na wschód, wtedy zaczął się potężny run na plebanię. Każdy decydujący się na wyjazd chciał mieć metrykę.

Ks. Wojciech Goleń podaje, że w ciągu kilku tygodni sam osobiście wypisał ponad 3300 wyciągów metrykalnych. Pierwszy transport na Ziemie Odzyskane odszedł ze Stryja 16 grudnia 1944 r., a ostatni, 35. transport, liczący 32 wagony, odszedł 8 listopada 1945 r.

W tym czasie w Stryju NKWD tropiło akowców i po krótkich procesach aresztowanych wywożono na Sybir. Byli to głównie nauczyciele, wśród nich profesorka stryjskiego gimnazjum Eksteinówna.

Wyroki - z reguły 10 lat zsyłki za koło podbiegunowe. Wśród aresztowanych był Makarewicz, którego podejrzewano, że był dowódcą AK w Stryju. Wrócił z Sybiru dopiero po 10 latach i został kierownikiem szkoły w Krapkowicach, gdzie zmarł. Nic nie wiem o tej pięknej postaci, nie znam nawet jego imienia. Może ktoś z czytelników mi pomoże.

Z dworca w Stryju odchodziły transporty, które wiozły całe parafie ze swoimi proboszczami: z Kałusza, Doliny, Bolechowa, Skolego, Rozdołu, Chodorowa. Ludzie zabierali co mogli, nawet organy kościelne. Ks. Wojciech Goleń zabrał 30 pełnych skrzyń, głównie przedmiotów sakralnych. Jechał ostatnim transportem.

Czuł się jak kapitan statku, który zatonął. Na środku wagonu stał żelazny piecyk zastępujący kuchnię. Transport ten jechał 3 tygodnie. Już w samym Stryju na dworcu pociąg czekał na odjazd 60 godzin. Gdy wreszcie ruszył - wspomina proboszcz Goleń - wszystkie oczy zwrócone były w stronę oddalającego się miasta, tak jakby chciano utrwalić sobie w pamięci ostatni widok Stryja, znikającego za lasem Nieżuchowskim.

Wokół słyszałem tylko przejmujący szloch. Wszyscy, nawet wiekowi mężczyźni, mieli w oczach łzy. Trasa transportu była następująca: Drohobycz - 52 godziny postoju, porywisty wicher i deszcz; Sambor - 58 godzin postoju; Ustianowa, stacja graniczna, 2 godziny postoju; Jasło - 21 godzin; Nowy Sącz - 10 godzin; Oświęcim - 20 godzin, następnie Mysłowice, Szopienice, Tarnowskie Góry, Kłobuck i do Inowrocławia - 41 godzin postoju.

Celem podróży miała być Iława, ale zorientowano się, że tory kolejowe w tamtym kierunku są zniszczone, skierowano więc pociąg na Gniezno, później na Ostrów Wielkopolski (5 godzin postoju), Kępno, Kluczbork, gdzie odczepiono wagony do Opola z rodzinami Bilińskich, Gołębiowskich i Berezowskich.

Reszta wagonów pojechała ponownie do Tarnowskich Gór, a stamtąd do Bytomia i wreszcie 27 listopada 1945 r. dojechano do Gliwic. Gliwice są w dużym stopniu, oprócz Lwowa, przeszczepem Stryja. Ks. Wojciech Goleń podaje, że przez Gliwice przewinęło się ponad 6 tysięcy stryjan.

Stąd też najwięcej stryjan jest właśnie na Górnym Śląsku. W Opolu i Wrocławiu osiadło wielu stryjskich kolejarzy i nauczycieli.

Strażnicy pamięci

Stryj obrodził wyjątkową liczbą piewców i strażników pamięci o jego przeszłości. Jeśli brać pod uwagę tylko ilość, to jest ich podobnie dużo jak piewców Lwowa, Kołomyi, Krzemieńca i Drohobycza, a na pewno więcej niż Stanisławowa, Łucka, Nowogródka czy Grodna.

Oprócz wybitnych pisarzy związanych rodzinnie i biograficznie ze Stryjem, o których już pisałem wyżej, nie powinno się pomijać tych nie obdarzonych najwyższą skalą talentu, ale dorównujących im żarem uczuć i głębią tęsknoty za utraconą ojcowizną.

To oni właśnie stworzyli dwa niszowe pisma manifestujące miłość i tęsknotę do ziemi ojczystej: "Strzechę Stryjską" (we Wrocławiu) i "Z nurtem Stryja" (w Gliwicach). Gdyby tego nie uczynili w roku 1989, nasza wiedza o Atlantydzie kresowej byłaby o wiele uboższa, a tysiące faktów zawartych w 41 zeszytach "Strzechy" i 42 tomach "Z Nurtem Stryja" nie byłoby zapisanych, odnotowanych, zamkniętych w bibliotekach uniwersyteckich.

Tu na pierwszy plan wybija się piękna postać Krystyny Roszek-Masiak (1920-1994), twórczyni Koła Stryjan we Wrocławiu i pierwszej redaktorki "Strzechy Stryjskiej". Jej dziadek Willman był właścicielem apteki "Pod Złotą Gwiazdą" w Stryju, ojciec warszawskim geodetą.

Urodziła się w czasie wojny polsko-bolszewickiej w Zakopanem, bo tam ojciec wywiózł brzemienną żonę, gdyż - jak skomentowała to dowcipnie - "nie wierzył, że mogą zdarzyć się równocześnie dwa cudy nad Wisłą" (polskie zwycięstwo w bitwie warszawskiej i szczęśliwe urodzenie się córki).

Gdy bolszewików wyparto z granic Polski, w 1921 r. Krystyna Roszek z matką pojechały do Stryja do dziadków aptekarzy. I tam przeżyła 24 lata swego życia, "najpiękniejsze" - jak wspominała. Tam skończyła Gimnazjum Żeńskie (popularny "Luks") i nabawiła się wielkiej miłości do swego miasta lat dziewczęcych. Będzie tego dawała dowody do końca życia.

Wrocławski dom Masiaków

Krystyna Roszek-Masiak była cenioną farmaceutką z dyplomem Akademii Medycznej we Wrocławiu, żoną profesora tej uczelni Michała Masiaka. Tworzyli harmonijne małżeństwo o wspólnych pasjach. Ich dom na wrocławskich Krzykach stał się miejscem spotkań stryjan.

Gdy tylko w Polsce po 1989 r. zaistniały warunki, w tym domu zlokalizowano redakcję "Strzechy Stryjskiej". W artykule wstępnym Krystyna Masiakowa napisała: Nigdy nie stracili między sobą łączności mieszkańcy kresowego miasta na Podkarpaciu, które leżało nad rzeką Stryj i tą samą nazwę nosiło.

Ani deportacja ze wschodnich rubieży Polski, ani czterdziestoletnie władanie komunizmu nie zniwelowało przyjaźni trwających od pokoleń, ani nie zatarło wspomnień tych bezgrzesznych lat dzieciństwa i miłości, związanych z obrazami Olszyny, Kolejówki czy sławnego, stryjskiego Corsa.

Te nasze stryjskie spotkania i zażyłości zalegalizowaliśmy i tak powstała "Strzecha Stryjska", skupiająca mieszkańców i sympatyków naszego miasta. Powstała w celu podkreślenia atmosfery, jaką chcemy stworzyć i utrzymać: wzajemnej życzliwości, serdeczności, upamiętnienia wspomnień, zachowania pamiątek, pomocy wzajemnej, opieką nad grobami stryjan - to w głównym zarysie program naszych zamierzonych poczynań.

A jednym z pierwszych przejawów tej działalności jest właśnie ten biuletyn.
Zadziwiający jest początek powstania wrocławskiego Koła Stryjan. Otóż w 1939 r., tuż przed wybuchem wojny w Państwowym Liceum Humanistycznym w Stryju przystąpiło do egzaminów dojrzałości 49 uczniów, w tym 15 Polaków, 16 Żydów, 17 Ukraińców i 1 Niemiec.

Z tych 49 absolwentów przeżyło wojnę tylko 15. Po egzaminie maturalnym, gdy u fotografa stryjskiego Freya zrobiono tableau, powołano trzyosobowy zespół, który miał urządzić za dziesięć lat, tzn. w 1949 r., zjazd wszystkich absolwentów ich rocznika. Organizatorami mieli być: Władysław Jakimow - wyznania rzymskokatolickiego, Erwin Schützer - wyznania mojżeszowego i Bogdan Wysoczański - wyznania greckokatolickiego.

Wojna uniemożliwiła realizację tego zamiaru i dziesięciolecie zamieniło się w pięćdziesięciolecie, a rok 1949 przesunął się na rok 1989. Żyjący wówczas Władysław Jakimow ogłosił 12 marca 1989 r. na łamach popularnego krakowskiego tygodnika "Przekrój" apel do swoich kolegów, aby przybyli na wspólny zjazd 26 maja 1989 r. do Karpacza w Sudetach.

Równocześnie zaprosił do wspólnego spotkania w tym samym dniu absolwentki gimnazjów żeńskich: Żeńskiego Gimnazjum Lux, czyli "Luksianki" i Gimnazjum Czelnego, czyli popularne "Czelnianki". Główną organizatorką zjazdu absolwentek gimnazjów żeńskich była Krystyna Roszak-Masiak.

Na zjazd do Domu Wczasowego "Jaskółka" w Karpaczu przybyło ponad trzydzieści osób, w tym Erwin Schützer wraz z żoną specjalnie aż z Izraela. Wszystkich uczestników opanowała niebywała fala wzruszeń. Nie mogli się po pięćdziesięciu latach poznać.

Zalewali się łzami. Wzruszeniom i powitaniom nie było końca. Niektórych z uczestników przywieźli na spotkanie ich wnukowie. Tak było m.in. w przypadku Janiny Majerówny-Polańskiej, która przyjechała w towarzystwie dwóch młodzieńców.

Wnuk bowiem przywiózł ją tylko pod warunkiem, że mógł do Karpacza pojechać w towarzystwie kolegi. "Bo, babciu, co ja będę robił przez trzy dni z samymi babciami i dziadkami" - powiedział. I chyba miał rację.

Wzruszający był np. fakt przybycia na spotkanie Heleny Szostaczyńskiej z mężem, która była dla niego oknem na świat, gdyż był niewidomy. Trudno opisać atmosferę tego spotkania, bo większość przybyła z plikami dokumentów, fotografii, różnych pamiątek rodzinnych, listów.

I wówczas postanowiono, że te dokumenty należy wykorzystać w publikacjach artykułów wspomnieniowych i zaapelować do wszystkich stryjan rozsianych po całym świecie, aby włożyli maksymalny wysiłek, by nie pozwolić już więcej na zapadanie się pamięci o ich rodzinnym mieście.
I to postanowienie zrealizowano. Wkrótce doszło do wymiany korespondencji między największymi kołami stryjan: w Londynie, Warszawie, Gliwicach, Krakowie, Opolu itp. Podczas spotkania w części artystycznej recytowano wiersz:

Zabrali nam Stryj tak jak swoje
Powiedzieli idźcie precz
Ale serca nie zabrali
Bo to niemożliwa rzecz.

Krystyna Roszak-Masiak, która była spiritus movens pierwszych jedenastu zeszytów "Strzechy Stryjskiej" i jedną z najpłodniejszych autorek w tym piśmie, powszechnie lubiana i szanowana, o niespożytej energii, zadziwiająca wigorem i uczynnością, zmarła nagle 18 grudnia 1993 r., piętnaście dni po zgonie swego męża, prof. Michała Masiaka.

Byli bezdzietni. I nagle ten wrocławski dom, jedno z głównych centrów działalności organizacyjnej stryjan, dom otwarty, pełen gości, dyskusji, przestał istnieć. Stryjanie nie mogli po tych dwóch śmierciach ochłonąć. Wówczas obowiązki redaktora naczelnego "Strzechy Stryjskiej" objęła Anna Wojciechowska (1933-2009).

Urodziła się w Zdołbunowie na Wołyniu. Dziewczęcymi oczami oglądała rzezie banderowców, które w tych okolicach nabrały szczególnie wyrafinowanych form. Po wojnie osiadła we Wrocławiu, w którym ukończyła studia ekonomiczne. Do emerytury pracowała w Narodowym Banku Polskim, nie założyła rodziny.

Satysfakcję znajdowała w pracy i działalności społecznej. Gdy tworzono redakcję "Strzechy Stryjskiej", była na pierwszym zebraniu. Wybrano ją wówczas na sekretarza redakcji. Wykonywała swe obowiązki z niebywałym poświęceniem: zbierała dokumenty, fotografie, pisała dziesiątki listów, utrzymując kontakty z czytelnikami, zamawiała artykuły i redagowała teksty pisane często nieporadnym językiem.

Po śmierci Krystyny Roszak-Masiak przejęła redakcję i podobnie jak jej poprzedniczka zmarła nagle. Likwidator jej mieszkania cały ogromny materiał archiwalny: setki zdjęć, widokówek, listów, artykułów, które czekały na swą kolej, potraktował jako makulaturę i nikomu niepotrzebne szpargały.

Nie pytając nikogo o zgodę, wyrzucił wszystkie fotografie i dokumenty na śmietnik. Można tu użyć tylko jednego słowa: barbarzyńca. Żałuję, że nie znam jego nazwiska, bo zachował się podobnie jak szewc z Efezu Herostrates, który zniszczył w starożytności jeden z cudów świata. Po śmierci Anny Wojciechowskiej "Strzecha Stryjska" przestała wychodzić.

"Z Nurtem Stryja"

Podobne dzieło jak Krystyna Roszek-Masiak we Wrocławiu w postaci pisma "Strzecha Stryjska" stworzyła w Gliwicach Teresa Olszańska, z tym że swój periodyk nazwała "Z Nurtem Stryja".
Rzecz zadziwiająca, bowiem Teresa Olszańska nie ma nic wspólnego ze Stryjem: pochodzi z rodziny związanej ze Lwowem. Jej ojciec, Adam Olszański (1885-1954), absolwent Uniwersytetu Kijowskiego, po studiach osiadł w stolicy Galicji i tam, jako farmaceuta, pracował w aptekach.

Teresa i jej młodszy brat, Adam Olszański (1939-1978) - po wojnie lekarz w Gliwicach i Knurowie, urodzili się we Lwowie tuż przed wojną, a w 1948 roku przyjechali do Gliwic, gdzie osiadło wyjątkowo wielu lwowian. I ich ojciec znalazł tam pracę również w aptece.

Teresa Olszańska ukończyła energetykę na Politechnice Śląskiej, gdzie większość wykładowców była również lwowiakami. Po studiach podjęła pracę w gliwickich biurach projektowych Biprohucie i Prosynchemie, gdzie przez ponad 37 lat była głównym projektantem.

W Gliwicach stała się współzałożycielką Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, ale wskutek różnych wewnętrznych napięć personalnych, które zdarzają się w organizacjach społecznych, wspólnie z Heleną Gajewską, Tadeuszem Baszakiem, Stanisławem Kwietniowskim, Zbigniewem Augustyniakiem oraz Danutą Kanarek (wszyscy stryjanie) stworzyła Koło Stryjan i została tam sekretarzem, a jednocześnie szefem redakcji rocznika "Z Nurtem Stryja".

Okazała się znakomitą redaktorką. Dzięki niej wyszło kilkadziesiąt obszernych tomów tego pisma, niezwykle rzetelnie i kompetentnie zredagowanych, pełnych wspomnień, opowiadań, relacji, zapisów kronikarskich oraz setek unikatowych zdjęć. Pismo to dzisiaj jest fundamentem dla każdego piszącego o Stryju.

Gdyby nie ta ponaddwudziestoletnia praca redakcyjna Teresy Olszańskiej, wspomaganej przez bratanicę Annę Olszańską, wiele faktów i nazwisk zatonęłoby bezpowrotnie w odmętach ludzkiej niepamięci.

Wśród kronikarzy dramatycznej przeszłości Stryja wymienić trzeba również wybitnego dziś amerykańskiego prozaika. Jest nim Ludwik Begleiter. Urodził się w Stryju w 1933 roku. Przeżył tam kilkanaście lat.

Po opuszczeniu Polski i studiach na Uniwersytecie Harvarda zmienił nazwisko na Louis Begley i stał się uznanym pisarzem anglojęzycznym, autorem m.in. powieści "Wojenne kłamstwa", nagrodzonej francuską Prix Medicus, irlandzką AER Longus i amerykańską nagrodą im. Hemingwaya, by w końcu sięgnąć po prezesurę amerykańskiego PEN Clubu.

W "Kłamstwach wojennych", podobnie jak w drugiej swej powieści "Człowiek, który się spóźnił", drąży temat stryjskiego i lwowskiego holocaustu, który szczęśliwie jako dziecko przeżył, ale z piętnem okrutnego losu. Mimo że Louis Begley zrobił później w Ameryce również świetną karierę finansową jako prawnik po Harvardzie, pracując w wielkiej firmie inwestycyjnej, ciągle z nostalgią wracał do lat dzieciństwa spędzonego w Stryju.

Begley jest jeszcze jednym dowodem na to, jak płodne było to miasto w wybitne talenty, szczególnie pisarzy i poetów, o których już pisałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska