Moje Kresy. Sława i dramat Mostowicza

fot. archiwum prywatne
fot. archiwum prywatne
Przy moście granicznym w Kutach w połowie września 1939 r. rozgrywały się wielkie dramaty. Przeszło tamtędy 30 tysięcy polskich żołnierzy, w tym 6 tys. oficerów.

Pisałem o tym przed tygodniem. Najbardziej poruszająca wyobraźnię była jednak śmierć w tym miejscu najpopularniejszego pisarza II Rzeczypospolitej - Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (1898-1939).

Gdy kula przecięła jego życie, miał 41 lat i znajdował się u szczytu powodzenia. Jego książki wychodziły w wielkich nakładach. Stawały się bestsellerami i były natychmiast ekranizowane. W wymyślone przezeń postacie wcielali się najwybitniejsi polscy aktorzy: Kazimierz Junosza-Stępowski, Jadwiga Smosarska, Elżbieta Barszczewska, Józef Węgrzyn, a po wojnie Jerzy Bińczycki, Roman Wilhelmi czy Anna Dymna.
Jego powieści czytano zachłannie, tłumaczono na obce języki. Był w przeddzień wielkiej kariery hollywoodzkiej, bo miał już podpisane amerykańskie kontrakty. Zarabiał duże pieniądze - 15 tysięcy miesięcznie, podczas gdy pensja wojewody wynosiła 900 zł, a premiera rządu 1800 zł. Jego biografia była przykładem zadziwiającej kariery o rozmachu europejskim.

Od zecera do milionera
Tadeusz Dołęga-Mostowicz urodził się 10 sierpnia 1898 r. w majątku Okuniewo pod Witebskiem, miastem, które rozsławił Marc Chagall. Rodzice byli dzierżawcami dużego majątku ziemskiego. Tadeusz miał szczęśliwe dzieciństwo i dostatnią młodosć. W 1915 r. ukończył gimnazjum w Wilnie i rozpoczął studia na Uniwersytecie Kijowskim. Zaangażował się wówczas w działalność patriotyczną w Polskiej Organizacji Wojskowej. Rewolucja w imperium rosyjskim w 1917 r. i jej następstwa zburzyły jego sielankowy świat. Niewiele wiemy, co działo się z nim, gdy na wschodzie płonęły dwory szlacheckie i gdy toczyła się wojna polsko-bolszewicka, w której brał udział. W każdym razie traktat pokojowy w Rydze w marcu 1921 r., który wytyczył granice między Polską a Rosją bolszewicką, spowodował totalną pauperyzację jego najbliższych. Rodzinne Okuniewo zostało bowiem po stronie rosyjskiej. Biedny jak przysłowiowa mysz kościelna osiadł w 1922 r. w Warszawie i podjął się pierwszej lepszej pracy, jaka mu się trafiła - zecera w dzienniku "Rzeczpospolita". Mieszkał w jakimś zatłoczonym pokoiku na Pradze, w szemranym, podejrzanym towarzystwie, które później umiał plastycznie sportretować w swojej powieści o doktorze Murku.

Powoli awansował. Z zecera stał się korektorem, nieśmiało próbującym pisać skromne artykuliki, drobne relacje o wypadkach, później felietony, by w końcu napisać opowiadanie i humoreskę, która ukazała się w 1925 r. na łamach "Rzeczpospolitej" - "Sen pani Tunci". Wtedy po raz pierwszy zadziwił czytelników niezwykłą zdolnością fabularyzowania, mistrzostwem sugestywnej narracji wyzwalającej wyobraźnię czytelnika. Ten dar i wielki talent przyniesie mu szybką sławę i pieniądze.

"Nieznani sprawcy"
Nim się to jednak stało, doznał wielkiego upokorzenia, omal nie stracił życia i nabawił się trwałej choroby serca. Doszło do tego, bo nieopatrznie wplątał się w politykę. Po zamachu majowym w 1926 r. pełnię władzy w Polsce przejęli piłsudczycy, a Mostowicz publikował swoje artykuły na łamach pism, zwłaszcza "Rzeczpospolitej" i "ABC", które miały orientację narodową, endecką, będące w ostrej opozycji do obozu Józefa Piłsudskiego i nie oszczędzające osoby marszałka otoczonego przez armię lizusów. Pisma te posiadały świetne zespoły i błyskotliwych publicystów: Adolfa Nowaczyńskiego, Kornela Makuszyńskiego, Stanisława Strońskiego, Adama Grzymałę-Siedleckiego, by wymienić tylko najwybitniejszych. Mostowicz dołączył do nich. Nie ustępował im talentem dziennikarskim. Potrafił pisać finezyjnie i złośliwie. Ironicznie kłuć satyrą różnych "odnowicieli politycznych", nadętych pychą byłych legionistów, uważających się za "jedynych prawdziwych patriotów", często skorumpowanych głosicieli "moralnego odrodzenia". Był czasem skrajnie antypiłsudczykowski i bezlitośnie obnażał hipokryzję oraz pustkę ideową różnych pułkowników. Jego cięte riposty często komentowano na salonach władzy. Naraził się tym do tego stopnia, że postanowiono unicestwić go fizycznie.

8 września 1927 r., gdy wracał tuż przed północą do domu na ulicę Grójecką 44, został napadnięty przez czterech zbirów uzbrojonych w pałki. W usta wciśnięto mu knebel i skatowano do nieprzytomności przy okrzykach "to za te artykuliki". Następnie ogłuszonego wywieziono na obrzeża Warszawy i wrzucono do glinianki w Łomiankach. Kilka godzin leżał w mule. Dopiero nad ranem odrętwiały z zimna odzyskał przytomność. Miał jeszcze tyle siły, aby swymi jękami zwrócić uwagę przejeżdżającego w pobliżu chłopa, który wcześnie rano wybrał się po siano na łąkę. On to wyciągnął pisarza z glinianki i zawiózł do szpitala. Jak później stwierdzono, pomoc przyszła w ostatniej chwili. Tylko przypadek spowodował, że przeżył ten napad. Pisały o tym prawie wszystkie gazety. Piłsudski nakazał śledztwo, ale sprawców nigdy nie wykryto, choć było wiele poszlak i ewidentnych dowodów, kto to zrobił.

Podobny los spotykał w tym czasie innych krytyków marszałka, m.in. Jerzego Zdziechowskiego, Stanisława Strońskiego, Jana Dębskiego, Adolfa Nowaczyńskiego (trzykrotnie w ciągu dwóch lat), któremu wybito oko za to, że tytułował Piłsudskiego nie komendantem, a komediantem.
Po tym incydencie Mostowicz począł stopniowo dystansować się od dziennikarstwa interwencyjnego i skoncentrował się na powieściopisarstwie. Do końca życia odczuwał skutki pobicia. Miał słabe serce zagrożone zawałem. Ten incydent, przez który niemal nie stracił życia, wykorzystał w powieści "Znachor", gdzie tytułowy bohater, prof. Wilczur, pobity przez bandytów, stracił pamięć. W przeciwieństwie do bohatera swej powieści Mostowicza nie dotknęła amnezja. Miał dobrą pamięć i świadomość, że pobili go ludzie w mundurach.

"Kariera Nikodema Dyzmy"
Tadeusz Dołęga-Mostowicz był autorem 17 powieści drukowanych początkowo w prasie w odcinkach, a następnie w formie książek. Prawie każda trafiała na listę bestsellerów. Nikt nie zliczył ilości recenzji, wywiadów i komentarzy, które towarzyszyły ich wydaniom i kolejnym wznowieniom. Największą renomę i popularność zdobyła powieść "Kariera Nikodema Dyzmy", przez część krytyki uważana za "najlepszy płód prozy międzywojennej", a przez niektórych jako "produkt literatury wagonowej - czytadła do podróży". Nikt z krytyków nie potrafił mu jednak odmówić "mistrzostwa warsztatowego", "fantastycznych zdolności narracyjnych". Po wojnie "Karierę Nikodema Dyzmy" trzykrotnie w Polsce sfilmowano. W tytułowego bohatera wcielali się Adolf Dymsza, Roman Wilhelmi (genialna rola w serialu Jana Rybkowskiego) i Cezary Pazura. Wielu krytyków twierdziło, że Jerzy Kosiński, jeśli nie splagiatował pomysłu Mostowicza, to przynajmniej pod wpływem lektury "Kariery Nikodema Dyzmy" napisał swą amerykańską, bestsellerową powieść "Being There" ("Wystarczy być"), sfilmowaną, w której główną rolę zagrał Peter Sellers. Fakt ten przywołuje w swej najnowszej książce "Good nigth Dżerzi", będącej sfabularyzowaną biografią Kosińskiego, Janusz Głowacki.

W każdym razie "Kariera Nikodema Dyzmy" znakomicie znosi próbę czasu. Jest regularnie wznawiana, a ostatnio trafiła nawet na listę audio-booków. Najlepszym i bezwzględnym recenzentem dla dzieła literackiego jest zawsze czas. A ten, jak widać, sprzyja Mostowiczowi. W czym tkwi siła tej powieści? Ano w tym, że życie polityczne, niezależnie od epoki, ciągle replikuje swoiste kariery Nikodemów Dyzmów - chamów, którzy wychodząc z dołów społecznych, sięgają szczytów awansu politycznego i materialnego. Oto kilka tygodni temu ujawnił się w Polsce kolejny Dyzma - senator z Dolnego Śląska. Jeżeli czymś się różnił od pierwowzoru, to wyjątkowo obelżywym językiem.

Zarzucono Mostowiczowi, że atakował obóz piłsudczykowski, bo był endekiem. To wielkie uproszczenie. Mostowicz do żadnej partii nigdy nie należał, a w swych książkach i ostrej publicystyce atakował głupotę, cynizm i pozerstwo. Sam był wyjątkowo dobrze wychowanym dżentelmenem, nienagannie ubranym arbitrem elegancji, noszącym najmodniejsze krawaty kapelusze i meloniki. Miał szeroki gest. Lubił obdarowywać przyjaciół. Mieszkał w centrum Warszawy w pięknie urządzonym, sześciopokojowym apartamencie pełnym kwiatów. Ubierał się z angielska i wzorem dandysów nie wychodził na ulicę bez parasola. Jeździł białym, luksusowym buickiem. Był błyskotliwy i dowcipny. "Zamiast pomnika wolę Buicka" - żartował. Przystojny blondyn, budził zachwyt u pań i miał opinię króla warszawskich salonów. Tuż przed wybuchem wojny był w Polsce postacią powszechnie znaną.

Śledztwo w sprawie śmierci Mostowicza
Śmierć Tadeusza Dołęgi-Mostowicza w Kutach obrosła legendą. Powstały na ten temat setki domysłów i dziesiątki relacji różnych naocznych świadków. Jest w nich wiele rozbieżności, fantazji, przebarwień, nadinterpretacji, bo też sława Mostowicza, w blasku której wielu chciało się ogrzać, była potężnym magnesem.
Tuż po wojnie nie podjęto z wiadomych względów próby ustalenia podstawowych faktów związanych z jego śmiercią. Polska straciła Kuty, a ludność tamtejszą wymordowano bądź wywieziono. Przez dziesiątki lat nie można było na Pokucie swobodnie pojechać. Nie interesowano się też specjalnie biografią autora "Kariery Nikodema Dyzmy", bo w latach stalinizmu lansowano inną literaturę.
Gdy u schyłku lat 70. XX w. nastąpił renesans zainteresowania twórczością Mostowicza i jego biografowie zaczęli gromadzić dokumenty oraz relacje na ten temat, było już za późno, aby jednoznacznie stwierdzić, dlaczego zginął. Co on w ogóle robił w Kutach, skoro wszyscy ważniejsi zdążyli stamtąd uciec do Rumunii? Powstały kontrowersje nie tylko wokół miejsca, ale i daty jego śmierci. Wymarli najstarsi świadkowie, a pamięć po latach często ujawnia swoje zdolności kreacyjne. Doświadczam tego jako historyk zbierający relacje. Czasem po wielu latach ludziom wydaje się, że tak było. Są święcie przekonani. A zjawia się ktoś inny i twierdzi, że było inaczej. I co robić? Komu wierzyć? Komu przyznać rację? W takiej sytuacji trzeba przybrać postawę oficera śledczego i uruchomić swą nieufność do relacji pisemnych i wspomnień naocznych świadków.

Aby ustalić, jak to było ze śmiercią Mostowicza, zebrałem wszystkie znane mi relacje oraz najważniejsze książki oraz artykuły biograficzne o autorze "Znachora" i pojechałem w sierpniu 2010 r. do Kut na wizję lokalną. Oto jej rezultat.

Właściwie nie wiadomo, jak i którym szlakiem Mostowicz trafił do Kut. Czy był w głównym strumieniu uciekinierów, którzy szukali ratunku na ziemi rumuńskiej? Czy był w pobliżu rządowej ekipy? Premier Sławoj-Składkowski w swym dzienniku nie wymienia nazwiska Mostowicza. Ale też mógł go zignorować, bo miał ku temu powody. Był wszak Mostowicz wielkim, często złośliwym krytykiem rządów pułkowników i generałów w Polsce. Piłsudczycy nienawidzili go.

Niepodważalnym faktem jest, że Mostowicz w polskim mundurze, w randze kaprala był w Kutach 17 września. Według najstarszej relacji, z roku 1947 (8 lat po tragedii), Janusza Minkiewicza, Mostowicz, widząc panikę, w jakiej uciekali dygnitarze państwowi, chciał ochronić miejscową ludność przed grabieżami uzbrojonych złodziei i postanowił zorganizować zaimprowizowaną straż obywatelską w celu czuwania nad bezpieczeństwem mieszkańców. To miał być powód jego zatrzymania się w Kutach i odłączenia się od uciekinierów, którzy przeszli już 17 września na stronę rumuńską. Bolszewicy wejdą do Kut dopiero za trzy dni. W tym czasie Mostowicz miał pełnić funkcje porządkowe.

Zupełnie co innego twierdził 18 lat później (1957 r.) niechętny Mostowiczowi poeta i dziennikarz Stanisław Burcz. W jego interpretacji pisarz zdążał swoim autem między 14 a 17 września ku granicy rumuńskiej i natknął się na "nieustalonej proweniencji" patrol wojskowy. Zląkł się i dodał gazu, a żołnierze oddali w jego kierunku serię z karabinu i jedna z kul trafiła Mostowicza zaledwie kilkaset metrów od granicy. Zazdrosny o sławę Burcz pragnął zrobić z Mostowicza tchórza, nawet po śmierci.

Dostawca chleba
Po zestawieniu wszystkich znanych mi dużo późniejszych relacji wydaje się, że najbliższe prawdy są wspomnienia związanych z Kutami poety Jerzego Hordyńskiego i Jadwigi Migockiej-Drzazgi z Oławy, Bronisława Ciołka i Marii Majerczyk z Zakopanego oraz Bronisławy Broszkiewicz-Drozdowskiej z Bystrzycy Oławskiej. Wynika z nich - uwzględniając drobne rozbieżności, które w tych relacjach występują - że Mostowicz zaangażował się w działalność aprowizacyjną w Kutach. Krążył samochodem ciężarowym między Kutami a Wyżnicą po stronie rumuńskiej, przewożąc chleb dla żołnierzy polskich internowanych tuż za mostem po rumuńskiej stronie. Feralnego dnia, 20 września 1939 r., przyjechał samochodem ciężarowym do Kut pod piekarnię Rożankowskiego przy ulicy Tuidowskiej. Gdy z kierowcą ładowali do ciężarówki chleb i bułki, do miasta wjechały trzy sowieckie czołgi witane owacyjnie przez ludność ukraińską i żydowską. Młodzież wchodziła na kadłuby czołgów i bratała się z bolszewikami. Wówczas jeden z Ukraińców zwrócił uwagę, że pod piekarnią Rożankowskiego stoi polski samochód wojskowy. Jeden z czołgów sowieckich ruszył w tym kierunku. Widząc to, kierowca polskiej ciężarówki ruszył w dół ulicą Tuidowską w kierunku mostu granicznego.

Czołg nie był w stanie dogonić szybko mknącej ciężarówki. Jego dowódca pociągnął więc serią z karabinu maszynowego, która dosięgnęła uciekających na stromym zjeździe przy kościele ormiańskim. Szofer stracił panowanie nad kierownicą i ciężarówka potoczyła się bezwładnie w dół ulicą Kolejową i przekoziołkowała, wpadając do rowu i rozbijając ogrodzenie posesji Mojzesowiczów. Z otwartych drzwi szoferki wypadł żołnierz w randze kaprala. Wokół leżało dziesiątki rozrzuconych bochenków chleba i setki bułek. Rypsyma Mojzesowicz wciągnęła zwłoki żołnierza do swego ogrodu. Gdy rozpięła mapnik kaprala, przymocowany paskiem skórzanym do jego ramienia, wypadł stamtąd identyfikator Mostowicza.

Tak przedstawiana scena śmierci Mostowicza - iście filmowa, wśród bochenków chleba - powtarza się w kilkunastu relacjach. Rozbieżności dotyczą tylko miejsca i przyczyny wywrócenia się ciężarówki. Część świadków twierdzi, że stało się to na zakręcie, za kościołem ormiańskim i że kierowca, uciekając przed pociskami z czołgu, nie wyrobił zakrętu i rozbił samochód na ogrodzeniu Mojzesowiczów. Po wizycie na miejscu w sierpniu 2010 r. odrzucam tę wersję. Swoim samochodem kilkakrotnie przejeżdżałem trasę od piekarni Rożankowskiego do przyczółka mostu nad Czeremoszem. I na tym odcinku, przy domostwie Mojzesowiczów, nie ma żadnego zakrętu. Wydaje się więc pewne, że to kule, trafiając w szoferkę albo w koła pojazdu, były przyczyną wywrócenia się ciężarówki. A sam Mostowicz zmarł w wyniku postrzału, a nie obrażeń po wypadku. Literacki opis, zbliżony do przedstawionej wyżej wersji śmierci Mostowicza, zawarł w swej powieści "Ukraiński kochanek" z roku 2008 Stanisław Srokowski, który także korzystał z relacji naocznych świadków.

Zwłoki Mostowicza złożono w kaplicy na cmentarzu w Kutach. Wieść, że słynny pisarz został zastrzelony przed granicą, obiegła lotem błyskawicy całe Kuty. Na pogrzeb, celebrowany przez dwóch księży Samuela Manugiewicza i Wincentego Smala, w którym Rosjanie nie przeszkadzali, przyszło tysiące ludzi. Mostowicz leżał w otwartej trumnie w kaplicy cmentarnej. Zachowało się takie zdjęcie, które wykonał Ukrainiec Dutkowski. Licząca wówczas 14 lat, mieszkająca obecnie w Bystrzycy Oławskiej Bronisława Broszkiewicz-Drozdowska zapamiętała, że ludzie całowali buty Mostowicza i że na jego czole była krwawa plama.

Pochowano go w grobowcu Ohanowiczów na cmentarzu w Kutach. 24 września 1978 r., dzięki zaangażowaniu się w tę sprawę Jarosława Iwaszkiewicza, rodzina Mostowiczów doprowadziła do ekshumacji i przeniesienia prochów pisarza na Cmentarz Powązkowski w Warszawie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska