Moje Kresy. Z Kresów do Filadelfii

Archiwum
Senat Uniwersytetu Walońskiego w Liege (Belgia) po uroczystości nadania doktoratu honoris causa prof. Tadeuszowi Wiktorowi (drugi z prawej). Fotografie pochodzą ze zbiorów Stanisława Wiktora z Poznania.
Senat Uniwersytetu Walońskiego w Liege (Belgia) po uroczystości nadania doktoratu honoris causa prof. Tadeuszowi Wiktorowi (drugi z prawej). Fotografie pochodzą ze zbiorów Stanisława Wiktora z Poznania. Archiwum
Do skrupulatnych kronikarzy życia w przedwojennym Stryju zaliczyć należy mieszkającego obecnie w Poznaniu Stanisława Wiktora (rocznik 1927), który osiągnąwszy wiek sędziwy, postanowił udokumentować losy swej rodziny i siedemnaście lat spędzonych w rodzinnym mieście.

Stanisław Wiktor z myślą o swych wnukach nagrał na pięciu dyskach CD (w sumie około 100 godzin do odsłuchania) opowieść podzieloną na kilkadziesiąt tematów: o swoich rodzicach, rodzeństwie, kolegach szkolnych, sąsiadach i atmosferze, w jakiej wyrastał oraz kształtował swój charakter.

Zgromadził zdjęcia rodzinne z różnych okresów. W specjalnych zeszytach zawarł streszczenia opowiedzianej własnym głosem kilkudziesięciogodzinnej sagi rodzinnej z kluczem, na której płycie i w jakim czasie odtwarzania znajduje się konkretny temat jego opowieści.

Stanisław Wiktor pochodzi z zacnej stryjskiej rodziny. Jest synem Wincentego Wiktora (1880-1930) - absolwenta Politechniki Lwowskiej, który przez 27 lat był architektem miejskim w Stryju i jednym z czołowych organizatorów w tym mieście ruchu sokolego i sportowego.

Należał do współtwórców tamtejszego klubu Pogoń Stryj. Wspólnie z inż. M. Sieczkowskim w 1922 roku sporządził dokładną mapę Stryja, która do dziś jest dokumentem nie do przecenienia.

Wincenty Wiktor żył stosunkowo krótko, gdyż cierpiał na nadciśnienie. Była to wówczas choroba zabijająca w dość młodym wieku. Nie umiano długo tej dolegliwości leczyć. Lekarze i znachorzy polecali chorym na nadciśnienie spożywanie jakichś naparów z pokrzyw i szałwii oraz upuszczanie krwi.

Niewiele to skutkowało. Stąd też architekt miejski Wincenty Wiktor zmarł młodo. Żonaty z Salomeą z domu Sołtysik (1890-1978), miał z nią ośmioro dzieci. Oboje z żoną zadbali o ich solidne wychowanie, co pomogło im w przyszłości osiągać imponujące pozycje społeczne.

Ich najstarszy syn, Tadeusz Jan Wiktor (1920-1986), sięgnął po najwyższe laury w nauce światowej i wpisał się na trwałe na chlubne karty historii wielkich odkrywców jako wynalazca szczepionki przeciwko wściekliźnie. Nim to się jednak stało, przeszedł długie koleje losu.

Harcerz i kawalerzysta

Do nauki trafił dość przypadkowo. W młodości, w czasach gimnazjalnych, był zapalonym harcerzem. Zdobył wszystkie z możliwych sprawności.

Uczestniczył w biwakach i zlotach ogólnopolskich w Spale i we Lwowie, co udokumentował licznymi fotografiami w zachowanym do dziś albumie.

W legendzie rodzinnej zapamiętano, że pewnego razu, wyjeżdżając na biwak harcerski, tak przeładował sobie plecak, że przeciążony tym balastem przewrócił się na plecy do góry nogami i nie mógł się podnieść. Śmiechu było co niemiara, bo cała rodzina pomagała mu stanąć na nogi.

Jako gimnazjalistę fascynowali go kawalerzyści i zamierzał poświęcić się karierze wojskowej, co w Stryju - mieście z dużym garnizonem - nie było rzadkością. W 1938 roku, tuż po maturze poszedł do słynnej Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. Ułanów uważano za "najpiękniejszą formację w polskim wojsku". Swoistym hymnem kawalerzystów była powszechnie znana wówczas piosenka "Hej, hej, ułani, malowane dzieci, niejedna panienka za wami poleci".

Tadeuszowi Wiktorowi nie dane było sięgnąć po szlify oficerskie, gdyż rok później wybuchła wojna. Uciekając przed Sowietami, zbiegł do Rumunii. A stamtąd udał się do Grenoble we Francji.

Tam poznał przyszłą żonę, Hannę Brzeszczyńską (1922-2009) - córkę ówczesnego pułkownika, późniejszego generała i ministra obrony w polskim rządzie emigracyjnym Stefana Brzeszczyńskiego (1893-1982), która wówczas służyła w oddziale sanitarnym wojska polskiego.

W Grenoble, a później w Lyonie Tadeusz Wiktor włączył się do francuskiego ruchu oporu. Musiał tam odegrać istotną rolę, skoro odznaczono go wysokim francuskim orderem (Krzyżem z Mieczami), a później belgijskim (Kawaler Orderu Królewskiego de Couronne).

Wojna zmieniła jego zainteresowania. Zdecydował się podjąć studia medyczne na uniwersytecie w Grenoble, które kontynuował w Lyonie i w Paryżu. Po obronie nowatorskiej dysertacji doktorskiej przedstawiciel rządu belgijskiego zaproponował mu pracę w Kongu.

Propozycja wydała się doktorowi Wiktorowi atrakcyjna i przyjmując ją, trafił na 13 lat do Stanleyville i Elizabethville, a później do Ruandy. Był tam dyrektorem placówek naukowych. Osiągnął wysoki stopień kompetencji w weterynarii egzotycznej.

Prowadził badania nad plagą wścieklizny u małp, z czasem osiągając w tej dziedzinie znakomite rezultaty. Zdobył sławę jednego z najwybitniejszych wirusologów. Opracował szczepionkę, która była skuteczna przeciwko księgosuszowi - ostrej zakaźnej chorobie u bydła.

Później przez dwa lata jako reprezentant FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) przebywał w Peshawarze w zachodnim Pakistanie, zwalczając tam wściekliznę u koni.

Szorstka przyjaźń z Hilarym Koprowskim

Ostatnie ćwierćwiecze swego życia Tadeusz Wiktor spędził w Stanach Zjednoczonych, w Filadelfii, w Instytucie Wistar.

Była to jedna z najważniejszych instytucji naukowych na świecie w zakresie badań nad wirusologią, przewyższająca popularnością i znaczeniem słynny francuski Instytut Pasteura. Patronował jej Caspar Wistar - współtwórca pierwszego szpitala w Pensylwanii (1765), przyjaciel prezydenta Beniamina Franklina.

Twórcą potęgi Wistara, gdzie pracowało ok. 500 uczonych, i jego dyrektorem przez 35 lat był Polak Hilary Koprowski - zmarły w Filadelfii w dniu, gdy pisałem ten artykuł (14 IV 2013 r.), jeden z najwybitniejszych wirusologów i immunologów, który wielokrotnie otarł się o Nagrodę Nobla i, można rzec, pechowo nie dostąpił tego wyróżnienia.

Hilary Koprowski (1916-2013) był kresowiakiem po kądzieli, bowiem jego matka, Sonia, z domu Berland, urodziła się w Berdyczowie - miasteczku, które weszło do polskich legend głównie z powodu powiedzonka: "Pisz na Berdyczów" (czyli nie łudź się, że dostaniesz kiedyś odpowiedź).

Berlandowie byli wielopokoleniową rodziną lekarską, przeważali wśród nich dentyści i laryngolodzy.

Szczególnie znany był wuj Soni, laryngolog Siemion Berland, który po rewolucji październikowej osiadł w Moskwie, otworzył tam praktykę i stał się sławą medyczną. Którejś nocy w czasie czystek stalinowskich obudził go dzwonek u drzwi. Do mieszkania weszli enkawudziści.

"Pan doktor pójdzie z nami" - usłyszał. "Zsyłka" - pomyślał, "rozstrzelanie. Ale dlaczego?". Zawiązano mu oczy i powieziono w nieznanym kierunku. Po przejściu wielu długich korytarzy dotarł wreszcie do chorego. Okazało się, że pacjentem był sam Ławrientij Beria, szef NKWD, "krwawy kat Stalina".

Siemion Berland był przerażony, ale zbadał krtań chorego i przepisał lekarstwo. Po diagnozie odwieziono go do domu, do zrozpaczonej i czekającej w niepewności rodziny.

Enkawudziści zjawili się znowu dwa tygodnie później. Pojechał już bez lęku. Beria był zdrów i wesoły. Pytał, czym może mu się odwdzięczyć? Jakie jego pragnienie ma spełnić?

Zastrzegł, że nie musi być skromne. Jako prezent od Berii dostał mieszkanie w centrum Moskwy. Specjalny oddział NKWD zajął się przeprowadzką. Funkcjonariuszy ostrzeżono, że jeśli stłuką choć jedną filiżankę, to… Nie stłukli.

Przenieśli trzy fortepiany, które z trudem mieściły się w poprzednim mieszkaniu dra Berlanda. Anegdotę tę wyczytałem w wywiadzie Agaty Tuszyńskiej z Hilarym Koprowskim pt. "Wygrać każdy dzień" z roku 1994.

Hilary Koprowski, co trzeba ciągle przypominać, jest odkrywcą szczepionki przeciwko wirusowi polio, wywołującemu chorobę Heinego-Medina. Nie tylko odkrył jej zbawienne działanie, ale dzięki współpracy z firmą farmaceutyczną Wyeth wprowadził na rynek aptekarski 10 milionów dawek podawanych doustnie, powodując gwałtowny, wręcz rewolucyjny spadek zachorowań na tę straszną chorobę u dzieci na całym świecie, również w Polsce.

Sam pamiętam, że jako uczeń szkoły podstawowej w Strzegomiu byliśmy z całą klasą w przychodni, gdzie podano nam doustnie szczepionkę Koprowskiego. Polski nie było stać na zakup tego lekarstwa. Był to dar wynalazcy i wyraz jego patriotyzmu w stosunku do Polski.

Tak niewielu pamięta dziś w Polsce o tym światowej sławy, zmarłym przed tygodniem w Filadelfii w wieku 97 lat odkrywcy, chociaż niektórzy może zawdzięczają mu życie. I to jest właśnie ułomność polskiej historiografii.

Nie umiemy zauważać Polaków podziwianych na świecie i mających miejsce w światowych encyklopediach. A to oni powinni być powodem naszej narodowej dumy, a nie tylko ciągłe przypominanie o klęskach i porażkach, jakich doznaliśmy w dziejach.

W połowie lat pięćdziesiątych XX wieku w Kongu doszło do brzemiennego w następstwa spotkania Tadeusza Wiktora z Hilarym Koprowskim. Wiktor był wówczas naczelnikiem służb weterynaryjnych w Elisabethville w prowincji Katanga.

Amerykański biograf Roger Vaughan w książce "Takty i fakty" (1999) tak wspomina Tadeusza Wiktora: Sympatyczny człowiek o łagodnym głosie, często relaksujący się przy paleniu fajki, był wybitnym uczonym, którego lakoniczne, stonowane podejście do życia wciągało. Podczas pracy w Kongu został pogryziony przez wściekłego psa i musiał poddać się serii zastrzyków Pasteura.

Zapytany przez dziennikarza, jakie wywarło to na nim wrażenie, Wiktor odparł: "Trochę szczypało". Warto wiedzieć, że zastrzyki według receptury Pasteura to kilkadziesiąt niewyobrażalnie bolesnych ukłuć w podbrzusze.

Koprowski stworzył Wiktorowi w swoim instytucie wręcz idealne warunki do szukania łagodniejszych leków przeciw wściekliźnie, a przede wszystkim szczepionki, która zastępowałaby bolesne i niebezpieczne [bo częstokroć efektem ubocznym był paraliż] leczenie metodą Ludwika Pasteura.

Po długich badaniach i eksperymentach, głównie na populacji małp, Wiktor wprowadził nową szczepionkę, bezpieczniejszą i mniej bolesną, która szybko zdominowała w światowym lecznictwie dawny wynalazek Pasteura. W ciągu dekady około miliona osób skorzystało z odkrycia polskiego uczonego.

Stał się w Filadelfii postacią popularną. W 1977 roku, udzielając wywiadu Susan McDonald, dziennikarce z "Philadelphia Magazine", powiedział: Kiedy ogłosiliśmy, że mamy szczepionkę sto razy lepszą, nikt nam nie uwierzył. Nie dwa razy - sto razy lepszą! W Center for Disease Control przeprowadzone zostały eksperymenty potwierdzające nasze słowa. To było coś fantastycznego.

W Wistarze panował bardzo ostry reżim pracy. Nad całym instytutem dominowała osobowość prof. Hilarego Koprowskiego, który był człowiekiem ujmującym w zachowaniu, ale jako dyrektor potrafił być bezwzględny.

Mówiło się, że "nie tolerował żadnych supergwiazd poza sobą samym". Umiał dobierać zespoły, stwarzać im znakomite warunki i eksploatował bezwzględnie. Jego przeciwnicy i krytycy twierdzili, że robił w swoim instytucie z ludzi niewolników.

Musiało więc w pewnym momencie dojść do ostrego starcia między Koprowskim a Wiktorem. Barbara Knowles - genetyk, wybitna uczona pracująca w Wistarze - wspominała: Tad Wiktor znalazł się pośród nadzwyczaj zdolnych naukowców, których Koprowski zdominował, ale głównie dzięki Wiktorowi stopniowo postępowały prace nad szczepionką przeciwko wściekliźnie.

Wiktor bowiem był praktyczną siłą sprawczą. Gdyby nie on, Hilary Koprowski nie miałby tego wynalazku wpisanego w rejestr Wistara. Na tym tle doszło do wielkiego sporu, bo Koprowski mówił, że szczepionka przeciwko wściekliźnie to moja praca, mój pomysł, a Wiktor był tylko wykonawcą. Tego poglądu nie podzielało wielu pracowników w Instytucie Wistar.

Członkowie zespołu do badań nad wścieklizną - pisze Roger Vaughan - z największym uznaniem mówią o pracy i kierownictwie Wiktora, używając takich słów jak "nieoceniony i błyskotliwy".

Gdy Koprowski zajmował się zarządzaniem całym Instytutem, Wiktor z pewnością był bliżej badań nad wścieklizną. Lecz to Koprowski dał Wiktorowi stanowisko, laboratorium, współpracowników, sprzęt, ćwierć wieku doświadczenia w pracy nad wścieklizną, swoje pomysły i koncepcje.

Sam zajmował się polityką, marketingiem, prezentacją. I dął w fanfary. Co więcej, Koprowski wspierał to przedsięwzięcie całym swoim osobistym autorytetem. Knowles przyznaje, że tego właśnie potrzeba ze strony lidera, aby umiał narzucić innym swoją wolę. Tad Wiktor był świetnym uczonym, ale nie miał charyzmy czy też woli bycia liderem.

Hilary Koprowski, zapytany w 1994 r. w tej sprawie przez Agatę Tuszyńską, powiedział: Prace nad wścieklizną rozpocząłem w Lederle w 1947 roku. Szczepionka została wymyślona i przebadana w latach 60.

Moim najbliższym współpracownikiem w badaniach nad wścieklizną był Tadeusz Wiktor, doktor weterynarii, którego poznałem w Kongo Belgijskim podczas szczepień przeciwko polio. Zaprosiłem go do współpracy do Instytutu Wistar. (…)

Nasza nowa szczepionka przeciwko wściekliźnie powstała na bazie kultury tkanek, a nie mózgów zwierzęcych, jak pasteurowska. Okazała się dużo bardziej skuteczna niż szczepionka mózgowa. Umożliwiła skrócenie serii zastrzyków z 21 do trzech lub czterech, podawanych podskórnie lub domięśniowo i nie pod skórę brzucha. Jej skuteczność sprawdziliśmy w badaniach na małpach.

Tadeusz Wiktor mieszkał wspólnie z żoną i synami w dzielnicy willowej na przedmieściach Filadelfii. Zapamiętano, że w jego biurze nad biurkiem wisiał wielki, wypchany nietoperz, przypominający wampira, co wielu szokowało.

W latach 70. XX wieku prof. Tad Wiktor, pracujący również na Uniwersytecie Filadelfijskim, zyskał sławę międzynarodową. Z uznaniem przyjmowały go środowiska akademickie. Brał udział w licznych konferencjach naukowych.

Otrzymał dwukrotnie tytuł doktora honoris causa - w 1974 roku na Uniwersytecie Walońskim w Liege (Belgia) i w 1986 roku na jednym z najstarszych europejskich uniwersytetów, założonym w 1582 roku, w Edynburgu (Szkocja).

Zmarł dość niespodziewanie na atak serca w wieku 66 lat. Jego pogrzeb w amerykańskiej Częstochowie był uroczystością, na którą przybyło wielu uczonych, aby wziąć udział w jedynym w swoim rodzaju wieczorze wspomnień pełnym nostalgii i opowieści biograficznych. Później w Pensylwanii stworzono fundację imienia Tada Wiktora, która wspomagała przez lata młodych uczonych.

Prof. Tadeusz Jan Wiktor ma trzech synów: Stefana - epidemiologa (10 lat w Afryce, Wybrzeże Kości Słoniowej - Tanzania), obecnie w Genewie, Piotra - dra mechaniki precyzyjnej, wykładowcy uniwersytetu, i Jerzego (George'a) - filmowca w Los Angeles.

Brak miejsca nie pozwala opisać biografii rodzeństwa Stanisława Wiktora, który po opuszczeniu Stryja i ukończeniu kursów trenerskich w warszawskiej AWF osiadł w Poznaniu, osiągając autorytet jako sędzia państwowy w gimnastyce sportowej. Stał się też zawodowym fotografikiem.

Często wyjeżdżał na Kresy, do rodzinnego Stryja oraz w Gorgany i do Czarnohory, robiąc tam świetne krajobrazowe fotografie.

Z jego obszernych wspomnień nagranych na płytach CD pozwolę sobie zacytować fragment opisu wstrząsającej publicznej egzekucji, która miała miejsce w Stryju w lecie 1942 roku w centrum miasta.

Hitlerowcy powiesili wówczas publicznie sześciu Ukraińców. Aby tego dokonać, na rynku postawili szubienicę. Na dachach wokół placu ustawiono karabiny maszynowe z obsługą dla sterroryzowania okolicy w czasie pokazowej egzekucji.

Z więzienia przywieziono skazańców, których podejrzewano, iż są członkami UPA. Kazano im wejść na taborety ustawione pod szubienicą.

Związano im ręce na plecach i założono pętle na szyję, a następnie żołnierze kopnięciem wytrącili im taborety spod nóg.

Pięciu ze skazańców zawisło, ale jeden - czy to ze względu na wzrost, czy też zbyt nisko zawiązaną pętlę - nie zawisł, tylko nogami oparł się o ziemię. W takich wypadkach kat zazwyczaj darował życie ofierze, ale nie w porządku niemieckim.

Jeden z żołnierzy podszedł do skazańca i pociągnął go za nogi tak mocno, że pętla zacisnęła się na jego szyi, doprowadzając do śmierci. Dla zastraszenia stryjan przez trzy dni skazańcy wisieli na tej szubienicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska