Mom się nawet za dobrze

Danuta Nowicka [email protected] 077 44 32 584
Rozmowa z Markiem Szoltyskiem.

Sylwetka

Sylwetka

Marek Szołtysek, absolwent KUL-u, nauczyciel historii w liceum w Rybniku, dziennikarz, właściciel wydawnictwa "Śląskie ABC". Napisał i wydał 21 książek, m.in. "Śląsk, takie miejsce na ziemi", "Żywot Ślązoka poczciwego", "Biblia Ślązoka", "Ślązoki nie gęsi", "Ślązoczki piykne są!". Nagrodzony przez Związek Górnośląski nagrodą Wojciecha Korfantego za "w pełni oryginalny i niekonwencjonalny sposób kształtowania wiedzy o swojej małej ojczyźnie".

- Dość bezwzględnie zaatakowano pańskie tłumaczenie tekstów biblijnych na gwarę śląską...
- Dziwię się, że w ogóle powstał problem. "Biblia Ślązoka" nie jest tłumaczeniem Biblii, lecz zbiorem opowiadań na podstawie tekstów biblijnych, napisanych w gwarze. Pozwoliłem sobie m.in. zażartować, że stwarzając świat, Pan Bóg trzeciego dnia zostawił fragment ziemi, by mogli na nim zamieszkać Ślązacy. Zrobiłem to na podobnej zasadzie co Sabała, który pisał, że kiedy Bóg wyjął Adamowi żebro, żeby stworzyć Ewę, nadbiegł pies, porwał tę kość, Pan Bóg zdołał go tylko chwycić za ogon i z tego ogona powstała kobieta. Wpisałem się w szeroki nurt literatury, trawestującej biblijne teksty.

- Rada Języka Polskiego PAN dostrzegła w tym desakralizację i prymitywizację treści Biblii, zwróciła się nawet do Episkopatu z prośbą o interwencję...
- I to mnie właśnie załamało - wtórny analfabetyzm profesorów. Chociaż, z drugiej strony, jestem im wdzięczny, bo zrobili mi reklamę.

- Podobno końcówka stutysięcznego nakładu "Biblii Ślązoka" rozeszła się błyskawicznie?
- Trzeba było na gwałt robić dodruk. Ostatnio byłem w magazynie i stwierdziłem, że pora pomyśleć o następnym. Muszę pani powiedzieć, że ta książka stała się poszukiwanym suwenirem. Jeśli ktoś jedzie do krewniaków w Niemczech czy w Anglii, Ślązaków z dziada pradziada, chętnie ją kupuje, zresztą "Elementarz śląski" także.

- Proszę jednak przyznać, że m.in. nazwanie Matki Boskiej "najszykowniejszą frelką" nie należy do najszczęśliwszych.
- Oczywiście, że się z tym nie zgodzę. Pamiętam, że kiedy w sensie gwarowym klasyfikowało się dziewczynki, to te najmłodsze, do drugiej, trzeciej klasy, nazywało się "mało dziouszka", nieco starsze - "patrz, to już jest tako frelka", kiedy dziewczyna zaczęła kwitnąć całkowicie, godało sie, że jest "panna", a w odniesieniu do mężatek - "baba". Maryja miała piętnaście, szesnaście lat, więc moje śląskie wyczucie kazało mi użyć słowa "frelka".

- Czemu właściwie służyło swobodne przełożenie fragmentów dzieł literatury światowej na gwarę w innej książce, "Ślązoki nie gęsi"? Literatura to nie tylko treść...
- Można tak powiedzieć, ale mnie nie chodziło o krzewienie literatury, tym bardziej że Ślązacy biegle posługują się co najmniej jednym z europejskich języków. Chciałem wykazać bogactwo gwary śląskiej, udowodnić, że jest ona w stanie wszystko "udźwignąć". Właśnie ukończyłem "Bojki śląskie". Zastosowałem podobny zabieg, co w "Biblii". Calineczka pochodzi z Katowic - zachowało się nawet jej zdjęcie - na śląski grunt przesadziłem również Kopciuszka i innych bohaterów. Jeśli kogoś to denerwuje, po prostu niech nie kupuje moich książek.

- Diabelnie musi denerwować Ewalda Bienia, skoro pisząc o panu, nie potrafił ustrzec się takich epitetów, jak "cham", "zaślepiony i szpyrowaty", "rybnicki pisarz odpustowy".
- Nie tylko jego. Stałem się celem ataków mniejszości niemieckiej i autonomistów.

- Sam pan się podłożył, pisząc "A bełkoce się czasami na temat rzekomej osobnej "śląskiej narodowości", gwarę śląską nazywa osobnym "śląskim językiem", bełkocze się wreszcie niestworzone historyjki na temat związków Śląska z Niemcami.
- Ma pani rację. Denerwuje także atmosfera moich książek, przesiąknięta ludową śląskością. Ta śląskość, jeśli miała coś wspólnego z niemieckością, to to, że jeśli się chodziło do szkoły, liczyło się "eins, zwei, drei - Polizei, drei, vier - Offizier", natomiast dusza pozostawała słowiańska. Na fotografiach pokazuję Ślązaków w strojach śląskich, które przez mieszczan niemieckich były nazywane polskimi.

- Przy okazji nie wahając się zajrzeć dziouchom pod kieckę...
- A dlaczego by nie? Kulturalnie, bez używania brzydkich słów. Kiełbaśnica, która miała upiększać kobiece kształty, to także cząstka prawdy o Śląsku i Ślązokach.

- Pozazdrościć komfortowej sytuacji. Może pan wydać wszystko, co się panu podoba, i żaden sekretarz czy naczelny nie powie złego słowa.
- Nie muszę się denerwować ani nimi, ani głównym księgowym, który mógłby wytknąć: po co tyle kolorowych stron, kilkanaście groszy droższych? Jestem całkowicie wolny.

- Gdyby miał pan szefa, może by pan usłyszał, że od czasu do czasu trzeba zapomnieć o własnej rodzinie i pokazać innych.
- Myśli pani o ostatniej książce, "Ślązoczki piykne są"? Otóż uważam się za osobę publiczną, która ma prawo pokazać siebie. Pokazuję czytelnikom, że mam pięcioro dzieci i nie jestem na kuroniówce. Wie pani, jak to niektórych denerwuje? Uważają, że powinienem zadowolić się kołem po dziadku.

- Dzieci czytają pana książki?
- Trochę za wcześnie na to pytanie, bo nie wszystkie potrafią czytać. Natomiast mają pewną świadomość, co Ślązok mo mieć na obiod. No, a jeśli smakują im nie tylko kluski z roladą i modrą kapustą, to też dobrze. Nie stawiam się w roli ojca, który grozi: powiesz nie po naszemu, to oberwiesz. W ten sposób się dochodzi do pewnych sukcesów wychowawczych.

- Po naszemu, czyli od czasu do czasu rozmijając się z prawdą?
- Wiem, do czego pani pije. W jednej z książek wymyśliłem historyjkę pod zdjęcie z mężczyzną w żołnierskim ubraniu z I wojny światowej, z rowerem. Nadałem mu imię, wymyśliłem, że miał się bardzo źle i wracając z wojny, wziął wojskowy rower. Że niby to nie był grzech, "bo za te moje ciężkie lata poniewierki, to przynajmniej będę miał to koło". Coś takiego napisałem. I proszę sobie wyobrazić, jakieś pół roku po wydaniu książki dzwoni do mnie człowiek, że na tym zdjęciu jest jego wujek. Myślę sobie: no tak, teraz dostanę opieprz, że zrobiłem z wujka złodzieja. A facet: "Skąd pan wiedział, że on te koło przykludził z wojny?".

- Po 21 tytułach, właściwie monotematycznych, nasuwa się pytanie: kiedy wyeksploatuje pan tę kopalnię, która nazywa się Śląsk?
- Pięć, sześć lat temu bałem się, że może to wkrótce nastąpić, teraz jestem spokojny o przyszłość. Przynajmniej na cztery lata do przodu mam już pełne tytuły, łącznie ze zdjęciami.

- Uzyskał pan błogosławieństwo arcybiskupa Nossola.
- Na oczy go nie widziałem. Wiem tylko, że zapytany o to, jak ma się "Biblia Ślązoka" do teologii, powiedział, że moja książka jest "wyrazem pluralizmu kulturowego" i że "raczej wzbogaca, niż profanuje". Nie mam do Kościoła pod górkę, ale nie chciałbym, by wyciągano z tego daleko idące wnioski i przypisywano mnie jakimkolwiek ugrupowaniom. Jestem przeciwny takim partyjnym podziałom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska