Nie było słodko

Fot. Jerzy Kochler
Przed ucieczką Niemcy zburzyli stację kolejową oraz kolejowy i drogowy most na Nysie.
Przed ucieczką Niemcy zburzyli stację kolejową oraz kolejowy i drogowy most na Nysie. Fot. Jerzy Kochler
Przy forsowaniu Nysy Kłodzkiej zginęło 93 żołnierzy radzieckich. Podobno woda w rzece była czerwona od krwi. Wszystko przez... gorzelnię w Niwkach.

Mało kto wie, że w niewielkim Lewinie Brzeskim w czasie wojny zorganizowano obóz jeniecki i obóz pracy przymusowej. W miarę jak kolejne roczniki szły na wojnę, do blisko czterotysięcznego miasteczka przywożono robotników przymusowych i jeńców wojennych różnych narodowości.
Kierowaniem robotników przymusowych do pracy zajmowały się urzędy pracy. Na robotach przymusowych w Lewinie oprócz dużej liczby Polaków, przebywali również Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi i Żydzi - w sumie około 500 osób. Pracowali głównie w miejscowych zakładach przemysłowych oraz w rolnictwie. Około 10 osób pozostało w Lewinie. Ci, co jeszcze żyją, pamiętają wiele, ale mówić nie chcą.
Jeńcy wojenni w Lewinie
Oprócz robotników przymusowych do Lewina kierowano również jeńców wojennych. W Lewinie utworzono 20-osobowe komando polskich jeńców, które znajdowało się za mostem w niewielkim budynku po dawnym urzędzie celnym. Zatrudniano ich głównie u bauerów, którzy mieli swoje gospodarstwa na terenie miasta. Niemcy starali się pozbawić jeńców wojennych ich statusu, głównie z powodów praktycznych: bo wtedy przechodzili pod bezpośredni nadzór policji i żandarmerii. Z relacji świadków wiemy, że w 1944 r. obok robotników przymusowych w cukrowni "Wróblin" pracowała około 100-osobowa grupa jeńców wojennych, głównie Rosjan. Zakwaterowani byli w budynku przy obecnej ul. Powstańców Śl. - naprzeciw cukrowni. Wszystkie okna budynku były okratowane, a na zewnątrz wystawiona była warta, którą pełnili Czesi.
Robotnicy przymusowi
W 1940 r. do miejscowej cukrowni przyjechały nowe transporty jeńców rosyjskich i cywilnych robotników przymusowych z Polski, Rosji, Ukrainy, Białorusi i Serbii. Kolejny transport Polaków, którzy mieli zasilić kampanię cukrowniczą, przyjechał w 1944 r. Z relacji mieszkańców wiemy, że punktem tranzytowym był Wrocław, gdzie jeńcy przebywali przez tydzień:
- Codziennie były apele i musztra na placu. Musieliśmy maszerować równo i na komendę równać do lewej. Niemcy ustawili kotły z zupą 400 m od placu apelowego i na dany znak musieliśmy biec między drutami. Kto był słaby, ten nie jadł - wspomina pragnąca zachować anonimowość rozmówczyni.
Po tygodniu odbył się podział na grupy, które wywożono na roboty. Część osób trafiła do Brzegu, skąd Niemiec zabrał około 20 osób do cukrowni w Lewinie Brzeskim: - Jechaliśmy pociągiem osobowym. Nie był przepełniony, konduktor wskazał nam wolne przedziały. Nie mieliśmy odwagi usiąść w przedziale - cisnęliśmy się jak szczury w korytarzu - relacjonuje jedna z zatrzymanych kobiet.
Polscy robotnicy zostali skierowani do pracy w cukrowni "Wróblin" na okres kampanii. W Brzegu wszystkim robiono po trzy fotografie, z których jedną dołączano do karty pracy (Arbeitskarte), zaopatrzonej także w odcisk palca wskazującego. Każdy Polak był oznakowany, tzn. miał obowiązek noszenia znaku "P".
Życie w obozie
Robotnicy przewożeni byli z Brzegu do Lewina koleją. W cukrowni "Wróblin" lokowano ich w barakach mieszczących się w obrębie fabryki. Nad organizacją pracy Polaków w fabryce czuwał niemiecki inżynier Gustaw Lehmann - Hölken. Nadzór nad obcokrajowcami pełnił Ślązak Jozef Korol, który znał język polski i uświadomił im, że w mieście mieszka dużo osób posługujących się dwoma językami. - Przestrzegł nas przed używaniem polskich wulgarnych określeń na Niemców - wspominają najstarsi mieszkańcy.
Robotnicy pracowali na dwie i trzy zmiany. Skarżyli się na ciężką pracę, niedożywienie i złe traktowanie, zwłaszcza ze strony Thalera, właściciela zakładu ceramicznego Thalers-Tonwerke, oraz Pola Nickischa, właściciela cegielni Ni-ckisch-Pohl. Obaj panowie znani byli z brutalności i hitlerowskich sympatii. Margareta Kalusche (po mężu Pazera) inaczej wspomina kierownika cukrowni Jürgensa:
- Mieszkaliśmy niedaleko cukrowni, a moją koleżanką była córka Jürgensa - Marlene. Często bywałam w jej domu i widziałam tych robotników. Byłam wtedy dzieckiem i patrzyłam na to zupełnie innymi oczyma. Nie mogę powiedzieć, że działa im się krzywda. Prawda, że musieli pracować pod przymusem, ale po pracy mogli czuć się swobodnie.
Zdaniem przetrzymywanych nie było mowy o swobodzie. Zarządzenie Himmlera z 1940 r. ograniczało ich wolność osobistą. Obowiązywał zakaz korzystania bez zezwolenia policji z publicznych środków lokomocji. Pod groźbą kary zabroniono jazdy na rowerze. Polskim robotnikom nie wolno było uczestniczyć w niemieckich imprezach, chodzić do instytucji kulturalnych, a nawet uczestniczyć w nabożeństwach. Niemcom zabraniano spożywania posiłków razem z polskimi robotnikami.
Nie wszyscy jednak pracodawcy przestrzegali tych przepisów. Przykładem jest ogrodnik Karl Bunke, przeciwko któremu lewińska policja
wszczęła dochodzenie za zasiadanie do wspólnego stołu z polskim robotnikiem i francuskim jeńcem wojennym. Podobne fakty miały miejsce również na wsi, gdzie zanotowano wypadki wyznaczania polskim robotnikom godzin zakupów na targach i w sklepach. Opracowano listę artykułów spożywczych, których nie mogli nabywać. 9 kwietnia 1940 r. w mieście wprowadzono godzinę policyjną: zimą w godzinach od 21 do 6 rano, latem od 21 do 5 rano. Uniemożliwiło to w poważnym stopniu wykorzystywanie czasu wolnego od pracy. Udręką były akcje kontrolne policji. Zdarzały się też przypadki ucieczki.
Bataliony Volkssturmu
Po klęsce Niemców pod Stalingradem opadła euforia miejscowych hitlerowców. W sierpniu 1944 r. Niemcy przystąpili do budowy systemu umocnień między Wisłą a Odrą. Pod broń powołano mężczyzn od 16. do 60. roku życia, których wcielono do oddziałów Volkssturmu - mało jeszcze zbadanej organizacji. Ze wspomnień dwóch lewinian, kowala Willy'ego Beiera i nauczyciela Alfreda Fiehringa, wiemy, że w Brzegu utworzono co najmniej 2 - 3 bataliony tej formacji. Według nich, rozkaz o utworzeniu kampanii "Deutscher Volkssturm" do Lewina dotarł w sobotę 20 stycznia 1945 r., a już o 2 w nocy zmobilizowano lewinian, których dowódcą został dentysta dr Weltzien.
- Po rozdaniu karabinów i amunicji oddział przetransportowano do Wronowa, a następnie do Zawadna, gdzie zginął pierwszy zmobilizowany. Wobec przygniatającej przewagi Rosjan wycofano kompanię do Gierszowic. Kiedy Rosjanie sforsowali Odrę, oddział stracił łączność z wojskiem i każdy na własną rękę próbował wydostać się z okrążenia - wspominają Beier i Fiehring. Uciekając, mężczyźni trafili do niewoli. Zostali kilkakrotnie przesłuchani, a przed rozstrzelaniem uratował ich rosyjski oficer, który rozwiązał już ustawiony pluton egzekucyjny.
Ucieczka Niemców
19 stycznia 1945 r. zarządzono ewakuację Niemców z Lewina. Z Rynku zaczęły wyjeżdżać samochody z urzędnikami hitlerowskimi, pozostali uciekali przepełnionymi pociągami w stronę Wrocławia i dalej. Inni uciekali ze skromnym bagażem, ciągnąc za sobą wózki. Specjalne oddziały SS jeździły po mieście, nakazując pod groźbą rozstrzelania opuszczenie miasta. O trzeciej w nocy 21 stycznia spod lewińskiej cukrowni wyjechały ostatnie furmanki Niemców. Wśród nich znalazła się pani Margarete Pazera: - Transport zorganizowała cukrownia, tu pracował mój ojciec. W Lewinie została moja babcia Mina, która nie dała się namówić na wyjazd. Oprócz niej w mieście zostały inne starsze osoby.
Front zbliżał się z każdym dniem. Ukryci w cukrowni robotnicy przeżywali chwile grozy:
- Byliśmy głodni. W opuszczonych przez Niemców domach szukaliśmy żywności. Po kilku takich wypadach do fabryki przyszedł będący na usługach Niemców sowiecki oficer i groził nam śmiercią za okradanie niemieckich domów. Okłamał nas, że Niemcy zwyciężają, a Hitler wyjechał na front i osobiście dowodzi. Nie wiedzieliśmy, co się działo na froncie, więc baliśmy się - wspominają.
Wkroczenie Armii Czerwonej
W końcu stycznia ostrzelano z dział cukrownię. Robotnicy schowali się w piwnicy pod suszarnią. Z ich relacji wiemy, że Rosjanie do Lewina szli polem od strony Skorogoszczy. Prawdopodobnie pierwszy na teren fabryki wbiegł brodaty czerwonoarmista z krzykiem: "Za rodinu, za Stalina!". Nikt nie pamięta dokładnie, kiedy to było - 4 czy 5 lutego 1945 r. Historycy również nie są zgodni.
Rosjanie zdobyli ważne strategicznie przyczółki na Nysie Kłodzkiej. W tym czasie miasto było prawie puste, stacjonowały w nim tylko niewielkie radzieckie oddziały, pojedynczy autochtoni, robotnicy w cukrowni oraz grupa Niemców.
Z relacji mieszkańców wynika, że niedaleko Rasek (przysiółek Przeczy), nad samą rzeką, Niemcy zorganizowali swój punkt oporu i stamtąd ostrzeliwali radzieckich saperów zajętych przeprawą na drugi brzeg rzeki, w miejscu obecnego mostu. Przy forsowaniu rzeki zginęło 93 żołnierzy. Świadkowie wspominają, że woda w rzece była czerwona od krwi. Tak duża liczba poległych była następstwem pijaństwa oficerów i żołnierzy: - Niedaleko Skorogoszczy, w Niwkach, znajdowała się gorzelnia, w której były duże zapasy alkoholu. Pijani żołnierze znęcali się nad ludnością cywilną, mordowali i gwałcili. Najbardziej ucierpiała ludność niemiecka, ale i Polek nie oszczędzono - twierdzi jeden ze świadków. O ostatecznym zwycięstwie Rosjan zadecydowało użycie katiuszy, z której strzelano z terenu cukrowni. Dopiero po likwidacji niemieckiego gniazda oporu wybudowano przeprawę przez Nysę.
Dowództwo nad cukrownią i przebywającymi tam ludźmi przejął sowiecki kapitan Karpman. Rosjanie zaczęli wywozić cukier samochodami. Do opróżnionych magazynów zwożono zrabowane autochtonom przedmioty.
Po pewnym czasie Rosjanie pozwolili robotnikom opuścić fabrykę. Ich gehenna się skończyła. Część z nich pozostała w Lewinie, część wyjechała szukać bliskich. Nad drzwiami budynków zaczęły się pojawiać biało-czerwone chorągiewki, które były znakiem rozpoznawczym dla przybywających do Lewina Polaków. Liczba chorągiewek ciągle rosła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska