Nie dajmy się!

Fot. Sławomir Mielnik
Fot. Sławomir Mielnik
Z Grażyną Wódką, jedną z organizatorek grupy wsparcia dla bezrobotnych kobiet, rozmawia Agata Jop

- Ponoć tego trzeba samemu doświadczyć, żeby wiedzieć, jak to jest nie mieć pracy. Pani to wie? Skąd?
- Byłam bezrobotna i to bardzo długo - siedem lat. W 1991 roku moje stanowisko pracy zostało zlikwidowane, zwolniono mnie. Potem krótko pracowałam w banku, ale się tam nie odnalazłam. Próbowałam pomagać mężowi w prowadzeniu działalności gospodarczej, ale w biznesie też się nie sprawdziłam.
- Co pani wtedy myślała o sobie samej?
- Zaczęłam uważać, że ze mną jest coś nie tak, że się do niczego nie nadaję - takie chodzące beztalencie i beznadzieja. Potem dowiedziałam się, że takie zachwianie poczucia własnej wartości jest typowe w takiej sytuacji.
- To jest podobno typowe dla bezrobotnych mężczyzn. On - "myśliwy" nagle traci robotę i przestaje przynosić do domu "zwierzynę", czyli pieniądze. Czuje się nieudacznikiem, może nawet zaczyna pić...
- Kobiety też reagują na taki stres jakimś rodzajem ucieczki. Można go na przykład... zajadać. Jak po jakimś czasie będziemy nie tylko bezrobotne, ale też grube, to dopiero będziemy miały powody, żeby same siebie nienawidzić! Ja uciekałam w fantazjowanie, w stworzony sobie nierealny świat. Na szczęście, starałam się być aktywna. To były jakieś dorywcze zajęcia - praca w kiosku Ruchu, sprzątanie w poliklinice.
- Ale bez stałego zajęcia nie ma poczucia bezpieczeństwa choćby tego finansowego.
- To prawda. Mieliśmy tylko jedno źródło utrzymania, zaczęło brakować pieniędzy. Moje bezrobocie i zachwianie poczucia własnej wartości przekładało się na wszystkie dziedziny życia. Brak pieniędzy powodował napięcia w rodzinie. Ograniczyłam kontakty towarzyskie. Jak się spotykasz z ludźmi, to każdy opowiada o swoim życiu, o pracy, o związanych z tym problemach. A ja co? U mnie nic się nie dzieje. Poza tym takie spotkanie to jakaś kawa, ciastko, a mnie na to nie było stać. Długotrwałe bezrobocie jest jak lawina. Kobieta zaczyna się zaniedbywać. Najpierw nie chce jej się umalować i ładnie ubrać. Potem po prostu nie ma pieniędzy na ciuchy.
- Przecież pani pracowała. Prowadzenie domu, wychowywanie dzieci to przecież bardzo odpowiedzialne zajęcia!
- Niestety to praca raczej niedoceniana. Jest wiele kobiet, które ją lubią i się w niej realizują. Jednak większość pracuje także zawodowo, przede wszystkim z powodów finansowych.
- Czyli na dwóch etatach - płatnym i bezpłatnym.
- Tak, ale kiedy patrzę na niektóre współczesne rodziny, widzę, że kobiety i mężczyźni coraz częściej uzupełniają się w zajęciach domowych.
- Bywały dni, kiedy nie chciało się pani nawet wychodzić z domu? Takie stany depresyjne?
- Bywały dni, że nie chciało mi się nawet wstać z łóżka. Ale wstawałam, chociaż było ciężko, miałam poczucie apatii, zamykałam się w sobie. Myślę jednak, że mimo to tliły się we mnie iskierki nadziei: to nie może tak być wiecznie. Kiedyś znajoma pani z kwiaciarni niedaleko mojego domu powiedziała, że jest pełna podziwu, bo się nie poddaję. To ważne słowa, jeśli tyle razy słyszało się: pani się nie nadaje.
- W jaki sposób szukała pani pracy?
- Śledziłam ogłoszenia prasowe, chodziłam, pytałam, przez Urząd Pracy, przez znajomych. Skończyłam kursy komputerowy i podstaw księgowości - jeden sfinansowany przez Powiatowy Urząd Pracy, za drugi zapłaciłam sama. Nie robiłam tego wyłącznie po to, żeby podnieść swoje kwalifikacje, ale żeby wypełnić jakoś czas.
- W jaki sposób rozmawiała pani z pracodawcami? Skoro pani nie wierzyła w siebie, oni nie mogli tego nie zauważyć.
- Pewnie, że to było widać. Pracodawcy wyczuwają nasze słabości. Człowiek z zaburzonym poczuciem wartości wygląda jakby nosił na głowie opaskę z napisem: Jestem do niczego. To mowa ciała, niepewność w gestach. Pracodawcy to zauważają. Jeśli my myślimy o sobie źle, to dlaczego oni mają o nas pomyśleć dobrze? Byłam jednak kiedyś na takiej rozmowie, kiedy starałam "się sprzedać" jak najlepiej. Przedstawiłam się jako osobę pewną siebie, znającą zakres zadań, jakie miałabym wykonywać. Wtedy pan poprosił, żebym coś skserowała. A ja... ja nie potrafiłam obsługiwać kserokopiarki! Trzeba znać swoje zalety, ale też wady. Trzeba mieć poczucie własnej wartości, ale też być pokornym, uczciwym, bo nasze braki i tak wyjdą na jaw. Innym razem znalazłam już pracę w biurze. Bardzo mi się tam podobało, ale samo zatrudnienie powodowało, że bardzo się stresowałam, pracowałam w dużym napięciu. No i z tego przejęcia popełniłam błąd - skasowałam bazę danych. Nie dziwię się, że nie przedłużono ze mną umowy. Musiałam odejść po miesiącu. Na szczęście wkrótce znalazłam pracę kasjerki. Robię to do dziś.
- I organizuje pani grupy wsparcia dla bezrobotnych kobiet.
- Moim marzeniem zawsze było studiowanie pedagogiki. Kończę właśnie na Uniwersytecie Opolskim magisterskie studia uzupełniające na kierunku pedagogika opiekuńcza i pracy socjalnej. Organizujemy tę grupę wspólnie z koleżankami z roku. Chciałyśmy pomóc osobom, które potrzebują wsparcia. Kiedy nie miałam pracy, jeździłam do Bytomia na treningi rozwoju osobistego. Dawały mi siłę. Teraz, w naszej opolskiej grupie będziemy się spotykać w gronie ludzi życzliwych, które rozumieją problem bezrobocia.
- Pierwsze spotkanie odbyło się w ubiegłą środę. Nie chciała pani na nie wpuścić dziennikarzy. Dlaczego?
- Grupa wsparcia to sytuacja intymna. Kobiety mówią o swoich bardzo osobistych przeżyciach. Mogą pojawić się łzy. To takie wewnętrzne rozbieranie się. Zaproszeniem mediów moglibyśmy kogoś zrazić, zranić. Te panie potrzebują poczucia bezpieczeństwa a nie światła jupiterów.
- Są w takiej sytuacji jak pani kiedyś?
- Dokładnie tak. Przyszły na środowe spotkanie, bo szukają pomocy, są na nią otwarte. Większość ma około pięćdziesiątki, ale są też panie młodsze, nawet dwudziestoparoletnie. Mają różne wykształcenie, bo bezrobotne bywają osoby z różnymi kwalifikacjami. Kilka z nich nie ma pracy od lat. Wszystko, o czym mówimy, pozostaje naszą tajemnicą. Będziemy się spotykały raz w tygodniu przez trzy miesiące. Planujemy, że grupa będzie liczyć 15 osób, tak że można jeszcze do nas przyjść w kolejną środę.
- Czego oczekują te panie?
- Jak sucha ziemia deszczu potrzebują pracy, ale jej tu nie dostaną. Dostaną za to poczucie zrozumienia. Przestaną być same ze swoim problemem. Oczekują też konsultacji z psychologiem, prawnikiem i to im zapewnimy. Najważniejsze, żeby zaczęły myśleć o sobie pozytywnie. Optymiści łatwiej dostają pracę.
DOKĄD PRZYJŚĆ PO POMOC?
Spotkania grupy wsparcia kobiet bezrobotnych odbywają się w środy o godz. 18.00 w poradni Towarzystwa Przyjaciół Rodziny przy ul. Damrota 6 w Opolu. Najbliższe zajęcia odbędą się w środę 6. kwietnia. Po trzecim spotkaniu nie będzie już możliwości, aby do grupy dołączyły nowe osoby. Zajęcia prowadzą Grażyna Wódka i Krystyna Pierszkała.

ILE ICH JEST?
Pod koniec lutego 2005 roku (to najnowsze dane Wojewódzkiego Urzędu Pracy) na Opolszczyźnie było 76 tys. 593 ludzi bez pracy. Ponad połowa z nich (53,8 proc.) to kobiety. Najwięcej bezrobotnych kobiet mieszka w powiecie krapkowickim (62 proc.), a najmniej w prudnickim i nyskim (46,2 i 48,2 proc.).
Na Opolszczyźnie aż 29 tys. 422 kobiet jest długotrwale bezrobotnych, czyli nie pracuje zawodowo bez przerw ponad rok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska