Nie płacę, więc jestem

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Tak jak roślina potrzebuje tlenu i wody, żeby żyć, tak gospodarka potrzebuje pieniędzy i... wolności. Państwo odbiera jej jedno i drugie.

Większość polskich przedsiębiorstw czeka po kilka, a czasem kilkanaście miesięcy na zapłatę za towar lub usługi. Ci, którzy mają po paru dłużników z dużymi kwotami, plajtują w oczekiwaniu na zwrot należności. W ciągu roku taki los spotyka 200 tysięcy polskich firm.
Silniejszy wygrywa
- W przypadku małych firm wystarczy dwóch-trzech niepłacących kontrahentów i przedsiębiorstwo bankrutuje - mówi Grażyna Fobke, naczelnik wydziału marketingu Izby Rzemieślniczej w Opolu. - Tylko jeden na dziesięciu z pytanych przeze mnie rzemieślników odpowiedział, że nie ma kłopotów z dłużnikami. Większość powierza odzyskanie długów firmom windykacyjnym, a część kieruje sprawy do sądów. Zatory płatnicze dotykają najczęściej firmy budowlane i zakłady stolarskie. Rzemieślnicy mówią, że wśród ich partnerów coraz częściej zdarzają się tacy, którzy celowo nie płacą, chcąc doprowadzić firmę do upadku. Nieodosobnione są przypadki zamawiania dużych zleceń, a następnie płacenie wykonawcy np. przez dwa lata po 500 złotych miesięcznie.
Firma tracąc płynność finansową, sama przestaje płacić swoim partnerom, a wtedy ci zaczynają mieć identyczne kłopoty. Zjawisko to występuje w gospodarkach całego świata, jednak w Polsce przybrało ono rozmiary epidemii. Ofiarami zatorów płatniczych stają się głównie małe i średnie firmy współpracujące z większymi partnerami, typu: hiper- i supermarkety, duże firmy budowlane, samorządy lokalne, szpitale, jednostki budżetowe. Rynek jest bezwzględny: wygrywa silniejszy, czyli ten, kto ma duży kapitał, siłę przebicia i układy.
Ta choroba ma kilka przyczyn: brak kapitału i dostępu do niego, nadmierne daniny na rzecz państwa, deficyt budżetowy, podłej jakości, wręcz kryminogenne prawo oraz upadek wartości moralnych wśród ludzi biznesu. W innych gospodarkach przedsiębiorcy w najgorszych przypadkach napotykają jedną albo dwie z wymienionych przeszkód, w Polsce mamy do czynienia z konglomeratem różnych barier, które skutecznie wyniszczają naszą gospodarkę.
Tylko państwo bierze
od razu
- Jesteśmy do kości obdarci z pieniędzy, które giną w przepastnych trzewiach zachłannego państwa - mówi Władysław L. Nazarczuk, właściciel firmy Art. Glas-Plus w Opolu. - Te pieniądze, które mogłyby być przeznaczone na inwestycje, rozwój, normalny obrót handlowy, są przejadane, a najczęściej marnotrawione przez państwo. Obłędny fiskalizm prowadzi do tego, że ani firmy, ani konsumenci nie mają już na nic pieniędzy. Nie ma popytu, więc nie ma po co i dla kogo produkować. Jak się popsuje w firmie drukarka, to nie kupuje się nowej, tylko sztukuje, wymienia części, z dwóch starych robi się "nową". Na wszystkim trzeba oszczędzać. Jeśli w tym kraju nie nastąpi jakaś radykalna zmiana systemowa, na miarę rewolucji, to czeka nas katastrofa. Po prostu państwo nas wyniszcza, bo ciągle od nas bierze, a w zamian nic nie daje, nawet przyzwoitego prawa, które chroniłoby uczciwego obywatela przed oszustami. Co więcej, to państwo samo zmusza obywateli do nierównej walki z represyjnym systemem i złym prawem podatkowym.
Nazarczuk przyznaje, że kredytowanie odbiorców towaru to norma. Terminy płatności wydłuża się, a wartość kredytu limituje:
- Robimy to tak, by odbiorcy byli w niedosycie, żeby byli głodni towaru bardziej, niż mogli nam zań zapłacić. W tym wszystkim chodzi też o to, żeby uchronić się przed takim scenariuszem, w którym odbiorca staje się bankrutem, mając nasze pieniądze.
Większość tych, którzy mają firmy, twierdzą, że prowadzenie w Polsce prywatnego biznesu to działalność najwyższego ryzyka, granicząca z hazardem. Firma może przestać istnieć z dnia na dzień z powodu widzimisię urzędnika skarbowego albo utraty płynności finansowej z powodu nieuregulowanych przez partnerów należności. Najgorsze w tym jest to, że poszkodowany nie ma co szukać sprawiedliwości, odwołując się do wymiaru sprawiedliwości. Polskie prawo - jak twierdzą przedsiębiorcy - nie tylko dopuszcza, ale zachęca do nieuczciwości.
Uczciwy traci
- Prawo jest po stronie złodziei - mówi właścicielka hurtowni szkła spod Opola. - Można nie płacić i nie ponosić z tego tytułu żadnych konsekwencji, natomiast ten, kto skredytował towar czy usługę, jest bezradny. Moja sprawa jest w tej chwili w rękach komornika, ale on - odnoszę takie wrażenie - jest po stronie dłużnika. Ciągle słyszę, że dłużnik nie ma pieniędzy, a ja wiem, że jeździ drogimi samochodami, nadal prowadzi działalność i ma się bardzo dobrze. Wątpię już, czy komornik coś ściągnie. Jeżeli nie, to trzeba sprawę oddać firmie windykacyjnej, a to przecież też kosztuje. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy taka firma będzie skuteczna. Raz powierzyłam swoją sprawę windykatorom, zapłaciłam im, a niedługo potem okazało się, że ich firma już nie istnieje. Jedyne rozwiązanie to wynająć osiłków z pałami, bo na metody prawne nie można liczyć.
Państwo, zamiast ścigać tych, którzy nie płacą, ściąga pieniądze z wierzycieli. Urzędu skarbowego nie obchodzi, że odbiorca nie zapłacił dostawcy za towar. Zapłacił czy nie, firma, która wystawiła fakturę, musi zapłacić państwu podatek VAT. Fakturę zaś firma wystawić musi, bo faktura jest podstawą do żądania zapłaty.
Zatory stały się normą w budownictwie. Zastój w branży służy dużym wykonawcom za przykrywkę do niedotrzymywania umów i przewlekania terminów płatności od kilku do kilkunastu miesięcy. Takie firmy całą swą energię ukierunkowują na to, by wygrywać przetargi. I wygrywają je dlatego, że proponują inwestorom nierealnie niskie ceny. Wychodzą na swoje kosztem podwykonawców. W rzeczywistości to podwykonawcy kredytują te inwestycje. Jeśli odzyskują pieniądze, to po bardzo długim czasie.
- Jeżeli ktoś może nie płacić i zarabiać na tym, to tak robi - mówi właściciel firmy budowlanej w Opolu. - Karany jest ten, kto wywiązał się z umowy, czyli podwykonawca. To on musi najpierw zapłacić za materiały i wypłacić ludziom pensje. Główny wykonawca, mimo że wystawił fakturę, może nie płacić w nieskończoność. Małe firmy idą na to, bo same nie są w stanie wyrwać z rynku żadnego zlecenia. Muszą ryzykować, żeby przeżyć.
Skala wyłudzeń i oszustw byłaby mniejsza, gdyby w Polsce działało lepsze prawo, a sądy skuteczniej je egzekwowały. Niestety, i jedno, i drugie szwankuje. Przedsiębiorcy są rozgoryczeni i zgodnie wskazują palcem winnego ich kłopotów - państwo. Państwo pojmowane jako instytucja zarządzająca centralną kasą (ogromny deficyt budżetowy) oraz jako władza ustawodawcza i wykonawcza, która kreuje politykę gospodarczą kraju. W pierwszym przypadku państwo staje się bezpośrednim sprawcą zadłużania firm, bo nie przekazuje pieniędzy swoim jednostkom budżetowym, które prowadzą różne inwestycje na terenie całego kraju. W efekcie szpitale, szkoły, urzędy nie płacą wykonawcom i dostawcom. W drugim przypadku państwo jako emitent papierów dłużnych przyczynia się do utrzymania na rynku wysoko oprocentowanych kredytów. Przez taką politykę przedsiębiorstwa nie mogą zasilać się kapitałowo, bo bankom nie opłaca się udzielać firmom kredytów. Wolą zarabiać, inwestując w dobrze oprocentowane i bezpieczne obligacje skarbowe. W efekcie nie obniżają oprocentowania kredytów, mimo że stopy procentowe NBP wciąż maleją.
- Wiele firm traci płynność finansową i popada w długi, wykonując zlecenia na rzecz przedsiębiorstw albo instytucji sfery budżetowej - mówi Mieczysław Marszałek, opolski syndyk. - Te instytucje także nie płacą w terminie albo nie płacą wykonawcom i dostawcom wcale, tłumacząc się trudnościami finansowymi. Stają się niewypłacalne, bo niewypłacalny jest budżet państwa.
To się musi zmienić
Wszyscy uczestnicy obrotu gospodarczego od lat oczekują od rządzących zmiany polityki gospodarczej:
- Po pierwsze, zatory wynikają z ogromnego popytu na pieniądz, jaki tworzy państwo polskie, konkurując z podmiotami gospodarczymi - ocenia Piotr Pancześnik, opolski przedsiębiorca. - Co gorsza, pieniądze publiczne nie idą na finansowanie inwestycji, tylko na obsługę długu publicznego i bieżącą konsumpcję państwa. Gospodarka cierpi przez to na brak środków, a banki nie są zainteresowane kredytowaniem podmiotów gospodarczych. Po drugie - wylicza Pancześnik - prawo w żaden sposób nie chroni polskiego producenta przed fatalnymi praktykami dużych firm, np. zagranicznych sieci handlowych, które w nieskończoność wydłużają terminy płatności albo zwracają dostawcy towar pod byle pretekstem. Dopuszczanie przez prawo do takich praktyk stawia w bardzo niekorzystnej sytuacji polskiego producenta. Wiele do życzenia pozostawia także ustawa o obrocie publicznym, która zezwala na chore praktyki, polegające na tym, że przetargi wygrywają firmy z zerowym zyskiem.
Politycy próbują nadążyć za rzeczywistością: w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej powstał projekt ustawy o terminach zapłaty w transakcjach handlowych. Według niej po upływie 30 dni od dostawy towaru lub realizacji usługi można domagać się odsetek od należności, nawet jeśli umowa przewiduje dłuższy termin płatności. Podwyższa też odsetki karne z obowiązujących 13 proc. do wysokości odsetek naliczanych za zwłokę przy zaległościach podatkowych - obecnie jest to 16 proc. Strony będą miały prawo do ustalania wyższych odsetek. Zgodnie ze standardami unijnymi, ustawa przewiduje, że w przypadku transakcji handlowej, jeśli wierzyciel poda dłużnika do sądu, wyrok musi zapaść w ciągu trzech miesięcy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska