Nie wszystko da się wyprać

Ewa Kosowska-Korniak
W dwa dni po decyzji o unieważnieniu umowy sprzedaży pracujący "na walizkach" zarząd Polleny próbuje udzielić... 30 tys. zł pożyczki Januszowi Micałowi, prezesowi zarządu.

Poniedziałkowa decyzja opolskiego sądu gospodarczego o unieważnieniu umowy sprzedaży paczkowskiej Polleny śląskiej spółce RBS-M Chemia, choć nieprawomocne, rozbudziła nadzieje i ambicje pracowników. Ale też wzbudziła wiele obaw.
- Boimy się, by w ciągu najbliższych tygodni nie wyprowadzono wszystkich pieniędzy z Polleny. Potem my, jako udziałowcy, jeszcze będziemy musieli do tego dopłacać - mówi Leszek Żak, wiceprzewodniczący zakładowej "Solidarności".
Zgodnie z precedensową decyzją sądu 60 procent udziałów Polleny ma wrócić po trzech latach rządów spółki RBS-M Chemia do gminy, gdyż jak uznał sąd - nie dochowano warunków formalnych, prywatyzacja odbyła się na bakier z przepisami o komercjalizacji przedsiębiorstw, bez zachowania formy przetargu. Na dodatek długie negocjacje prowadzono z firmą RBS Zarządzanie i Inwestycje, a trzy dni przed podpisaniem umowy sprzedaży w lipcu 1999 roku okazało się, że nabywcą ma być zupełnie inna spółka - Wolmet. Obie łączyła jedynie osoba właściciela: Marka Rasińskiego.
- Na bardzo korzystnych warunkach sprzedano Pollenę firmie z nieba, która pojawiła się ni stąd, ni zowąd. Rada obniżyła wartość nominalną udziałów z 50 na 25 złotych, podczas gdy pracownicy kupowali swoje po 63 złote - mówi burmistrz Paczkowa Bogdan Wyczałkowski. - Gdy tylko w 1998 roku objęliśmy władzę, wiedzieliśmy, że w Pollenie dzieje się źle. Pojawiały się różnego rodzaju umowy, rachunki, na które nie było podłoża, typu "opracowanie koncepcji sprzedaży" i rachunek na 50 tysięcy złotych. W biurku mam co najmniej kilka takich rachunków. Dlatego zaczęliśmy badać, jak ta spółka została sprzedana.
Tuż po publikacji wyroku burmistrz wyraził obawę, iż do jego uprawomocnienia się spółka może kumulować straty lub zawierać niekorzystne kontrakty, choćby z czystej zawiści. Dwa dni później, w środę rano, stwierdził:
- Niekorzystne działania już się rozpoczęły. Dziś po południu odbędzie się zwołane przez zarząd nadzwyczajne zgromadzenie wspólników. Zarząd chce dokonać zmiany umowy spółki na niekorzyść pracowników, którzy są właścicielami 40 procent udziałów. Od rana miałem już kilkanaście telefonów od załogi w tej sprawie. Przygotowaliśmy dla nich podstawę prawną, aby nie dali się wmanewrować. Kto ma im pomóc, jak nie my?
Zdaniem zarządu w zwołaniu zgromadzenia nie ma niczego nadzwyczajnego, oprócz oczywiście nazwy, wynikającej z przepisów.
- Zaproszenia rozesłaliśmy zgodnie z prawem dwa tygodnie wcześniej, a wyrok zapadł dopiero w poniedziałek. Cel zgromadzenia jest jeden: dostosowanie umowy spółki do nowego kodeksu handlowego - mówi Janusz Micał, prezes zarządu Polleny.
- Przecież już dwa tygodnie temu było wiadomo, kiedy ma być ogłoszony wyrok. A dostosowanie do kodeksu handlowego to tylko jeden z punktów - odpowiada Leszek Żak. - Oni chcą zmieniać między innymi sposób dzielenia dywidendy nieproporcjonalnie do ilości udziałów. Chcą nas wymanewrować, ale my się nie damy.
Najwięcej obaw wzbudzał w środę punkt 6 planowanego porządku obrad o lakonicznym brzmieniu: "podjęcie uchwały w sprawie udzielenia pożyczki".
- Jak mamy rozpatrywać sprawę pożyczki, gdy nie znamy sytuacji finansowej naszej firmy, nie wiemy komu i ile mamy pożyczać? - denerwuje się Leszek Żak. - Od miesiąca nie możemy się doprosić informacji o aktualnej wycenie firmy. Zarząd nie odpowiada na żadne nasze pisma, nawet dotyczące tak ważnych kwestii jak zmiana czasu pracy. Uważamy, że pieniądze z firmy wypływają, a zarząd niech nie myśli, że nie wiemy, co się dzieje. Patrzymy im na ręce.
- Zapewniam, że pożyczka nie ma nic wspólnego z wyprowadzaniem pieniędzy z zakładu - powiedział "NTO" przed nadzwyczajnym zgromadzeniem prezes zarządu Polleny, nie chciał jednak powiedzieć, komu ma być udzielona.
Pracownicy-udziałowcy zgodnie z zapowiedziami "nie dali się". Nastąpiła pełna mobilizacja załogi. A ponieważ takie decyzje jak zmiana umowy spółki mogą zapaść tylko większością dwóch trzecich głosów, zatem przy aprobacie przynajmniej części pracowników, nie przegłosowano żadnych propozycji zarządu. Nawet formalnych kwestii, takich jak zmiana ewidencji działalności.
Nie podjęto również uchwały w sprawie pożyczki, gdyż ubiegający się o nią w trakcie żarliwej dyskusji zrezygnował. Okazał się nim... prezes zarządu Polleny, Janusz Micał.
- Prosił o pożyczenie mu 30 tysięcy złotych. Miała to być część kaucji, którą prezes musiał wpłacić w prokuraturze w związku z postawionym mu zarzutem o wręczenie korzyści majątkowych - mówi jeden z udziałowców.
Podejrzenia, zarzuty, akty oskarżenia. Od co najmniej dwóch lat ilekroć w mediach pojawiają się informacje o paczkowskiej Pollenie, zaczynają się od słów: "sprawę bada prokuratura". Jedni wiążą ze sobą poszczególne "afery" i dodają im kolorytu politycznego, inni twierdzą, że są to odrębne sprawy, których łączenie jest jedynie złośliwością.
Przed kilkoma tygodniami prokurator rejonowy w Nysie przedstawił byłemu burmistrzowi Nysy i zarazem byłemu prezesowi Polleny Mieczysławowi Warzosze zarzut, że jako burmistrz Nysy przyjął łapówkę w wysokości 65 tysięcy 880 złotych dla lokalnego komitetu wyborczego SLD do wyborów samorządowych, w ten sposób, że dwóch biznesmenów opłaciło druk wyborczych materiałów SLD.
Owi biznesmeni, podejrzani o wręczenie łapówki, to Marek Rasiński z RBS, prezes spółki będącej właścicielem paczkowskiej "Polleny" oraz nieistniejącej już gorzelni w Goświnowicach, i Janusz Micał, były wiceprezes spółki, obecny prezes zarządu Polleny. W zamian za wręczoną korzyść majątkową uzyskali decyzję administracyjną o umorzeniu podatku od nieruchomości w wysokości 190 tysięcy 948 zł, należnego gminie z tytułu dzierżawy przez tę spółkę gorzelni w Goświnowiach. Szkodę poniosła gmina Nysa.
Trzej podejrzani musieli zapłacić kaucje, by uniknąć aresztowania: biznesmeni po 60 tys. zł, a burmistrz - 80 tys. zł.
W tym tygodniu natomiast prokuratura poinformowała o skierowaniu aktu oskarżenia przeciwko Krzysztofowi B. i Bogusławowi T., byłym członkom zarządu Polleny, aresztowanym w lutym ubiegłego roku. Będą odpowiadać za oszustwo - 1,2 miliona złotych na szkodę zarządzanej przez siebie firmy. Grozi im do 10 lat więzienia.
Oskarżeni podpisali w listopadzie 1999 roku niekorzystną umowę z firmą Jacka i Małgorzaty Kruszczyńskich, poszukiwanych obecnie listami gończymi. Nie sprawdzili w ogóle wiarygodności tej firmy, przyjęli weksel bez pokrycia. Na dodatek zastosowali wyjątkową, bo aż 20-procentową bonifikatę od cen fabrycznych, przez co firma Kruszczyńskich stała się konkurencyjna wobec samej Polleny. Na dodatek Krzysztof B. sprzedał kontrahentom sieć sprzedaży Polleny. Na początku 2000 r. Kruszczyńscy pobrali artykuły chemiczne wartości 1.400 tys. zł, za które nie zapłacili. W lutym, gdy sprawa stała się głośna, wyjechali z Nysy. Część towaru policja odzyskała, ale i tak Pollena poniosła straty, z których ciężko było jej się otrząsnąć.
Obydwie sprawy ściśle się łączą - twierdzi Marek Rasiński, przewodniczący rady nadzorczej Polleny.
- To my pierwsi, jako rada, gdy spostrzegliśmy, że z zakładu wypływa tyle towaru do jednego hurtownika, a nie wpływają pieniądze, podjęliśmy natychmiastowe działania, powołaliśmy nowy zarząd i zobligowaliśmy go do złożenia zawiadomienia o przestępstwie - twierdzi Marek Rasiński.
Dlatego, jego zdaniem, Krzysztof B., gdy został aresztowany, "wniósł w aporcie" sprawę druku plakatów wyborczych. O aferze łapówkarskiej jako pierwszy napisał bowiem tygodnik "Prosto z regionu", ukazujący się przez pewien czas w Nysie. Wydawała go firma, której właścicielami byli Krzysztof B. i Bogusław T. Zawiadomienie o przestępstwie złożył obecny burmistrz Nysy.
- Po prostu Krzysztof B. "sprzedał" ten temat i rozdmuchał. Zaczął współpracować z prokuraturą - mówi Marek Rasińśki. - A poza tym, czy to nie dziwne, że sprawę nagłośniono w okresie prawyborów w Nysie? To wygląda na czystą nagonkę polityczną.
Jak to się stało, że władzę w Pollenie powierzono ludziom, którzy okazali się niegodni zaufania i narazili firmę na ogromne straty?
Mówi Rasiński: - Jest przyjęte, że jak wchodzi się do firmy, bierze się kogoś z terenu, kto zna realia, oraz kogoś z zewnątrz, kto jest energicznym menedżerem. W ten sposób łączy się doświadczenie z dynamizmem. I tak się stało: Bogusław T. przez kilkanaście lat pracował w Pollenie, a Krzysztof B. był młodym, dynamicznym człowiekiem z Chorzowa, który niestety wybrał drogę na skróty. On mi nawet imponował pewnymi swoimi działaniami, o których nie wiedziałem. Założył gazetę, która świetnie funkcjonowała, to świadczy o dużej energiczności.
Tyle że - jak napisały "Nowiny Nyskie" - do zainwestowania w firmę wydawniczą i tygodnik posłużyły pieniądze oraz towary wyprowadzone z Polleny przez członków zarządu. To również bada prokuratura.
Afer związanych z Polleną jest więcej. W listopadzie ubiegłego roku prokuratura oskarżyła byłego przewodniczącego Rady Powiatu w Nysie Romualda Kamudę o oszustwo i fałszowanie dokumentów. Zdaniem prokuratury Kamuda wspólnie z Krzysztofem B. wyprowadził z kasy firmy 6 tysięcy złotych. Prokuratura bada też, czy nie doszło do nadużyć związanych z budową zakładowej kotłowni. Zapłacono za nią blisko dwa razy więcej, niż jest warta według opinii biegłego.
Zdaniem związkowców z Paczkowa w tej chwili w prokuraturze spraw związanych z Polleną jest jeszcze więcej, gdyż oni sami kierowali pewne zawiadomienia, ale nie chcą na razie o nich mówić, "by pewne osoby nie straciły pracy".
- Jest nawet sprawa, którą bada UOP w Katowicach, chodzi o fikcyjne darowizny - zdradza Bogusława Czopor, szefowa "Solidarności". - Nas nie interesuje, czy dany przekręt robił stary czy nowy zarząd. My mówimy, że robią to właściciele.
Obydwa działające w zakładzie związki zawodowe od dziewięciu miesięcy pozostają w sporze zbiorowym z zarządem. Domagają się 30-procentowych podwyżek do pensji, które nie wzrosły od trzech lat.
Marek Rasiński zna zarzuty związkowców i ma na ich temat swoje zdanie: - W tej firmie przez lata rządziła społeczna elita, która miała moralną i realną władzę, a za nic nie odpowiadała. Teraz ci ludzie nadal próbują rządzić, działając w związkach zawodowych. To żal utraconej władzy i utraconych korzyści.
- Ludzie zarabiają lepiej niż w ubiegłym roku, bo teraz wypłacamy im premie uznaniowe. Jednak firmę stać jedynie na dodatki do ruchomej części płac, dlatego elementów stałych nie podnosimy - mówi dyrektor Polleny i członek zarządu Stanisław Arczyński. Podkreśla też, że jego firma jest w tej chwili w dobrej kondycji, m.in. dzięki korzystnym kontraktom z "Plusem" i "Biedronką".
Pracownicy prześcigają się jednak w narzekaniach na władze zakładu.
- Odkąd nastał RBS, sytuacja w firmie jest chora, a stosunki międzyludzkie są pod zdechłym psem - twierdzi jedna z pracownic. - A premie uznaniowe są wygodne tylko dla nich, bo raz można je dać, innym razem nie.
- Nie ma rozmów z zarządem, są tylko szykany. Wzywa się nas na dywanik, rozmowy odbywają się bez świadków, pracownik i zarząd w cztery oczy. Ja chodzę do gabinetu prezesa tylko po zażyciu relanium - dodaje inna.
Pracownicy, których nie chroni immunitet związkowy, boją się podawać nazwisk, bo nie wiadomo, czy decyzja o unieważnieniu sprzedaży RBS-owi się uprawomocni.
Niepewna sytuacja co do stanu własności firmy męczy wszystkich. Nie wiadomo, czy RBS-M Chemia odwoła się od decyzji sądu.
- Za odwołaniem przemawia prestiż oraz argumenty naszych prawników, którzy twierdzą, że mamy podstawy, aby wygrać apelację, a wynajęliśmy najlepszych ekspertów - mówi Marek Rasiński. - Jeśli pogodzimy się z unieważnieniem umowy, to dlatego, że mamy bardzo duże szanse na wywalczenie odszkodowania od gminy.
Obecny zarząd twierdzi, że bardzo ciężko zarządza się "na walizkach", zwłaszcza w sytuacji, gdy pracownicy są zarazem udziałowcami i związkowcami.
- U niektórych pracowników obudziły się ogromne ambicje - twierdzi prezes zarządu Polleny. - Ja już słyszałem, że jest powołany nowy prezes, cały zarząd i wszyscy wiedzą, kto to będzie. Z pracownikami, którzy są naszymi podwładnymi, dzieje się coś niedobrego. To utrudnia nam kierowanie spółką, bo każdy nasz ruch, np. personalny, może być wykorzystany do tych działań.
Zdaniem zarządu związki zawodowe negują decyzje zarządu, choć nie mają prawa tego robić, gdyż są tylko związkami zawodowymi i mają określone prawa i obowiązki.
Pracownicy nie tracą nadziei, że coś się zmieni na lepsze.
- Gdy firma wróci do gminy, dopilnujemy, by trafiła w ręce dobrego udziałowca. Może nawet my sami, jako załoga, ja wykupimy. Żeby było to z korzyścią dla nas, bo w końcu my tutaj mieszkamy i pracujemy, a nie przyjeżdżamy z Katowic - mówi Leszek Żak.
Burmistrz Wyczałkowski uważa, że spółki pracownicze to przeżytek. - Pollenę trzeba sprzedać i będziemy chcieli ją sprzedać za 900 tys. zł płatne przelewem przed podpisaniem umowy kupna-sprzedaży, a nie za pół ceny w ratach.
Wszystkie zainteresowane strony życzą sobie jednego: ciszy wokół Polleny. By wizerunek firmy nie był dłużej nadszarpywany, by zarówno obecnych kontrahentów, jak i ewentualnego przyszłego właściciela nie odstraszył szum wokół paczkowskiej fabryki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska