"Niefrankowicze" poszli na wojnę

Edyta Hanszke
Edyta Hanszke
Protest "frankowiczów” 12 czerwca w Warszawie. Kredytobiorcy podkreślają, że w życiu nie widzieli franków na oczy, choć przecież w takiej rzekomo walucie banki kredytów udzielały.
Protest "frankowiczów” 12 czerwca w Warszawie. Kredytobiorcy podkreślają, że w życiu nie widzieli franków na oczy, choć przecież w takiej rzekomo walucie banki kredytów udzielały. Grzegorz Jakubowski/Polska Press
Spłacasz raty, a kwota kredytu rośnie. To jest chore - mówi Artur Rudziński, opolanin, członek zarządu nowego Stowarzyszenia "Stop Bankowemu Bezprawiu". On i setki innych zadłużonych Polaków wierzą, że kredyty walutowe staną się złotowymi.

UOKiK wstawia się za "frankowiczami"

Po styczniowym wzroście kursu CHF, banki w Polsce zadeklarowały różnego rodzaju udogodnienia dla klientów spłacających kredyty w tej walucie. Kontrolą tego, na ile wywiązują się z deklaracji zajmuje się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Więcej informacji można znaleźć na stronie: finanse.uokik.gov.pl.

- Staramy się unikać słowa "frankowicze", bo żadnych franków nie było - przekonuje Artur Rudziński, opolanin, członek zarządu powołanego niedawno ogólnopolskiego Stowarzyszenia "Stop Bankowemu Bezprawiu". - Banki nie miały takiej ilości franków, jaką sprzedały klientom zaciągającym kredyty w tej walucie.

Rudziński zastanawia się, czy to nie dziwne, że w czasie intensywnego udzielania kredytów we frankach przez banki w Polsce, szwajcarska waluta cały czas szła w dół. Skoro była tak pożądana, powinna drożeć. - Dziś wiemy, dlaczego nie zadziałało normalne prawo rynku. Bo nikt tych franków nie kupował, tylko cały czas do obiegu była puszczana złotówka, a banki zaczarowały klientów klauzulą denominacyjną nazwaną denominacją czy indeksacją. Podczas oferowania kredytów przedstawiciele banków cały czas mówili o kredytach walutowych, o kupowaniu i sprzedawaniu franka. Na tej podstawie naliczany był spred, czyli różnica między kosztem zakupu waluty przez bank i kosztem jej sprzedaży kredytobiorcy. A jeśli franków nie było, to nie było i spredu. Na tym polega oszustwo - przekonuje Rudziński.

Bankowcy i część analityków finansowych próbuje jednak obalić ten tok myślenia, zapewniając, że banki musiały mieć pokrycie na udzielane kredyty, choć niekoniecznie bezpośrednio w danej walucie, ale na przykład także w obligacjach we frankach czy linii kredytowej od spółki-matki danego banku. Z bilansów wynika, że banki miały i mają zobowiązania, także wobec banków zagranicznych, co oznacza, że pożyczają pieniądze, ale nie podają ich w walutach obcych, tylko w złotych. Trudno więc z nich wyczytać, ile faktycznie takiego zabezpieczenia w szwajcarskiej walucie było w okresie boomu na kredyty we frankach i jest obecnie.

W styczniu tego roku Szwajcarski Bank Narodowy postanowił nagle, że nie będzie już utrzymywał sztucznego kursu rodzimej waluty wobec euro, co robił od 2011 roku. W efekcie tuż po tej decyzji cena franka poszybowała w Polsce nawet do ponad 5 zł, a obecnie utrzymuje się na poziomie około 4 zł. Dla tych, którzy zaciągali kredyty przy franku wartym nieco ponad 2 zł, różnica wartości niespłaconego kredytu jest więc niemal dwukrotnie wyższa. Mimo regularnego wpłacania rat, ich zadłużenie rośnie, miast maleć.

Styczniowy skok szwajcarskiej waluty spowodował, że zadłużenie Polaków zwiększyło się skokowo na koniec lutego o 12,7 mld zł - wynika z ostatniego raportu o inflacji Narodowego Banku Polskiego. Pod koniec ubiegłego roku kredyty udzielone we frankach stanowiły 37 procent wszystkich kredytów mieszkaniowych w Polsce. Posiadało je około 550 tysięcy gospodarstw domowych.

Z szacunków NBP wynika, że gdyby różnica kursowa franka do złotego utrzymała się na tak wysokim jak w styczniu poziomie, to rocznie zadłużeni w tej walucie Polacy musieliby spłacić 2 mld złotych więcej. Natomiast według NBP wielu z "frankowiczów-niefrankowiczów" osiąga wysokie dochody - ponad 40 procent z nich znalazło się w gronie 10 procent najlepiej zarabiających, podczas gdy osób posiadających kredyty w złotych jest w tej grupie około 25 proc.

Dramat z kredytem w tle

Dramaty ludzi, którzy jednak nie radzą sobie ze spłacaniem rosnącego zadłużenia kredytów hipotecznych, w statystykach jednak się nie mieszczą. W marcu tego roku 35-latek z Bielska-Białej popełnił samobójstwo. Z listu, który zostawił, wynikało, że powodem była niemożność spłacania rat kredytu na dom, zaciągniętego we frankach. 1300 zł miesięcznie, nawet przy pracy na dwa etety, przerosło możliwości tej rodziny. Bank zagroził jej eksmisją. Z ogromnym długiem (kredyt wart był ok. 200 tys. zł) została żona i

kilkuletnia córka.
Mariusz Zając z zarządu "Stop Bankowemu Bezprawiu" powiedział, że takich przypadków jest o wiele, wiele więcej, a stowarzyszenie będzie zbierać te dane i informować o tym, by wreszcie klasa polityczna zdała sobie sprawę ze skali tragedii. SBB skupiające głównie osoby, które czują się poszkodowane przez banki deklaruje, że powstało jako organizacja ponadpartyjna, by - jak czytamy na stronie internetowej organizacji - zatrzymać proceder łamania polskiego i europejskiego prawa przez banki działające w Polsce.

Tomasz Sadlik, kierujący krakowskim stowarzyszeniem poszkodowanych przez banki Pro Futuris ogłosił powołanie kolejnej organizacji osób z kredytem we frankach - to partia polityczna o nazwie PRO (Porozumienie Ruchów Obywatelskich).

W lutym br. w Krakowie zadłużeni we frankach utworzyli Stowarzyszenie Kredytobiorców Hipotecznych. Jego członkowie deklarują, że nie chcą finansowej pomocy państwa, ale wsparcia prawnego, ograniczenia egzekucji komorniczej tylko do hipoteki i przewalutowania kredytów.

Część "frankowiczów" duże nadzieje pokłada w deklaracjach prezydenta elekta. - Spotkaliśmy się z Andrzejem Dudą, który podtrzymuje, że po zaprzysiężeniu jako pierwszy złoży projekt ustawy pozwalającej na przewalutowanie kredytów hipotecznych po kursie z dnia podpisania umowy - mówi Artur Rudziński.

Pytany o szanse na przeforsowanie takiego prawa w Sejmie przypomina, że po jesiennych wyborach parlamentarnych może dojść do zmiany władzy w Polsce.

- Próbujemy też rozmawiać z obecną ekipą rządzącą. Zbieramy podpisy pod obywatelskim projektem takiej ustawy. Chcemy uzdrowienia sytuacji - deklaruje Rudziński.

Ekonomiści wątpią jednak w możliwość takiego rozwiązania. Piotr Kuczyński, główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion, uważa, że przewalutowanie po kursie z dnia sprzedaży wywróciłoby system bankowy. Szkopuł w tym, że wydaje się, że jest to jeden z celów walczących z bankami, którzy uważają, że powodem kłopotów rodaków jest chciwość tego sektora.

Rozwiązanie problemu zadłużonych we frankach jest jednak potrzebne - co do tego ekonomiści są zgodni. Mówimy przecież o kredytach wartych ponad 100 mld zł. Chodzi o to, żeby w przyszłości (spłaty są przecież rozłożone na dziesiątki lat) w sytuacji kryzysowej kurs franka nie poszybował na przykład do 6 czy 7 zł. Związek Banków Polskich pod koniec maja zaproponował pewne rozwiązania, które miałyby pomóc zadłużonym, którzy nie radzą sobie ze spłatą. Tyle że owa pomoc to głównie kolejne pożyczki, jakie trzeba spłacać.

Piłka jest w grze, a wydająca się początkowo mieć niewielkie szanse z zawodowcami z banków podwórkowa drużyna kredytobiorców sięga obecnie po profesjonalne narzędzia prawne. Stowarzyszenie ProFuturis właśnie przygotowało do Prokuratury Generalnej zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstw polegających m.in. na nieinformowaniu lub utajaniu ważnych faktów dotyczących ryzyka związanego z zaciąganiem kredytów walutowych oraz manipulacji kursem waluty polskiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska