Norwegia. W krainie fiordów, trolli i łososia

Redakcja
Piękny norweski krajobraz.
Piękny norweski krajobraz. Małgorzata Fedorowicz
Norwegia na każdym kroku zachwyca, bo wszystko jest tu ładne: kolorowe domki, krajobrazy, skanseny. Norwegowie żyją bardzo dostatnio, ale pod dużą kontrolą państwa, które sprawdza na przykład kto ile pije oraz czy dobrze wychowuje dzieci.

Gdy wyruszamy w podróż po królestwie przepięknych fiordów w drugiej połowie lipca, akurat większość Norwegów przebywa na trzytygodniowym urlopie. Taki tu panuje zwyczaj, który podobno niczego nie zakłóca. W placówkach służby zdrowia czy różnych firmach wyznaczane są dyżury, a np. w komisariatach policji po godzinie 18 włącza się jedynie automatyczna sekretarka, która przyjmuje zgłoszenia od obywateli. Widocznie to wystarcza.

Norwescy policjanci, mimo strasznego w skutkach zamachu sprzed dwóch lat, którego sprawcą był Breivik, nadal nie noszą przy sobie broni, co obcokrajowców niezmiennie dziwi.
Policja jednak, jak opowiada nasza przewodniczka, zawsze reaguje na każdy donos. Taki ma obowiązek. Nawet jest podany oficjalny numer, pod który Norwegowie mogą wysłać SMS, jeśli zauważą coś niepokojącego na drodze.

A kary są dotkliwe. Jeśli mieszkaniec tego kraju przekroczy prędkość o 35 km, grozi mu mandat w wysokości 60 tys. koron (1 korona norweska to w przeliczeniu nieco ponad 0,5 zł), a nawet... utrata prawa jazdy na dwa lata. Pewnie dlatego w trakcie naszej podróży nie spotykamy ani jednego kierowcy jadącego brawurowo. Aż trudno w to uwierzyć.

Skradziony "Krzyk" i nobliści

Poznawanie obyczajów Norwegów jest niezwykle ciekawe. Ale będąc w Oslo, w stolicy tego kraju, zaliczanej do najdroższych miast świata, nie sposób ominąć Galerii Narodowej oraz ratusza. Akurat w tym roku przypada 150. rocznica urodzin Edvarda Muncha, najbardziej znanego norweskiego malarza, prekursora ekspresjonizmu, którego "Krzyk"należy do najczęściej reprodukowanych obrazów na świecie. Wielu z nas widziało go w podręczniku do języka polskiego. I właśnie jest okazja, żeby ujrzeć oryginał.

Bilet do galerii kosztuje 95 koron norweskich (czyli ponad 50 zł, ale lepiej nie przeliczać). Znane prace Muncha można podziwiać w sali nazwanej jego imieniem. Najpierw jednak musimy uzbroić się w cierpliwość, gdyż liczba zwiedzających jest limitowana. A po przekroczeniu progu galerii każdy musi zostawić w skrytce wszystko, co ma przy sobie: plecak, torbę, a nawet małą torebkę, a ze sobą można wziąć co najwyżej paszport i portfel. Ta szczególna ostrożność wynika zapewne z tego, że w 2004 r. doszło w tej galerii do brawurowej kradzieży. Zniknął właśnie "Krzyk", który został odzyskany dopiero dwa lata później. Gdzie się przez ten czas podziewał, pozostaje nadal tajemnicą. Wiadomo tylko tyle, że miejsce ukrycia obrazu wskazał jeden ze sprawców głośnego rabunku.

I oto sam oryginał. Stajemy przed nim tak blisko, jak tylko to możliwe, bo jeśli ktoś się zbliży za bardzo, natychmiast reagują czujniki. Obok nas kłębią się Japończycy. Dla jasności trzeba dodać, że jest to jedna z czterech wersji tego samego dzieła, tzw. jasnopomarańczowa. Aż zapiera dech.

Natomiast ratusz w Oslo wart jest szczególnej uwagi, ponieważ co roku wręczane są w nim pokojowe Nagrody Nobla. Odbywa się to dopiero od pewnego czasu, bo Danuta Wałęsowa obierała nagrodę w imieniu męża jeszcze na uniwersytecie. Akurat tę część ratusza, którą zdobią piękne malowidła na ścianach, meble i obrazy, można zwiedzać codziennie i za darmo.

Tam pracować, ale tu wydawać

Norwegowie żyją bardzo dostatnio dzięki temu, że przed laty odkryli ropę naftową oraz gaz ziemny i teraz czerpią z niej profity. Minimalna stawka dla pracowników niewykwalifikowanych wynosi w tym kraju 115 koron norweskich (w skrócie NOK) za godzinę, a dla pracowników wykwalifikowanych, np. zatrudnionych na budowie - 132 NOK. Tam z łatwością każdy wyciąga miesięcznie co najmniej 35-40 tysięcy koron, więc nic dziwnego, że dla Polaków pracujących w Norwegii to istne eldorado. Ale pod warunkiem, że tam się pracuje, a w Polsce wydaje. Bo np. bilet na metro w Oslo w jedną stronę, to w przeliczaniu na nasze 15 zł. Kogo byłoby na nie stać na dłuższą metę?

Z drugiej strony fiskus Norwegów nie rozpieszcza, bo płacą oni wysokie podatki. Najbogatsi - najwyższe. Obowiązuje tam jednak żelazna zasada: jeśli ktoś weźmie kredyt, to nie można go zwolnić z pracy, bo musi mieć z czego go spłacić.

Niektórzy zastanawiają się, co będzie, jak ropa się skończy. Otóż Norwegowie nie korzystają z zysków po jej sprzedaży bez opamiętania, tylko, jak na skandynawski naród przystało, wszystko mają chłodno skalkulowane, zaplanowane. Stworzyli specjalny fundusz, na który wpłacają część zysków ze sprzedaży ropy, jako zabezpieczenie na przyszłość. Sporo też inwestują, skupowali np. nieruchomości w Stanach Zjednoczonych, gdy wybuchł tam kryzys, żeby je za jakiś czas z zyskiem odsprzedać. Rozsądek to podstawa ich bogactwa, a ten dostatek Norwegów widać na każdym kroku. W dużych miastach, jak Oslo czy Bergen, jak też w malutkich osadach położonych nad fiordami.

Norwegowie mieszkają w uroczych domkach: głównie czerwonych, białych, beżowych i jasnopopielatych z czarnymi lub białymi okiennicami, które ponoć odnawiają co pięć lat. Dotyczy to również pozostałych zabudowań: garaży, pomieszczeń gospodarczych. Wszędzie rozciąga się soczysta, zielona trawa, wszędzie jest równo przystrzyżona, jak spod sztancy. Nie widać żadnego bałaganu, śmieci, nawet pojedynczego papierka, czy wałęsających się bezdomnych psów. Przed domami nie ma płotów, a w oknach - firanek. Widoki jak na obrazkach. Wszystko jest tak piękne, że aż nierealne. Słyszymy też, że większość Norwegów nie zamyka drzwi na klucz, bo nie widzi takiej potrzeby.

Jak smakują moroszki

Goszcząc u Norwegów - trzeba koniecznie zakosztować ich narodowych potraw. W Oslo udajemy się do restauracji naprzeciwko ratusza, ale na ceny na razie nie patrzymy. Raz kozie śmierć. Z karty wybieramy steki z renifera, do tego kelner podaje ziemniaczki, borówki i grillowaną paprykę. Renifera widzieliśmy dotąd jedynie na filmie albo na zdjęciach. Danie jest pyszne, mięso mięciutkie. Ale taka przyjemność kosztuje 269 NOK od osoby. Warto je wydać.

Na deser dostajemy tiramisu w wersji norweskiej, okraszone moroszkami. To tamtejsze maliny, ale nie są koloru czerwonego jak nasze, tylko jasnopomarańczowe. Są równie słodkie i pyszne.

Norwegia to także doskonałe miejsce dla wędkarzy, zwłaszcza nastawionych na łowienie łososi. Co roku w norweskich rzekach odławia się 145 tysięcy ton tego rarytasu. Każdy wędkarz musi się jednak wcześniej obowiązkowo zaopatrzyć w regionalną kartę wędkarską, którą można kupić w hotelu czy biurze turystycznym. Czas więc zakosztować i łososia.

Jest ku temu doskonała okazja dzień później, gdy zatrzymujemy się w Geiranger, jednej z najpiękniej położonych miejscowości w Norwegii. Rozciąga się stamtąd widok na wspaniały Norddalsfjord, wpisany na listę UNESCO oraz na piękne wodospady, które do niego wpadają.

Udajemy się do jednej z wielu restauracyjek i prosimy o tradycyjne danie z łososia. Po chwili wjeżdża na stół ugotowana ryba, ale na zimno, bo to taki ich przysmak, do tego małe ziemniaczki oraz sałatka z zielonego ogórka w sosie z gatunku vinegret. Łosoś znika z naszych talerzy błyskawicznie, nie tylko dlatego, że jesteśmy bardzo głodni.

Prawdziwa uczta kulinarna czeka nas dopiero jednak w Bergen, dawnej stolicy kraju, w którym większość domów w starej części miasta jest zbudowana z drewna. Atrakcją Bergen jest targ rybny, na którym można świeże ryby i wszelkiego rodzaju owoce morza nie tylko kupić, ale też zjeść na miejscu, przygotowane na różne sposoby. Na ladach wyłożone są dorodne kraby, ośmiornice, krewetki, a nawet steki z wieloryba. Norwegia jest jednym z dwóch krajów na świecie, który może je odławiać. Kosztujemy steki z wieloryba - wyglądają i tak samo smakują jak smażona wątróbka. Jedna porcja tej ryby kosztuje około 90 koron, łososia - tyle samo, krabów - 175, a krewetek - 75.

Sprzedawcy na targu rybnym pochodzą z różnych krajów, w tym z Polski. Ale z Portugalczykiem, który nas obsługuje, też można łatwo się dogadać. Z konieczności wszyscy stają się tu poliglotami.

Alkohol kupisz tylko do 18.00

Norwegowie nie muszą się martwić jak przeżyć, ale to nie znaczy, że są szczęśliwi. Wielu z nich cierpi na depresję, co wynika zapewne z pogody, małej liczby słonecznych dni (np. w Bergen przez około 290 dni w roku pada deszcz i w miejscowych hotelach czekają na turystów na wszelki wypadek parasole), jak też z tego, że wielu z nich mieszka w znacznie oddalonych od siebie domkach, czasem niemalże w samotności. U nich, nie licząc Oslo czy Bergen, osada licząca 200 mieszkańców, to już miasto.

Norwegowie żyją w dobrobycie, ale też pod dużą kontrolą państwa. Tak więc coś za coś. Np. nie sprzedaje się tam alkoholu po godzinie 18.00, a liczba sklepów z trunkami jest ograniczona. W 250-tysięcznym Bergen mają tylko jeden! Są powiaty, gdzie nie ma sklepów z alkoholem wcale, gdyż tak postanowiła wcześniej rada mieszkańców i nikt nawet nie próbuje się temu sprzeciwić. Wówczas wyskokowy napój można zamówić tylko przez internet, więc niektórzy zamawiają od razu skrzynkę.

W Bergen, jak dowiadujemy się od miejscowej przewodniczki, mieszkańcy, którzy płacą za alkohol kartą i kupują go często, muszą liczyć się z tym, że w pewnym momencie mogą zostać poproszeni przez pracowników socjalnych na pogawędkę, czy przypadkiem nie popadli w uzależnienie i nie potrzebują pomocy. Na takie spotkanie trzeba się stawić, jeśli się nie chce mieć kłopotów.

Tego samego dnia, będąc w supermarkecie w małej norweskiej miejscowości, już po 18.00, jesteśmy świadkami następującej sceny: turyści z Hiszpanii biurą puszki z piwem z półek, wkładają je do koszyków, po czym zmierzają do kasy. A tam niespodzianka. Kasjerka odkłada puszki obok ze stosownym komentarzem. Wywołuje to niemałą konsternację.

Pod kontrolą znajduje się też w pewnym stopniu życie osobiste Norwegów, zwłaszcza szczególną opieką otacza się dzieci. Jeśli np. wychowawca w przedszkolu czy szkole zauważy, że dziecko jest smutne, to ma obowiązek zgłosić to służbom socjalnym, a one od razu sprawdzają, czy w rodzinie coś złego się nie dzieje, np. czy rodzice się nie kłócą. Niedawno w naszych mediach głośno było o mieszkającym w Norwegii małżeństwie z Polski, któremu państwo chciało odebrać dzieci. Bo sąsiedzi uznali, że się nimi niewłaściwie zajmują i zgłosili to służbom socjalnym.

W Norwegii dzieci chodzą do szkoły na godzinę 9. Dostają podręczniki i przybory szkolne za darmo, bo jest to już wliczone w podatek od zarobków, jaki płacą rodzice. Uczniowie mogą w trakcie lekcji jeść i pić, a nawet się położyć i zasnąć (dostają poduszki), a następnie w każdej chwili włączyć do zajęć.

Dużą wagę przywiązuje się tam do nauki języka angielskiego, która polega na kontynuacji, na każdym szczeblu kształcenia, a nie na zaczynaniu wszystkiego od nowa. Dzięki temu prawie każdy Norweg, bez względu na to czy jest wysokiej rangi urzędnikiem, czy też sprzedawcą w sklepie, robotnikiem lub rybakiem, włada dobrze angielskim. Dlatego na każdym kroku można łatwo się z nimi porozumieć. Bo zgłębienie norweskiego, przynajmniej na początku, nie byłoby takie proste.

Odwoiedziny u wikingów

Norwegowie każdą wolną chwilę spędzają w plenerze, w sąsiedztwie lazurowych fiordów lub u podnóża gór, przetykanych licznymi wodospadami. Mieszkają w kamperach lub w drewnianych chatach, często na całkowitym odludziu. Nie ma tam żadnych innych budowli, gdyż na ich stawianie państwo nie pozwala. Nic więc nie przysłania ani nie szpeci niepowtarzalnego krajobrazu.

Norwegowie chaty kupują na własność lub tylko je wypożyczają. Obowiązuje zasada, że opuszczając "hyttę" - sami ją sprzątają i zostawiają w należytym porządku, aby potem bez problemu mógł w niej ktoś wypocząć. I wszyscy tego przestrzegają. Nigdzie nie widzimy nawet jednego papierka.

Zimą zaś zaszywają się w swoich domach i podobno namiętnie czytają mroczne kryminały skandynawskich autorów, którzy również są doskonale znani polskim czytelnikom. Norwegowie mają również własnego mistrza tego gatunku, Jo Nesbo, którego kryminały można już także kupić u nas.

Norwegia to nie tylko urzekające krajobrazy. W Oslo na półwyspie Bydgoy należy koniecznie zwiedzić Muzeum Łodzi Wikingów, w którym eksponowane są m.in. trzy łodzie z IX w., jak też Muzem Statku Polarnego "Fram", którym Roald Amundsen, jako pierwszy człowiek, dotarł na biegun północny. A jako pamiątkę można przywieźć figurkę trolla, bohatera wielu norweskich sag i legend.

W Norwegii trolle różnej wielkości i rodzajów spotka się na każdym kroku. To jedyny kraj na świecie, gdzie znajduje się - na trasie wspinaczkowej - znak drogowy "uwaga troll". Jedzie się do niego wieloma serpentynami, nad przepaściami (lepiej nie patrzeć w dół) wysoko w górach. To droga pełna wrażeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska