Obrazki parlamentarne

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
- Mieliśmy w Sejmie "sznapskomando" - opowiada poseł Jarmuziewicz. - Bardzo fajne towarzystwo, tylko Jarek Bauc miał słabą głowę...

Jarmuziewicz podkreśla, że 90 procent czasu spędzonego w Sejmie przeznaczał na wytężoną pracę. Jednak po fajrancie nie stronił od biesiad w gronie najbliższych przyjaciół:
- Donald Tusk, Grzesiek Schetyna, Boguś Grabowski, Piotrek Żak, Iwona Katarasińska - wylicza opolski poseł. - Czasem robiliśmy wypady do Bukowiny Tatrzańskiej. Dojeżdżał do nas Jarek Bauc, jeszcze jak był "wickiem" Balcerowicza. Umówiliśmy się, że po wyborach, niezależnie od wyniku, przyjedziemy do Bukowiny w takim samym gronie.

Ten pierwszy raz
Poseł Henryk Kroll pamięta pierwsze dni w Sejmie, 10 lat temu.
- Było nas siedmiu z mniejszości - wspomina. - To był ogólny szok: skąd się w Polsce tyle szwabów wzięło? Wielu posłów patrzyło na nas jak na małpy w zoo. Dziwili się, gdzie mamy "lejderchołzy" i kapelusze z piórkami.
Jarmuziewicz: - Pierwszy dzień w Sejmie? Jak pierwszy dzień w szkole: duży budynek, nowe dzieci, ja przerażony, bo nie wiem, gdzie jest moja klasa. Do szkoły to mnie przynaj-mniej mama odprowadziła...
- Pamiętam, że pierwszy wyciągnął do mnie rękę Kuroń - opowiada Kroll. - Wspierał mnie też Kwaśniewski, który wtedy był w opozycji skazanej na wieczne potępienie.
Jarmuziewicz: - Panicznie bałem się pierwszego przemówienia. "Panie marszałku, wysoka izbo"... Powtarzałem to sobie w myślach i byłem blady ze strachu. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.

Przedział polityczny
Opolscy parlamentarzyści dojeżdżali do Warszawy pociągiem. Wyłamywali się tylko dwaj posłowie z mniejszości.
- Jeździliśmy samochodem, raz moim, raz Helmuta - mówi Kroll.
Kazimierz Szczygielski: - Pociągiem ciekawiej, można na przykład posłuchać wyborców. Podróżni, którzy wsiadali w Częstochowie, nie wiedzieli, że jestem posłem. Nadawali mi na rząd, na Sejm, a ja słuchałem i uczyłem się.
Jarmuziewicz: - Często jeździliśmy razem, sześciu chłopa w jednym przedziale. Na ogół zaczynaliśmy rozmowę od jakichś pierdół, aż schodziło na politykę, a już nie daj Boże na prezydenta Kwaśniewskiego. Do historii przejdą dialogi Szelwickiego i Szteligi. Franciszek jechał na wątku antykomunistycznym, a Jurek do pewnego momentu znosił te tortury. Ale jak Franciszek się posunął za daleko, to Jurek urywał się z łańcucha i też gryzł. Kiedyś było tak gorąco, że chciałem uciekać z przedziału, żeby potem nie świadczyć.
Szczygielski: - Obaj ci panowie są w niektórych sprawach, delikatnie mówiąc, bardzo pryncypialni. Stąd i temperatura rozmów bywała wysoka.
- Fakt, kiedyś doszło między nami do strasznej awantury - potwierdza Szteliga. - Powiem szczerze: poniosło mnie. Po tym jak poseł Franciszek obraził głowę państwa, poderwałem się z miejsca i powiedziałem mu parę cierpkich słów. On po tym wyszedł na korytarz i jak domniemywam, bardzo długo palił.
Franciszek Szelwicki: - Nie wiem, dlaczego poseł Szteliga tak bronił Kwaśniewskiego. Ja tylko przytaczałem fakty z jego życia...

Jak w akademiku
Po przyjeździe do stolicy posłowie rozpakowują się w pokojach hotelowych. Opolscy parlamentarzyści mówią, że mieszkają skromniutko.
Szczygielski: - Malutki pokoik, meble takie sobie. Mnie to wystarcza, choć mógłbym mieć więcej miejsca do pracy. Bo u mnie papiery leżą na łóżku, na podłodze.
- Mogłoby być lepiej - potwierdza Kroll. - Ten hotel to stary budynek, jeszcze z wielkiej płyty. Bardzo doskwierał mi brak klimatyzacji, ale ostatnio założyli. Dobre jest to, że aby pracować, w ogóle nie trzeba wychodzić na zewnątrz Sejmu. Tam jest taki system korytarzy, że wszędzie się dojdzie bez zakładania płaszcza.
Jarmuziewicz: - Hotel sejmowy to taki akademik w trakcie sesji. Wszyscy chodzą z jakimiś papierami, uczą się, chodzą na wykłady, po zajęciach balują...

Zgaga sejmowa
Nim posłowie pójdą głosować, muszą się posilić. Mogą to zrobić w barach i restauracjach sejmowych. Poseł Szelwicki, mimo ogromnego wyboru potraw, stołował się jednak na mieście.
- W Sejmie wszystko przyrządzają w jednym smaku - wyjaśnia. - Poza tym wyczuwam na podniebieniu, że olej jest jakiś zjełczały. Kilka razy mnie po tych sejmowych potrawach zgaga paliła.
Krollowi z kolei nie pasują sejmowe kluski.
- W menu piszą "kluski śląskie" - opowiada. - Zamawiam, patrzę, a tu jakieś mikrokluseczki, jak gołębie jajuszka, na dodatek z dziurką w środku. Kto to widział? I nie mają tego naszego pysznego sosu...
Jarmuziewicz się dziwi: - Nie smakuje im? Mnie wszystko smakuje. Na przykład rano, jeszcze przed pierwszymi głosowaniami, odwiedzam stół szwedzki, za 11 złotych. Nabieram sobie michę smażonych pierogów. Palce lizać.
- Nie mam wielkich oczekiwań, bo wiem, że i tak żadna restauracja nie przebije mojej żony - zapewnia Szczygielski. - Jestem w stanie zjeść wszystko, w każdym miejscu i o każdej porze.
Szteliga też nie wybrzydza: - Moje śniadanie to sucha bułka z jogurtem.

Laska marszałkowska
Pora na obrady. Śledzą je kamery, jednak nie wszystko idzie w telewizji. Z anegdot sejmowych można by spisać grubą książkę. Poseł Jarmuziewicz:
- Posłanka X z SLD jest właścicielką trzech zakładów pracy chronionej. Pani X ostro lobbuje za ustawą, która ma zrobić dobrze tym zakładom. Posłanka X namawia każdego posła. W końcu dochodzi do głosowania. Patrzymy na tablicę - ustawa nie przechodzi, zdecydował jeden głos. W tym momencie na salę wbiega zdyszana posłanka X. Posłowie ryczą ze śmiechu, ona się spóźniła...
Szteliga wspomina obrady komisji spraw zagranicznych: - Głosowaliśmy nad projektem ustawy dotyczącej użycia polskich sił zbrojnych za granicą. Była umowa między prezydentem i premierem, że prezydent daje swój projekt. Już mamy głosować, jak zaczyna się dziać coś dziwnego. Minister Komorowski prosi o przerwę, po przerwie na salę wpada Krzaklewski z Niesiołowskim. Forsują projekt Buzka, który różni się od prezydenckiego jednym przecinkiem! Dochodzi do karczemnej awantury. W pewnym momencie łapię za butelkę, żeby się napić. Patrzę, a dwóch posłów robi unik...
Sejmowe debaty przeciągały się czasem do późna w nocy. Poseł Jarmuziewicz dobrze pamięta jedną z nich:
- Jest jakaś trzecia w nocy, posłowie kompletnie zrąbani, nikt już nie wie, co głosuje, wszyscy korzystają ze ściąg. W pewnym momencie przychodzi czas na zmianę stenotypistki, normalnie nikt na to nie zwraca uwagi. Ale teraz wchodzi na salę tak niesamowita laska, że wszyscy się nagle obudzili i wstali z miejsc, nawet ława rządowa. Posłowie zaczęli bić tej dziewczynie brawo...

Bal wszystkich świętych
Większość posłów to chłopy w delegacji. A w delegacjach, jak wiadomo, różnie bywa. Kiedyś posłowie PSL wyrzucili przez okno prostytutkę, kobieta połamała nogi i ręce.
- To było w pierwszej kadencji - przypomina sobie Kroll. - Ale najwięcej gorzały szło w drugiej, duży udział mieli tu koledzy z PSL. Jest pod sejmem taki sklepik, gdzie sprzedają również alkohol. Kiedyś tam wchodzę, a ekspedientka do mnie: "Panie pośle, co się to stało? Dziś już dziesiąta skrzynka wódki poszła, a w ubiegłej kadencji jedna szła na tydzień".
Jarmuziewicz: - W każdej partii są frakcje rozrywkowe. Jak mój ojciec poważnie chorował, to przez rok nawet piwa nie tknąłem. Ale, będę szczery, był czas, że potrafiłem się mocno zabawić. Nigdy nie odbiło się to na pracy, bo ja co rano osiem kilometrów biegam. Jak się wypocę, to zaraz dochodzę do siebie. Jak to mówią: "na kaca najlepsza jest praca".
Poseł Szteliga wieczorami nie chodzi po knajpach.
- Ja mam za dnia tyle spotkań, odwiedzam tyle miejsc publicznych, że wieczorem już tylko marzę, żeby zatrzasnąć drzwi pokoju, ściągnąć buty, położyć się z gazetą, mieć puszkę piwa obok siebie.
Kroll: - Był kiedyś polityczny kryzys, Wałęsa groził rozwiązaniem parlamentu. W pewnym momencie posłowie tak się wystraszyli, że zaczęli się już żegnać. Po pokojach słyszało się odgłosy ostrego balowania.
Według Szczygielskiego stres i skoszarowany tryb życia stwarza ryzyko wpadnięcia w alkoholizm.
- Ale nie sądzę, żeby wśród parlamentarzystów był to większy problem niż w innych grupach społecznych - mówi.
Poseł Kroll wspomina, jak w Sejmie pozbył się innego nałogu:
- Poszedłem na spotkanie do premiera Buzka, nie wiedziałem, że on ma grypę. Tak mnie zaraził, że tydzień z łóżka nie wstawałem. Jak tylko powąchałem papierosa, to myślałem, że mi pierś rozerwie. No i potem już nie wróciłem do palenia.
Mów mi Stefan
Opolscy posłowie twierdzą, że życie polityczne przed kamerami i kolbami radiowych mikrofonów nijak nie przystaje do tego, co dzieje się w kuluarach.
- Dla mediów Miller i Niesiołowski to śmiertelni wrogowie - przyznaje Jarmuziewicz. - A w rzeczywistości oni się bardzo lubią i szanują. Mój przyjaciel, poseł Mirek Drzewiecki z Łodzi, ma piękny i wygodny samochód. I on podwozi na obrady Millera z Niesiołowskim. Siedzą obok siebie, dowcipkują...
Szteliga: - Potwierdzam, Miller z Niesiołowskim to świetna przyjaźń, spór intelektualny na wysokim poziomie. Tylko Niesiołowski już nie jeździ samochodem z Millerem. Po tym, jak przewodniczący Miller podwiózł go pod siedzibę łódzkiego ZChN, przerażony Niesiołowski już się nie odważył.
Szczygielski: - Jak tu kierować się przynależnością partyjną, skoro w Sejmie są posłowie, którzy byli już chyba w siedmiu różnych partiach. Ja siedzę na sali obok Jarmuziewicza. Gdy Tadeusz przeszedł do Platformy, to nic się między nami nie zmieniło, choć uważam, że popełnił błąd.

Chłopcy z innej piaskownicy
Posłowie uważają, że jakość polskiego parlamentaryzmu rośnie z każdą kadencją. Wyborcy coraz częściej odrzucają ludzi o skrajnych poglądach. Jednak i w tej kadencji po sejmie chodziła spora frakcja "oszołomów".
- Taką szczególną figurą jest pan Słomka - opowiada Kroll. - On przechodzi obok mnie jak powietrze. I to tylko dlatego, że jestem Niemcem. Niestety, Dobrosz z PSL też nie może mnie ścierpieć. Choć on akurat ma taki charakter, że na dzień dobry kłania się w pas.
Szteliga posłuje od 10 lat. Jednak niektórzy posłowie do dziś ostentacyjnie nie podają mu ręki:
- Mogę panu sporządzić listę osób, którym od lat z uporem maniaka mówię co rano "dzień dobry" i zawsze widzę odwróconą głowę. Bo parlament nie dzieli się na postkomunę i postsolidarność, tylko na ludzi porządnych i walniętych frustratów. Sam przyjaźnię się z Wojciechem Hausnerem z ZChN-u. To przemiły człowiek. Tak samo Czesław Bielecki - sama subtelność. Marszałek Płażyński - wielka klasa.
Szelwicki: - Mam taką zasadę, że wszystkim podaję rękę. Choć nie kryję, że pewnych ludzi z postkomuny unikam.
Kazimierz Szczygielski jest zdania, że mimo wszystko polski parlament trzyma wysoką klasę.
- Przecież u nas nikt się jeszcze z nikim nie pobił - zauważa.

Czas na śrubokręty
Pojutrze wybory - opolscy posłowie zjechali już do domów. Większość z nich odkręciła z pulpitów tabliczki z nazwiskami - na pamiątkę. Wszyscy są przekonani, że po wyborach przykręcą nowe.
- Odkręciłem, owszem, kolega pożyczył mi śrubokręt - potwierdza Szelwicki. - Ta tabliczka i tak się nie przyda na następną kadencję. Dadzą mi inny numer...
Szczygielski: - Stale noszę przy sobie scyzoryk. Na ostatnim posiedzeniu wyjąłem go i odkręciłem swoją tabliczkę. Uważam, że to świetna pamiątka. Żałuję, że nie mam tabliczki z pierwszej kadencji.
Kroll: - Nigdy nie odkręcałem tabliczek i przynosiło mi to szczęście. Dlaczego tym razem miałbym odkręcać?
Jarmuziewicz: - Tabliczka? Nie, nie... Ja tam wracam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska