Opolanie na wybory nie chodzą. Taka tradycja...

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Opolskie jest w ogonie frekwencji wyborczej.
Opolskie jest w ogonie frekwencji wyborczej. Archiwum
Co wybory jesteśmy w ogonie frekwencji. Głosuje mniejszość Opolan. Nie mamy w sobie wiary, że nasz głos coś zmieni.

Zamiast iść na wybory, wolimy siedzieć w domu i narzekać - to nasza opolska specjalność

Tomasz Walecki i Tomek Koj ze Strzelec Opolskich: – Mamy gdzieś te wybory. W niedzielę to będziemy leczyć kaca po sobotniej imprezie.
Tomasz Walecki i Tomek Koj ze Strzelec Opolskich: – Mamy gdzieś te wybory. W niedzielę to będziemy leczyć kaca po sobotniej imprezie. Radosław Dimitrow (5)

Tomasz Walecki i Tomek Koj ze Strzelec Opolskich: - Mamy gdzieś te wybory. W niedzielę to będziemy leczyć kaca po sobotniej imprezie.
(fot. Radosław Dimitrow (5))

Mamy gdzieś, kto będzie nami rządził. Niezależnie od tego, czy głosowanie dotyczy prezydenta, parlamentu, samorządu czy europosłów, pod względem frekwencji Opolszczyzna zajmuje ostatnie miejsce w kraju i wiele wskazuje na to, że w niedzielę znów ustanowimy niechlubny rekord.

- Ale my nie możemy pukać do drzwi i siłą wyciągać ludzi z domów - przekonuje Konrad Wacławczyk, wiceburmistrz Kolonowskiego.

To w tej gminie cztery lata temu odnotowano frekwencyjne dno w wyborach samorządowych. Do urn poszło wtedy zaledwie 28,46 proc. uprawnionych do głosowania, przy czym blisko 4 proc. osób oddało nieważne głosy. Średnia frekwencja w kraju była wtedy nieporównywalnie wyższa i wyniosła 47,32 proc.

- Dorośli ludzie mają prawo głosować, ale to, czy z tego prawa korzystają, to już indywidualna sprawa każdego z nich - dodaje wiceburmistrz Wacławczyk. - My jako urząd nie mamy na to większego wpływu. Jedyne, co możemy zrobić, to stworzyć ludziom jak najlepsze warunki do głosowania. Tak też robimy.

Pod tym względem w Kolonowskiem rzeczywiście nie ma się do czego przyczepić. Gmina zadbała o to, by w każdej miejscowości był co najmniej jeden lokal wyborczy. Z wyliczeń urzędników wynika, że maksymalna odległość, jaka dzieli mieszkańców od lokali, to nie więcej niż 1,5 km, czyli około 18 minut spacerkiem. Pracownicy magistratu zadbali nawet o to, by lokale umiejscowione były jak najbliżej kościołów - liczą, że dzięki temu więcej osób pójdzie zagłosować, wracając z niedzielnej mszy. Cztery lokale w Kolonowskiem są dostosowane dla potrzeb niepełnosprawnych, a osoby, które mają problem z poruszaniem się, mogą zagłosować w ogóle nie wychodząc nawet z domu. Nowością w niedzielnych wyborach samorządowych będzie bowiem głosowanie korespondencyjne.

Nie doleciał ptaszek, czyli Opolszczyzna tyłem do urny stoi

Problemem jest mała wiedza na temat samorządności. Ludzie, których przepytaliśmy na ulicach Strzelec, mieli problem z rozróżnieniem gminy od powiatu
Problemem jest mała wiedza na temat samorządności. Ludzie, których przepytaliśmy na ulicach Strzelec, mieli problem z rozróżnieniem gminy od powiatu.

Problemem jest mała wiedza na temat samorządności. Ludzie, których przepytaliśmy na ulicach Strzelec, mieli problem z rozróżnieniem gminy od powiatu.

Niska frekwencja i spory odsetek nieważnych głosów sprawia, że o wyborze wójta i burmistrza decyduje w zasadzie garstka osób. Żeby zostać radnym, wystarczy raptem 40 głosów.

Umożliwiliśmy ludziom głosowanie korespondencyjne - zauważa Maria Radimerska, która w Urzędzie Miasta w Kolonowskiem odpowiedzialna jest za zorganizowanie wyborów. - Wyborca, który ma problemy z poruszaniem się i zgłosi taką chęć, mógł otrzymać do domu kartę do głosowania już na tydzień przed wyborami. Następnie wypełnia ją i przekazuje listonoszowi, a poczta dostarcza ją w niedzielę do lokalu.

Z tej formy głosowania skorzystają w Kolonowskiem... trzy osoby. Mimo wielu udogodnień i faktu, że lokale wyborcze otwarte będą od 7.00 do 21.00, niektórzy już zapowiadają, że na wybory nie pójdą. Powody są różne.

- Panie, mnie to nie interesuje... Nieważne, kto będzie rządzić - i tak będzie tak samo - mówi nam pan Zygmunt, którego spotkaliśmy pod jednym z miejscowych marketów. - Ale niech pan nie podaje mojego nazwiska i nie pisze, że ja tak powiedziałem, bo mnie ludzie będą palcami wytykać.

Dla innych ważniejsze od głosowania będzie przygotowanie niedzielnego obiadu albo spotkanie z rodziną.

- Ja zawsze chodzę na wybory, ale akurat w tę niedzielę się raczej nie wyrobię, bo mąż robi urodziny - tłumaczy nam pani Anna. - Rano będę musiała przygotować wszystko na stół, a po południu zjadą się goście. Ale na pewno syn pójdzie zagłosować.

Jeden kandydat do "wyboru"

Jak wynika z danych Państwowej Komisji Wyborczej z poprzednich lat, najgorsza frekwencja jest w małych gminach, gdzie w wyborach startuje tylko jeden kandydat na wójta lub burmistrza. Tak było właśnie w Kolonowskiem, gdzie aktualny burmistrz Norbert Koston nie miał kontrkandydata. Podobna sytuacja wystąpiła np. Izbicku, gdzie jedyną kandydatką była Brygida Pytel (frekwencja 35,20 proc.) i w Białej, gdzie na burmistrza startował tylko Arnold Hindera (frekwencja 30,09 proc.).

- Ludzie wychodzą z założenia, że skoro jest tylko jeden kandydat, to wynik wyborów jest przesądzony, a to nieprawda - tłumaczy Olga Skarżyńska z Fundacji Batorego, która w ramach akcji "Masz Głos, Masz Wybór" zachęca do aktywnego udziału w wyborach. - W takich przypadkach głosowanie odbywa się "za" lub "przeciw", co oznacza, że wyborca wciąż ma wpływ na to, czy dany kandydat zasiądzie w fotelu szefa gminy. Ponadto podczas wyborów samorządowych głosowanie odbywa się też do rad gmin, powiatów, a także sejmiku województwa.

Z danymi PKW dotyczącymi niskiej frekwencji nie do końca zgadza się Arnold Hindera, burmistrz Białej. Jego zdaniem Opolszczyzna wypada w statystykach źle przede wszystkim dlatego, że dużo osób, które są tutaj zameldowane, w rzeczywistości przebywa za granicą.

- PKW przy wyliczaniu frekwencji korzysta z bazy GUS-u, która jest mocno nieaktualna - tłumaczy Hindera. - Zakłada ona, że w Białej mieszka 10,8 tys. osób, a to nieprawda, bo z naszych wyliczeń wynika, że jest nas około 8,1 tysiąca. Gdyby PKW wzięła pod uwagę ludzi, których nie ma na miejscu, bo np. pracują za granicą, to okazałoby się, że ta frekwencja wcale nie wypada tak źle.

Tu brak nawet kandydatów

- Mieszkańcy nie biorą udziału w wyborach, bo są zadowoleni z tego, jak jest - przekonuje Henryk Zettelmann z Izbicka.
- Mieszkańcy nie biorą udziału w wyborach, bo są zadowoleni z tego, jak jest - przekonuje Henryk Zettelmann z Izbicka.

- Maksymalna odległość z domu do lokalu wyborczego wynosi w gminie Kolonowskie 1,5 km - mówi Maria Radimerska. - To niewiele, a ludzie i tak nie chcą głosować.

Problem w tym, że mieszkańcy małych gmin często nie tylko nie chodzą na wybory, ale nie chcą w ogóle angażować się w lokalną politykę.

W Izbicku, Zębowicach, Białej, Cisku część radnych w ogóle nie ma kontrkandydatów.

- W tym przypadku wyborcy rzeczywiście nie będą mogli wybrać radnych, bo zgodnie z przepisami tacy kandydaci wejdą do rady automatycznie - mówi Rafał Tkacz, dyrektor opolskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego. - W poprzednich wyborach także w województwie opolskim zdarzyły się przypadki, że kandydaci zdobywali mandaty bez walki. Rekordzistą była pod tym względem gmina Izbicko, gdzie na 9 okręgów wyborczych kandydaci z aż 7 wchodzili do rady praktycznie bez walki. Było ich dokładnie tylu, ile mandatów do obsadzenia.

Tym razem w Izbicku znane są nazwiska siedmiu spośród piętnastu radnych. Nikłe zainteresowanie udziałem w lokalnej polityce nie dziwi Błażeja Chorosia, politologa z UO.

- Dla wielu Polaków polityka jest obszarem nieinteresującym i budzącym niechęć, ponadto dominuje przekonanie, iż polityka - również ta lokalna - to sfera układów i "nie ma się po co tam pchać" - tłumaczy Choroś. - Stąd stosunkowo niewielkie zainteresowanie kandydowaniem osób posiadających ustabilizowaną sytuację zawodową. To zniechęcenie do polityki oraz brak poczucia realnego wpływu na jej funkcjonowanie jest jedną z głównych przyczyn niskiej frekwencji, potęgowanej dodatkowo przez postrzeganie wyborów samorządowych jako "mało istotne".
Wbrew obiegowym opiniom wysokość diet radnych w małych gminach także nie jest zawrotna i nie zachęca do kandydowania. W Izbicku wynoszą one 150 zł miesięcznie dla szeregowego radnego, a z tych pieniędzy trzeba opłacić np. paliwo i rachunek za telefon. Henryk Zettelmann, przewodniczący rady w Izbicku, przekonuje, że braki w kandydatach nie są niczym złym.

- Wręcz przeciwnie - uważa Henryk Zettelmann. - Rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy mówią mi, że gmina idzie w dobrym kierunku. Mieszkańcy nie mają zastrzeżeń do pracy radnych, dlatego nie widzą potrzeby, by ich zmieniać.

Młodzi nie głosują

W większych miastach, gdzie problemów z kandydatami nie ma, z frekwencją wcale nie jest jednak lepiej. Cztery lata temu w Kędzierzynie-Koźlu frekwencja wyniosła 39,88 proc., a w Strzelcach Opolskich - 38,19 proc. Jeszcze gorzej było w Prudniku, gdzie zagłosowało 37,49 proc., co oznacza wynik aż o 10 punktów niższy w stosunku do frekwencji krajowej.

Teoretycznie najbardziej do wyborów powinni się palić ludzie młodzi, którzy najwięcej narzekają na to, że w ich mieście nic się nie dzieje, a pod blokiem nie ma nawet porządnego boiska - od takich głosów aż roi się na Facebooku i forach internetowych. W praktyce wielu z nich na wybory po prostu nie chodzi.

- W sobotę wybieramy się z chłopakami na dyskotekę do Kamienia Śląskiego, więc w niedzielę to ja będę kaca leczył, a nie myślał o wyborach - mówi z rozbrajającą szczerością Tomek Walecki ze Strzelec Opolskich. - Zresztą co ten mój głos może zmienić.

Jego kolega, Tomek Koj, jest podobnego zdania. Jest dumny z tego, że z zasady nie chodzi na żadne wybory.

- Ja bym najchętniej obsadził wszystkie stanowiska Anglikami albo Francuzami - mówi Tomek Koj. - Oni wiedzą, jak dbać o interesy ludzi. A naszych polityków interesują tylko diety i pieniądze.

Oprócz totalnego rozczarowania innym problemem młodych ludzi jest niewielka wiedza o samorządzie. Ludzie pytani na ulicy w Strzelcach Opolskich nie wiedzieli, jakie są różnice między gminą a starostwem. Niektórzy nie słyszeli nawet o takiej instytucji jak sejmik województwa.

Ptaszki zamiast krzyżyków

- Mieszkańcy nie biorą udziału w wyborach, bo są zadowoleni z tego, jak jest - przekonuje Henryk Zettelmann z Izbicka.

Poza niską frekwencją w wyborach samorządowych prawdziwą plagą jest liczba nieważnych głosów, które oddają wyborcy. W niektórych okręgach nawet co dziesiąty oddany głos właściwie jest zmarnowany. W Namysłowie, Krapkowicach liczba nieważnych głosów sięga zwykle 5 proc. Oznacza to, że co 20. wyborca źle wypełnił karty do głosowania. Pod tym względem jeszcze gorzej jest w Brzegu, gdzie lista nieważnych głosów sięgała dotąd blisko 7 proc.
- Winę za to ponoszą częściowo komitety wyborcze, które na plakatach obok uśmiechniętej twarzy kandydata często rysują kwadracik z tzw. ptaszkiem - dodaje Olga Skarżyńska, z Fundacji Batorego. - Należy pamiętać, że tak oddany głos jest nieważny, bo zgodnie z przepisami kandydatów skreślamy poprzez wstawienie dwóch przecinających się linii w formie literki "X" lub znaku "+".

Innym problemem może być fakt, że wybory samorządowe są najbardziej skomplikowane ze wszystkich. Wyborcy dostają aż cztery karty do głosowania z kilkudziesięcioma kandydatami i często nie widzą jak je wypełnić. Takiego problemu nie ma np. podczas wyborów prezydenckich, gdzie w lokalu wydawana jest tylko jedna lista z kilkoma nazwiskami.

- Zdarzają się przypadki, gdzie ludzie oddają zupełnie puste kartki albo skreślają kilku kandydatów na jednej karcie, co oczywiście sprawia, że głos jest nieważny - mówi Krzysztof Kobylański, który odpowiada za organizację wyborów w gminie Strzelce Opolskie.

- Są też tacy, którzy przy nazwisku kandydata dopisują słowo "idiota" albo malują wulgarne rysunki przy nazwach partii politycznych. Generalnie pisanie po karcie wyborczej nie stanowi przeszkody do oddania ważnego głosu, pod warunkiem, że dopiski znajdują się poza kratkami do głosowania.

Liczy się garstka

Niska frekwencja podczas wyborów samorządowych sprawia, że o wyborze wójta lub burmistrza na dane stanowisko decyduje w zasadzie tylko garstka ludzi. Żeby zostać burmistrzem w Krapkowicach, wystarczyło cztery lata temu przekonać raptem 3,3 tys. osób uprawnionych do głosowania. Tymczasem cała gmina liczy 25 tys. mieszkańców. Podobnie te proporcje przedstawiają się np. w gminie Bierawa. Tam liczba mieszkańców wynosi 8 tys., a żeby zostać wójtem, potrzeba było raptem 950 głosów. Jeszcze bardziej żałośnie wygląda poparcie dla niektórych radnych. Dla przykładu, żeby zdobyć mandat do strzeleckiego starostwa, wystarczyło 214 głosów. Tymczasem liczba ludności na tym terenie to 76 tys. mieszkańców. W Jemielnicy jedna z radnych zdobyła mandat, uzyskując zaledwie 42 głosy - żeby osiągnąć taki wynik, wystarczyło przekonać rodzinę i kilku znajomych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska