Otmuchów pożegnał Oliwkę. Pochowano ją w kwaterze małych grobów

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Kiedy go w środę policjanci prowadzili przez korytarz sądu w Nysie, Łukasz K. kulił się przed wzrokiem zwykłych ludzi i aparatami fotoreporterów.
Kiedy go w środę policjanci prowadzili przez korytarz sądu w Nysie, Łukasz K. kulił się przed wzrokiem zwykłych ludzi i aparatami fotoreporterów. Krzysztof Strauchmann
Na kościelnym murze zawisła klepsydra z napisem: "Z sercem pełnym bólu i smutku zawiadamiamy, że zasnęła w Panu Bogu nasza ukochana córeczka i wnuczka". Ojciec się nie dopisał.

Kiedy go w środę policjanci prowadzili korytarzem sądu w Nysie, chował głowę pod kapturem bluzy. Kulił się przed wzrokiem zwykłych ludzi i aparatami fotoreporterów.

- Obecnie nie mamy podstaw, aby kwestionować poczytalność podejrzanego - mówi Anna Kawecka, prokurator rejonowy w Nysie. - Proszę jednak pamiętać, że śledztwo trwa dopiero trzy dni. W pierwszej kolejności skupiliśmy się na zabezpieczeniu wszystkich śladów, żeby zebrać dowody wystarczające do wystąpienia o tymczasowy areszt. Nie wykluczam, że później pojawi się potrzeba poddania podejrzanego badaniom sądowopsychiatrycznym.

Zwykła rodzina

27-letnia Brygida Z. pochodzi ze Szczecinka, miasteczka na Pomorzu. Jej równolatek Łukasz Ł. jest z Otmuchowa. Poznali się przypadkowo we Włoszech pięć lat temu. Pojechali oboje pod Apullę, zwabieni ogłoszeniami o dobrych zarobkach przy zbiorze warzyw.

Brygida skarżyła się potem znajomym, że trafili do jednego z tzw. polskich obozów pracy w Italii. Traktowano ich paskudnie, pracowali po kilkanaście godzin za nędzne pieniądze i kiepskie jedzenie. Uciekli, jak tylko się dało. Przyjechali do niego, do Otmuchowa.

Ona jakoś nie utrzymywała bliskich kontaktów z rodziną w Szczecinku. Łukasz ma w Otmuchowie rodzinę, czworo młodszego rodzeństwa, ale od razu postanowili zamieszkać na swoim. Znaleźli mieszkanie do wynajęcia. Ślubu nie wzięli.

Brygida mówiła znajomym, że odkładają to, bo nie mają pieniędzy na weselne wydatki. Łukasz szybko dostał pracę w firmie brukarskiej.

- Nie mogę złego słowa o nim powiedzieć. Spokojny, nienaganny - mówi właściciel firmy. - Najpierw przyjąłem go na staż, ale się sprawdził i został. Po jakimś czasie został nawet majstrem i miał swoją brygadę. Pracował u mnie pięć lat i nigdy się nie spóźnił do pracy. Nigdy bumelki nie zrobił. Nigdy nie było na niego skarg. Jego sprawy rodzinne mnie nie interesowały.

Praca brukarza to ciężki wysiłek fizyczny i czasem wyjazdy z brygadą na zlecenia po całej Polsce. Szef szacuje, że średnio przez 2 miesiące w roku Łukasz z brygadą był na wyjazdach. Resztę czasu pracował na miejscu.

- W domu zawsze czysto, schludnie, pachniało obiadem - opowiada mieszkaniec Otmuchowa, który przez dłuższy czas wynajmował im mieszkanie. - Dziecko zadbane, ładnie ubrane, zawsze pod czujnym okiem mamy, czy coś złego mu nie grozi. Nie raz widziałem, jak ojciec prowadził Oliwię na spacer do parku albo na huśtawki. Mała była dobrze wychowana, poczęstowana nigdy nie brała więcej niż jednego cukierka. Widać było też, że w tej rodzinie prym wiedzie Brygida, że to ona przewodzi, ale oboje odnosili się do siebie bardzo dobrze. Co chwila do siebie dzwonili: co słychać, co w domu, co będzie na obiad…

Oliwia przyszła na świat w nyskim szpitalu. Gdy trochę podrosła, jej mama intensywnie zabrała się do szukania pracy. Wypytywała znajomych, rozmawiała z szefami ośrodków wypoczynkowych w okolicy. W ubiegłym roku dostała się na półroczny staż, a potem na roboty publiczne w urzędzie miejskim.
- Bardzo dobry, sumienny pracownik - komentuje burmistrz Otmuchowa Jan Woźniak. - Widać było, że chce się nauczyć jak najwięcej.

Finansowo im się nie przelewało, ale potrafili dobrze gospodarzyć pieniędzmi. Wszyscy, którzy ich znali, opowiadają, że sprawiali wrażenie dobrej i zgodnej rodziny. Żadnych awantur domowych, nadużywania alkoholu. On czasem wypił z kolegami parę piw koło rodzinnego domu. Miał też wyrok za udział w bójce. Ale ludzie pamiętają go jako przykładnego, opiekuńczego ojca.

- Może trochę ponury chodził, ale chyba ma taki charakter - dodaje jeden z sąsiadów.

Nic nie zapowiadało tragedii

W listopadzie ubiegłego roku przenieśli się do lepszego mieszkania w bloku. W grudniu Łukasz złożył wypowiedzenie w swojej firmie.

- Chciał się z braćmi przyjąć do pracy w nowym miejscu. Myślał, że tam mu będzie lepiej - opowiada dawny szef Łukasza. - Po tygodniu przyszedł do mnie, bo się okazało, że tamci na zimę nie przyjmują nikogo. Powiedział, że zwolnił się pochopnie i że chce wrócić, ale przez zimę też nie mam zleceń i muszę przede wszystkim dbać o swoich ludzi. Gdyby przyszedł na wiosnę, robotę na pewno by znalazł.

Brygida znalazła niedawno pracę przy spisie powszechnym. Między nimi zaczęło się jednak coś psuć. Brygida wyniosła się z mieszkania w bloku i zabrała ze sobą dziecko. Czy poszło o zazdrość, czy o jego brak pracy, nikt nie wie, albo nie chce zdradzić. Rodzina Łukasza zdecydowanie odmawia rozmowy z dziennikarzami. Jego matka jest w szoku, prawie nie wychodzi z domu. Brygida jest pod opieką psychiatry, który odradził jej rozmawianie o ostatnich, tragicznych wydarzeniach.

- Jeszcze w ostatnią sobotę Łukasz przyszedł do mnie z córeczką po rowerek, bo jak się wyprowadzali jesienią, to go zostawili gdzieś w garażu - opowiada właściciel mieszkania wynajmowanego przez rodzinę. - Wyciągnąłem im ten rowerek i pytam Oliwię, czy się cieszy. A ona mi na to: Fajnie, będę jeździć na rowerku. Rowerek miał takie boczne, dokręcone kółka, żeby się nie przewrócić. Łukasz wziął go dodatkowo za siodełko, ostrożnie i tak pojechali.

- Policja, opieka społeczna - nikt nie miał żadnych sygnałów, że w tej rodzinie może się dziać coś niepokojącego - mówi prok. Anna Kawecka. - Nic nie zapowiadało tragedii.

W niedzielę Brygida zaprowadziła Oliwię do taty, do mieszkania w bloku. Umówili się, że on odda dziecko w poniedziałek rano babci, która pracuje tuż obok w przedszkolu. Brygida miała jakieś obowiązki zawodowe.

W poniedziałek rano Łukasz nie przyprowadził Oliwii do przedszkola. Babcia pobiegła do mieszkania. Ona pierwsza weszła do środka i zaczęła wzywać pomocy wśród sąsiadów. Brygida była na miejscu chwilę później.

Wyjęła Oliwię z wanny, ułożyła na łóżku. W nadziei, że są w niej jeszcze resztki życia, sama zaczęła reanimować córeczkę. Nie udało się to jednak nawet ratownikom pogotowia. Sekcja zwłok wykazała, że dziecko zostało utopione. Prokuratura i policja przyjęły, że Łukasz Ł. działał z zamiarem pozbawienia córki życia. Podobno usiłował ją dusić, o czym świadczą ślady na szyi. Potem utopił.

- Nie mogę udzielać żadnych informacji o śladach znalezionych w mieszkaniu, przebiegu zdarzeń ani o wyjaśnieniach podejrzanego. Moim celem jest doprowadzenie do procesu i sprawiedliwego wyroku - mówi prok. Anna Kawecka. - Nie mogę pozwolić, żeby publikacje prasowe to zakłóciły. Mogę natomiast powiedzieć, że Łukasz Ł. przyznał się do zabójstwa.

Około ósmej rano, gdy babcia i matka biegły po Oliwię do mieszkania, Łukasz poszedł do swojego rodzinnego domu w centrum, do rodzeństwa. Jak przyjechali po niego policjanci, nawet nie próbował uciekać. Podobno tego dnia rano pokłócił się z Brygidą. Kobieta zagroziła mu, że więcej córeczki nie zobaczy. Podobno, gdy go zatrzymano, zasłabł i omal nie zemdlał. Kiedy doszedł do siebie, spokojnie i bez emocji zrelacjonował wszystkie wydarzenia. Prokuratura potwierdza tylko, że złożył obszerne wyjaśnienia.

Dzieciobójcy są wśród nas

Przypadek Łukasza Ł. z Otmuchowa nie jest odosobniony. Niestety. W grudniu ubiegłego roku emerytowany 42-letni policjant z Łodzi Janusz T. przyznał się do uduszenia we własnym mieszkaniu swoich dzieci: 4,5-letniej córki i 7-letniego syna.

Przed zbrodnią wysłał do przyjaciela SMS-a, zapowiadając, co zamierza zrobić. Ten zawiadomił policję, ale funkcjonariusze nie zdążyli z pomocą.

We wrześniu 2010 roku także w Łodzi 34-letni Mariusz M. zabił żonę i dwoje dzieci. Dzieci zabił uderzeniami siekiery, gdy leżały w łóżkach. Żonie poderżnął gardło. Potem podciął sobie nadgarstki, ale został uratowany. Mężczyzna wcześniej leczył się na depresję.

W marcu ub. roku Daniel D. z Nowego Sącza zadzwonił na policję, że właśnie zabił swoją 3-letnią córeczkę. Policjanci znaleźli ciało dziecka z ranami kłutymi. Ojciec przed przyjazdem policji bezskutecznie próbował odebrać sobie życie. Trafił na obserwację psychiatryczną.

We wrześniu 2008 Bogdan Ch. z Kutna utopił 4-letniego syna, a dwóch starszych (12 i 15 lat) zabił nożem. Na koniec sam się powiesił. Policja przyjęła, że chciał w ten sposób zemścić się na 36-letniej matce dzieci.

Według amerykańskiego psychiatry prof. Jacka Levina częstym motywem dzieciobójstwa u ojców jest gniew. Odebranie dziecku życia staje się aktem zemsty ojca, który obwinia swoją partnerkę o swoje życiowe problemy. Odejście matki od partnera często staje się iskrą zapalną, po której mężczyzna decyduje się na zbrodnię i potrafi ją z zimną krwią zaplanować i przeprowadzić.

Dzieciobójstwo u mężczyzn czasem łączy się z chorobą psychiczną. Ojcowie czują się ofiarami sytuacji, wpadają w depresję, uważają, że śmierć jest sposobem ratowania rodziny. Umierając, chcą zabrać ze sobą dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska