Pani Sylwia przeszła w Opolskim Centrum Onkologii w Opolu poważną operację. - Opiekę medyczną miałam wspaniałą, ale jedzenie to był jakiś koszmar - wspomina opolanka. - Pierwszy posiłek po operacji to była przesolona zupa grysikowa. Nie jestem wybredna, ale jej nie dało się zjeść.
Później wcale nie było lepiej. - Jestem dietetykiem, dlatego bardzo mnie zdziwiło, gdy w ramach diety lekkostrawnej dostałam jajko na twardo i surowe jabłko, choć owoce i warzywa przy takiej diecie muszą być gotowane. Zaskoczył mnie też nadmiar soli, która przy tej diecie powinna być eliminowana - wylicza.
Pani Sylwia ze zdumieniem odkryła, że o nabiale pacjenci mogą jedynie pomarzyć. - Badania wykazały, że mam niedobory białkowe, a brak nabiału na pewno nie pomaga w ich wyeliminowaniu. Zamiast wędliny była natomiast mielonka dziwnego pochodzenia - wspomina. - Idąc do szpitala nie oczekiwałam luksusów, a jedynie tego, aby jedzenie było dostosowane do potrzeb pacjenta. To co dostałam na onkologii na pewno nie służyło powrotowi do zdrowia - kwituje.
Podobnego zdania są też inne pacjentki. - Nie trzeba być ekspertem, żeby stwierdzić, że karmiono nas produktami słabiutkiej jakości - wtóruje opolance pani Dorota. - Przykre jest to, że w naszym kraju dba się o to, by więźniowie jedli jak należy, a pacjentów ma się w nosie - kwituje.
Szpital korzysta z usług firmy kateringowej.
- Zdarzało się, że były zastrzeżenia, dlatego interweniowaliśmy u dostawcy, bo nasze wątpliwości budził na przykład skład diety - przyznaje Wojciech Redelbach, dyrektor Opolskiego Centrum Onkologii. - Boleję, że nie mogę zaproponować bardzo dobrego jedzenia, ale wynika to m.in. z zasobności szpitala. Porozmawiam o tym z dietetykiem szpitalnym.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?